31 sierpnia 2016

Oko za oko ("Zbrodnie pozamałżeńskie" Agnieszka Lingas-Łoniewska, Daniel Koziarski)

PREMIERA 31.08.2016

"Zbrodnie pozamałżeńskie" Agnieszka Lingas-Łoniewska, Daniel Koziarski
wyd. Novae Res
rok: 2016
str. 368
Ocena: 5/6

Oj, nie będę wam ściemniać, nie zakochałam się w tej powieści od pierwszego wejrzenia. Ani drugiego. Ani nawet dziesiątego. To chyba po prostu nie jest książka do kochania.
Niestety, po prostu bardzo długo źle się ją czytało.

Przez niemal połowę czasu jej poświęconego nosiłam się z myślą, by odłożyć ją na półkę i już do niej nie wracać. Nigdy! Powstrzymywała mnie jedynie osoba samej autorki. Przecież Agnieszka Lingas-Łoniewska, moja ulubiona autorka, nie mogła napisać czegoś, czego nie jestem w stanie przeczytać. Prawda? Agnieszko, czy mogłabyś mi zrobić coś takiego? A jednak, jeszcze w wieczór przed tym, jak skończyłam lekturę przeklinałam autorkę i marzyłam, by zacząć czytać coś innego. Coś mniej obciążającego, mniej naszpikowanego złością, złośliwością... nienawiścią wręcz. W zasadzie wszyscy bohaterowie byli straszni, niejednokrotnie podli, okrutni, zakłamani. Brudni wręcz. Wciąż gdy o nich myślę, widzę ich umorusanych w błocie. Albo we własnych fekaliach. Ble. Chciałam poczytać coś fajnego, Zbrodni pozamałżeńskich do tej grupy, wybaczcie - nie zaliczyłam i dalej nie zaliczam. Ale jak już wspomniałam, to nie jest powieść do lubienia, kochania czy do ustawienia jej w rankingach fajności czy wręcz zajebistości. Zbrodnie są po to, by pokazać czytelnikowi, jak nisko można upaść, nawet wówczas, gdy uważa się, że wciąż się wznosi. Niby wszystko jest super, niby się rozwijamy, , znaczymy coraz więcej... a w rzeczywistości, nie zdając sobie z tego sprawy, spadamy. Dno odkrywamy jednak zbyt późno, przecież już dawno na nim leżymy. Umoczeni. Skreśleni przez wszystkich. 

Marcin jest bardzo znanym piłkarzem jednego z warszawskich klubów. Niejednokrotnie powoływany do kadry, powoli szykuje się do przejęcia przez duży, zagraniczny klub. W kraju osiągnął już w zasadzie wszystko co mógł, a wiecznie przecież żyć nie będzie. W końcu tendencja wzrostowa się skończy, wtedy szanse na transfer zmaleją i to znacznie. Chłopak robi więc wszystko, by z meczu na mecz wypadać coraz lepiej. I to mu wychodzi, szkoda tylko, że po powrocie do domu nikt z nim nie świętuję sukcesu. Nie żeby nie miał z kim, w końcu jest żonaty. Tylko ona, żona... niekoniecznie podziela jego miłość do sportu. Wie, że gdyby nie piłka nożna nie żyliby na takim poziomie jak obecnie. Nie przeszkadza jej to jednak w wypominaniu mężowi, że nie ma studiów. Że brak wykształcenia bardzo źle o nim świadczy, że nie ma z nim o czym rozmawiać, bo są na różnych poziomach intelektualnych. Ona w końcu pracuje na uczelni, pisze doktorat. Pisze książkę. Jest KIMŚ. A on, byle celebryta od sześciu boleści, uganiający się za szmacianką. Totalne zero, w jej mniemaniu oczywiście. Para zupełnie niedobrana, a jednak wciąż przy sobie trwająca. Dlaczego? Co oni do siebie czują? Jakie sekrety tają? By dowiedzieć się nie tylko tego, ale i wielu innych, niejednokrotnie bardzo zaskakujących rzeczy, koniecznie należy sięgnąć po najnowszą powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej napisanej wspólnie z Danielem Kozierskim. 

Myślę, że moja recenzja może być dla was dość sprzeczna. Z jednej strony wysoka ocena. Z drugiej strony narzekanie i na fabułę i ba bohaterów... W ogóle na wszystko. Czy to normalne? Rączej nie. Czy ta książka jest normalna? Zdecydowanie nie. Do tej pory sama nie wiem co o niej myśleć. Stanowi ona dla mnie nie lada zagwozdkę. Jak wcześniej pisałam, niewiele brakowało, a książka nie tylko zostałaby odłożona na półkę, ale wcześniej zostałaby doszczętnie zniszczona. Taką złość czułam podczas czytania. A potem jakby się coś zmieniło, odetkało. I zaczęło się ją czytać wyśmienicie. Akcja stała się wartka i zaskakująca. Zachowania bohaterów było nie tylko nieprzewidywalne, ale również totalnie nielogiczne i szokujące. Aż się chciało wiedzieć, co jeszcze można w tym całym bigosie znaleźć. Co jeszcze autorzy dla nas przygotowali, co wymyślą w następnym rozdziale, jakiego asa trzymają w rękawie. Jedno jest pewne, choć część akcji można wyczuć i sobie samemu wydrukować to... na niektóre pomysły nie wpadłby nikt. W sumie więc trudno się dziwić, że autorów jest dwóch.

Zbrodnie pozamałżeńskie odkrywają przed czytelnikiem zdecydowanie inną twarz Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Czy gorszą? Tego chyba jedna osoba nie może jednoznaczne stwierdzić. O tym trzeba przekonać się na własnej skórze. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zachęcić do przeczytania dzieła tego nieoczywistego i wybuchowego duetu autorskiego.

Sil

29 sierpnia 2016

O Wojtku słów kilka ("Wojtek z Armii Andersa" Martyna Miklaszewska)

"Wojtek z Armii Andersa" Martyna Miklaszewska
wyd. Zysk i S-ka
rok: 2016
str. 480
Ocena: 5/6


Gdy ujrzałem tytuł tej książki od razu wiedziałem, że muszę ją mieć. Świetna okładka trochę złagodziła gorycz związaną z objętością. To tomisko ma blisko pięćset stron! Już pierwsze z nich zdradzają, że coś z tą książką historyczną jest nie tak. Krótkie rozdziały szarpią historię i ciągle gdzieś przeskakują. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Raz poznajemy Melanie, by dwie strony dalej poczytać o małym Wojtku, a to nie koniec atrakcji. Od razu zdradzę, że książka nie jest historycznym dokumentem, to po prostu powieść z niezbyt prawdziwymi bohaterami, ale w bardzo realnych wydarzeniach historycznych.  Zresztą dowiecie się o tym, zerkając na tył okładki, czego ja oczywiście nie uczyniłem. Gdybym to zrobił to pewnie nigdy bym tej książki nie przygarnął i bardzo bym żałował.

Autorka poświęciła wiele czasu studiowaniu nieprzebranych ilości wspomnień, pamiętników i dzienników żołnierzy oraz cywilnych uczestników tamtych wydarzeń. No właśnie, jakich wydarzeń? Poznajemy naszych bohaterów, których losy splatają się w bardzo dziwny sposób dzięki armii Generała Andersa. Od kolejowych transportów z łagrów do formującej się na "kakukazie" armii, przez arabskie pustynie po włoską ziemię i dalej do Anglii z Edynburgiem na czele, gdzie kończy się nie tylko los kaprala Wojtka, ale także i cała powieść.

Nie mając doświadczenia w czytaniu powieści, bo jest to moja pierwsza powieść nie będąca lekturą, powiedział bym, że głównymi bohaterami są dwaj przyjaciele Michał i Franek. Pierwszy to intelektualista, a przede wszystkim oficer pacyfista. Franek natomiast jest zwykłym prostym chłopakiem. Zaprzyjaźnili się w łagrze i obiecali sobie, że razem wrócą do Polski. Ich perypetie, ale także postaci pobocznych czasami są śmieszne, czasami straszne, ale zawsze emocjonujące. Ich losy wplecione są w prawdziwe wydarzenia związane ze szlakiem bojowym armii Andersa i nie tylko. Bohaterowie żywo i emocjonalnie komentują to, co się dzieje. Otwarcie mówią o tym, co spotkało ich w Rosji Radzieckiej. To fakt, nie jest to książka historyczna, jednak daje ona wiele czytelnikowi. Dzięki sprytnemu zabiegowi autorki jacyś tam uciekający z łagrów anonimowi Polacy dostali osobowość, co prawda fikcyjną, ale popartą olbrzymią analizą wspomnień. Jako czytelnicy poznajemy ciężkie i dramatyczne losy ludzi, którzy próbują wrócić do ojczyzny, którzy próbują przeżyć. Ponadto dzięki dobremu prowadzeniu tej historii nie można się od niej oderwać ani na chwilę. Losy przedstawionych postaci stają się nam bliskie, żyjemy z nimi, współczujemy i staramy się zrozumieć. Dzięki tej lekturze ten trudny rozdział historii Polski staje się bliższy i na pewno nie jedną osobę zachęci do zagłębienia się w losy armii Andersa i jej szlak bojowy.

Książka nie jest śmieszna, początkowo wydaje się chaotyczna, ale po chwili wszystko staje się tak przystępne, że bardzo trudno się od tego oderwać i ciężko nie przeżywać tego z bohaterami. Czasami jest nudno, opis walk mógłby być trochę mocniejszy, dłuższy, ale jest naprawdę dobrze. Nie potrafię wyjaśnić, co w tej książce jest tak dobre, co sprawia, że czytało mi się ją tak dobrze, może po prostu ma to coś.  Podsumowując Wojtek z Armii Andersa to żadne opracowanie historyczne, choć historię tu liźniemy i się na pewno nią zainteresujemy. Tytuł powieści jest bardzo mylący, bo samego misia jest w niej jak na lekarstwo, ale dawkowany jest ono nam przez całą książkę dość regularnie. To "oszustwo" na pewno przyciągnie dużo osób i jeśli mimo wszystko zdecydują się tę pozycję przeczytać, to się nie zawiodą. Miłość, przyjaźń i wojna to chyba uniwersalne elementy przepisu na dobrą książkę, a jak podamy to w tak fajny sposób i przyprawimy odrobiną kaprala Wojtka, to sukces być murowany. Ech, może zachwyciłem się dziełem Martyny Miklaszewskiej, bo to moja pierwsza powieść? Na pewno polecam tę pozycję, by zapoznać się z powodami emigracji Polaków do Iranu, która w dobie ostatnich wydarzeń jest poruszana dość często.


Artur Borowski

22 sierpnia 2016

Potencjalna energia szczęścia ("Moje serce i inne czarne dziury" Jasmine Warga)

"Moje serce i inne czarne dziury" Jasmine Warga
wyd. Burda Książki
rok: 2016
str. 324
Ocena: 5,5/6



Czytanie o umieraniu nie należy do moich ulubionych rozrywek. A jednak ostatnimi czasy przydarza mi się to coraz częściej. Wciąż i wciąż trafiam na takie powieści, na szczęście coraz częściej są one pokrzepiające, a nie dołujące.

Aysel Seran to szesnastolatka, w której przez kilka ostatnich lat narastało pragnienie śmierci. Samobójstwo stało się jej obsesją. Przy każdej możliwej okazji zaglądała na forum dla samobójców i szukała partnera. Bo wiedziała jedno – sama nie da rady przeprowadzić takiego przedsięwzięcia. Ktoś ją znajdzie, ktoś sprawi, że zamiast w trumnie, wyląduje w szpitalnym łóżku. A tego nie chciała. Kiedy więc na forum odezwał się FrozenRobot i wstawił swoje ogłoszenie, dziewczyna poczuła, że znalazła osobę która pomoże jej odejść z tego świata. Chłopak miał tylko kilka warunków, które należało spełnić – mieszkać blisko niego – to akurat żaden problem, bo ich miasteczka oddzielało od siebie tylko 15 minutowa droga. I trzeba być zdecydowanym. Nie ma ściem. Nie ma unikania. I nie ma odwoływani obietnicy. A tak, był jeszcze jeden warunek – śmierć musiała nastąpić 7 kwietnia (czyli za niecały miesiąc). Ten ostatni warunek również nie stanowił problemu. Co prawda Aysel wolałabym umrzeć jak najszybciej, ale ten miesiąc jakoś wytrzyma. Pisze więc do FrozenRobota i umawia się z nim na spotkanie. Spodziewa się… w sumie sama nie wie czego. Ma nadzieje, że to nie będzie jakiś stary zbok, który ją zgwałci. Bo co prawda chce umrzeć, ale nie chce cierpieć. To o cierpieniu chce zapomnieć. Nie chce już dłużej być na tym świecie, patrzeć na ludzi, którzy mają ją za zło wcielone. Nie chce być obciążeniem dla własnej rodziny. Kiedy więc na spotkaniu pojawia się chłopak, niewiele starszy od niej, do tego przystojny, wysportowany i najwyraźniej popularny – myśli tylko o jednym: czy to przez przypadek nie jest żart? I, jak się okazuje, nie jest. Roman wyjaśnia jej dlaczego chce się zabić i dlaczego potrzebuje partnera. Wyjawia jej również czemu śmierć musi nastąpić we wskazanym dniu, a nawet we wskazany sposób. Aysel nie potrafi się jednak przed nim otworzyć. Wciąż się boi. Wciąż martwi się tym, jak chłopak zareaguje na jej wyznanie. Dlatego nic nie mówi, a im dłużej to tai, tym gorzej się z tym czuje.

Przyznam, że nie spodziewałam się, że książka mnie aż tak wciągnie i… że aż tak mnie zachwyci. Z każdym kolejnym zdaniem, z każdą kolejną stroną i rozdziałem coraz bardziej przeżywałam to, co autorka napisała. Wczułam się w bohaterów i… sama nie wiem, zaczęłam żyć ich życiem. Osobiście nie chcę umierać, ale nie wypieram się depresji. Może nie teraz, ale jeszcze półtorej roku temu tkwiłam w niej głęboko i nie potrafiłam się podnieść. Człowiek ma wtedy różne myśli, wszystkie raczej mało pozytywne. Śmierć może niektórym faktycznie przyjść na myśl. Może stać się obsesją. Może się nawet wydawać, że nie ma już innego wyjścia. Czasem w takiej chwili wystarczy jedna pomocna dłoń, jedna wskazówka i wszystko staje się inne – lepsze.

Co stanie się z bohaterami? Czy oboje dotrwają do 7 kwietnia? Czy pragnienie opuszczenia ziemskiego padołu będzie w nich wciąż tak samo silne? Czy udadzą się na urwisko? A jeśli tak, to czy będą tam razem? Czy skoczą? A może coś powstrzyma ich przed tym ostatecznym ruchem? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po Moje serce i inne czarne dziury.

Książka Jasmine Wargi nie przytłacza, ale zdecydowanie przeraża. Stawia czytelnika przed dylematem co lepsze – życie z wielkim balastem, czy śmierć. Myślę, że póki nie będzie się w takiej sytuacji, w jakiej byli bohaterowie, trudno zrozumieć ich motywy. Mogą się one wydawać mniej lub bardziej błahe, mogą wydawać się wręcz idiotyczne. Mogą też wydawać się poważne i rozsądne. Wszystko zależy od perspektywy.

Do ostatnich stron żyłam nadzieją, że wszystko skończy się dobrze. Czy skończyłam płacząc z radości czy z rozpaczy? Ode mnie się tego nie dowiecie. Jedyny sposób, to zapoznanie się z tą lekturą. Ja zdecydowanie i z czystym sumieniem polecam.

Sil


19 sierpnia 2016

Bez uprzedzeń ("Między wierszami" Tammara Webber)

"Między wierszami" Tammara Webber
wyd. Jaguar
rok: 2016
str. 384
Ocena: 5/6



Po raz kolejny zatraciłam się w powieści, choć szczerze powiedziawszy nie wiem, czy słusznie zrobiłam…

Emma Pierce uwielbia grać. Od najmłodszych lat występuje w reklamach i drobnych produkcjach. Marzy się jej kino niezależne. Może teatr… To jednak nie leży ani w planach jej ojca, ani menadżera. Ani tym bardziej macochy. Cóż, nie ukrywajmy, na niezależnych produkcjach raczej się nie zarabia. Co innego kino wysokobudżetowe. Dlatego, gdy pojawia się szansa na zagranie w uwspółcześnionej wersji Dumy i uprzedzenia, ulubionej książki Emmy, wszyscy uważają, że dziewczyna powinna wejść w ten projekt. Jasne, wcześniej są castingi, ale to mały pryszcz w porównaniu z koniecznością przekonania Emmy, by w ogóle zaczęła myśleć poważnie o tej produkcji. Niewątpliwie jednak zachęcające jest to, że główną rolę męską zagrać ma Reid Alexander, ubóstwiany przez nastolatki i młode kobiety osiemnastoletni aktor. Nawet Emmie robi się na jego widok słabo. Kiedy więc podczas przesłuchań okazuje się, że jest on obecny, a do tego ewidentnie wyczuwa się między nimi chemię, można spodziewać się tylko jednego – gorącego romansu na planie. Nic jednak nie jest takie proste. Reid to wieczny podrywacz, ma zdecydowanie problemy z wiernością. Z Emmą również są problemy, dziewczyna ma problemu z zaufaniem, a jedynym jej pragnieniem, jest znalezienie prawdziwej miłości. Jak widać, tej dwójce niezupełnie po drodze. Jak to jednak zwykle bywa, przeciwieństwa się przyciągają. A z takiego przyciągania może być albo wspaniały związek, albo totalny koszmar. Co będzie nam dane przeżyć z bohaterami? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy sięgnąć po najnowszą powieść Tammary Webber zatytułowaną Między wierszami.

No cóż, nie będę ukrywała, że odrobinę się na tej powieści zawiodłam. Miałam nadzieję na powieść co najmniej na poziomie Tak blisko… Do dziś wspominam tamtą serię i bohaterów, których autorka w niej wykreowała. Kolejna powieść powinna być tylko lepsza, prawda? Tak mi się wydawało, na to się nastawiłam i na tym się zawiodłam. Myślę, że gdyby nie moje podejście, miałabym teraz inne odczucia. Bo książka była naprawdę fajna. Czytało się ją bardzo dobrze i bardzo szybko. Przez cały dzień nie miałam ochoty odkładać jej na półkę, ale niezmiennie denerwowałam się na bohaterów. Raz to on przeginał, a zaraz potem ona ponownie się wycofywała. Zupełnie nie rozumiałam w co oni grają. Zastanawiałam się, jaki to wszystko ma sens. Po co to wszystko. Czułam, że historia ma drugie i trzecie dno. I że warto skończyć czytać. Teraz wiem, że nie był to stracony czas, ale równocześnie mi żal. Bo jednak częściowo to stracone szanse. Szanse bohaterów. Autorka poprowadziła akcję tak, a nie inaczej. Ale przez to, co uczyniła, we mnie kiełkuje odrobina złości. Nie tak w końcu miało być. Nie mówię, że to źle. Ale nie mówię też, że dobrze. Czuję się jednak nieco oszukana, przede wszystkim z powodu opisu z okładki. Czemu? Tego wam nie zdradzę, zrozumiecie jednak, gdy sami sięgniecie po Między wierszami, przeczytacie opis, a potem poznacie całą historię. Wówczas wszystko będzie jasne i zapewne zgodzicie się ze mną.

W każdym razie, pomijając pewne niesnaski, powieść bardzo mi się podobała. Czyta się ją ekspresowo, akcja jest płynna. Całość nie jest przepakowana zbędnymi opisami, bohaterowie, choć nie zawsze postępują tak, jakbyśmy to sobie życzyli, to jednak są wiarygodni. Zdecydowanie polecam.


Sil

17 sierpnia 2016

TYDZIEŃ Z NEVER, NEVER Nigdy, przenigdy… ("Never, never" Colleen Hoover, Terryn Fisher)

Tydzień z Never, Never...

"Never, never" Colleen Hoover, Terryn Fisher
wyd. Moondrive
rok: 2016
str. 390
Ocena: 5,5/6



"Nie kocham Cię,
Nic a nic.
I nigdy nie pokocham.
Nigdy, przenigdy."1)

Bardzo, baaaardzo chciałam przeczytać tę powieść. Poznać losy Charlie i Silasa. Chciałam wiedzieć, czym zachwycają się ludzie, czym zachwyca się świat. A potem, tuż przed tym jak książka do mnie dotarła, przeczytałam recenzję. I zaczęłam bać się tej powieści. Strasznie się bałam, że nie będzie tak, jak to sobie wyobrażam, że nie będzie mi dane pokochać bohaterów, a ostatecznie znienawidzę tę książkę. Bo, podobno, zakończenie zawodzi…

Charlize Margaret Wynwood właśnie ocknęła się na lekcji historii. Przynajmniej tak się jej wydaje. Wszyscy dziwnie na nią patrzą. A ona… nie wie kim jest. Nie wie kim oni są. Nie wie nawet, czy powinna znajdować się właśnie tu. Właśnie wtedy do klasy wchodzi nauczyciel i zaczyna zajęcia. A dokładnie test. Chyba każdemu kiedyś śniło się, że poszedł do szkoły nieprzygotowany. Albo bez ubrania. Mi jeszcze śniło się, że szłam bez okularów. Ale bez pamięci? To mi nigdy nawet nie przyszło do głowy. Charlie nawet o swoim imieniu dowiaduje się od obcych, którzy wiedzą o niej zdecydowanie więcej niż ona sama. Jakaś dziewczyna prowadzi ją na kolejne zajęcia. Ktoś inny uświadamia ją, że chłopak, który siedzi obok niej to miłość jej życia. Ale czy na pewno? Może to jakiś spisek? Może to jakiś głupi żart? Chyba powinna komuś powiedzieć, że nic nie pamięta. Że dzieje się z nią coś złego i ktoś powinien jej pomóc. Ale… kto jej uwierzy? W końcu… pamięta jak się prowadzi, pamięta aktorów i celebrytów. Zna teksty piosenek. Wie kto jest prezydentem. Nie wie tylko nic o sobie i swoim otoczeniu. Czy to normalne? Na domiar złego, z tym chłopakiem, Silasem, którego zdaje się, że zna lepiej niż innych, dzieje się również coś złego. Czyżby on również utracił pamięć? Tylko, jak to możliwe, żeby dwóm osobom, jednocześnie, przytrafił się identyczny horror? By się tego dowiedzieć, koniecznie będziecie musieli przeczytać najnowszą powieść Collleen Hoover i Tarryn Fisher, zatytułowaną Never, Never.

Jak już wcześniej wspomniała, bardzo chciałam przeczytać tę powieść. Powiem więcej, jak zaczęłam lekturę – wsiąkłam zupełnie. Równocześnie za bardzo nie chciałam dojść do tego strasznego momentu, w którym wszystko przestaje mieć sens i schodzi na psy (niemal cytując przeczytaną wcześniej recenzje). Tak więc z biegiem stron czytałam coraz spokojniej i wolniej, bojąc się tego, co przede mną. Bo bardzo pokochałam bohaterów i strasznie im kibicowałam. Chciałam, by odnaleźli zarówno siebie, jak i swoje wspomnienia. Tym czasem otrzymywałam coraz więcej niewiadomych i, w zasadzie, dość przerażających odkryć. Dla mnie najgorszym możliwym rozwiązaniem byłby jego brak. Albo takie rozwikłanie historii, które prowadziłoby do przekreślenia wszystkiego, co udało się tej dwójce w ciągu kilku dni zbudować. Na szczęście takiego finału nie otrzymałam. Może faktycznie ostatnie strony były mniej intensywne niż wcześniejsze. Może rzeczywiście można by od autorek wymagać jakiejś większej finezji z tytułu finału powieści. Ja jednak nie mam na co narzekać. Według mnie wszystko skończyło się właściwie.

Cała opowieść budziła we mnie wielki niepokój, ale równocześnie dawała nadzieję na lepszą przyszłość. Z każdą stroną poznawaliśmy coraz to gorsze rzeczy na temat bohaterów. Równocześnie dane nam było dowiedzieć się, jak silne było łączące ich uczucie i jak bardzo pewne wydarzenia wpłynęły na nich samych. Całe życie byli ze sobą, ale równocześnie ten czas sprawił, że na wszystko patrzyli przez pryzmat wcześniejszych wydarzeń i uczuć. Nie byli w stanie trzeźwo analizować swojej historii. To zmieniło się dzięki utracie pamięci. Coś, co z pozoru było bardzo złe, okazało się jedynym ratunkiem. Dla mnie Never, Never to powieść fenomenalna i warta uwagi każdego. Historia Charlie i Silasa rozkochuje w sobie i sprawia, że zaczynamy zupełnie inaczej patrzeć na własne otoczenie. Dzięki niej rodzi się w czytelniku świadomość, że jego życie jest takim, jakim go postrzega. Naprawdę niewiele trzeba, by zacząć patrzeć na nie z innej perspektywy. By wszystko się zmieniło. By zmienić drogę, którą się podąża.

Never, Never to jedna z lepszych historii jakie przeczytałam. Zdecydowanie warta czasu, jaki należy poświęcić, by ja przeczytać. Polecam. 

Sil

1) str. 183


11 sierpnia 2016

TYDZIEŃ Z UGLY LOVE" DAY 1 - Bez przeszłości, bez przyszłości… (Ugly love" Colleen Hoover)

TYDZIEŃ Z UGLY LOVE

Jakiś czas temu, na fanpejdżu Colleen Hoover Książki wzięłam udział w konkursie. Bardzo zależało mi na najnowszej powieści jednej z moich ulubionych autorek - samej Colleen Hoover. Zadanie nie było proste. Trzeba było wymyślić akcję promującą książki autorki. Więc się postarałam. Wymyśliłam akcję "Tydzień z...". A w nim: recenzje, cytaty i dyskusje. Troszkę się do tego zabierałam, ale jest. Pierwszy wpis z serii :) Dziś specjalnie dla Was recenzja Ugly love :) Mam nadzieję, że książka podobała się (lub będzie się podobała), tak jak i mnie :) Zapraszam do komentowania :)


"Ugly love" Colleen Hoover
wyd. Otwarte
rok: 2016
str. 344
Ocena: 6/6



Macie tak czasem, że kończycie czytać książkę i… chcielibyście zacząć od nowa? Tak bardzo nie chcecie odkładać powieści na półkę. Tak strasznie nie macie ochoty rozstawać się z bohaterami lektury. Ja tak miałam tej nocy. Dość niespodziewanie, po kilku dniach przemykania się przez historię wykreowaną w Ugly love, zarwałam ostatnią noc. Zaczęłam czytać i nie mogłam się oderwać. Z każdą kolejną stroną chciałam więcej i więcej. A gdy skończyłam, trudno było mi uwierzyć, że więcej już nie będzie. Postawiono ostatnią kropkę, nie jest to seria, więc nie będzie ciągu dalszego. Historia się skończyła, choć mogłaby trwać, wraz z nami, do końca naszych dni.

Tate, a w zasadzie Elizabeth Tate Collins, chce coś zmienić, stawia więc wszystko na jedną kartę i przeprowadza się do brata – pilota. Corbin rzadko bywa w domu, a z dwa lata młodszą siostrą nie widział się już prawie rok. Jest bardzo zapracowany, mimo to wciąż traktuje Tate jak swoje oczko w głowie. Nieprzychylnie patrzył na jej kolejnych chłopaków, a gdy tylko któryś z jego kolegów zaczynał smalić do niej cholewki, ten natychmiast ustawiał ich do pionu. Nie inaczej było i tym razem, Corbin jeszcze przed pojawieniem się siostry w apartamentowcu ostrzegł wszystkich, co ich czeka, jeśli któryś złamie serce Tate. Dziewczyna nie miała jednak zamiaru przejmować się poglądami brata, oczywiście, jeśli spotka odpowiedniego kandydata. Za takiego na pewno nie uważa pijanego faceta, opartego o drzwi mieszkania jej brata. Tym bardziej, że uniemożliwia on jej bezpieczne dostanie się do apartamentu. Potrzebuje więc dużo samozaparcia, by pokonać tę przeszkodę. Gdy w końcu to się udaje, okazuje się, że na korytarzu zostawiła wszystkie rzeczy. Nie ma więc wyjścia i informuje o tym brata, który ma wysłać jej na pomoc przyjaciela, mieszkającego naprzeciw. Jak się można było spodziewać, wywoływany do tablicy Miles Archer, jest owym pijaczkiem spod drzwi Corbina. Cóż więc począć, na prośbę brata Tate wciąga totalnie zalanego chłopaka do domu, a potem, zamiast spokojnie wyspać się po długiej podróży, opiekuje się nim w nocy. Rano Miles nic z tego nie pamięta, wie za to, że coś stało się z jego ręką… Czyżby ktoś przytrzasnął ją drzwiami? By się dowiedzieć, co się faktycznie wydarzyło, trzeba koniecznie przeczytać najnowszą powieść Colleen Hoover, czyli Ugly love.

Od bardzo dawna chciałam przeczytać tę książkę. Uwielbiam wszystko, co wychodzi spod pióra pani Hoover, wiedziała więc, że i UL mnie nie zawiedzie. Muszę jednak przyznać, że na początku, choć lektura była interesująca, nie czytało mi się rewelacyjnie. Codziennie spokojnie przechodziłam przez kilkanaście stron i gdy oczy zaczynały się kleić, odkładałam lekturę na później lub na kolejny dzień. Przełom nastąpił wczoraj, w okolicach końcówki pierwszej ćwiartki książki. Gdy to nastąpiło byłam stracona, nie było już opcji by odłożyć Ugly love na półkę. Musiałam skończyć czytać, dowiedzieć się co będzie dalej, jak potoczą się losy bohaterów i czy jest w ogóle cień nadziei na happy end. A powiem szczerze – nie wierzyłam, by to wszystko mogło skończyć się dobrze. Cały czas miałam przed oczami tragedię i jakoś nie mogłam pozbyć się tej wizji. Nie zdradzę wam, jak powieść się kończy, nie będę rozwodziła się nad poszczególnymi fragmentami książki. Nie zrobię tego, choć miałabym wielką nadzieję podzielić się tym z wami. Ugly love mnie zachwyciło. Wypełniło wszystkie moje myśli, sprawiło, że zaczęłam żyć losami Tate. Do tej pory nimi żyję. Wracałam do domu myśląc, że jak tylko będę miała chwilę, siądę do czytania. A potem uświadomiłam sobie, że nie mam już do czego wracać. Historia się skończyła, została zamknięta na cztery spusty i więcej w tym temacie powiedzieć już nie można. Może więc faktycznie należałoby Ugly love zacząć czytać od początku? Może to zapełniłoby pustkę, jaka pozostaje w człowieku po takiej lekturze.

Z czystym sumieniem polecam wszystkim tę książkę. Naprawdę warto ją przygarnąć, przeczytać, zapamiętać. Colleen Hoover w jednej ze swoich najlepszych odsłon. Zdecydowanie polecam.

Sil

4 sierpnia 2016

Życie z datą przydatności ("Powietrze, którym oddycha" Brittainy C. Cherry)

"Powietrze, którym oddycha" Brittainy C. Cherry
seria: Żywioły
tom: I
wyd. Filia
rok: 2016
str. 400
Ocena: 4/6


Najbardziej na świecie nie lubię się na czymś zawodzić.

Może niewiele wam to powie, albo już mówi to wam za dużo. W Powietrze, którym oddycha pokładałam naprawdę ogromne nadzieje. Nie mogłam się doczekać tej książki. Gdy znalazła się w moim posiadaniu czym prędzej skończyłam lekturę poprzedniej powieści i zaczęłam czytanie. Tak bardzo chciałam poznać tę zachwalaną wszędzie historię, że niewiele brakowało, a odłożyłabym poprzednią powieść na półkę z myślą, że dokończę ją później. Teraz już nie żałuję, że najpierw skończyłam poprzednią lekturę a dopiero potem zabrałam się za tę. Nie chcę jednak, byście zaraz na wstępie pomyśleli, że najnowsza książka C. Cherry mi się nie spodobała. Nic z tych rzeczy, podobała mi się nawet bardzo. Ale nie dała rady w zestawieniu z tym, jak wiele chciałam z tej pozycji wziąć dla siebie. Wyidealizowałam sobie tę powieść a potem poniosłam sromotną klęskę. Nie wiem więc, czy istnieje coś gorszego w życiu recenzenta, niż niesprostanie przez książkę wymaganiom.

Elizabeth ma za sobą ciężkie miesiące. Jakiś czas temu jej życie się skończyło. No, prawie się skończyło. Jej ukochany, miłość jej życia – Steven zmarł w tragicznym wypadku. Zostawił ją i ich malutką córeczkę Emmę. Od tego dnia Liz musiała radzić sobie sama. I w tym wszystkim najgorsza była właśnie samotność. Elizabeth nie mogła pogodzić się z faktem, że już nigdy nie obudzi się przy mężu. Że będzie musiała wychować sama córkę. Że będzie musiała zarobić na życie. Samotność była przerażająca. Kobieta spakowała więc walizki i wyjechała do swojej matki. Przez jakiś czas ukrywała się u niej i udawała. Może nie tyle, że mąż żyje, ale że wszystko jest dobrze. Że nic strasznego się nie stało. Że dadzą sobie z Emmą radę. Przyszedł jednak dzień, w którym już dłużej nie mogła się oszukiwać. Ponownie więc spakowała walizki i wyjechała. Tym jednak razem wróciła do domu, w którym nie dało się już uciekać od wspomnień. Na szczęście w tym nowym-starym miasteczku pojawiła się osoba, która nie znała przeszłości Elizabeth i z którą dziewczyna znalazła wspólny język. Co może wyniknąć z tego typu spotkania? Czy to możliwe, by rany Liz tak szybko się zabliźniły? A może nałożyła na siebie powierzchowną barierę, która jednak przy byle pchnięciu może paść? BY się tego dowiedzieć, należy przeczytać Powietrze, którym oddycha.

Wiele z moich odczuć ujawniłam już wcześniej. Naprawdę liczyłam na więcej, szczególnie na końcówce. Przez ponad połowę czasu powieść trzymała poziom. Może nie mega wysoki, ale satysfakcjonujący. A potem jakby coś się popsuło. Akcja niby przyspieszyła, ale równocześnie zaczęła się strasznie ciągnąć i motać. A do tego rozwiązanie niektórych wątków nie tyle było przewidywalne, lecz wręcz śmieszne. Naprawdę trudno mi było wierzyć, że fabuła mogła się potoczyć właśnie tak. I że nikt wcześniej nie zorientował się, co w trawie piszczy. Bo ja dość szybko domyśliłam się w czym rzecz i jak to wszystko może się zakończyć. Nie byłam więc zaskoczona, a tym bardziej nie byłam podekscytowana rozwojem wypadków. Przed lekturą ktoś powiedział mi, że to powieść pełna wzruszeń i godna zapamiętania. Cóż, mi ona wciąż chodzi po głowie, fakt. Ale jakoś wszystkie myśli skupiają się na tym, co bym zmieniła w Powietrze, którym oddycha, by była naprawdę satysfakcjonująca. Ale cóż, to tylko moje przemyślenia i moja opinia. Wasza może być zgoła inna. Dlatego z całej siły przekonuję was – sięgnijcie po tę powieść. Może będziecie mieli zupełnie inne zdanie niż ja J


Sil