"Powietrze, którym oddycha" Brittainy C. Cherry
seria: Żywioły
tom: I
wyd. Filia
rok: 2016
str. 400
Ocena: 4/6
Najbardziej na świecie nie lubię się na czymś zawodzić.
Może niewiele wam to powie, albo już mówi to wam za dużo. W Powietrze,
którym oddycha pokładałam naprawdę ogromne nadzieje. Nie mogłam się doczekać
tej książki. Gdy znalazła się w moim posiadaniu czym prędzej skończyłam lekturę
poprzedniej powieści i zaczęłam czytanie. Tak bardzo chciałam poznać tę
zachwalaną wszędzie historię, że niewiele brakowało, a odłożyłabym poprzednią
powieść na półkę z myślą, że dokończę ją później. Teraz już nie żałuję, że
najpierw skończyłam poprzednią lekturę a dopiero potem zabrałam się za tę. Nie
chcę jednak, byście zaraz na wstępie pomyśleli, że najnowsza książka C. Cherry
mi się nie spodobała. Nic z tych rzeczy, podobała mi się nawet bardzo. Ale nie
dała rady w zestawieniu z tym, jak wiele chciałam z tej pozycji wziąć dla siebie.
Wyidealizowałam sobie tę powieść a potem poniosłam sromotną klęskę. Nie wiem
więc, czy istnieje coś gorszego w życiu recenzenta, niż niesprostanie przez
książkę wymaganiom.
Elizabeth ma za sobą ciężkie miesiące. Jakiś czas temu jej życie się
skończyło. No, prawie się skończyło. Jej ukochany, miłość jej życia – Steven
zmarł w tragicznym wypadku. Zostawił ją i ich malutką córeczkę Emmę. Od tego
dnia Liz musiała radzić sobie sama. I w tym wszystkim najgorsza była właśnie
samotność. Elizabeth nie mogła pogodzić się z faktem, że już nigdy nie obudzi
się przy mężu. Że będzie musiała wychować sama córkę. Że będzie musiała zarobić
na życie. Samotność była przerażająca. Kobieta spakowała więc walizki i
wyjechała do swojej matki. Przez jakiś czas ukrywała się u niej i udawała. Może
nie tyle, że mąż żyje, ale że wszystko jest dobrze. Że nic strasznego się nie
stało. Że dadzą sobie z Emmą radę. Przyszedł jednak dzień, w którym już dłużej
nie mogła się oszukiwać. Ponownie więc spakowała walizki i wyjechała. Tym jednak
razem wróciła do domu, w którym nie dało się już uciekać od wspomnień. Na
szczęście w tym nowym-starym miasteczku pojawiła się osoba, która nie znała
przeszłości Elizabeth i z którą dziewczyna znalazła wspólny język. Co może
wyniknąć z tego typu spotkania? Czy to możliwe, by rany Liz tak szybko się
zabliźniły? A może nałożyła na siebie powierzchowną barierę, która jednak przy
byle pchnięciu może paść? BY się tego dowiedzieć, należy przeczytać Powietrze,
którym oddycha.
Wiele z moich odczuć ujawniłam już wcześniej. Naprawdę liczyłam na
więcej, szczególnie na końcówce. Przez ponad połowę czasu powieść trzymała
poziom. Może nie mega wysoki, ale satysfakcjonujący. A potem jakby coś się
popsuło. Akcja niby przyspieszyła, ale równocześnie zaczęła się strasznie
ciągnąć i motać. A do tego rozwiązanie niektórych wątków nie tyle było
przewidywalne, lecz wręcz śmieszne. Naprawdę trudno mi było wierzyć, że fabuła
mogła się potoczyć właśnie tak. I że nikt wcześniej nie zorientował się, co w
trawie piszczy. Bo ja dość szybko domyśliłam się w czym rzecz i jak to wszystko
może się zakończyć. Nie byłam więc zaskoczona, a tym bardziej nie byłam podekscytowana
rozwojem wypadków. Przed lekturą ktoś powiedział mi, że to powieść pełna
wzruszeń i godna zapamiętania. Cóż, mi ona wciąż chodzi po głowie, fakt. Ale
jakoś wszystkie myśli skupiają się na tym, co bym zmieniła w Powietrze, którym
oddycha, by była naprawdę satysfakcjonująca. Ale cóż, to tylko moje
przemyślenia i moja opinia. Wasza może być zgoła inna. Dlatego z całej siły
przekonuję was – sięgnijcie po tę powieść. Może będziecie mieli zupełnie inne
zdanie niż ja J
Sil
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz