31 lipca 2014

Szczęśliwym być („Szczęście all inclusive” Krystyna Mirek)

„Szczęście all inclusive” Krystyna Mirek
wyd. Filia
rok: 2014
str. 368
Ocena: 3/6


Morze, słońce, przystojniacy. Czy to nie o tym marzy każda kobieta? A co jeśli to się spełni, ale nie do końca tak, jakbyśmy sobie tego życzyli? Co byście zrobili, albo inaczej, zrobiły, gdyby się okazało, że macie możliwość wyjechania do Grecji, na calutkie dwa miesiące, będziecie mieszkać w pięciogwiazdkowym hotelu z plażą pod nosem? Albo (uwaga! Teraz imagine) jedziecie do Grecji, do pięciogwiazdkowego hotelu, ale musicie zabrać ze sobą swoje rozwydrzone dziecko, którego za nic nie da się uspokoić, albo jeszcze lepiej! (Teraz zwracam się do panów) Musicie zabrać ze sobą swoją bogatą narzeczoną, która jest PER-FECT (koniecznie wymawiane w brytyjskim akcentem). Nie, nie, nie, wróć, to ona zabiera was, ponieważ wy, to tylko kolejna marionetka w jej zgrabnej, wymanicurowanej dłoni. Nie? A może jednak?

Zacznijmy od początku. Wszystko rozgrywa się w pięknym, polskim mieście o nazwie Karków (tak, tak, dobrze czytacie). Beata, pracownica jednej z firm telekomunikacyjnych, błaga w myślach o to, żeby żaden klient już nie przyszedł, bo za pięć minut koniec zmiany i może iść do domu. Aż tu nagle, do salonu wbiega facet, chcący złożyć reklamację. No i plan się rypnął…
A żeby tego było mało, gdy kobieta wraca do domu, wymęczona, w głowie ma tylko jedną myśl: a może tym razem Kacper posprzątał chociaż mieszkanie. No i, proszę państwa, kolejne rozczarowanie, ponieważ Wielmożny Pan Kacper smacznie śpi w NIE SWOIM łóżku (jakby nie było, mieszkanie wciąż jest Beaty). Dziewczyna załamuje ręce, po czym zabiera się za porządki.

Okay, zmieńmy trochę otoczenie. Jest późny wieczór, galeria handlowa zostanie zamknięta za nie całe pięć minut, wszyscy ludzie zmierzają ku wyjściu, jest tylko jeden wyjątek. Alina biegnie do pokoju zabaw, w którym zostawiła Franka, swojego sześcioletniego synka. Trzeba dodać, ROZWYDRZONEGO DO GRANIC MOŻLIWOŚCI synka. Panie opiekunki załamywały nad nim ręce, ponieważ nie wiedziały co mają robić, a mamusia, korzystając z „chwili” (całego dnia, tak by the way) wytchnienia, załatwiała swoje sprawy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie późna pora odebrania synka z bawialni. Dwie młode dziewczyny pracujące tam, chciały już dzwonić po policję.

Jeszcze jeden zwrot akcji? Nie ma sprawy. W jednym w krakowskich hoteli żyją sobie Jaś i Małgosia (hyhy, taki żarcik), a tak na serio, to żyją sobie Oliwia i Jakub. Wcześniej wspomniana bogata i PER-FECT (nie zapominajcie o akcencie) redaktor naczelna jednego z kobiecych pisemek oraz jej asystent, a zarazem narzeczony. On – nie wie, jakim cudem jego dziewczyna znika z łóżka przed świtem. Ona – ma wszystko gdzieś.

Pozostają nam jeszcze piękna Polka pracująca w Grecji jako sprzątaczka – Agnieszka, oraz przystojny, grecki bóg, mający własną plantację oliwek – Kostas. Nie, nie są razem, ale kto wie….

Jak potoczą się losy wszystkich bohaterów? Czy wszyscy będą prowadzić sielankowe życie, czy może jednak nie? Czy wyjdzie z tego kolejna Moda na sukces?

Dobraaaa… powiem tak, szału nie ma, dupy nie urywa, a staniki nie latają. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. I to o wiele lepiej. Jednym słowem, jest to kolejna banalna powieść, w której po przeczytaniu pierwszych pięciu rozdziałów, można się domyślić jaki będzie koniec. Ale, tak jak zapewnia nas, nie wiem kto, pewnie wydawca, jest to książka lekka, wcale nie o takiej wartkiej akcji, ale na pewno o ciepłym przesłaniu (biorąc pod uwagę fakt, że akcja dzieje się w Grecji).

Czy ją polecam? Na pewno nie osobom, które NIENAWIDZĄ banałów (czyli takich jak ja), ale jeśli ktoś nie chce zaprzątać sobie głowy nadmiarem problemów, to spoko, czemu nie? Ja osobiście poddałam się w połowie książki i powiedziałam „nie ma bata, nie czytam dalej”, bo po prostu mi się nudziło. Dla mnie ta książka to przysłowiowe flaki z olejem, ale dla kogoś innego może być świetna i będzie polecał ją każdej napotkanej na swojej drodze osobie. I pewnie całkiem słusznie zrobi. Dla każdego coś innego, dla każdego coś miłego. Jeśli to wasz klimat, sięgajcie bez zastanowienia.


Vic :D

30 lipca 2014

Pieniądze i władza* ("Zamknij oczy” Sophie McKenzie)

„Zamknij oczy” Sophie McKenzie
wyd. Sonia Draga
rok: 2014
str. 452
Ocena: 5/6


Życie czasem może być takie piękne. Można odnaleźć miłość. Można rozwijać skrywane wewnątrz pasje. Można osiągać sukces za sukcesem i być rozchwytywanym. Można zamieniać wszystko, czego się człowiek dotknie, w przysłowiowe złoto. Czasem jednak tego dobra w naszym życiu jest za dużo, w powietrzu zaczynamy wyczuwać coś dziwnego, niczym ozon po burzy. Jeden, dwa, trzy kroki do przodu i dzieje się tragedia, która na zawsze nas zmienia. Talia kart, którą jest nasze życie, zostaje przetasowana i nagle okazuje się, że nie mamy już w dłoniach samych asów, tylko marne walety. Wówczas, zdecydowanie, nie jest nam do śmiechu. Co więc począć? Jak poradzić sobie z takim obrotem spraw?

Geniver była szczęśliwa. Nawet bardzo. Jeszcze dwanaście, dziesięć czy osiem lat temu, gdyby ktoś ją o to zapytał, odparłaby z całym przekonaniem, że nie ma na świecie szczęśliwszej kobiety niż ona. Znalazła dwoją drugą połówkę, Arta, który stracił dla niej głowę. Wyszła za niego za mąż, zaczęła robić karierę pisarki. Jedna, druga, trzecia książka. Wydawcy ją rozchwytywali, popyt na nią i jej literaturę był całkiem spory. W głowie już miała zarys kolejnej powieści i plan, jak będzie wyglądało jej dalsze życie. Zaszła w ciążę i mąż już w ogóle oszalał na jej punkcie. Prywatny szpital, dom wynajęty specjalnie po to, by być blisko lekarza prowadzącego i sali porodów, która obojgu najbardziej odpowiadała. Niestety, w trzydziestym ósmym tygodniu ciąży pani Loxley przestała czuć ruchy dziecka. Zaalarmowała męża i niezwłocznie udali się do Fair Angel, gdzie lekarz w trakcie USG orzekł chorobę genetyczną płodu i jego obumarcie. Zarówno Gen jak i Art byli zrozpaczeni i nalegali, by czym prędzej przeprowadzić cesarskie cięcie. Z powodu zniekształceń, spowodowanych chorobą, kobiecie odradzono oglądanie zwłok, które niezwłocznie zostały skremowane. I w zasadzie po sprawie, bo życie Geniver właśnie wtedy się skończyło. Straciła swoje ukochane maleństwo, przestała wierzyć w szczęście i w to, że znów będzie dobrze. Przestała pisać, jej kariera podupadła. Za to firma jej męża – Loxley Benson zaczęła się prężnie rozwijać. Zdobywała coraz większą rzeszę klientów, w końcu stała się bardzo popularna i a jej wartość radykalnie wzrosła. Artowi do szczęścia potrzebna była już tylko kompletna rodzina, niestety, kolejne próby naturalnego zajścia w ciążę, a później pięć prób in vitro, nie przyniosły spodziewanych efektów. Para właśnie zastanawiała się nad kolejną próbą, gdy w ich domu niespodziewanie pojawiła się kobieta, informująca, że ich dziecko urodziło się żywe i… Nie, tego ostatniego wam nie zdradzę, wiedzcie jednak, że ta rewelacja to i tak niewiele przy tym, co dodatkowo kobieta miała do powiedzenia.

Uwielbiam thrillery wydawane przez Sonię Dragę i choć czasami bywają ciężkie i niełatwo się je czyta, to i tak sięgam po nie w zasadzie w ciemno. Zamknij oczy przyciągnęło mnie do siebie nie tylko ze względu na wydawcę, ale i na fabułę. Kobieta stara się o dziecko. Traci je. Załamuje się. I nagle wszystko okazuje się być kłamstwem. Naprawdę nie mogłam doczekać się lektury i, szczerze powiedziawszy, nie żałuję ani minuty poświęconej tej książce. Całość czyta się rewelacyjnie, w zasadzie każdy rozdział, każda strona, ba każdy akapit wnosi coś nowego do sprawy. Akcja zaczyna się toczyć dość szybko, a bohaterka dochodzi do wniosku, że nikomu już nie może ufać. Zaczyna wprowadzać w życie własny plan, który niespodziewanie prowadzi ją do dość zaskakującego i przerażającego rozwiązania całej historii. Sposób pisania autorki sprawia, że wcielenie się w postać Gen jest zwyczajnie proste. Czytelnik przeżywa z nią każdą rozterkę i dzielnie podejmuje kolejne, ciężkie decyzje. Intryga utkana przez Sophie McKenzie zaskakuje, szokuje i zmusza do zastanowienia się, czy takie rzeczy mogą mieć miejsce w świecie rzeczywistym. Czy może to spotkać mnie lub ludzi mi bliskich? Żywię głęboką nadzieję, że nie. Tak czy inaczej książka jest rewelacyjna i szczerze polecam jej lekturę, każdemu przygotowanemu na mocne przeżycia i niecodzienne rozwiązania.


* str. 389

Sil

Baza recenzji Syndykatu ZwB

29 lipca 2014

Urlopowo

Dziś mija... nawet nie wiem który dzień mojego urlopowania się. Tak wiem, zapomniałam Wam o nim wspomnieć. Zasadniczo miałam taki plan. Poważnie. Ale jak zwykle w ferworze walki przedwyjazdowej nie dałam rady. Tu trzeba było się pakować, tu sprzeczać z małżonkiem, tam jeszcze coś dokupować. Ostatecznie wyjechaliśmy w pośpiechu zapominając nawet waluty, po którą musieliśmy się wracać. W drodze do naszej ukochanej Chorwacji (ten kraj nam się chyba nigdy nie znudzi, jesteśmy tu już czwarty raz, za każdym razem zwiedzamy jej inną część, ale często wracamy na chwilę do miejsc które najbardziej przypadły nam do gustu), zawitaliśmy do Zadaru.
Zadar

To tam byliśmy na naszym pierwszym zagranicznym urlopie i tam w tym roku... nasza rodzina wzbogaciła się o nowego członka (członkinię). Po zwiedzaniu, pod samochodem, znaleźliśmy kilkudniowego kotka, który... sama nie wiem jak się tam znalazł. Ktoś go podrzucił? Matka go tam schowała? Nie wiem... Czekaliśmy dość długo ale kocica się nie zjawiła, a ludzie nie wyglądali, jakby szukali zguby. Zabraliśmy więc malucha do auta i udaliśmy się na poszukiwania. Poszukiwania weterynarza. Poszukiwania sklepu zoologicznego. Poszukiwania nowego domu dla niego. Niczego z tego nie znaleźliśmy. No może poza sklepem, w którym pani usilnie nas przekonywała, że tak małego kotka powinniśmy karmić już stałym pokarmem (net szwankował, przetestowaliśmy więc tę terapię, ale niestety, nic ona nie dała). W końcu po wielu godzinach dojechaliśmy do celu - Medići w Środkowej Dalmacji. Stwierdziliśmy po drodze, że o pomoc poprosimy właścicieli posesji, w której mieliśmy się zatrzymać. Niestety, ludzie okazali się odrobinę (delikatnie mówiąc) ograniczeni. Zaraz na wstępie nas poinformowali, że kot i tak nie przeżyje i że trzeba mu pomóc odejść z tego świata. Takiego!!! Całą drogę starałam się nie przywiązywać do maleństwa, ale tej wypowiedzi wiedziałam już, że maluszek zostaje z nami. Fuks, lub Fuksja. W zależności od ostatecznej płci. Szczerze powiedziawszy, mam nadzieję, że to jednak będzie Fuksja. Tak koteczka nazywamy już od półtorej tygodnia. Jeśli to będzie chłopak... cóż, w końcu mamy gender :)

Nasza kicia

Na miejscu poza ludźmi (i tym, że zaraz w drugi dzień padł net (AWARIA!!!), a mobilny nigdzie nie chciał złapać zasięgu), było całkiem przyjemnie. Jesteśmy na wakacjach z moją siostrą. Mieliśmy dwa apartamenty, oba klimatyzowane, każdy z łazienką. Warunki bardzo komfortowe. Dom w zasadzie przy samej plaży. Oddzielał go od niej jedynie przepaść w postaci 69 schodków. Co to dla nas! Phi :) No dobra, wdrapywanie się po nich po całodniowym plażowaniu było dość męczące. Jednak chodzenie się opłacało. Plaża była piękna, woda krystaliczna. Na naszym skrawku szczęścia niewielu ludzi, niedaleko bar z pysznymi lodami i plaża z prysznicem. Tu skała, tam drzewko pod którym można było przycupnąć, gdy słońca było za dużo (to ulubiona atrakcja mojego małża, bo on za słońcem nie przepada). Ogólnie więc było wspaniale. No i blisko do bardzo wielu miejsc, więc w tak zwanym międzyczasie odrobinę pozwiedzaliśmy - Korćula, Baśka Voda, Tucepi, Mimice, Makarska... troszkę tego było :)
Pobliskie Mimice wieczorową porą

wybrzeże Medici

wieczorową porą

rzut oka na naszą plażę


Po dziewięciu dniach przyszedł czas na odmianę i przenieśliśmy się 20 km wcześniej. W zasadzie pierwsza część urlopu miała być wyłącznie plażowa, a druga zwiedzająca, ale jak to z nami bywa - pozmieniało się.

Teraz jesteśmy w Duće, około 3 km od pirackiej osady Omiś, która jest bardzo urokliwa, urzekająca i tętniąca życiem. Do Starego Miasta udajemy się na piechotę, choć po wczorajszej wyprawie, która skończyła się powrotem po 23 nie wiem czy jeszcze się na to zdecydujemy. Do tej pory siedzimy na tyłeczkach i się nie ruszamy. Oj, nogi bolą :)
Omiś nocą

Tu w Duće komfort troszkę inny. Mamy dla siebie domek w ogrodzie. Przed domkiem taras ogrodzony bluszczem, granatowcami i czymś bliżej niezidentyfikowanym (małe pomarańczowe owoce, wyglądające jak mikro pomidorki cherry).

Z domku do wody jakieś 10 kroków, do publicznej plaży jakieś 20 metrów. Tylko, że plaża piaskowa (piasek z rzeki Cetiny), więc nie wygląda to już tak pięknie jak w innych częściach Chorwacji. Ale i tak jest cudownie.
plaża w Duće-Luka

 Jutro wybieramy się do Splitu i na wyspę Brać. Kolejne dni to już będzie tylko plażing, leżing i smażing, a wieczorami Omiś, przemierzanie uliczek starego miasta i jedzenie chyba jednak najsmaczniejszych lodów w całej Chorwacji. Gama smaków przytłacza, a obsługa jest fenomenalna. W drodze powrotnej chcemy wstąpić do Trogiru, Rogoźnicy i raz jeszcze Zadaru. W Polce będziemy 5 sierpnia. Boziu, to już lada dzień...

Od jutra powinny również zacząć się ukazywać recenzje. Mam już ich całkiem sporo napisanych, tylko netu nie było, nie miałam więc jak ich wstawiać. To się jednak zmieniło (na korzyść tej miejscówki), więc czemu mam was pozbawiać przyjemności przeżywania ze mną (i z moją siostrą), tego co właśnie przeczytałyśmy?

16 lipca 2014

Otwórz oczy („Wybaczenie” Agnieszka Lingas-Łoniewska)

„Wybaczenie” Agnieszka Lingas-Łoniewska
wyd. Novae Res
rok: 2014
str. 232
Ocena: 6/6




Zdecydowanie najlepsza z serii.

Every time the darkness falls around me
I can feel you move beneath my skin
Eh and
Something strange is happening inside me
Don't know where you end and I begin
I want you to know*

Już nawet nie pamiętam, kiedy dokładnie było mi dane przeczytać Wybaczenie po raz pierwszy. Doskonale za to pamiętam, że książkę czytałam na raty. Z jednej strony takie pochłanianie powieści daje możliwość rozkoszowania się każdą stroną, z drugiej zaś odbiera autorowi możliwość porwania czytelnika na kilka-kilkanaście godzin cudownego rozkoszowania się nieprzerwanym tempem akcji. Ale, dla każdego coś miłego. Zawsze można przeczytać książkę drugi, trzeci i... nasty raz. Może nie każda pozycja zasługuje na tego typu uwagę, ale do ich grona na pewno zaliczyć można wszystkie powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.

Łatwopalni, jak zapewne wielu z was wiadomo, to opowieść o dość pokręconych losach Moniki, Jarka i Grześka. Choć zdecydowana większość fanów twórczości Lingas-Łoniewskiej od początku kibicowała pokiereszowanemu przez los Jarkowi, to obdarzyłam swoimi względami Grzegorza. Dość szybko zaczęłam go dopingować i do ostatnich stron powieści, a w zasadzie do pierwszych kartek Przebudzenia wierzyłam, że autorka wysłucha moich, nie tylko wewnętrznych błagań, i da mi dość nietypowy happy end.

W Przebudzeniu dane jest nam poznać dalsze losy Moniki i dwóch wybranków jej serca, jednak nie tylko ich historię chce nam zaprezentować autorka. Tym razem Lingas-Łoniewska wyciąga asa z rękawa i postanawia zagrać kartą Sil. Tak, tak - nie mylą się ci, którzy już podczas lektury Łatwopalnych chcieli dowiedzieć się, czy fryzjerka Sylwia zazna choć odrobiny szczęścia. Jedno jest pewne, tych drobin będzie całkiem sporo, niestety poprzetykane zostaną pasmem nieszczęść, które ostatecznie rzucą ją w ramiona... Nie, nie. Tego nie zdradzę, bo w końcu nie każdy miał już przyjemność zapoznać się z Przebudzeniem. Zdradzę wam jednak, że w książce spotkamy bohaterów, z którymi już wcześniej autorka nas zapoznawała. Nie obędzie się jednak bez dramatów, które zaprowadzą nas wprost do... Wybaczenia.

Ostatni tom serii jest ZDECYDOWANIE!!! najlepszy ze wszystkich. Według mnie pokonuje Łatwopalnych i Przebudzenie w przedbiegach, choć i tamtym częściom nic nie brakuje. W zasadzie sama nie wiem, czemu Wybaczenie aż tak przypadło mi do gustu, ale nie mogę ukrywać, że po prostu zakochałam się w wykreowanych w tej części bohaterach. I tu mam mały problem. Bo jak tylko zacznę pisać o kogo mi chodzi, to ci, którym nie dane było zgłębić Przebudzenie, będą mieli pozamiataną sprawę. Powiem więc tylko, że dla mnie para numer jeden to Milka i pewien tajemniczy Tymianek. Skąd się wzięli? Jakie wiatry przygnały ich do serii Łatwopalnych? Co, komu i kiedy będą wybaczać? Czy autorce uda się wyprowadzić losy wszystkich par na prostą drogę? By się tego dowiedzieć, koniecznie musicie sięgnąć po najnowszą powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, zatytułowaną Wybaczenie.

Będę z wami brutalnie szczera. Moją najulubieńszą serią tej powieściopisarki są Zakręty losy, a w szczególności ich pierwsza część. Oczywiście kolejnym nic nie brakuje, rzec nawet można, że są miejscami nawet lepsze od części pierwszej, ale same Zakręty... darzę wyjątkową sympatią. Nie spodziewałam się więc, że jeszcze kiedyś będę mogła powiedzieć, że czytając coś tej konkretnej autorki, czułam się, jakbym miała w rękach Zakręty losu. A właśnie tak było. Może nie przez cały czas, ale jednak. Częściowo na pewno wpływ na to miały liczne nawiązania zawarte w Wybaczeniu. Ale nie tylko. Wydaje mi się, że duży wpływ na moje odczucia miała pewna zakazana, i bardzo, bardzo młoda miłość.

W samej powieści dzieje się bardzo dużo, i jak dla mnie, właśnie tak powinno być. Jest akcja, jest humor, jest namiętność. Dzieje się, dzieje się i dzieje. Autorka wprowadza do powieści świeżą krew, dzięki czemu trylogia zyskuje nowe oblicze. To otwiera czytelnikowi morze możliwości, w końcu może on sam zdecydować, jak chce postrzegać całą serię.

Wybaczenie to nie tylko obyczaj, który zawiera w sobie dramat i romans. To rasowy kryminał, który obija czytelnikowi cztery litery i nie pozwala mu na nich usiąść przez najbliższy tydzień jak nie dłużej. To romans, który łamie serca na kawałki, by po chwili posklejać je na nowo. To dramat, który wyciska u czytelnika ostatnią łzę i nie daje o sobie zapomnieć. Łatwopalni mają w sobie to, co powinna mieć bestsellerowa seria - są wiarygodni, dobrze napisani i aż do bólu prawdziwi. Książka jest super i oby na rynku pojawiało się takich jak najwięcej. Całość powala na kolana i jest super zakończona. Bardzo obrazowo, wręcz filmowo. Można poczuć się... jak w pewnej leśnej głuszy... brak tylko pewnej dziewczyny i pewnego chłopaka. Pozycja zdecydowanie warta polecenia.

Sil

* Kerli - Chemical


14 lipca 2014

Decyzje („Drogie Maleństwo” Julie Cohen)

"Drogie Maleństwo” Julie Cohen
wyd. Filia
rok: 2014
str. 472
Ocena: 5,5/6


Hold me in your beating heart
I won't let go
Forever is not enough
Let me lay my head down on the shadow by your side
Don't let me go
Hold me in your beating heart*

Jak dużo z siebie można dać innym? Ile można poświęcić? Czy człowiek ma zakodowane, gdzieś głęboko wewnątrz siebie, swoje przyszłe zachowanie? Czy to możliwe, by wszystko było z góry przewidziane? Czy w ogóle mamy wpływ na własne życie? Możemy zrobić z sobą i swoim życiem to, co nam się rzewnie podoba? Gdzie leży granica między przyjaźnią a miłością? Kiedy można stwierdzić, że została ona przekroczona i nie ma już odwrotu?

Gdy Romily Summer poznała Bena oboje studiowali. Dziewczyna nawet przez chwilę nie przypuszczała, że zwróci on na nią uwagę. A jednak, niewiele czasu zajęło im zaprzyjaźnienie się. Zdecydowanie ułatwił im to fakt nieprzyznania się Romy do rodzącego się w głębi jej serca uczucia. Uczucia do Bena oczywiście. Gdy rok po tym, jak ta dwójka się poznała, Romily była już bliska wyjawienia skrywanej tajemnicy, Ben poznał Claire, zakochał się i to z nią zaczął budować wspólną przyszłość. W związku z tym dziewczyna ukryła swoje uczucia jeszcze głębiej, a z Benem pozostała na stopie dozgonnej przyjaźni. Od tamtej pory minęło wiele lat, Romily zdążyła zajść w ciążę, zdecydować o jej usunięciu i zmienić zdanie pod wpływem namowy najlepszego przyjaciela. W ciągu tych lat Mariposa J. Summer wychowana została na bystrą i rezolutną pannicę, niezmiernie zżytą z Benem i Claire.

Z pozoru Lawrencowie są idealna rodziną. Oboje są młodzi i piękni. Dorobili się cudownego domu i każde z nich cieszy się z wykonywanej pracy. Do spełnienia snu o idealnym życiu brakuje im tylko jednego - malutkiego dowodu ich miłości. Dziecka. Każde z nich z osobna, i oboje razem niezmiernie pragną, by Maleństwo pojawiło się w ich życiu. Niestety, metody naturalne zawiodły już dawno. Sztuczne zapłodnienie również nie poskutkowało. Przyczyna jest znana i zdiagnozowana. Claire ma bardzo słabej jakości jajeczka, gdy już jakiemuś udaje się zagnieździć, szansa na utrzymanie ciąży jest niewielka. A jednak, pojawia się iskierka, która być może wkrótce zaświeci pełnym światłem.

Nadzieja. To ona trzyma w ryzach Romily, Bena i Claire, bez niej już dawno cała trójka popadłaby w marazm i zamknęła w sobie. Każdy ma jednak inny powód, z powodu którego siłę musi czerpać z nadziei. Brak miłości. Brak dziecka. Brak perspektyw na realizację planów życiowych. To tylko kilka kropel drążących w skale i powodujących, że staje się ona coraz słabsza i słabsza. Aż w końcu rozpada się ona na drobniutkie kawałeczki i nie ma możliwości przywrócenia jej do poprzedniego stanu.

Drogie Maleństwo to książka o miłości, życiu, trudnych decyzjach i konsekwencjach ich podejmowania. W zasadzie od początku powieści trudno uwierzyć w to, co ma w niej, zgodnie z zapowiedzią z okładki, nastąpić. Bo o ile wiem i wierzę, że są kobiety, które są w stanie oddać swoje dzieci do adopcji, o tyle trudniej mi uwierzyć, że któraś z nich byłaby w stanie urodzić dziecko dla najbliższych sobie ludzi. Samo podjęcie takiej decyzji może nie byłoby trudne, ale później oddanie maleństwa i dalsze utrzymywanie z jego nowymi rodzicami poprawnych stosunków? Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić. Tym bardziej, gdy uczucia poszczególnych uczestników tego nietypowego trójkąta, nie są do końca właściwe a zamiary krystaliczne.

Powieść Julie Cohen niezmiernie mi przypadła do gustu. Po książkę sięgnęłam ze względu na poruszaną w niej problematykę, bardzo mi bliską. Równocześnie chciałam przeczytać tę pozycję i się jej bałam. Nie wiedziałam jak zareaguję na to, co ma do przekazania czytelnikowi autorka i czy będę w stanie przebrnąć przez kolejne rozdziały. Okazało się, że nie było z tym większego problemu. Drogie Maleństwo czyta się bardzo szybko. Akcja przedstawiana jest z punktu widzenia Romily oraz Clarie. Początkowo bliższy był mi punkt widzenia Clarie, ale z czasem to Romily zagnieździła się w mojej głowie i to jej wiernie kibicowałam, choć... nie do końca. Trudno mi było zdecydować, jak powinna się skończyć ta powieść, ale wierzyłam, że można znaleźć takie rozwiązanie, które zadowoli wszystkich. Mam wrażenie, że autorce się to udało. Polecam lekturę najnowszej książki Julie Cohen. Zdecydowanie warto ją przeczytać.

Sil

*Raign - Don't let me go



11 lipca 2014

Najgłośniejsza pszczoła w ulu* („[buzz]” Anders De La Motte)

„[buzz]” Anders De La Motte
wyd. Czarna Owca
rok: 2013
str. 456
Ocena: 4,5/6


Od blisko roku ukrywa się. Ślad po nim zaginął już dawno, a on sam nie wie już kim jest. Henrik Pettersson zniknął, przepadł, rozsypał się w pył. Od tamtego czasu wielokrotnie zmieniał dane personalne, powierzchowność i miejsce pobytu. Systematycznie unikał elektroniki i ludzi z małymi, srebrnymi urządzeniami. I za każdym razem, gdy zaczynał odczuwać ściskanie w dołku - znikał. Czasami już zaraz po przyjeździe w dane miejsce miał wrażenie, że jest obserwowany. Podświadomość mówiła mu, że został zdemaskowany - więc uciekał. Jeszcze przed chwilą znakomicie bawił się w Tajlandii, teraz siedzi w barze w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. I czuje to. Dławi go w dołku, włoski na przedramionach stają dęba. Coś jest nie tak. Na pewno został odkryty. Zaraz go zgarną. Przecież mają takie możliwości. Na pewno już wiedzą, że tu jest. Chyba, że... mu się jedynie wydaje. Jeszcze jeden drink i już zapomina o czym myślał. Podchodzi do nieznajomej i niewątpliwie pięknej kobiety i po chwili przeżywa najlepszy seks w swoim życiu. Tak - tego typu przygody zdecydowanie pozwalają mu zapomnieć o tym, co zostawił za sobą i do czego nigdy nie będzie mógł wrócić do Szwecji. A może jednak?

Już gdy czytałam, a w zasadzie słuchałam [geim] wiedziałam, że historia HP na pewno tak szybko nie zostanie zamknięta. Gdy kończyłam tamtą lekturę wiele wskazywało na to, że się nie mylę. Zresztą wkrótce okazało się, że autor pochylił się nad swoim pomysłem i stworzył nie jedną, nie wie, a trzy części przygód Henkego. Po przeczytaniu [buzz] jestem wręcz przekonana, że finałowe [bubble] będzie jeszcze lepsze niż jej poprzedniczki. [buzz] jest pełne zagadek, niedomówień i nagłych zwrotów akcji. Czytelnik po [geim] jest przekonany, że wie wiele, o ile nie wszystko. Kolejna część przygód HP uświadamia, w jak wielkim jest się błędzie. Wszystko co było pewne jest stawiane pod znakiem zapytania. Kim tak naprawdę jest Henrik? Kim jest Rebecca? Czy Gra dalej się toczy? Kto jest przywódcą i czy to możliwe, by był na wyciągnięcie ręki? Jeśli nie na wszystkie, to przynajmniej na część z tych pytań odpowie lektura [buzz].

Niewątpliwie jestem pod wrażeniem. Sama książka może nie powala na kolana, ale jest bardzo dobrze napisana. Lektura intryguje, wciąga, a miejscami nawet miesza czytelnikowi w głowie. Autor zręcznie porusza się w temacie, dzięki czemu cała historia nabiera wiarygodności. Choć miejscami trudno połapać się we wszystkich niuansach akcji, to jednak główny nurt jest przejrzysty i łatwo wyczuwalny. Płyniemy z nim a miejscami dajemy mu się porwać tak całkowicie, że trudno jest stwierdzić, czy uda nam się bezpiecznie wydostać na brzeg. Na każdym zakręcie czai się niebezpieczeństwo. Woda jest wzburzona, a dno zupełnie niewidoczne. Przynajmniej do czasu. Bo w pewnym momencie robi się zupełnie klarowne. Czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak chwycić się za głowę w geście pełnym niedowierzania. Jak to możliwe, że przegapiło się niektóre, oczywiste na końcu fakty?

[buzz] autorstwa Andersa De La Motte burzy mury, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Pokazuje rzeczywistość wirtualną z zupełnie nieznanej strony i sprawia, że czytelnik zaczyna się bać. Czy jesteśmy bezpieczni w sieci? Jak wiele kłamstw jest nam na co dzień sprzedawanych? Jak nisko na drabinie dostępu do prawdziwych informacji jesteśmy? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy, ale może, kto wie, kiedyś jakiś nikomu nieznany HP odkryje przed nami prawdę? Powieść warta przeczytania, jednak tylko i wyłącznie pod warunkiem wcześniejszego zapoznania się z [geim].


* str. 181

Sil


9 lipca 2014

Przede wszystkim naturalnie („Ziołowy zakątek. Kosmetyki, które zrobisz w domu” Klaudyna Hebda)

„Ziołowy zakątek. Kosmetyki, które zrobisz w domu” Klaudyna Hebda
wyd. Nasza Księgarnia
rok: 2014
str. 322
Ocena: 5/6


Pewnie się tego nie spodziewacie, ale pierwszą myślą, jaką miałam zanim otworzyłam Ziołowy zakątek, było: czy w środku będzie więcej fioletowych kwiatów? Bo na okładce kilka znalazłam. Tak wiem, ta myśl nie jest to ani zbyt wzniosła, ani warta uwagi. Ale tak już mam, czemu więc się tym nie podzielić? I tak, wewnątrz tego niezwykłego poradnika jest więcej fioletu! Więc zdecydowanie, jeszcze przed dokładną lekturą, mogę polecić go osobą ześwirowanym na punkcie tego koloru. Nie wiem, czy poza mną ktoś taki istnieje, ale jeśli tak - jak najbardziej powinien on sięgnąć po tę pozycję. Zdecydowanie wzbogaci ona jego domową, fioletową biblioteczkę.

Bardzo lubię oglądać programy, w których pokazują jak zrobić coś samodzielnie w domu. Domowy majonez? Domowy wybielacz? Płyn do mycia podłogi czy szyb? Oglądam, zapamiętuję i staram się wykorzystać w życiu prywatnym. Dlatego, gdy tylko trafiła się okazja przygarnięcia Ziołowego zakątka nie wahałam się ani sekundy. W końcu to skarbnica informacji, jak nie na teraz, to na przyszłość. Dobre porady są zawsze w cenie, nie dewaluują się, warto mieć je spisane na papierze, tak by w każdej chwili móc po nie sięgnąć.

Pierwsze co rzuca się w oczy, to znakomita oprawa graficzna. Fotografie samej autorki oraz Katarzyny Chudy są naprawdę znakomite i warte uwagi. Doskonale pasują do zawartości poradnika. Po drugie - informacje. Ziołowy zakątek jest nimi po prostu przepełniony. Autorka podaje nam nie tylko  przepisy na domowe specyfiki, ale wprowadza nas za kulisy sztuki, jaką niewątpliwie jest domowe zielarstwo i kosmetologia.

Klaudyna Hebda mówi nam na przykład, dlaczego warto samodzielnie przygotowywać kosmetyki. Cena - czasami wręcz niewiarygodnie niska. Brak konserwantów. Świadomość. Uniwersalizm. To tylko kilka powodów, które przytacza autorka. Do tego, przed przystąpieniem do przekazywania "tajemnej wiedzy" uchyla przed czytelnikiem encyklopedię, dzięki której może się on dowiedzieć jaką faktycznie ma skórę i jak walczyć z jej problemami. To oczywiście nie wszystko. W książce znajdziemy również informację o podstawowych przyrządach, które będą nam potrzebne podczas przygotowywania kosmetyków, oraz jakie zasady bezpieczeństwa powinniśmy zachować podczas zabawy w domowe laboratorium. Dowiadujemy się także, co będzie nam w tych naszych czarodziejskich praktykach potrzebne (olejki, masła, zioła) i już, możemy przystąpić do "pichcenia". Delikatny peeling rumiankowy z mąki owsianej? Tonik malwowy? Odżywczy majonez do włosów? Leśna woda po goleniu? Olej do masażu ułatwiający przepływ limfy? Żadna z tych rzeczy nie będzie dla was tajemnicą, po lekturze Ziołowego zakątka.


Oczywiście przygotowanie niektórych z tych mikstur jest pracochłonne, a znalezienie składników może przyprawić o zawrót głowy, ale wszystko jest do zrobienia. Autorka przy każdym przepisie podaje, dla kogo będzie on dobry, jak długo trwa przygotowanie i ile czasu później można gotowy produkt przechowywać. Krok po kroku opisuje co z czym połączyć, by otrzymać założony efekt. Do tego na końcu poradnika wskazuje, gdzie najszybciej można kupić niektóre ze składników. Myślę, że jest to ciekawa pozycja dla osób zainteresowanych samodzielnym przygotowywaniem kosmetyków, oraz dla tych, które pasjonują się tematem "eko". Polecam.

Sil


7 lipca 2014

Niektóre wieczności są większe niż inne („Gwiazd naszych wina” John Green)

„Gwiazd naszych wina” John Green
wyd. Bukowy las
rok: 2013
str. 312
Ocena: 7/6


„Kiedyś powiedziałeś, że umieranie jest jak spadanie i teraz rozumiem, co miałeś na myśli. To tak, jakbyś leciał ku końcowi i nie mógł się zatrzymać, możesz tylko spadać i czekać, aż twoje ciało uderzy o dno. Ale przypuszczam, że gdybym spadał dla ciebie, wykorzystałbym cały czas, jaki mógłbym mieć. Chcę z tobą spadać, a kiedy uderzymy o ziemię, chcę uderzyć w nią obok ciebie”*


Umrzeć. To wydaje się być takie łatwe, prawda? Każdemu wydaje się, że to jest chwila. Krótka chwila, która jest bezbolesna, jest dla nas ukojeniem. Pomyśleliście kiedyś, że są osoby, które umierają latami? Którym wydaje się, że „życie, to tylko skutek uboczny umierania”? Chociaż… Jak tak teraz o tym myślę, to sądzę, że mają rację. W końcu każdego z nas czeka śmierć, right? Nie znamy dnia ani godziny, ale… Nie, jednak są osoby, które znają datę swojej własnej śmierci. Może nie dokładną, ale znają. Usłyszały od lekarza „przykro mi, zostało ci kilka miesięcy życia”. Jak one się z tym czują? Na pewno nie skaczą z radości, w końcu właśnie dowiedziały się, że nie pożyją tak długo, jakby tego chciały, ponieważ ich organizm powoli się wyłącza. Zdrowe komórki pomału są zastępowane komórkami rakowymi.

Właśnie taką osobą jest Hazel. Siedemnastoletnia dziewczyna, która ma raka tarczycy z przerzutami do płuc. Nie jest w stanie sama oddychać. Można powiedzieć, że topi się we własnych płynach. Całymi dniami przesiaduje w domu i czyta książki. Jej rodzice twierdzą, że wpadła w depresję, dlatego też każą uczęszczać jej na zajęcia grupy wsparcia. Nastolatka zapiera się rękami i nogami, byleby tylko nie iść do Sanktuarium, w którym odbywają się spotkania. Jednak jej mama nie chce odpuścić, więc Hazel chcąc wreszcie mieć spokój, zgadza się i jedzie na zajęcia. Na początku wydają się jej nudne. W końcu nie robi się na nich nic poza przedstawianiem siebie, swojej choroby (nie można tego inaczej nazwać), oraz modleniem się.

Podczas któregoś z rzędu spotkania, do Dosłownego Serca Jezusa przychodzi obcy chłopak. Nazywa się Augustus Watres i od roku jest wolny od kostniakomięsaka, niestety musiał przypłacić tę wolność swoją kończyną. Spotkanie zaczyna się tak jak zawsze. Od modlitwy i przedstawienia się, kiedy Patric – prowadzący spotkania – pyta się Augustusa, czego boi się najbardziej, a ten odpowiada, że zapomnienia, w Hazel zaczyna się gotować i, ku zaskoczeniu innych, odzywa się poruszona niemalże do żywego. I w ten sposób wybucha dyskusja jakiej ściany Sanktuarium jeszcze nie słyszały.
Po zakończonym spotkaniu, przed budynkiem, gdy Hazel czeka na swoją mamę, Augustus próbuje zaprosić dziewczynę na spotkanie. Nie jest to randka, ponieważ jego zamiary są czysto przyjacielskie, przynajmniej na początku. Dziewczyna na wstępie odmawia, jednak po dłuższych przekonywaniach zgadza się i tym sposobem otwiera się na nową znajomość, przed którą tak zaciekle broniła się przez ostatnie trzy lata. Jakie będą skutki tego spotkania? Czemu Hazel boi się nowych znajomości? Czy wszystko skończy się dobrze? Na te pytania odpowie Wam tylko Pan Green w swojej książce „Gwiazd naszych wina”.

Jestem…. Nawet nie potrafię tego opisać. Załamana? Rozdarta? Zraniona? Nie wiem, naprawdę nie potrafię moich uczuć wyrazić słowami. Nigdy wcześniej tak się nie czułam, po przeczytaniu książki. Pewnie, że były powieści, które doprowadzały mnie do łez. Zresztą, doprowadza mnie do nich nie tylko literatura.  Ale to… To przebija wszystko. Gwiazd naszych wina, to jedna z najlepszych książek jakie do tej pory przeczytałam. Ryczałam jak bóbr od połowy, aż do samego końca. Kiedy wydawało się, że wszystko już będzie dobrze, coś musiało się zepsuć. Coś, czego nie można było już naprawić. I to było… to jest i zawsze będzie straszne. Ta świadomość, że nic nie można zrobić, że wszystko skończone. Nie potrafię sobie poradzić z myślą, że gdyby to wszystko działo się choć odrobinę wcześniej, to mogłoby skończyć się inaczej. Ta świadomość jest najgorsza. Ta niemoc. Pomyślicie zapewne, że w ogóle nie powinnam zawracać sobie tym głowy, bo to tylko książka. Bo wszystko co jest tam zawarte jest fikcją. Ale ja nie potrafię. Zbytnio przywiązałam się do bohaterów, żeby ot tak o nich zapomnieć, żeby się nimi nie przejmować.

Czasami zastanawiam się, czemu życie jest takie niesprawiedliwe? Czemu jedni żyją, są zdrowi i nic im nie dolega, a inni muszą się męczyć, walczyć o każdy oddech? Czemu każdy nie może mieć kolorowego życia, bez problemu, jakim niewątpliwie jest rak? I cały czas nie potrafię się z tym pogodzić, i sądzę, że jeszcze długo nie będę mogła. Ale dzięki tej książce zrozumiałam jedno. Należy cieszyć się chwilą, bo drugiej takiej samej nie będzie nam dane przeżyć. Nigdy nie wiesz, co może się stać, dlatego należy szanować to, co się ma. Ludzi, którzy nas otaczają. Kochać swoich bliskich niezależnie od tego, jacy by nie byli, ponieważ wystarczy jedna chwila, i to wszystko może zniknąć, pęknąć niczym mydlana bańka. I… i nie wiem co jeszcze mogę do tego dodać. Chyba tylko to, że życie jest krótkie i nie warto marnować czasu na takie błahostki jak kłótnia z przyjaciółką. Po prostu ciesz się tym co masz.

Książka jest świetna dla osób, które lubią popłakać, ale szczególnie polecam ją tym, którzy nie doceniają tego co dostały od życia. Zresztą, każdy, niezależnie od wieku, powinien ją przeczytać, bo jest po prostu piękna i warta uwagi.

„Wydawało się, że to było całe wieki temu, jakbyśmy przeżyli krótką, ale nieskończoną wieczność. Niektóre wieczności są większe niż inne” (str. 235)

„Moje idee są jak gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje” (str. 308)

„Cholernie trudno zachować godność, gdy wschodzące słońce jest zbyt jaskrawe dla twych gasnących oczu” (str. 241)

„-Czujesz się lepiej?
-Nie – wymamrotał Isaac, ciężko dysząc.
-Tak to jest z bólem – odpowiedział Augustus, a potem spojrzał na mnie – Domaga się, byśmy go odczuwali”

„W miarę jak czytał, zakochiwałam się w nim tak, jakbym zapadała w sen: najpierw powoli, a potem nagle i całkowicie”

„-Okay – powiedział, gdy minęła cała wieczność. – Może „okay” będzie naszym „zawsze”.
-Okay – zgodziłam się”

I can hear your heart
On the radio beat
They're playing 'Chasing Cars'
And I thought of us
Back to the time,
You were lying next to me
I looked across and fell in love
So I took your hand
Back through lamp-lit streets and knew
Everything led back to you
So can you see the stars?
Over Amsterdam
You're the song my heart is
Beating to**

*Fanfic pt: „Catch me, I’m falling”
**Ed Sheeran “All Of The Stars”


3 lipca 2014

Królewną być („Tatuaż z lilią” Ewa Seno)

„Tatuaż z lilią” Ewa Seno
wyd. Feeria
rok: 2014
str. 288
Ocena: 5,5/6


Każdy z nas marzył kiedyś o tatuażu, prawda? A myśleliście kiedyś o magicznym tatuażu? Który, rzekomo, połyskuje w słońcu? Szczerze mówiąc, zaczynam rozważać taką opcję i na pewno nie omieszkam zapytać tatuażysty o taki specjalny tusz (a co tam! W końcu będę miała męża bogacza, nie?). Czy Nina marzyła o takim tatuażu – nie wiem. Ale na pewno nie miała wpływu na to, czy tatuaż został wykonany za pomocą „specjalnego tuszu, który połyskuje w słońcu”, czy też zwykłego - czarnego. Jedno jest pewne, ten tatuaż zmienił całe jej dotychczasowe życie.

Ninę poznajemy w dniu jej osiemnastych urodzin. Niestety, okoliczności nie są „iście imprezowe”, jak zapewne można w takiej sytuacji pomyśleć. Dziewczyna zaczyna dzień od kłótni z ojcem, podczas której dowiaduje się, że, tak naprawdę, "tatuś" nigdy jej nie chciał. Potem, na swojej imprezie urodzinowej, zorganizowanej przez jej najlepszą przyjaciółkę, nakrywa swojego chłopaka z - zgadnijcie kim? Tak! Ze swoją najlepszą przyjaciółką! Wybiega z budynku i okazuje się, że deszcz leje jak z cebra, a ona nie ma jak wrócić do domu, więc musi wracać na piechotę. Kiedy wałęsa się po nieznanej jej okolicy, myśli, gdzie mogłaby się schować i choć trochę ogrzać. Gdy traci już nadzieję, niedaleko jej miejsca położenia widzi zapalone światło. Myśląc, że jest to jakiś całonocny sklep, podchodzi bliżej. okazuje się, że tak naprawdę jest to studio tatuażu. Nastolatka z braku innego wyjścia, puka w drzwi. Po chwili staje przed nią rosły mężczyzna, wytatuowany od stóp do głów (a przynajmniej tak zdaje się Ninie). Zaprasza ją do środka i proponuje herbatę, jednak w zamian chce dowiedzieć się, co ją do niego sprowadziło. Kiedy Nina kończy opowiadać swoją historię, ten proponuje, że jako prezent urodzinowy zrobi jej tatuaż. Po krótkich przemyśleniach dziewczyna zgadza się, a jako tatuaż wybiera sobie lilię. Kiedy w końcu jest w domu, od razu kładzie się do łóżka i zapada w sen. Rano, zamiast budzika, słyszy dzwonek do drzwi. Dziewczyna niechętnie wstaje i zmierza ku drzwiom, a za nimi widzi policjanta, który informuje ją, że jej ojciec wraz z macochą zginęli w wypadku samochodowym zeszłej nocy. Nastolatka grzecznie dziękuje za wiadomość, po czym zastanawia się co teraz zrobi. W końcu jej najbliższa, i jedyna zarazem, rodzina to ciotka, siostra jej mamy, która mieszka w Ameryce. Nina decyduje, że za pośrednictwem najlepszego przyjaciela jej ojca, skontaktuje się z ciotką. Ta następnego dnia rano jest już w domu dziewczyny. Kim okaże się ciotka Niny? Czy będzie rzeczywiście taka zła, jak w opowiadaniach ojca? Nina wyjedzie, czy zostanie w Polsce? A najważniejsze, jak będzie wyglądało jej późniejsze życie? Ja wam tego nie zdradzę, ale dowiecie się tego czytając Tatuaż z lilią.

Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się, że sprawy potoczą się tak, jak się potoczyły. To było dla mnie totalne zaskoczenie. W pozytywnym znaczeniu tego słowa, oczywiście. Naprawdę nie chciałam kończyć tej książki, tak miło mi się ją czytało, że aż strach! Nie sądziłam, że będzie aż tak dobra. Pozory lubią mylić, prawda? Często patrzymy na coś z dystansem, na przykład na książki, a potem, kiedy przeczytamy kilka stron, nachodzi nas myśl „Hej! To jest genialne!” i potem nie potrafimy przestać czytać. Ta opowieść właśnie taka jest. Nie jest to kolejna banalna opowiastka na temat zakochanych nastolatków. Jest to natomiast kolejna opowiastka o zakochanej nastolatce, której życie zmienia się o 180 stopni, ponieważ okazuje się, że to, w co do tej pory wierzyła, jest totalnym kłamstwem.

Autorka stworzyła wciągającą i niebanalną historię, która warta jest przeczytania i każdej poświęconej na nią minuty. Więcej do dodania nie mam. Dziękuję za uwagę, dobranoc.


Vic :D