31 maja 2012

Polowanie („Łowcy głów” Jo Nesbo)


„Łowcy głów” Jo Nesbo
wyd. Dolnośląskie
rok: 2011
str. 224
Ocena: 4,5/6


Po znakomicie rozpoczętej przygodzie z Jo Nesbo i jego Harrym Hole w roli głównej (Trylogia z Oslo), nie mogłam sobie darować i musiałam sięgnąć po kolejną powieść tego autora. Do wyboru miałam dwie ścieżki, albo przeczytać kontynuację przygód niepokonanego Harrego, albo zapoznać się z czymś zupełnie nowym. Mimo sentymentu, jakim zdążyłam już obdarzyć tego norweskiego komisarza, postanowiłam, że przeczytam Łowców głów, stosunkowo krótką powieść (jak na Nesbo), ale za to sfilmowaną. Sięgnęłam więc do biblioteczki, wyciągnęłam wspomnianych wcześniej Łowców… i… przeżyłam pierwszy szok, bo ci łowcy, cóż… z typowymi łowcami za wiele wspólnego nie mieli. Przynajmniej do czasu. Ale o tym, poniżej.

Roger Brawn to niczym nie wyróżniający się z tłumu mężczyzna. Przynajmniej takie można odnieść pierwsze wrażenie. W końcu kto na dłużej zawiesiłby oko na facecie, który mierzy zaledwie 168 centymetrów i jest przeciętnej aparycji? Przypuszczalnie niewiele osób. Choć z drugiej strony, kiedy popatrzy się na średnią wzrostu norwegów, która wynosi około 183 centymetrów, wówczas znacznie niższy mężczyzna niewątpliwie rzuca się w oczy. Jak się okazuje, Roger przyciąga do siebie ludzi nie tylko z powodu zadziwiająco niskiego wzrostu ale również dzięki bujnej, cudownej czuprynie, której pozazdrościć mu mogą nie tylko mężczyźni, ale i kobiety. To oczywiście nie koniec listy czynników, dzięki którym Roger stał się taki popularny. Ma żonę, Dianę, która swą urodą przyćmiewa najpiękniejsze kobiety na świecie. Ma pracę, którą uwielbia i która przyniosła mu sławę i całkiem przyzwoite dochody. Ma niesamowity i bardzo modny dom, na który nomen omen go nie stać. Czemu? Bo Roger żyje na poziomie, którego milionerzy by mu pozazdrościli. Dla żony jest w stanie zrobić wszystko – utrzymać nierentowną galerię sztuki, kupować najdroższe prezenty, oczywiście na debet, płacić ratę za dom, która pochłania wszystko co mężczyzna zarabia… i jeszcze trochę. Jak widać miłość potrafi być zupełnie bezinteresowna. Miłość albo… no właśnie. Może Roger najzwyczajniej w świecie próbuje coś Dianie wynagrodzić? Może rekompensuje jej tymi niewątpliwymi darami własne niedostatki? A może przyczyny takiego, a nie innego zachowania leżą zdecydowanie głębiej, niżby się tego można było spodziewać? Żeby nie zatonąć i utrzymać przy sobie ukochaną Roger zmuszony jest wykorzystywać swoją posadę headhuntera w dwojaki sposób. Nie tylko pozyskuje najlepszych możliwych kandydatów na najważniejsze stanowiska w firmach swoich klientów, ale równocześnie wyciąga od nich informacje, które pomagają mu się wzbogacić. Przynajmniej na chwilę. Każde dzieło sztuki, o którym podczas interview wspomniał kandydat wkrótce zmienia właściciela. Przechodzi z rąk do rąk, od Rogera zaczynając, przez pośrednika przechodząc i na paserze kończąc. Niestety, z każdą z tych osób należy podzielić się „łupem”. Koniec końców, zwykle z kilkuset tysięcy koron zostaje kilkadziesiąt, które ledwie starczają na spłatę raty/karty/straty galerii – odpowiednie oczywiście należy skreślić. Gdy więc, przez zupełny przypadek, Roger poznaje Clasa Grave, który jest idealnym kandydatem na stanowisko dyrektorskie w Pathfinderze, nasz bohater nie waha się ani chwili i postanawia go zdobyć. W końcu dzięki takiemu kontraktowi jego firma zarobi jedną trzecią rocznego wynagrodzenia tego pracownika. A taka jedna trzecia jest lepsza niż nic, prawda? No, ale to oczywiście nie koniec. Bo podczas tej jednej rozmowy okazuje się, że Clas jest w posiadaniu obrazu, którego sprzedaż mogłaby ustawić Rogera i jego rodzinę do końca życia. Czy mężczyźnie uda się go zdobyć? Jeśli tak, to czy uda mu się go spieniężyć? A może, już gdzieś na samym początku, coś pójdzie nie tak? Jakieś potknięcie, jakieś nieszczęśliwe zrządzenie losu sprawi, że wszystko zacznie się walić niczym domek z kart? Czy to możliwe, by niemal wszystko, co dzieje się w życiu Rogera było ukartowane? Co jest prawdą, a co kłamstwem? Kto w rzeczywistości ma uczciwe zamiary? Komu można ufać? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie przeczytać Łowców głów autorstwa Jo Nesbo.

Jak wspomniałam na samym początku, po książkę sięgnęłam z pełną świadomością, że wkrótce do kin wejdzie ekranizacja tej powieści. Nie musiałam długo czekać, a już dana mi była możliwość obejrzenia tego filmu. No i cóż mogę powiedzieć? Książka niestety, a może i stety, ponownie góruje nad swoją wersją kinową. Reżyser pominął w swoim dziele kilka dość istotnych szczegółów, które tworzyły klimat książki. Do tego dodał sceny, które zacierały obraz całości i suma sumarum sprawiały, że film miał niewiele wspólnego z powieścią. Przypuszczam, że gdybym najpierw zobaczyła film, a dopiero później przeczytała książkę, miałabym zdecydowanie lepsze zdanie o ekranizacji. Niestety wybrałam inną drogę, i z tego powodu muszę stwierdzić, że film nie dorasta powieści do pięt.

Łowcy głów to bardzo dobra, ale równocześnie bardzo „zakręcona” książka. Gdy myślę o zakończonej niedawno lekturze do głowy przychodzą mi właśnie przede wszystkim sformułowania „zakręcona” i „szalona”. Szok goni szok. Każda strona, pomijając kilkanaście pierwszych, na których poznajemy jakby się wydawało dogłębną, ale w rzeczywistości bardzo powierzchowną charakterystykę głównego bohatera, niesie za sobą moc wydarzeń, których zdecydowana większość czytelników nawet by sobie nie wyobraziła. Bardzo często nachodziły mnie myśli, że bardziej pomieszanej akcji nigdy nie widziałam i że więcej zakrętów autor już nie będzie wstanie wprowadzić. Szybko okazywało się jednak, jak bardzo się myliłam. Do tej pory trudno przyswoić mi niektóre zdarzenia, które miały miejsce w Łowcach głów. Trudno mi nawet uwierzyć, że takie rzeczy mogłyby mieć miejsce w rzeczywistości. Ale logika książki, logika autora, nie pozostawia wątpliwości. Nie widzę luk, nie widzę niedomówień, które pozwalałyby mi stwierdzić, że to nie mogłoby się wydarzyć. Bo mogłoby. I to jest właśnie najstraszniejsze w tym wszystkim. Łowcy głów to thriller z nutkami sensacji, horroru i czarnego humoru. Nie brakuje w nim ciętych ripost i nagłych zwrotów akcji. Są chwile grozy i momenty wielkiego wzruszenia. Aż trudno mi uwierzyć, że piszę te słowa, ale książka jest po prostu dobra. „Zakręcona”, ale dobra. Po prostu polecam.

Za książkę dziękuję Grupie Publicat
Baza recenzji Syndykatu ZwB

28 maja 2012

Konkursowo 12 - Początki Świata Książki

Jakoś mi się tak ostatnio dobrze układa współpraca z Weltbildem vel. Światem Książki, w związku z czym postanowiliśmy ponownie zorganizować wspólnie Konkursowo. Tym razem będzie to Konkursowo 12 (choć powiem szczerze, że numeru już wcale pewna nie jestem).

Tym razem do wygrania jedna z nowości Świata Książki, czyli Początki autorstwa Ann Murphy Poul. Więcej o książce możecie przeczytać TUTAJ.

Ty razem konkurs nie będzie mega skomplikowany. Myślę, że wręcz przeciwnie. Proszę Was tylko o jedno zdanie, w którym zawrzecie słowo "początki", przy czym słowa tego nie odmieniamy. Jak zawsze liczę na Waszą kreatywność. :) W konkursie mogą wziąć udział wszyscy - i blogerzy i osoby jedynie blogi podczytujące. Tę drugą grupę prosiłabym jednak o wpisywanie w postach adresu mailowego. Miło mi również będzie, jeśli blogerzy poinformują o konkursie na swoich blogach. Nie jest to jednak obowiązkowe :)

Coś jeszcze? No tak, termin. Konkurs trwa od dziś do północy 11 czerwca 2012. Wyniki zostaną podane w dniach następujących po 11 czerwca. Chciałabym również poinformować, że wracamy do starej zasady - wyróżnień. Przy okazji kolejnego dużego konkursu wyróżnieni będą brani przy rozdawaniu nagród.

ps. Nie wiem czy zauważyliście, ale malutkimi kroczkami zbliżam się do 100 tysięcy odwiedzających. Myślę, że właśnie z tej okazji zorganizuję kolejny big konkurs. I... zatrzęsie się blogosfera :)

27 maja 2012

Pstryknij zbrodnię - out of konkurs

Z racji tego, że w Syndykacie ociupinkę maczam palce, nie mogę brać udziału w konkursach przez SZwB organizowanych. Nie oznacza to jednak, że nie mogę się w Wami zabawić i pokazać mojego punktu widzenia. Ostatnich kilka dni spędziłam w Hiszpanii. Ściśle rzecz ujmując w Cataluny. Nie myślcie sobie jednak, że wygrzewałam się na piaszczystych plażach i przywiozłam do kraju piękną opaleniznę. Co to, to nie. Pojechałam na komunię chrześniaka, w góry i ... no właśnie. Zaraz na początku przekonałam się, jak pogoda zmienna bywa. Spakowałam same letnie ciuchy, bo posiadałam informację, że ma być upalnie. Już po wylądowaniu w Barcelonie wiedziałam, że z pięknej opalenizny nici. Burzowe chmury mówią same za siebie. W Montesquiu do którego się wybierałam było o dziwo ciepło - gdy w końcu dojechaliśmy do miasteczka. Jednak już w nocy dowiedziałam się, czym ugości mnie Hiszpania - strasznym wręcz przeszywającym zimnem. Gdy tylko zaszło słońce ogarnął mnie chłód który nie minął aż do ranka, który o dziwo przywitał mnie słońcem. Za wcześnie jednak wzięłam tę pogodę za dobrą kartę. Już popołudniu nastały chmury, które nie opuszczały mojej "wycieczki" niemal do samiutkiego końca. Chciało mi się płakać gdy patrzyłam na walizkę pełną letnich fatałaszków. Eh... aż mam dreszcze, gdy to wspominam. Oczywiście pogoda powróciła na chwilę przed naszym wyjazdem - złośliwość. Nie zmieniło to jednak faktu, że zdążyłam się pochorować. Długo nie zapomnę wizyty w Hiszpanii. I dziś wiem jedno, to nie jest kraj na wakacje. Zdecydowanie (tym bardziej, że nie tylko mi "przytrafiło się" nie trafić tam na ładną pogodę. Czy tam w ogóle bywa słonecznie???). Mniejsza z tym. W dniu wyjazdu zdecydowałam popstrykać troszkę zbrodniczych fotek. Oto wspomniane dzieła :)



Zbrodnia w Sant Quirze de Besora - Monesquiu.... czyli najwyraźniej Drapieżca wyrusza na poszukiwanie ofiary :)







Na torach? Nie, nie...tu ofiary nie ma
Nie ma ofiary, a przejście?Również brak...

Drapieżca jest jednak wytrwały...

Szuka ofiar w Barcelonie, uściślając - na stacji metra.... i wciąż nic...







A może wśród pasażerów lotu do Polski?

A może w rękawie?


Idealna okazja w końcu się znalazła. Samolot, setka ludzi i jeden Drapieżca. To musi się udać :)

Cudną minkę domalował mi małżonek... tak żebyście nie musieli widzieć mojego wyrazu twarzy... nawet on uznał, że źle wyszłam na tej fotce :)

To by było na tyle, jeśli chodzi o moją wizję Zbrodni. A wy jakąś macie? Zapraszam do konkursu, o którym więcej przeczytacie TUTAJ :)

26 maja 2012

Stosik #14/2012

W ubiegłym tygodniu poważnie zastanawiałam się, czy wstawić stosik. Co więcej, zastanawiałam się, czy pokazać Wam wszystkie otrzymane pozycje, czy tylko te recenzenckie. Wiele sprzecznych uczuć we mnie walczyło i niepewna własnej decyzji wstawiłam pozycje recenzenckie. Poprosiłam Was o opinię i jak jeden mąż stwierdziliście, że kochacie stosiki, dzięki nim poznajecie cudze biblioteczki i dowiadujecie się co warto przeczytać. Nie było negatywnych wypowiedzi. Sama Wam powiem, że jak mam niewiele czasu to zaglądam tylko na te blogi, które właśnie publikują przyszłe lektury. Nie wiem, czy to do końca słuszne podejście, ale... jakoś trudno mi to zmienić. Moje zeszłotygodniowe wahanie wynikało z faktu... sama nie wiem... ludzkiej zawiści, która czasem wypływa na wierzch. Tu niby jest wszystko ok, a później z piątej, szóstej czy dziesiątej ręki dowiadujemy się, jakie krążą o nas plotki. I człowiekowi robi się słabo. Czy to tak powinno wyglądać? Chyba nie.

Dziś zaprezentuję Wam dwa stosiki - jeden recenzencki, i jeden zaległy - zeszłotygodniowy, zawierający pozycje, które otrzymałam w podziękowaniu za pomoc mojemu ukochanemu zbrodniczemu portalowi. Czekam na opinie odnośnie wstawiania stosików i pozycji, które otrzymałam :)


Pierwszy jest stosik niemal w całości recenzencki:


1. Szczęście pachnie bzem - Aleksandra Tyl: kontynuacji Alei bzów. Bardzo długo czekałam na tę książkę i niezmiernie się cieszę, że w końcu pojawiła się na rynku. Książka z autografem autorki :) Do recenzji od Wydawnictwa Prozami
2. Nie ma innej opcji - Justyna Szymańska: w prezencie od Wydawnictwa Prozami. Dzięki wielkie :)
3. Złudzenia, nerwice i sonaty - Sylwia Zientek: do recenzji od Wydawnictwa Prozami :)
4. A między nami ocean... - Susan Wiggs: do recenzji od Wydawnictwa Mira. Dzięki wielkie :)
5. Księga kłamców - Mariusz Zielke: do recenzji od Autora. Bardzo dziękuję za zaufanie :)
6. Castus Ignis i nawiedzający sny - Karolina Andrzejak: do recenzji od Warszawskiej Firmy Wydawniczej. Dzięki wielkie :)

A tu już drugi stosik. Same prezenty od Zbrodni w Bibliotece :)

1. Operacja Seegrund - Volker Klupfer, Michael Kobr
2. W ciemności nocy - Ewa Agnieszka Franskowska
3. Martwi żyją dłużej - Jerry Cotton
4. Consul - A.B. Międzyrzecki
5. Obywatel - Wojciech Piotr Kwiatek
6. Criminal Minds Ostre cięcie - Max Allan Collins
7. Śmierć za cukiernią - Joanne Fluke
8. Uzasadniona wątpliwość - Chris Tvedt
9. Aż po ciemny las - Jacek Rębacz
10. Starsza pani Wnika - Anna Fryczkowska



Jakieś przemyślenia? Uwagi? Typy?

25 maja 2012

Takie niewinne… takie naiwne („Dr@pieżca” Terri Blackstock)


„Dr@pieżca” Terri Blackstock
wyd. Vocatio
rok: 2012
str. 312
Ocena: 4,5/6


Przyznam szczerze, że jakoś nie ciągnęło mnie do lektury Drapieżcy. Z jednej strony jakoś odstraszała mnie okładka. Tak wiem, nie ocenia się po niej książki. Ale przerażało mnie to wszędobylskie oko z wypustkami. Nawet teraz, gdy nie patrzę na nią a jedynie wspominam, przechodzą mnie ciarki. Po drugie - tytuł też nie zachęcał mnie do sięgnięcia po tę pozycję. Jakoś wzajemnie gryzło mi się to oko z drapieżnikiem. Gdyby nie te dwa czynniki nie widziałabym absolutnie żadnego problemu z tą książką. Bo opis z obwoluty… tak, ten to zdecydowanie powodował u mnie wzrost adrenaliny, przyspieszone tętno i chęć umoszczenia się na kanapie z Drapieżcą. Ostatecznie, jak na porządnego czytelnika przystało, odrzuciłam obiekcje wynikające z czynników zewnętrznych, sięgnęłam po powieść i… przepadłam. Dosłownie. I narodził się we mnie strach. Bo i ja mogłam zostać ofiarą drapieżcy. Dlatego? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć koniecznie przeczytajcie poniższą recenzję.

Ella Carmichael, czternastoletnia uczennica jednej ze szkół mieszczących się w Huston nie miała za wiele szczęścia w swoim dość krótkim życiu. Przed laty, podczas jej narodzin, zmarła matka dziewczynki. Dla jej ojca, Davida, była to trauma z którą przez długi czas nie mógł się pogodzić. Zapewne gdyby nie Krista, starsza siostra Elli, ta ostatnia nie zaznałaby w życiu matczynej miłości. To siostra otoczyła ją opieką i to jej skrzydła opatulały ją, gdy działo się coś złego. Taką przynajmniej Krista miała nadzieję. Aż do dnia, gdy do jej drzwi zapukał policjant, z informacją, że znaleziono ciało dziewczynki, odpowiadające rysopisowi jej zaginionej przed dwoma tygodniami malutkiej siostry. Nie trzeba długo czekać, by przekonać się, to właśnie Ellę jej oprawca zakopał w płytkim grobie, wcześniej porywając, gwałcąc i katując. Strach ogarnia Huston, a Kristę opanowuje wściekłość. Bo dobrze wie, kto odpowiada za śmierć jej siostrzyczki. I nie mam tu na myśli bestialskiego mordercy, tylko tego, który stworzył portal GrapeVyne – Ryana Adkinsa. Według dziewczyny sposób wykorzystywania portalu społecznościowego przez nastolatki jest niedopuszczalny. Dzielą się na nim z setkami, a nawet tysiącami ludzi, każdym szczegółem swojego życia. Wszyscy wiedzą kim są, gdzie są, w co są ubrani, o której wychodzą do domu, do jakiej szkoły chodzą. Nie ma tajemnic. Nie ma sfery prywatnej. Nie ma bezpieczeństwa. I właśnie o wzrost poziomu ochrony nastolatków w sieci Krista chce walczyć z Ryanem. Czy jej się to uda? Czy jeden  z najbogatszych ludzi na świecie znajdzie dla niej chwilę? Czy uda się jej przekonać go o słuszności swoich poglądów? Czy zadziała na czas? Czy uda się jej w ten sposób ochronić inne dziewczyny? Czy morderca przestanie grasować? A może wręcz przeciwnie, dramatycznie wzrośnie liczba ofiar? Ja Wam tego nie zdradzę, jeśli chcecie wiedzieć, jak skończy się ta historia, musicie sięgnąć po powieść Terri Blackstock zatytułowaną złowieszczo – Drapieżca.

Czy wiedzieliście, że drapieżca to po angielsku predator? Ja jakoś nigdy tego nie skojarzyłam. Predator był dla mnie zawsze predatorem, maszyną do zabijania, nazwą własną zwierzaka znanego z filmów. Ze zwrotem drapieżca w ogóle rzadko się spotykałam. Dopiero podczas lektury omawianej książki dowiedziałam się, że oba te zwroty są swoimi odpowiednikami w różnych językach. To tylko dowodzi tego, że człowiek uczy się przez całe życie.

Jak wspomniałam na początku wsiąkłam w tę powieść od pierwszego napisanego przez autorkę zdania. Nie mogłam się opanować i czytałam ją w każdej w miarę wolnej chwili. Lektura minęła mi więc w ekspresowym tempie. Całość napisana została przystępnym językiem, czego absolutnie się nie spodziewałam. Mimo informatycznego wykształcenia obawiałam się, że nie zrozumiem co autorka ma do przekazania. Spodziewałam się zagmatwanej akcji i sporej ilości niezrozumiałych dla mnie zwrotów. Dostałam bardzo fajną książkę z jasno sprecyzowanym przekazem. Przyznam, że po jej lekturze przyjrzałam się dokładniej własnym profilom na portalach społecznościowych. Czy nie ujawniam za wiele? Czy nie jestem potencjalną ofiarą? Czy jestem bezpieczna w sieci? Dokładnie taki efekt powinna wywołać ta książka. I taki wywołała. Przynajmniej u mnie. Może i Was poruszy? Drapieżca ma oczywiście i słabsze punkty. Wydaje mi się, że autorka nie przyłożyła się do zakończenia powieści. Cała akcja toczyła się w konkretnym tempie, a tu nagle bęc i koniec. Kilka stron i już autor nie ma nic więcej do powiedzenia. Według mnie to nie tak powinno wyglądać. Tym bardziej, że autorka nie wyjaśniła wszystkich poruszonych w książce kwestii. Nie lubię gdy powieść kończy się w ten sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to poruszająca i pouczająca lektura, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Polecam.

Za książkę dziękuję portalowi Zbrodnia w Bibliotece
 Baza recenzji Syndykatu ZwB

22 maja 2012

Czasem… („Czerwień rubinu” Kerstin Gier)


„Czerwień rubinu” Kerstin Gier
wyd. Egmont
seria: Trylogia czasu
rok: 2011
str. 344
czas:  8:18:14
Ocena: 5/6 


Czy zastanawialiście się kiedyś, jakby to było podróżować w czasie? Gdzie byście się przenieśli? Co zobaczyli? Kogo poznali? Co zmienili? Czy w ogóle mielibyście ochotę zmienić czas i znaleźć się nagle, z chwili na chwilę, w zupełnie innej rzeczywistości? Co by było, gdyby okazało się, że poruszanie się między poszczególnymi latami nie jest zbytnio skomplikowane, że jesteśmy w stanie to uczynić? Jak i czy, zmieniłby się nasz świat? Jeśli chcecie się dowiedzieć koniecznie sięgnijcie po Czerwień rubinu, a wcześniej zapoznajcie się z poniższa recenzją.

Gwendolyn Shepherd, szesnastoletnia, a w zasadzie szesnasto i pół roczna Angielka, żyje w dość… nietypowej rodzinie. Na co dzień chodzi do szkoły, spotyka się ze swoją szkolną przyjaciółką Leslie i stara się być maksymalnie normalną nastolatką. Na staraniach jednak poprzestaje. Bo przecież do wspomnianej „typowości” bardzo jej daleko. Nie każdy na korytarzach, ulicach i w pomieszczeniach spotyka duchy. Nie każdy żyje z ludźmi, których podstawowym tematem do rozmów jest gen podróży w czasie i jego nosicielka – uwielbiana przez wszystkich, noszona na piedestałach, kuzynka Gwendolyn – Charlotta. Choć dziewczyny różnią się niczym dzień i noc, mają ze sobą bardzo wiele wspólnego. Nie tylko pochodzą z tej samej rodziny, nie tylko dzielą dach, bo mieszkają w tej samej posiadłości, to jeszcze urodziły się niemal w tym samym dniu. To właśnie dzień narodzin dziecka przeświadcza o tym, czy będzie ono owym posiadaczem genu, czy też stanie się przeciętnym zjadaczem chleba. Niby tak niewiele, kilka godzin, a taka różnica. W końcu 8 października, to nie 7, prawda? No chyba, że… nie, tego Wam nie zdradzę. W każdym razie cała rodzina już od dłuższego czasu żmudnie wypatruje u Charlotte objawów mających świadczyć o tym, że nadchodzi jej pierwsze przeniesienie w przeszłość. Wszyscy uczuleni zostali na tę okoliczność i wiedzą, jaka rola została im w związku z tym przypisana. Ze względu na fakt, iż dziewczęta uczęszczają do jednej szkoły oraz jednej klasy, w trakcie nauki największy ciężar spoczywa na barkach głównej bohaterki, której niańczenie kuzynki wcale się nie uśmiecha. Ale cóż począć? Nie mając innego wyjścia Gwendolyn obserwuje codziennie Charlotte i wyczekuje, aż dziewczynie zrobi się niedobrze. Bo to właśnie mdłości zwiastują rychłe przeniesienie się w czasie. I w końcu nadchodzi ten dzień, w którym nastolatka słabnie i informuje kuzynkę, że to już – jest jej niedobrze i czym prędzej muszą udać się do domu. Bez zbędnej zwłoki obie opuszczają więc bramy szkoły i, wyjątkowo na piechotę, udają się do rodzinnej posiadłości. Niestety do przenosin nie dochodzi ani w drodze do domu, ani później tego dnia. Choć to może źle powiedziane, bo co prawda Charlotte nigdzie się w tym czasie nie udała, ale za to Gwendolyn… cóż, młodsza z kuzynek, ta która teoretycznie w żaden sposób przenieść się nie powinna, niespodziewanie co i rusz zmienia miejsca, a w zasadzie czas pobytu w danym miejscu. Dlaczego? Co takiego się wydarzyło, że los spłatał rodzinie dziewcząt takiego figla? Czyżby obie kuzynki zostały wyposażone w gen podróży w czasie? Czy to możliwe? A może przed laty wydarzyło się coś, co zmieniło życia obu nastolatek? Może słynny Isaac Newton pomylił się w obliczeniach? Może to nie 7-go października miało narodzić się to wyjątkowe dziecko? Może… a może nikt się nie pomylił? Cóż, żeby dowiedzieć się, co rzeczywiście miało miejsce, koniecznie musicie przeczytać pierwszą cześć Trylogii czasu, autorstwa Kerstin Gier.

Przyznam szczerze, że choć lubię książki paranormalne, to do tej akurat podchodziłam z początku dość sceptycznie. Dlaczego? Z tego najprostszego powodu, iż nie pociąga mnie ostatnimi czasy rozpoczynanie nowych serii. To zawsze wiąże się albo z zawodem (ciągnięcie historii przez kilka kolejnych części zwykle okazuje się nieciekawe), albo wręcz przeciwnie, z zafascynowaniem. To ostatnie jest o tyle niebezpiecznie, iż przywiązuje czytelnika. Zmusza go do zaopatrywania się w kolejne tomy, do wypatrywania informacji o następnych częściach, wczytywania się w nowinki i śledzenia losów bohaterów. Serie uzależniają i sprawiają, że czytelnik robi się bezbronny w obliczu braku kolejnej części danej historii w domowej biblioteczce. Moje szczęście w nieszczęściu w tym wypadku polega na tym, że książka strasznie mi się spodobała i już wiem, że zaliczyć mogę się do tej drugiej grupy. Zdecydowanie na plus jest również fakt, że wraz z pierwszą częścią książki (a w zasadzie audiobooka, bo to właśnie w takowy zostałam zaopatrzona), otrzymałam drugą. Mogę więc już wkrótce poznać dalsze losy Gwendolyn i dowiedzieć się, jak też potoczyło się jej życie. Moje nieszczęście tkwi w fakcie, iż trzeciej części w mojej biblioteczce  brakuje. Mam jednak nadzieję, że już wkrótce ją otrzymam J. Całość wciąga już od pierwszej linijki tekstu a w moim wypadku od pierwszych usłyszanych słów. Jak zwykle w przypadku audiobooka przekonałam się o tym, że słuchać go można jedynie pod warunkiem, że od razu przyspieszę go przynajmniej o 50 procent. Na początek. Mój mózg jakoś nie chce działać na wolniejszych obrotach. Bardzo polubiłam wykreowanych przez autorkę bohaterów. Oczywiście są i tacy, którzy od samego początku działają mi na nerwy, nie odnoszę jednak wrażenia, że nie powinni znaleźć się w danej powieści. Wręcz przeciwnie, bez względu na to, że za nimi nie przepadam, uważam, że i oni tworzą klimat tej książki, którą słuchałam dziś cały dzień jak zaczarowana. Powieść przeczytała Małgorzata Lewińska i muszę przyznać, że wyszło jej to niesamowicie. Miejscami odnosiłam wręcz wrażenie, że całość czyta kilka osób, wyraźnie wyczuwałam podział na rolę i nie miałam problemu z rozróżnieniem kto w danej chwili się wypowiada. Niestety ponownie zawiodłam się na samej formie wydania audiobooka. Wychodzę z założenia, że każda forma książki rządzi się swoimi prawami, ale i czytelnik ma jakieś prawa. Z tego co wiem, powieść zawiera na końcu spis, kto kim jest. W audiobooku tego zabrakło, a akurat w tej formie przekazu niezmiernie taka lista by się przydała. Skoro już została stworzona, to czemu nikt nie pomyślał, by dołożyć taką książeczkę do wersji audio? Przykre. Poza tym nie mam do więcej zarzutów (a ten jedyny, który mam odnosić się stricte do formy wydania a nie samej książki). Już nie mogę się doczekać, aż przeczytam (usłyszę) kolejną cześć serii, która zdecydowanie przypadła mi do gustu. Książka nadaje się zarówno dla młodych jak i trochę starszych czytelników. Fascynująca i pouczająca. Warta czasu, który należy na nią poświęcić. Polecam.

Za książkę, a w zasadzie audiobook, dziękuję Portalowi Duże Ka

21 maja 2012

Jeden taki ogród („Ostatnie spotkanie w Paryżu” Lynn Sheene)


 „Ostatnie spotkanie w Paryżu” Lynn Sheene
wyd. Otwarte
rok: 2012
str. 360
Ocena: 4,5/6


Od kilku tygodni miałam dość sporą ochotę by przeczytać o losach francuskich partyzantów z okresu II Wojny Światowej. Za każdym jednak razem coś mnie od książki Lynn Sheene odciągało. W końcu kilka dni temu stwierdziłam, że nie może ona dłużej czekać. Sięgnęłam więc na półkę i… no właśnie, co przeżyłam? By się tego dowiedzieć musicie zapoznać się z poniższym tekstem.

Claire Harris Stone, a tak naprawdę Clara May Wagner od najmłodszych lat pragnęła tylko jednego – dostatniego życia. Tak więc, gdy tylko nadarzyła się stosowna okazja, uciekła z rodzinnego domu i zmieniła w sobie wszystko co się dało, od imienia zaczynając a na pochodzeniu kończąc. Trafiła do Nowego Jorku, gdzie w szybkim tempie poznała ludzi, dzięki którym wspięła się po drabinie społecznej. Tak oto zbuntowana nastolatka z Oklahomy stała się bywalczyniom salonów, doskonale urodzoną panną na wydaniu – Claire Harris. W niedługim czasie osiągnęła to, czego pragnęła. Poznała Russella Stone’a, bardzo bogatego właściciela hut, który potrzebował kobiety z wyższych sfer, by się nobilitować. Nie trzeba było więc długo czekać na ślub tej dwójki. W tamtej chwili Claire sądziła, że spełniły się wszystkie jej marzenia i już nic więcej do szczęścia jej nie potrzeba. Każdy dzień spędzała na zakupach i plotkach z kobietami dorównującymi jej pozycją. Dużo starszy mąż dość szybko się nią znudził, nie zamierzał jednak rezygnować z doskonałego układu jaki tworzył ze swoją małżonką. Wbrew oczekiwaniom Claire zupełnie nie przeszkadzało, że nocami mąż do swojej sypialni przyprowadza inne kobiety. Dzięki temu dziewczyna nie musiała zmuszać się do nieprzyjemnego obowiązku współżycia z mężem. Tak we względnym spokoju wiedli swe życie aż do maja 1940 roku, kiedy to wkrótce po dwudziestych dziewiątych urodzinach Claire, małżeństwo zorganizowało przyjęcie. Na takich przyjęciach kobieta pełniła dość specyficzną rolę – miała nie tylko zabawiać gości, ale dla tych ważniejszych dla jej męża miała być wybitnie miła, aż do granic przyzwoitości. Wtedy właśnie wydarzyła się katastrofa, której Claire, a właściwie Clara nigdy się nie spodziewała – znalazł ją mężczyzna którego znała w przeszłości i zaczął ją szantażować. Niefortunnie o wszystkim dowiedział się Russell i tak właśnie skończyło się szczęście kobiety, która niezwłocznie, jeszcze nim mąż wyrzucił ją za próg, postanowiła opuścić Stany Zjednoczone. Udała się do Europy, a właściwie do Paryża, gdzie mieszkał jej były kochanek, artysta fotograf – Laurenta Oliviera. Czy wielka ucieczka się uda? Czy na zupełnie innym kontynencie i w obcym kraju Claire sobie poradzi? Czy bariera językowa nie będzie zbyt duża? Czy Laurent wciąż będzie na nią czekał? Jak wyglądać będzie ogarnięta wojną Europa? Czy w tych warunkach dziewczyna odnajdzie to, czego ponownie zaczęła szukać? Czy nowy kraj będzie nowym rozwiązaniem? Żeby dowiedzieć się tego wszystkiego koniecznie musicie przeczytać Ostatnie spotkanie w Paryżu, które kilkanaście tygodni temu pojawiło się na rynku wydawniczym nakładem wydawnictwa Otwarte.

Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia odnośnie przeczytanej właśnie książki. Wbrew moim oczekiwaniom lekturę czytało się dość długo i żmudnie. Być może to moje czepialstwo, ale ponownie trafiłam na powieść z bardzo małą czcionką. Wiem, że autor nie ma na to zupełnie wpływu, tym bardziej, że książka jest zagraniczna. Nie mam więc obiekcji do jego pracy. Tym bardziej może w recenzji nie powinny znaleźć się słowa krytyki odnośnie właśnie tego elementu książki, ale strasznie nie lubię czytać drobnego maczku. W efekcie danej pozycji należy poświęcić dwa razy więcej czasu, niż by to było przy normalnej wielkości tekstu. To nie jedyny z zarzutów, jakie mam do tej książki. Drugim, już stricte dotyczącym lektury, jest to, że bywa ona nudna a opisy najzwyczajniej w świecie się dłużą. Przez sporą część Ostatniego spotkania w Paryżu, wbrew oczekiwaniom, nic się nie dzieje. Mijają dni, miesiące lata. Raz na jakiś czas ma miejsce jakieś wydarzenie, a później ponownie czas zaczyna się dłużyć. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie wojnę, ale nie żyłam w tamtych czasach, mogłam więc mieć niewłaściwe postrzeganie tego wszystkiego. Przyznam szczerze, że wielokrotnie miałam ochotę odłożyć książkę i już więcej do niej nie wracać. I robiłam to. Ale gdy tylko lądowała na półce… nie mogłam przestać myśleć o tym, co będzie dalej. Czy akcja się rozkręci? Jak skończy się wojna dla Claire? Czy w końcu będzie szczęśliwa, a może nie dożyje jej końca? No i za każdym razem wracałam do lektury, aż w końcu przeczytałam zakończenie. I tu muszę Wam powiedzieć, że przeżyłam kolejny szok. Bo na tych ostatnich kilkadziesiąt stron naprawdę było warto poczekać. Czytałam z zapartym tchem, aż dowiedziałam się… nie, tego wam nie zdradzę. Zachęcam Was jednak do sięgnięcia po Ostatnie spotkanie w Paryżu. Może dla Was cała książka okaże się wielkim sukcesem i porywającym tekstem? Przekonajcie się sami.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Otwarte

19 maja 2012

Stosik #13/2012

Taki sobie mały stosik, dodany wprost ze słonecznej Hiszpanii :)
Dzisiaj takie takie małe coś. Powiem szczerze, że poważnie zastanawiałam się nas wstawieniem tego stosiku. Doszłam do wniosku, że wstawię jedynie pozycje recenzenckie. A w przyszłości zobaczymy... Bo poważnie zastanawiam się nad sensem chwalenia się otrzymywanymi książkami. W zasadzie prowadzę podstronę na blogu, w który zawsze wpisuje, jakie książki mam do recenzji i jakie książki posiadam (nieprzeczytane) w biblioteczce... Może więc zaniecham informowania o przychodzących paczkach? Co o tym myślicie? Podobają Wam się wstawiane stosiki? Czy takie "chwalenie się" ma w ogóle sens?

Od góry:
1. Z krwi i kości - Kathy Reichs: do recenzji od portalu Duże Ka i Wydawnictwa Sonia Draga - uwielbiam serial Kości, w domu mam w zasadzie całą serię książek na podstawie których ten serial powstał. Nie miałam jednak jeszcze okazji ich przeczytać. Mam nadzieję, że takie czytanie od końca nie będzie ...złe :) Już nie mogę się doczekać lektury :)
2. Ukojenie - Maggie Stefvater: do recenzji od Wydawnictwa Wilga - dzięki wielkie :)
3. Czerwień rubinu - Kerstin Gier: audiobook do recenzji od portalu Duże Ka (recenzja na DK TU, na blogu wkrótce :))
4. Nim nadejdzie mróz - Henning Mandell: audiobook do recenzji od portalu Duże Ka
5. Błękit szafiru - Kerstin Gier: audiobook do recenzji od portalu Duże Ka

I jak, podobają się Wam moje nabytki? Bo myślicie o audiobookach? Czy cenicie jakiś konkretny typ książek bardziej od innego? A może macie jakieś przemyślenia na temat wstawiania stosików? Czekam na Wasze komentarze :)

18 maja 2012

Spain

Dziś moi drodzy żegnam się na kilka dni. Lecę na tydzień do Hiszpanii. Może uda mi się z Wami kontaktować, ale pewna nie jestem. Na wszelki wypadek się żegnam :) Miłego :)

17 maja 2012

Szpinakowo…ymmmm… pysznie :) („Pyszne zapiekanki. Najlepsze przepisy”)


„Pyszne zapiekanki. Najlepsze przepisy”
wyd. Weltbild
rok: 2012
str. 162
Ocena: 5,5/6


Nie wiem czy jest jeszcze ktoś, kto nie wie, jak bardzo kocham gotować – w końcu wspominam o tym dość często. Kiedy więc na rynku pojawiła się nowa pozycja kulinarna – Pyszne zapiekanki, nie mogłam jej nie zdobyć. A gdy ją otworzyłam… cóż, co tu dużo mówić. Zapłonęłam, rozpłynęłam się i wsiąkłam. Jednym słowem  - zostałam ugotowana, albo raczej… upieczona. Znalazłam w tej książce więcej informacji, niż się spodziewałam. I choć może trudno w to uwierzyć, poradnik ten naprawdę jest kapitalny. Co prawda objętościowo nie rzuca on czytelnika na kolana, ale znajduje się w nim wszystko to, co niezbędne, a o to przecież przede wszystkim nam chodzi. Prawda? Co dokładnie zawarto w Pysznych zapiekankach? O tym pokrótce poniżej.

Zasadniczo książka składa się z siedmiu części. Pierwsze sześć rozdziałów traktuje stricte o samych zapiekankach, a dokładnie rzecz biorąc o różnych ich typach. I tak oto poznajemy zapiekanki z mięsem i drobiem, zapiekanki z rybami i owocami morza, zapiekanki z makaronem, ryżem i nie tylko, zapiekanki warzywne z dodatkami, zapiekanki wegetariańskie oraz słodkie zapiekanki. Jak widać trochę tego jest, a każda z tych grup, jeśli bliżej się im przyjrzeć, dzieli się na kolejne i kolejne. Poszczególne przepisy zostały bardzo precyzyjnie i czytelnie skonstruowane. Zaraz pod nazwą danej potrawy znajduje się jej metryczka, z której dowiadujemy się jaki jest czas przygotowania danej potrawy oraz jak długo powinna się ona znajdować w piekarniku. Dodatkowo z tego krótkiego podsumowania dowiemy się również ile standardowych porcji można z danego przepisu uzyskać, ile poszczególne porcje zawierają białka, tłuszczu i węglowodanów oraz jaka jest ich wartość energetyczna. Pod koniec przeczytać możemy również jak trudno dane danie wykonać. Dzięki tym informacjom ostatecznie będziemy mogli sami stwierdzić, czy książka jest dobra czy też nie. W ostatniej części książki mowa jest o wskazówkach do przepisów. Jest to kolejna bardzo przydatna rzecz.

Jeśli chodzi o same przepisy, to każdy z nich podzielono na dwie odrębne części. Pierwsza z nich informuje czytelnika o składnikach niezbędnych do wykonania danej potrawy. Przepisy są szczegółowe i zawierają dokładną wagę każdego składnika. Dzięki temu wykonanie listy zakupów nikomu nie sprawi kłopotu. Druga część to już sam przepis, który zapisano przy pomocy prostych zwrotów i jasnych uwag. Każdy etap gotowania jest tu osobno oznaczony, co znacznie ułatwia pracę w kuchni. Opracowanie przepisu nie pozostawia wątpliwości co do tego, jak daną czynność wykonać, albo co z konkretnym składnikiem zrobić. Dzięki temu praca wre, składniki się łączą, a ostatecznie zapiekanka porządnie się zapieka. Jest więc tak, jak być powinno.

Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenia, to muszę przyznać, że dość długo zastanawiałam się, które z dań przygotować. Ostatecznie, po zapoznaniu się z całą książką zdecydowałam, że przyrządzę Lasagne szpinakową. W moim rodzinnym domu szpinaku się nie jadało. Tak przynajmniej było, kiedy byłam mała. Teraz czasy się zmieniły, zmieniły się również gusta kulinarne. Od kilku lat sama raz na jakiś czas udoskonalam pewną szpinakową potrawę. Stwierdziłam więc, że nie zaszkodzi spróbować przepisu z tej książki, by dowiedzieć się, czy pod innymi postaciami te soczyście zielone liście również są zjadliwe. Lasagne przygotowałam szybko, w zasadzie w takim czasie, jaki podano w książce. Jedyne czego zabrakło mi w opisie tego przepisu to grubość warstw jakie powinny się utworzyć w poszczególnych fazach. Z tego powodu początkowo wykorzystywałam za dużo jednego składnika, a innego nie używałam prawie wcale. Nic jednak straconego, ostatecznie nie miało to raczej wpływu na smak samej zapiekanki. A ten był naprawdę bardzo dobry. Może nie tak dobry jak manicotti, za którym wprost przepadam, ale dobry. Jest oczywiście kilka szczegółów, które osobiście bym w przepisie zmieniła, coś dodała, czegoś ujęła. Ostatecznie przepis zaliczam do bardzo udanych. Tak samo jak to, co z tego przepisu wyszło, czyli smakowitą szpinakową lasagne. Przede mną zapiekanki na słodko. Już nie mogę się doczekać wizyty w kuchni. Pyszne zapiekanki zdecydowanie warto posiadać w domowej biblioteczce. Polecam.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki i Weltbildowi

16 maja 2012

Myśli w myśli („Rozwój duchowy a samoświadomość” Marcin Kotasiński)

Premiera Maj 2012


„Rozwój duchowy a samoświadomość” Marcin Kotasiński
wyd. Novae Res
rok: 2012
str. 122
Ocena: 4/6


„„Rozwój duchowy a samoświadomość” jest pierwszym na świecie pełnym poradnikiem instruktażowym po samopoznaniu. Opisuje konkretną, przejrzystą i sprawdzoną metodę poznawania siebie, zaglądania (introspekcji) we własną świadomość i odkrywania tego, co myśli się, co się czuje, a z tego na ogół ludzie nie zdają sobie sprawy”. Słowa te przeczytać można na obwolucie omawianej książki. Mają one zachęcać czytelnika do sięgnięcia po tę pozycję, zachęcać do zapoznania się z jej wnętrzem i przeżycia tego samego, czego zaznał sam autor. Jednak czy tak właśnie się dzieje, gdy czytamy cytowane powyżej zwroty? Czy pod ich wpływem naszym ciałem wstrząsa niewytłumaczalne drżenie wywołujące w nas natychmiastowy przymus do czytania? Cóż, trudno mi mówić za kogoś innego, ale mnie one do książki nie przyciągnęły. Uległam jednak jakiemuś wewnętrznemu podszeptowi i stwierdziłam, że może czasem warto zajrzeć do lektury zupełnie odbiegającej od literatury, po którą zwykłam sięgać? Sięgnęłam, otworzyłam, przeczytałam i… no właśnie, sama nie wiem co. Ta książka trochę mnie zszokowała, odrobinę zirytowała i w zupełności zmieszała. Czemu? Tego w zasadzie też nie wiem…

Rozwój duchowy a samoświadomość ma w zasadzie jeden cel – pokazanie czytelnikowi ścieżkę do jego wnętrza, a co za tym do osiągnięcia Szczęścia. Autor chce, by osoba czytająca dowiedziała się, kim naprawdę jest, co w niej siedzi i co ukrywa przed samym sobą. By się tego wszystkiego dowiedzieć trzeba sięgnąć w głąb własnej duszy, wsłuchać się w nią i zrozumieć co chce nam powiedzieć. Jaka jest droga do Szczęścia? Według Marcina Kotasińskiego możemy osiągnąć je jedynie za pomocą wartości, na które mamy bezpośredni wpływ. Do takich prawdziwych wartości zaliczyć należy Prawdę, Miłość, Dobro, Sprawiedliwość, Mądrość i wiele innych Ideałów. Brzmi idyllicznie, prawda? Nie według autora. Zgodnie z tym co zawarł on w swoim poradniku, kierowanie się tymi podstawowymi prawami umożliwia osiągnięcie wewnętrznego spokoju, a co za tym idzie Szczęścia. Oczywiście nic nie jest takie proste, na jakie mogłoby wyglądać, bo kierowanie się w życiu tymi przesłankami jest dopiero wstępem do samopoznania. Kiedy przejdzie się przez ten pierwszy etap pojawia się kolejny, a za nim kolejny i kolejny. Tam gdzieś z tyłu, tuż za uchem, ktoś cichutko podszeptuje, że faktycznie, jeśli wsłuchasz się w siebie, jeśli posiedzisz chwilę cicho i zastanowisz nad tym wszystkim, to możesz dowiedzieć się czegoś ciekawego. I coś interesującego możesz przeżyć. Ale to tylko cichy głosik, a przecież wkoło nas jest tyle zagłuszającego go hałasu. Może więc to właśnie tej harmider uniemożliwił mi poznanie samej siebie? Może to zbyt małe skupienie? Niedostatek energii włożonej w lekturę? Brak wiary w to, że mogę o sobie czegoś nie wiedzieć? A może strach przed tym, iż faktycznie mogłabym dowiedzieć się czegoś o czym nie miałam pojęcia? Co dotychczas zupełnie mnie nie określało? Sama nie wiem. Jedno jest pewne, po zakończonej lekturze wiem o sobie jeszcze mniej, niż wiedziałam przed jej rozpoczęciem. Są nawet chwile, w których wątpię w to, że wiem cokolwiek. Tabula rasa. Czysta tablica… po której teraz potwornie boję się pisać. Według mnie Rozwój duchowy a samoświadomość jest książką niebezpieczną. Nie powinno się jej czytać bez pełnej „świadomości”, że chce się poznać swoją „samoświadomość”. Nie jest to lektura do której można podejść na luzie i przelecieć ją od tak, w trzy godziny. Nad każdym wyrazem, zdaniem, akapitem, należy przysiąść, zastanowić się, przeanalizować. A jeśli się nie zrozumie, należy zrobić to ponownie. I tak aż do skutku. Ja tyle wytrwałości nie miałam. Może to nie był mój czas na samopoznanie? A może mi po prostu nie jest dane dowiedzieć się, co we mnie siedzi? Może kiedyś, za kilka lat, wrócę do tej książki i poznam prawdę o sobie? Może i oby. Bo chyba każdy w pewnym wieku dorasta i pragnie zacząć żyć w zgodzie ze sobą. Prawda?

Reasumując powiedzieć muszę, że książki niestety nie czyta się najlepiej. Napisana została ona dużo bardziej jak podręcznik, a nie jak poradnik. Poszczególne fragmenty tekstu zlewają się w całość i nie zawsze wiadomo o czym w danej chwili się czyta. Czy to nam miesza się w głowie, czy autor bredzi? I choć wiem, że nie „bredzi”, tylko próbuje ukierunkować mój umysł na zgoła inne myślenie, to jednak trudno mi się w tym wszystkim połapać. Książkę polecam tym osobom, które stoją na życiowym rozdrożu i chcą dowiedzieć się, gdzie, w którą stronę, podążyć. Poznając siebie, poznajemy naszą drogę. Rozwój duchowy a samoświadomość może nam w tym pomóc.

Za książkę dziękuje Wydawnictwu Novae Res

15 maja 2012

OTAGowana - i ja...

Moja kochana mentalna siostra postanowiła się na mnie po wyżywać i zaprosiła mnie to zabawy, w której blogerzy ostatnio masowo uczestniczą. Otagowanie, bo o tym mowa polega na... odpowiedzi na 11 zadanych przez Tagującego pytań i stworzeniu własnego zestawu, który następnie przekazuje się swoim "ofiarom" :). Ponieważ tego wokół mnie tak wiele, postanowiłam odpowiedzieć na pytania Kasi (Taki jest świat), ale nie przekazywać już zabawy dalej. I tak pewnie trafiła już do wszystkich blogerów, a Ci, którzy nie mieli u siebie odpowiedniego wpisu pewnie najzwyczajniej w świecie otagowanie spuścili w kanał.

Oto moje odpowiedzi :)


1. Czy pamiętasz tytuł swojej pierwszej samodzielnie przeczytanej książki? 
Tak. Ten Obcy – Ireny Jurgielewiczowej 
2. Czy zdarzało się, że w szkole podczytywałeś/podczytywałaś na lekcjach książki?
 W szkole? Nie, w szkole chyba nie. W technikum też raczej nie… No ale już na studiach i w początkowej fazie mojej zawodowej pracy… hehe, no cóż… życie J
3. Jaka książka pozostanie Ci w na zawsze w pamięci i dlaczego?
 Oj, właściwie poza Tym Obcym, do którego mam sentyment z racji tego, że był pierwszy i w ogóle super…. No to oczywiście wszystkie wydane i niewydane książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Ta to potrafi czarować. Wkrótce pojawi się w księgarniach jej W zapomnieniu. Super książka. I faktycznie zostaje z czytelnikiem na zawsze… Poza tym? Była jeszcze taka seria książek paranormalnych… czytałam je jako nastolatka. Autorką jest Mercedes Lackey. Książki opowiadają o nastoletnim magu, który okazuje się gejem. Do dziś pamiętam te książki, choć od ich lektury minęło ładnych kilka o ile nie kilkanaście lat…
4.Której lektury szkolnej najbardziej nie lubisz i z jakiego powodu?
Hm, pewnie jak byłam w szkole to wielu lektur nie lubiłam. Teraz trudno mi sobie coś przypomnieć. Pamiętam, że miałam kłopot z Krzyżakami.. Jakoś opisy scen batalistycznych do mnie nie przemawiają
5. Jakie gatunki książek lubisz czytać?
Kryminały, thrillery, romanse, obyczaje, książki paranormalne, sensacje… wymieniać dalej? Najbardziej lubię zabójcze mieszanki powyższych J
6. Książka, której chciałbyś/ chciałabyś żeby powstała?
Kiedyś miałam okazję przeczytać kilka rozdziałów książki, która została odstawiona na półkę. Mistyka, historia, paranormal, kryminał, romans… to co kocham w Polsce i o Polsce. Chciałabym, by autorka kiedyś zdecydowała się ją dokończyć…
7. Co cenisz w książkach?
Przygodę. I rozbudowywanie wyobraźni czytelnika. W obecnych czasach jest to niezbędne do życia. 
8. Gdybyś miał/miała wybór, jakie miejsce na świecie, wybrałbyś/ wybrałabyś jako najlepsze do czytania?
W chwili obecnej wybrałabym słoneczną, dziką plażę
9. Który z literackich bohaterów / bohaterek jest Twoim ulubionym i z jakiego powodu?
Ulubiony? Hmm, trudny wybór. W pierwszej 20 bohaterów plasują się w zasadzie wszystkie wykreowane przez Agnieszkę Lingas-Łoniewską postaci. Co chwile inna zwycięża. Teraz to chyba byłaby Liliana. I Krzysiek Borowski. No i Lukas (ale ten prawdziwy). Eh, równie mocno Michał Majki Langer… Mogłabym tak wymieniać do jutra J
10. Co sprawia, że książka podoba Ci się?
Sama nie wiem… magia? Po prostu książka musi mieć coś w sobie. Zauroczy mnie albo mnie. I już…
11. Czego nie lubisz w książkach i dlaczego?
Nielubię zbędnych opisów i przeciągnięć. Nie lubię gdy autor pisze niewiadomo po co. Jakby wyrabiał normę słów. Czasem przesyt wychodzi bokiem…

:)

update: 15.05.2012, 19:00
OTAGowani:
Julia Pernix
Archer :)

Proszę o odpowiedź na pytania, na które i ja odpowiadałam. Są fajne :)

14 maja 2012

Księga, Strona i nieścieralny Atrament… („Śmiertelna klątwa” J.R. Ward)


„Śmiertelna klątwa” J.R. Ward
wyd. Videograf II
rok: 2010
str. 544
Ocena: 5/6


Śmiertelna klątwa jest piątym z kolei tomem serii Bractwa Czarnego Sztyletu, znanej i odnoszącej sukcesy na całym świecie. Muszę przyznać, że osobiście obawiałam się tej książki. Cztery wcześniejsze części bardzo mi się podobały i bałam się, że kolejna może nie sprostać wymaganiom, jakie zdążyłam postawić temu cyklowi. Podchodziłam więc do tej lektury trochę tak, jak podchodzi się do tykającej bomby. Odwlekałam w czasie jej przeczytanie, choć wiedziałam, że nie powinnam tego robić, że powinnam zmierzyć się z „przeciwnikiem”. W końcu okazało się, że czasu zaczyna mi brakować, zegar powieści tykał coraz głośniej przypominając o nieuchronnym końcu. Sięgnęłam więc po Śmiertelną klątwę i… no właśnie… jak myślicie? Dała radę? By się tego dowiedzieć, musicie zapoznać się z przedstawionymi poniżej wrażeniami. Moimi oczywiście.

Vrhedny, dla Braci i przyjaciół po prostu V, od najmłodszych lat zmagał się z nałożoną na niego po urodzeniu klątwą. Sam w zasadzie nie wiedział czym zawinił, nie zmieniało to jednak faktu, że jego życie zostało naznaczone. Dzień w dzień, od przeszło trzystu lat, zmaga się z miotającymi nim wizjami przyszłości i ręką, która zabija. Dopiero ostatnio (w tomie czwartym) okazało się, że ręka, używana do tej pory do likwidowania reduktorów, ma większe zadanie. Przez to V, dotychczas i tak bardzo istotny członek Bractwa, stał się w zasadzie dla swych pobratymców niezbędny. Niestety nie był szczęśliwy. Jedyna osoba, na której zaczęło mu naprawdę zależeć związała się z kimś innym, a wizje, które uważał za swoje przekleństwo zniknęły. Z dnia na dzień Vrhedny podupadał więc i stawał się coraz bardziej apatyczny. Nie mógł spać, nie mógł więc normalnie funkcjonować. Nie bawiło go to, co robi. Nie chciał tak dalej żyć. Nie widział sensu. Zrodziła się w nim za to zupełnie nowa chęć – chęć samozniszczenia, zakończenia własnej męki. Wiedział jednak, że nie jest to takie proste, jakby się mogło wydawać. Jeśli zginąłby on, koniec końców umarłaby i osoba, którą pokochał. Los okazał się jednak dla niego dużo bardziej przebiegły. Wizje, które zniknęły na kilka miesięcy, niespodziewanie dla V powróciły, gdy po niemal śmiertelnym postrzale z rąk, jak wydawać by się mogło, reduktora, trafił na salę operacyjną doktor Jane Whitcomb. A lekarka po rozcięciu mu klatki piersiowej odkryła, że ma do czynienia z czymś, a w zasadzie kimś, zupełnie nie z tej ziemi. Jako wyśmienity lekarz Jane zoperowała V i przywróciła go światu. Ten jeden uczynek nie pozostał jednak bez echa, bo gdy Vrhedny odzyskał przytomności, kiedy jego Bracia dotarli do szpitala, nie było dla dziewczyny ratunku. Została skazana na wykasowanie pamięci, tak jak wykasowano z kartotek wszystkie dane dotyczące jej pacjenta. Takie było przynajmniej jej przeznaczenie, dopóki V nie powiedział głośno NIE i nie zażyczył sobie zabrania kobiety do siedziby Bractwa, gdzie rzekomo miała zająć się opieką nad rekonwalescentem. Prawda była jednak taka, że mężczyzna nie potrzebował opieki, potrzebował jednak jej. Bo w jego świadomości zagościło jedno maleńkie, za to bardzo ważne, słowo. MOJA. I nikogo innego. Ta myśl odmieniła całe dotychczasowe życie wojownika, sprawiając, że stał się dużo czulszy, znacznie bardziej emocjonalny i zdecydowanie groźniejszy. Bo jeśli coś przytrafiłoby się tej kobiecie – on by zginął. A wówczas Bractwo skazane byłoby na zagładę. Jak więc zakończyła się ta przygoda? Czy wampira i człowieka mogło połączyć coś więcej? Jakie było ich przeznaczenie? Jaką ścieżkę zaplanował dla nich los? Gdzie doprowadzi ich ta nietypowa więź, za pomocą której zostali połączeni? Czy to może skończyć się dobrze? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie przeczytać piątą z kolei powieść traktującą o zniewalających wręcz olbrzymach, na co dzień zaciekle walczących o przetrwanie swego gatunku.

Jak wspomniałam już na początku, pokładałam w tej powieści ogromne nadzieje, przez co obawiałam się jej lektury. I w zasadzie słusznie się obawiałam. Bo pierwsze strony, pierwsze rozdziały… co tu dużo mówić, zawiodły mnie. Była nawet chwila, w której stwierdziłam, że dalej czytać nie będę. Nie widziałam sensu w tym wszystkim. To już było i nie miałam chęci ponownie czytać tego samego. Czułam się zniesmaczona i zniechęcona do dalszej części powieści. Tekst, w posiadanym przeze mnie wydaniu, został napisany dość niewielka czcionką, która niezmiernie męczyła mój wzrok, to z kolei jeszcze bardziej odpychało mnie od Śmiertelnej klątwy. W pewnym momencie stwierdziłam, że czytam do setnej strony, jeśli do tej pory coś nie zacznie we mnie iskrzyć – poddaje się. I… zaiskrzyło. Książka zaczarowała mnie, zauroczyła i rozkochała w sobie. Zrobiła dokładnie to, co powinna zrobić zaraz na początku. Wówczas pokochałam Vrhednego, pokochałam Jane, a później wraz z nimi cierpiałam. Bo, niestety, nie wszystko poukładało się tak, jak można się było tego spodziewać. Koniec końców stwierdzić muszę, że powieść była super. Zdecydowanie najlepsza z całej dotychczas przeczytanej przeze mnie sagi. Warta polecenia każdemu miłośnikowi mocnych powieści paranormalnych.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Videograf II

13 maja 2012

Konkursowo 11 - wyniki

Wiem, że to troszkę trwało, ale miałam poważna zagwozdkę, komu ostatecznie przyznać nagrodę. Kilka prac znajduje się pod konkursowym postem, kilka nadesłano do mnie na maila. Wszystkie jak zawsze na wysokim poziomie. Cieszę się, że chciało Wam się ruszyć szarymi komórkami i popuścić wodzę fantazji... albo przedstawić mi prawdziwą historię. Ważyłam te historie i ważyłam i w końcu zdecydowałam, kto powinien wygrać. Niestety nie będę w stanie zaprezentować Wam tej pracy, bo zwyciężczyni poprosiła o jej nie publikowanie. Historia jest bardzo intymna i tyle. Liczę, że zrozumiecie, że nie możecie jej przeczytać...

Nie przedłużając...

Książkę Co się przydarzyło tej małej dziewczynce otrzymuje:

Alina

Jak zwykle na @ czekam na kontakt z adresem. Nagrodę prześle ci Wydawca :)

Najbliższy tydzień będzie dla mnie dość zabiegany. W piątek wyjeżdżam (mam nadzieję) do Hiszpanii na kilka dni. Nim to jednak nastąpi muszę wyprowadzić swoje sprawy zawodowe na prostą. Zostało mi niewiele czasu do wyjazdu i coś czuję, że będzie niezły maraton. Trzymajcie kciuki.

Wynik ostatniego Cosia :)

Przede wszystkim chciałabym Wam podziękować, za cały tydzień, a w szczególności za wczorajszy dzień. Spisaliście się świetnie. super było patrzeć, jak regularnie co kilkadziesiąt minut wpisywaliście się pod postem. Kochani jesteście. Rano poważnie zastanawiałam się, jak rozstrzygnąć konkurs: czy zliczyć zgłoszenia czy zdać się na ślepy los. Stwierdziłam, że los będzie ciekawszym rozwiązaniem. Oto fotorelacja z jego "działań".





Jak widać ostatni egzemplarz magazynu Coś na progu wygrała summer21. Czekam na @ na adres do wysyłki nagrody. Jak dobrze pójdzie dziś wybiorę się do centrum handlowego i wyślę wszystko jak leci.
Wieczorem postaram się również ogłosić wyniki Konkursowa 11 :)

Chciałabym Wam tylko jeszcze powiedzieć, że to nie koniec z Cosiem :)
Jutro zabawę powinna zacząć Anek  a za tydzień moja najwspanialsza Agnieszka Lingas-Łoniewska

12 maja 2012

Powrót do przeszłości („Wiersze” Jan Brzechwa)


„Wiersze” Jan Brzechwa
wyd. Wilga
rok: 2011
str. 32
Ocena: 6/6


Osobiście uwielbiam bajki, ale niewiele z nich pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Wiem, że mama mi czytała. Pamiętam, jak układałam książeczki na półce, gdy już trochę podrosłam. Przez głowę przelatują mi jakieś strzępki, ale nic w pełni. Jedno jest pewne – żadnej bajki nie wyrecytowałabym z pamięci  jak wiersza. O, ale już wiersze, to co innego. One utkwiły mi w pamięci i choć nie wiem, kiedy się ich nauczyłam to niektóre z nich pozostały ze mną do dnia dzisiejszego. Szczególnie upodobałam sobie… Brzechwę. Jakoś tak dziwnie utożsamiam się z tymi, znanymi każdemu maluchowi, wierszykami. Bo kto nie pamięta, jak na tapczanie siedział Leń i nic nie robił cały dzień? Albo jak na straganie wzdychał Seler „A to feler”? No nie mówcie, nie pamiętacie? Niemożliwe J A jak Tańcowała igła z nitką? A opowieść o Siedmiomilowych butach? A Entliczek-Pentliczek? Ooo, a Samochwała? Ta to się dopiero miała. Jak to miło powspominać. Taki powrót do przeszłości, do dzieciństwa, to się każdemu czasem przydaje. Nawet dorosłym… przede wszystkim dorosłym…

Zbiór wierszy autorstwa Jana Brzechwy, wydany w 2011 roku przez wydawnictwo Wilga, jest podstawą, która powinna znaleźć się w każdym domu. Wiersze zawierają w sobie takie pozycje jak Na wyspach Bergamutach, Kwoka, Kaczka dziwaczka, Sójka, Skarżypyta, Pytalski, Globus i wiele, wiele innych, równie znanych i interesujących. Wierszyki nie tylko są przyjemne w odbiorze przez maluchy, ale przede wszystkim są pouczające. Całość napisana została dużą i bardzo czytelną czcionką. Tekst się nie zlewa, każdemu wierszykowi została przypisana taka ilość miejsca, która umożliwia wygodne czytanie. Ich prezentacja również zasługuje na uwagę. Każdy wiersz opatrzony został pięknymi i adekwatnymi do tekstu rysunkami, autorstwa Agaty Nowak. Aż chce się tę książeczkę przeglądać. No i czytać oczywiście. Zdecydowanie warto zaopatrzyć się w tę pozycję. Polecam J.

A grafika... sami zobaczcie:















Za książkę dziękuję Wydawnictwu Wilga

11 maja 2012

Coś po raz ostatni :) oddajemy i rozdajemy :)

Dziś na ostatnią chwilę, rzutem na taśmę, w piąty dzień Cosiowania na Słowach dużych i Małych, ogłaszam wyniki i ostatni konkurs (rozdawajkę), w której do wygrania magazyn Coś na progu.
Egzemplarz numer 4 trafia do:
Kasia (rentilka@o2.pl)
Czekam na @ na adres do wysyłki gazety. A pozostałych pilnych czytelników proszę o ostatnią dawkę zgłoszeń. Czekam do jutra (12.05.2012) do północy na zgłoszenia. Zgłaszacie się w komentarzach pod tym postem, przy czym... możecie zgłosić się więcej niż raz, przy czym.... Między każdym zgłoszeniem musi być minimum 30 minut odstępu. Z nadesłanych wybiorę tę osobę, która zgłosi się największą liczbę razy lub... zrobię losowanie i każdy będzie miał tyle losów ile razy się zgłosił. Do startu, gotowi ... do dzieła kochani :)

10 maja 2012

Wyniki Cosia i Coś do rozdania :)

Kolejny dzień, kolejna nagroda. Dziś w losowaniu pomógł mi mój małż. Trochę matematyki, tu dodać, tam odjąć... podzielić, pomnożyć... potem kilka całek i różniczek. Dwa spisane, jeden w pamięci i padło na...


Liczę, że oglądasz ten post i wkrótce zgłosisz się na maila (sylwia.szymkiewicz@gmail.com) z adresikiem. Przesyłki wyślę wszystkie razem :)

Oczywiście wciąż mam jeszcze dwa Cosiki do rozdania. Ktoś się pisze? Ktoś chce dostać Coś na progu do poczytania od Sil? Może to ty? Albo ty? Wciąż można się zgłaszać. Czekam na Was w komentarzach pod tym postem :) Jeśli chcesz, napisz czemu ty zasłużyłeś na Cosika :) Ale to nie jest wymagane :)

To do jutra kochani :)
ps. Przez tego Cosika zaniedbuje wstawianie recenzji, ale nie za bardzo mam kiedy.... w sensie rano nie mam kiedy. Ale nadrobimy :) W weekend wyniki Konkursowa 11 :)

9 maja 2012

Coś na progu po raz trzeci - Wyniki i kolejny konkurs

Kolejny dzień, kolejny egzemplarz czasopisma Coś na progu rozdany i do rozdania.
We wczorajszym konkursie zwyciężyła Sihhinne za wycieraczkę, która rozłożyła mnie na łopatki :)
Czekam na mailu na adres do wysyłki przesyłki :) (sylwia.szymkiewicz@gmail.com)

By tradycji stało się zadość muszę dziś wypuścić w świat kolejny egzemplarz czasopisma :) Dziś wracamy do wcześniejszej przedwczorajszej opcji rozdawania książki - czyli najzwyczajniej w świecie w komentarzu wpisujecie, że się zgłaszacie. Może akurat Wam dopisze szczęście w jutrzejszym losowaniu? Oby :)


8 maja 2012

Coś na progu - coś rozdane, coś do rozdania :)

Wczoraj rozpoczęłam zabawę z magazynem Coś na progu. Przyznam szczerzę, że nie spodziewałam się aż takiego zainteresowania. Dziś zrobiłam szybkie losowanie i oto wynik, pierwszy egzemplarz wędruje do:

ALEX

W miarę możliwości proszę o kontakt mailowy (jak zawsze sylwia.szymkiewicz@gmail.com). Gazetę wyślę pod koniec tygodnia :)

Wciąż jednak mam jeszcze cztery egzemplarze do rozdania więc... zabawmy się ponownie, zabawmy się... podobnie jak wczoraj :). Zgłaszacie się w poniższym poście. Tym razem odrobinę komplikuję sprawę i proszę przy zgłoszeniu dodać, co można znaleźć na wspomnianym "progu". Proszę by odpowiedzi ograniczyć maksymalnie do 5 słów. Najbardziej jednak zależy mi na minimalizmie. Im mniej, tym lepiej :) Do startu, gotowi... GO :)


Pewnego razu na Shepherd’s Island ("Osaczona” Tess Gerritsen)


„Osaczona” Tess Gerritsen
wyd. Mira
rok: 2012
str. 304
Ocena: 4,5/6


Amerykańska autorka powieści kryminalnych - Tess Gerritsen, jest jedną z moich ulubionych powieściopisarek. W zasadzie nigdy się na jej dziełach nie zawiodłam, z chęcią więc sięgam po kolejne książki jej autorstwa pojawiające się na polskim rynku wydawniczym. Ostatnio w moje zachłanne ręce wpadła Osaczona. Chyba nie trudno się domyśleć co się stało, gdy w końcu rozpoczęłam czytanie – przepadłam.

Miranda Wood nie mogła dalej żyć w zakłamaniu. Codzienne spoglądanie w pracy na ukochanego i równoczesny brak możliwości wyznania wszystkim jak bardzo kocha tego człowieka, było niemal nie do wytrzymania. Jednak nie to spowodowało, że zdecydowała się odejść od swojego szefa, Richarda Tremaina. Powód był bardziej przyziemny – jej ukochany, najzwyczajniej w świecie, okazał się być złym człowiekiem. Zwalniał pracowników gazety bez wyraźnych powodów, płacił marnie i był strasznym egocentrykiem. Nie w takim człowieku zakochała się Miranda. Nie z takim mężczyzną chciała spędzić życie. Do tego kłopotliwym było to „spędzanie razem życia”. W końcu Richard nie palił się do tego – miał żonę, dzieci, pozycje. Nie było mu spieszno do rozwodu. Dziewczyna postanowiła, że lepiej będzie dla niej, jeśli czym prędzej zakończy ten związek. I jak się okazało, to nie było złe posunięcie. Sumienie Mirandy w końcu się uspokoiło, gorzej było z jej snem. Bo Richard nie chciał dać za wygraną. Nieustannie zaczepiał swoją była kochankę, wydzwaniał do niej i prosił, by do niego wróciła. W miesiąc po zerwaniu nie wytrzymał, zadzwonił do Mirandy i poinformował ją, że do niej jedzie, że rozwiedzie się z żoną, że chce być tylko i wyłącznie z nią. Tylko ją, Mirandę, kocha. Zaraz po zakończeniu rozmowy dziewczyna zdecydowała, że nie może spotkać się z Tremainem. Bo jeśli to zrobi, jeśli wpuści go do domu, to cała jej silna wola może się skończyć. Niezwłocznie więc opuściła dom i poszła na spacer. Gdy po kilku godzinach wracała do siebie, nie spodziewała się zobaczyć samochodu byłego kochanka. Przecież nie było jej w domu, już dawno powinien dać za wygraną i wrócić tam, gdzie było jego miejsce. Tym większe było zaskoczenie Mirandy, gdy okazało się, że Richard najwyraźniej wszedł do jej mieszkania – co więcej, udał się do sypialni. Gdy dziewczyna w końcu tam dotarła, nie kryła wzburzenia. Szybko jednak jej uczucia się zmieniły. Albowiem okazało się, że Richard, a i owszem, jest w jej sypialni, leży w jej łóżku, tylko… nieżywy. Jak nietrudno się domyślić został zamordowany nożem z kuchni Mirandy a wszystkie tropy prowadzą do niej, jako morderczyni. Czy dziewczynie uda się oczyścić własne imię? Czy znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie uwierzyć w jej niewinność? Kto stanie w jej obronie? Czy Mirandzie starczy sił, by walczyć z piętrzącymi się przeciwnościami? A może uzna, że to kara za złe uczynki, że tak powinno się to wszystko skończyć? Jak to wszystko się potoczy? Kto tak naprawdę zamordował Richarda? Dlaczego to zrobił? I czemu wrobił w to jego byłą kochankę? Gdzie szukać odpowiedzi? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć koniecznie musicie sięgnąć po najnowszą powieść Tess Gerritsen, zatytułowaną Osaczona.

Co tu dużo mówić, mnie książka po prostu się podobała. Odrobinę żałuję, że autorka nie rozwinęła niektórych kwestii traktując je po łebkach. Nie wpłynęło to jednak negatywnie na moją ocenę tego niewątpliwego kryminału. Wręcz przeciwnie. Osaczona, tak jak i poprzednie powieści pani Gerritsen bardzo mi się podobała. Przypadła mi do gustu historia Mirandy i od pierwszych stron jej kibicowałam. Ja, w przeciwieństwie do ludzi ją otaczających, wiedziałam, że dziewczyna jest niewinna. Od niej tymczasem coraz więcej osób się odsuwało i z dnia na dzień czuła się coraz bardziej wyobcowana. Na szczęście nie poddała się i pokazała wszystkim, ile jest warta. Książka napisana została łatwym i przystępnym dla czytelnika językiem. Czyta się ją szybko. Czytelnik nawet nie zauważa, a historia już dobiega końca. Bardzo przyjemna lektura. Polecam wszystkim fanom Gerritsen, oraz tym, którym kryminały z wątkiem romansowym nie są obce i obojętne. Warto przeczytać.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Mira
 Baza recenzji Syndykatu ZwB

7 maja 2012

Coś na progu - coś na początek - rozdawajka

Dziś zaczyna się mój tydzień z magazynem Coś na progu. Gazeta, wraz z egzemplarzami konkursowymi przywędrowała do mnie już jakiś czas temu, jednak jej lekturę zostawiłam sobie na ten tydzień. Jestem przekonana, że będzie super.
Wydawnictwo Dobre Historie postanowiło, że nie tylko mnie obdaruje tą gazetką. Mam do rozdania 5 egzemplarzy, każdy z zakładką do książki. Fajnie? No ja myślę :)

Codziennie w ręce moich czytelników wędrować będzie jeden egzemplarz gazety Coś na progu. Żeby nie być gołosłownym, wielka rozdawajkę zaczynami już dziś. Czekam na Wasze zgłoszenia pod tym postem. Jeśli będzie ich kilka - zrobimy losowanie. Na zgłoszenia czekam do jutra, do czasu wstawienia kolejnego postu dotyczącego omawianego czasopisma. Jeszcze nie wiem, jak będzie wyglądać rozdawanie pozostałych egzemplarzy - wszystko wyjdzie w praniu :)

Na dniach pojawi się materiał od Wydawnictwa, który przeczytać będzie można tylko i wyłącznie na Słowach dużych i Małych. A pod koniec tygodnia - moja recenzja tej gazety :) Jednym słowem - będzie się działo :) Zapraszam do zabawy :)

ps. Jeszcze dziś czekam na odpowiedzi w Konkursowie 11 - wyniki pojawią się w ciągu kilku dni :)

5 maja 2012

Co kryje toń? („Głębia” Tricia Rayburn)

„Głębia” Tricia Rayburn
wyd. Dolnośląskie
rok: 2012
str. 368
Ocena: 5/6


Kilka, no może kilkanaście miesięcy temu, dorwałam w swe zachłanne ręce Syrenę Tricii Rayburn i przepadłam. Pochłonęły mnie mroczne tonie portu w Winter Harbor, gdzie Vanessa Sands przeżywała największą tragedię swojego życia – śmierć ukochanej siostry. Zaraz po tym tragicznym wydarzeniu, los zupełnie przestał uśmiechać się do dziewczyny. Każdy kolejny dzień okazywał się gorszy i sprawiał, że Vanessa przestawała wierzyć, że kiedyś może być lepiej. Na szczęście, jak to w większości powieści bywa, ostatecznie dobro wygrało. Port, wraz z przyległymi do niego zatokami, dzięki głównej bohaterce został zamrożony, a w jego toniach zatopione zostało zło czające się w miasteczku.  Wówczas wydawało mi się, że to zamknięta historia, że nie może  już być nic więcej do opowiedzenia. Główna bohaterka zakochała się, uratowała ludzi, uratowała miasteczko, przeżyła. Dalej mogło być już tylko szczęście, szczęście i jeszcze raz szczęście. Tak przynajmniej wówczas myślałam. Jak się jednak okazało było to myślenie życzeniowe i niewiele miało wspólnego z tym, co przyniosła przyszłość.

Vanessa Sands właśnie rozpoczęła naukę w ostatniej klasie liceum Hawthorne’a. Przed nią decyzja, która przynajmniej teoretycznie, zaważy na jej przyszłości – wybór studiów. I jeszcze ważniejsza sprawa – czy w ogóle dalej się kształcić? I to nie koniec, bo nasza bohaterka musi też zebrać się na odwagę i wyznać najbliższym osobom, w tym miłości swojego życia – Simonowi, że ubiegłego lata niefortunnie uległa przemianie i stała się syreną. To dość trudne zadanie, sam fakt stania się tą nieziemską istotą jest niemal niemożliwy do zaakceptowania, a co dopiero konsekwencje, jakie on za sobą pociąga. Bo syrena kusi, syrena pociąga, syrena zamracza … i zabija. Im więcej ofiar – tym lepiej. Mężczyźni padają więc przy nich jak mrówki i to z uśmiechem na ustach. Za każdym więc razem, kiedy Vanessa ma już wyznać swoją wielką tajemnicę, coś staje jej na przeszkodzie i uniemożliwia przekazanie tej tragicznej informacji dalej. W końcu jej samej trudno się pogodzić z tym faktem, więc tym bardziej prawda nie chce jej przejść przez usta. Tak właśnie syrena sama siebie zagania w ślepy zaułek, gdzie zmuszona zostaje… właśnie, do czego? Czy w końcu uda się jej przełamać strach przed odrzuceniem? Czy odnajdzie swoje miejsce na ziemi? Czy Simon zrozumie, co dzieje się w życiu jego dziewczyny i czy ta, gdy będzie go informować o tym fakcie, wciąż będzie jego ukochaną? Czy spod uroku syreny da się uwolnić? Czy jakikolwiek mężczyzna jest w stanie powiedzieć takiej istocie „nie”? A jeśli tak, to jakim kosztem? Co się stanie, gdy zamarznięte kilka miesięcy wcześniej wody zaczną topnieć? Czy z takim trudem pokonane zło powróci? Jeśli tak, to na kim postanowi się zemścić? Chcecie się tego wszystkiego dowiedzieć? Tak? To koniecznie musicie przeczytać Głębię.

Głębia, tak samo jak i wcześniejsza część serii Tricii Rayburn zatytułowana Syrena, jest niesamowitym wręcz thrillerem paranormalnym z bardzo dobrze rozbudowanym wątkiem romansowym. Nic tu nie dzieje się bez przyczyny i żaden problem nie rozwiązuje się sam. Bohaterowie zmuszeni zostają do radzenia sobie w sytuacjach, w których trudno o logiczne myślenie i chęć podejmowania dalszej, karkołomnej czasem, walki. Przychodzi taki moment, w którym trudno jest stwierdzić, jak to wszystko dalej się potoczy. Czy Vanessa i Simon poradzą sobie z coraz to nowymi przeszkodami? Czy ich miłość przetrwa? I czy to na pewno miłość? Bo może to tylko zabójcze zauroczenie?

Książka napisana została w jasny i zrozumiały dla czytelnika sposób. Do tego wkomponowana została w nią cała gama uczuć, od miłości, przez zwątpienie, strach, aż po przerażenie. Wszystkie te emocje towarzyszą nie tylko bohaterom, ale i czytelnikowi podczas lektury. Dlatego tak łatwo się ją czyta. Czas poświęcony tej powieści pędzi jak szalony i człowiek nawet nie zauważa, a książka już się kończy. Głębię szczerze polecam. Naprawdę warto przeczytać.

Za książkę dziękuję Grupie Publicat
Baza recenzji Syndykatu ZwB