4 sierpnia 2016

Życie z datą przydatności ("Powietrze, którym oddycha" Brittainy C. Cherry)

"Powietrze, którym oddycha" Brittainy C. Cherry
seria: Żywioły
tom: I
wyd. Filia
rok: 2016
str. 400
Ocena: 4/6


Najbardziej na świecie nie lubię się na czymś zawodzić.

Może niewiele wam to powie, albo już mówi to wam za dużo. W Powietrze, którym oddycha pokładałam naprawdę ogromne nadzieje. Nie mogłam się doczekać tej książki. Gdy znalazła się w moim posiadaniu czym prędzej skończyłam lekturę poprzedniej powieści i zaczęłam czytanie. Tak bardzo chciałam poznać tę zachwalaną wszędzie historię, że niewiele brakowało, a odłożyłabym poprzednią powieść na półkę z myślą, że dokończę ją później. Teraz już nie żałuję, że najpierw skończyłam poprzednią lekturę a dopiero potem zabrałam się za tę. Nie chcę jednak, byście zaraz na wstępie pomyśleli, że najnowsza książka C. Cherry mi się nie spodobała. Nic z tych rzeczy, podobała mi się nawet bardzo. Ale nie dała rady w zestawieniu z tym, jak wiele chciałam z tej pozycji wziąć dla siebie. Wyidealizowałam sobie tę powieść a potem poniosłam sromotną klęskę. Nie wiem więc, czy istnieje coś gorszego w życiu recenzenta, niż niesprostanie przez książkę wymaganiom.

Elizabeth ma za sobą ciężkie miesiące. Jakiś czas temu jej życie się skończyło. No, prawie się skończyło. Jej ukochany, miłość jej życia – Steven zmarł w tragicznym wypadku. Zostawił ją i ich malutką córeczkę Emmę. Od tego dnia Liz musiała radzić sobie sama. I w tym wszystkim najgorsza była właśnie samotność. Elizabeth nie mogła pogodzić się z faktem, że już nigdy nie obudzi się przy mężu. Że będzie musiała wychować sama córkę. Że będzie musiała zarobić na życie. Samotność była przerażająca. Kobieta spakowała więc walizki i wyjechała do swojej matki. Przez jakiś czas ukrywała się u niej i udawała. Może nie tyle, że mąż żyje, ale że wszystko jest dobrze. Że nic strasznego się nie stało. Że dadzą sobie z Emmą radę. Przyszedł jednak dzień, w którym już dłużej nie mogła się oszukiwać. Ponownie więc spakowała walizki i wyjechała. Tym jednak razem wróciła do domu, w którym nie dało się już uciekać od wspomnień. Na szczęście w tym nowym-starym miasteczku pojawiła się osoba, która nie znała przeszłości Elizabeth i z którą dziewczyna znalazła wspólny język. Co może wyniknąć z tego typu spotkania? Czy to możliwe, by rany Liz tak szybko się zabliźniły? A może nałożyła na siebie powierzchowną barierę, która jednak przy byle pchnięciu może paść? BY się tego dowiedzieć, należy przeczytać Powietrze, którym oddycha.

Wiele z moich odczuć ujawniłam już wcześniej. Naprawdę liczyłam na więcej, szczególnie na końcówce. Przez ponad połowę czasu powieść trzymała poziom. Może nie mega wysoki, ale satysfakcjonujący. A potem jakby coś się popsuło. Akcja niby przyspieszyła, ale równocześnie zaczęła się strasznie ciągnąć i motać. A do tego rozwiązanie niektórych wątków nie tyle było przewidywalne, lecz wręcz śmieszne. Naprawdę trudno mi było wierzyć, że fabuła mogła się potoczyć właśnie tak. I że nikt wcześniej nie zorientował się, co w trawie piszczy. Bo ja dość szybko domyśliłam się w czym rzecz i jak to wszystko może się zakończyć. Nie byłam więc zaskoczona, a tym bardziej nie byłam podekscytowana rozwojem wypadków. Przed lekturą ktoś powiedział mi, że to powieść pełna wzruszeń i godna zapamiętania. Cóż, mi ona wciąż chodzi po głowie, fakt. Ale jakoś wszystkie myśli skupiają się na tym, co bym zmieniła w Powietrze, którym oddycha, by była naprawdę satysfakcjonująca. Ale cóż, to tylko moje przemyślenia i moja opinia. Wasza może być zgoła inna. Dlatego z całej siły przekonuję was – sięgnijcie po tę powieść. Może będziecie mieli zupełnie inne zdanie niż ja J


Sil

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz