Dziś powinna być recenzja. Tak sobie założyłam, tak miałam czytać i tak pisać recenzje, by w poniedziałki, środy i piątki pojawiały się odpowiednie posty. I wszystko byłoby w tym tygodniu zgodnie z planem, gdyby nie....
No właśnie.
Od jakiegoś czasu moja skrzynka pocztowa cierpiała na niedobór maili od Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Moja najwspanialsza przyjaciółka, mentalna siostra i najlepsza autorka pod słońcem (według mnie oczywiście), cierpiała na niemoc twórczą. Już jakiś czas temu stwierdziłam, że naciskanie jej jest błędem. Wyszłam również z założenia, że wciskanie jej na siłę, że
a) powinna pisać
b) będzie dobrze
c) poprawi się
d) będzie lepiej
....
Mnie tego typu bardziej dołują niż podbudowują, więc stwierdziłam, że postaram się sama takich nie pisać.
No i stało się! Kilka dni temu dostałam maila, a w nim kolejną część Szpilek. Następnego dnia kolejną. I kolejną. I jedno jest pewne, takich "partów" będzie więcej. Bo gdzieś poprzestawiały się szczebelki, poodtykały zaworki i emocje zaczęły przelewać się na papier.
No więc ostatnie dni upłynęły mi pod znakiem czytania Szpilek i wyczekiwania maili z kolejnymi ich częściami. Nie powiem, bardzo przyjemne uczucie, ale troszkę wytrącające mnie z równowagi, bo ja, jak już coś czytam, to czytam tylko to. Nie lubię być odrywana od lektury. No więc poświęciłam się Szpilkom w pełnym tego słowa znaczeniu i... olałam recenzję, którą powinnam na dziś dla Was sklecić. Cóż, kto bogatemu zabroni? - jakby powiedział mój szanowny małżonek. No właśnie, kto? hehe, niech tylko wierzyciele zapukają do naszych drzwi, to zaraz się dowiemy kto nam może czegokolwiek zabronić :P
No ale ponownie odeszłam od tematu.
W szpilkach od Manolo, to ... to miała być zupełnie inna książka niż poprzednie. Taka lajtowa, bezproblemowa, wesoła, wyśmiewająca pracę w korporacji i japiszonów. O i jeszcze miała obrazować różne postawy ludzi względem doczesnego życia. I w sumie dokładnie tym jest. Jest, ale nie jest... no bo czego Agnieszcze Lingas-Łoniewskiej w tej sielankowej wydawałoby się opowieści mogło zabraknąć? Oczywiście akcji. Bo gdzie nie ma akcji, tam nie ma A. L-Ł. No wiec Szpilki się zatkały i przestały "się pisać". Na szczęście akcja się "pojawiła" i maszyna ruszyła pełną parą. Za to z humorystycznej opowieści o fabryce w której pracują małe ludki została humorystyczna opowieść o fabryce w której pracują małe ludki i grasują groźne potwory. Ot co. Cała Agnieszka :) Ale i tak ją kocham i z drżącym sercem wypatruje kolejnych epizodów Liliany :)
ps. Ten wpis zdecydowanie nie jest sponsorowany, powstał z potrzeby serca :)
Nawet najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku... Nawet najdłuższa książka zaczyna się od pierwszego słowa...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O, zaintrygowałaś mnie ;)
OdpowiedzUsuńGdybym nie wiedziała tego, co wiem i o czym napisałam pod Twoim komentarzem na moim blogu, napisałabym 'uderz w stół' :]
OdpowiedzUsuńTeż Cię kocham<3 A o wpisach sponsorowanych to dzisiaj dowiedziałam się właśnie od Ciebie, każdy jest panem swojego bloga i umieszcza na nim co chce:) ot, co!
OdpowiedzUsuńLiczę dni do 26-go, szykuj kanapę:*
To prawda :) Choć jeśli mu za to płacą i np. na fejsbuku przyznaje, że danej reklamy nie popiera, mógłby uczciwie przyznać to również przed swoimi czytelnikami. Ale to właściwie też sprawa indywidualna - każdy ma swoją moralność, swój pomysł na bloga i swoją wizję.
UsuńA takie sytuacje mają miejsce? To chyba lekka paranoja? Ale... w sumie, ten świat i ludzie są tak chorzy, że moje pytania wydają się być zupełnie zbędne.
UsuńOczywiście, że mają miejsce - sama dostałam propozycję promowania Pani trylogii w zamian za pakiet książek :) Zapłata? Jest. Promocja? Jest. Takie rzeczy dzieją się naprawdę - a podobną propozycję dostało wiele innych osób, bo nadawca nie pomyślał o ukryciu adresów mailowych sporego grona odbiorców.
UsuńNo tak, wydawcy stosują różne formy promocji, ich prawo. Ale nie o tym pisałam powyżej. Chodziło mi o to, że jeśli ktoś coś promuje, nie będąc przekonanym do wartości promowanego utworu/produktu/etc., to trochę jak strzelanie sobie w stopę. Że na blogu coś umieszcza, a potem gdzieś indziej wypowiada negatywne opinie na ten temat. To kompletna głupota! Sama prowadzę bloga i z reguły nie wrzucam reklam. Czasami robię wyjątek, gdy jakaś pozycja mnie zaciekawi, albo wydawca bardzo prosi o reklamę. Ale wówczas zaznaczam, że to kampania reklamowa danej książki. To chyba logiczne? Poza tym, jak wspomniałam wyżej, blog jest naszym osobistym medium i panująca wolność słowa pozwala nam na umieszczanie różnych form. Pod warunkiem, że nie godzą one w ogólnie pojęte normy społeczne. A, że reklama dźwignią handlu to już całkiem osobny temat. Vide kampania 50 twarzy Greya.
UsuńCzyli w tej kwestii się zgadzamy :) Po to właśnie otwarłam dyskusję na blogu, ponieważ ktoś w rozmowie prywatnej czy na swoim fejsbuku źle wypowiada się o książce/autorce, a potem za kilka książek reklamuje i poleca ją u siebie. Głupia i nieuczciwa zagrywka, przez którą bloger traci na wiarygodności.
UsuńCo do '50 twarzy...' - szum był i szybko znikł, mam wrażenie, że już wszyscy o tym produkcie zapomnieli :)
Co do 50 twarzy nie byłabym aż taką optymistką. Teraz szykuje się premiera tomu II. A wkrótce film. Ale ja obserwuję ten fenomen ze strony marketingowca i pijarowca, nie z perspektywy czytelnika, czy autorki bloga.
UsuńRównież zajmuję się marketingiem [ale dopiero 5 lat, więc cóż mogę wiedzieć], ale autentycznie miałam nadzieję, że szum opadł. W mediach o książce nie mówią, w księgarniach zniknęła z witryn, nawet na blogach niewiele już opinii. Za to film faktycznie może narobić ogromnego szumu - na pewno bardziej wpłynie na nasze społeczeństwo, niż książka.
Usuńno o Grey'u może jest odrobinę ciszej, ale zaraz wyjdą kolejne części i zaraz będzie wielkie halo... Zresztą, o tym co "uczynił" najlepiej świadczy fakt powstawania licznych "odpowiedzi" na tę książkę... np. polskich...
UsuńJa o Greyu niedługo napiszę i nie będę pływała w zachwytach, ale nie uważam, że sukces tej historii to tylko dobra reklama. Wiecie dlaczego? Bo w świecie Twilight, w kręgach, gdzie kobiety żądne są czytania scen erotycznych, to wcześniej opowiadanie-rzeka miało wielką sławę i rozgłos oraz wiele tłumaczeń na inne języki. I jak to wytłumaczyć? Bo wiadomo, że autorka fanficka nie promowała (na pewno nie tak, jak promuje się książkę)? No tak, że był popyt na taki twór, a teraz, gdy historia została oczyszczona z fandomu, jest popyt większy. A jak jest popyt, to jest reklama, żeby wycisnąć z tego wszystko (już w dwóch otwarciach sezonów seriali słyszałam o Greyu - Gossip Girl, 2Broke Girls, a wcześniej w innych produkcjach:)). Autorka trafiła na żyłę złota i choć literacko jej utwór można nazwać gniotem, to naprawdę nie powinniśmy oceniać Greyowej historii jako tylko sukces świetnego marketingu.
UsuńO, tak. Ja też tak czuję. Zresztą to zawsze czuć, czy ktoś pisze z serca i ten post taki jest. Powodzenia ze "Szpilkami" życzę Autorce, czytałam kiedyś fragmencik. :)
OdpowiedzUsuńno to z wytęsknieniem czekamy na SZPILKI :)
OdpowiedzUsuń