30 maja 2015

Bookowo 5/2015 (27)

Z wyliczeń wychodzi mi, że poprzedni stosik był setnym na blogu. I jestem w szoku. To tyle już trwa. Tyle czasu trwa moja przygoda z blogowaniem... i niestety czasem bardzo mnie ona męczy. Nie chcę, byście mnie źle zrozumieli. Cieszy mnie blogowanie, kiedy mam o czym pisać. Ale gdy czytanie książki mnie męczy, gdy nie mam pomysłu na post, gdy mam doła za dołem... a mam ostatnio nieustającego doła... to męczy mnie prowadzenie bloga. Czuję się zobowiązana, zobligowana do czytania, pisania recenzji i ich publikowania. A najchętnij bym leżała i patrzyła w sufit. Nie myślała. Nie zastanawiała się. Nie czytała. Nie pisała. Nie publikowała. Gdy zaczynam myśleć, zaczynam płakać. Jak płaczę - denerwuje się na siebie. Nie potrafię skupić myśli na czymś innym. Jest źle. Nie o tym miał być ten wpis, więc natychmiast zaprzestaję tych dołujących wywodów. 

Maj to miesiąc Targów Książki w Warszawie. W tym roku, jak już wiecie, i ja miałam okazję je zobaczyć. Przywiozłam z nich kilka ksiażkowych nabytków. W międzyczasie oczywiście pojawiały się u mnie i egzemplarze recenzenckie. Poniżej prezentuję więc majowy stosik. Trochę duży. Odrobinę nierozczytany jeszcze. Wyjątkowy jak zawsze. 


Zacznę od lewej, gdzie znajdują się książki z najlepszej na świecie serii. Pięknie wydane, znakomite powieści, czyli Thrillery by Sonia Draga. Recenzuje i kupuje je namiętnie. Choć na te kupne nie zawsze mam czas (w sensie czytać nie mam ich kiedy). Ale zostawiam je na kiedyś, kiedy moja przygoda z blogowanie zupełnie mnie zdołuje i już nie będę miała nowości do przeczytania... 
Po drugiej stronie jaźni - Wulfa Dorn'a, Manipulator - Maxa Landorff'a, Podpalacz - Peter'a Rononson'a, Siedem dni - Deon'a Meyer'a oraz Niebezpieczny chłopak - Petera Robinsona - po pozycje zakupione na stoisku Sonii Dragi na TK Warszawa w bardzo okazyjnej cenie - 10 zł sztuka. Szkoda było nie brać :)
Cierpliwość diabła - Maxime Chattam (Sonia Draga) to nowość otrzymana od wydawcy do recenzji. Oczywiście już nie mogę doczekać się lektury. 

O Pięknej katastrofie - Jamie McGuire (Albatros) przeczytałam ostatnio na jednym z blogów. Oczywiście okazało się, że w zeszłym roku przegapiłam tę powieść w nowościach Albatrosa. Otrzymałam teraz od wydawcy ebooka do recenzji, ale nie mogłam się powstrzymać od zakupu wersji papierowej. Skorzystałam z promocji targowej i za 25 zł książka była moja. Mam nadzieję, że warta jest swojej ceny :) 

Skazanych - Alice Hill (Novae Res) to jedna z najnowszych pozycji tego wydawcy. Chwilę co prawda na tę powieść musiałam poczekać, ale w końcu do mnie dotarła. Oby szybko udało mi się po nia sięgnąć. 

Doczekałam się również finalnego egzemplarza Szukaj mnie wśród lawendy: Zofia, oraz przedpremierowej Gabrieli (Novae Res). Wkrótce powinna pojawić się u mnie recenzja tej ostatniej, finałowej części serii o miłości z Chorwacją i słonecznym Trpanj w tle. 

Niepokorna - S.C. Stephens (Akurat) właśnie leży obok mnie. Przeczytałam już ok 1/6 całości, ale idzie mi dość opornie. Nie wiem, czy przez samą książkę, czy przez moje nastawienie. To finał (mam nadzieję) serii. No i nie jestem pewna komu ja zawdzięczam. Pisałam o nią do wydawcy, poprosiłam też by Duże Ka poprosiło o nią w moim imieniu. I przyszła :) Recenzja ukaże się więc na Dużym Ka i u mnie :) 

Przyszły też do mnie długo oczekiwane książki z GW Foksal. Mam więc:
Jutro, jutro i znów jutro - Thomas Sweterlitsch, Nieludzie - Kat Falls, Bez końca - Martyn Bedford, To tylko pies?! - Suzzane Selfors - ta ostatnia pozycja do recenzji dla Artura. Z czasem mam nadzieję, uda się nam wszystkie je zrecenzować :) 

Uprowadzona 3 - od Dużego Ka do recenzji przez Artura. 

Masa o porachunkach polskiej mafii - Artur Górski, Jarosław Sokołowski (Prószyński i s-ka) do recenzji dla Artura od CPA :)

Na końcu Przyskami na psie smaki - Zuzanna Ingielewicz (Jaguar) - do recenzji dla Artura od Dużego Ka

Za wszystkie pozycje bardzo dziękujemy i liczymy, że wkrótce uda nam się je zrecenzować :) 

27 maja 2015

Nie wolno się bać („Następczyni" Kiera Cass)


„Następczyni" Kiera Cass
tom: IV
cykl: Rywalki
wyd. Jaguar
rok: 2015
str. 360
Ocena: 5/6

Cause I ain't got nothing to lose
So much to prove
I get too far to hear no
Gotta go hard or go home
I ain't got nothing to lose
I gotta do what I gotta do 1)

Kiedy kończyłam czytać Jedyną, nawet przez myśl mi nie przeszło, że Kiera Cass może pokusić się o napisanie kontynuacji tej niezwykłej trylogii. Bo cóż mogłaby w niej zawrzeć? Wielkie, huczne wesele? Narodziny pierworodnego? Obalenie klas? Szczęście poddanych, którym nowy władca oddał dawno utracone możliwości? Jasne - to byłoby pewnie ciekawe, ale, czy potrzebne? Nie wydaje mi się. Jedyna zakończyła się dokładnie tak, jak powinna i po ostatnim napisanym przez autorkę zdaniu, nie powinno dodawać się już kolejnych. Wyobraźcie więc sobie, jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że powstaje dalszy ciąg. Szok to bardzo delikatne określenie. Nie ukrywam jednak, że mimo wszystko się ucieszyłam, tym bardziej, że powieść miała przenieść naszych bohaterów dwadzieścia lat później. Co wyszło z takiej wybuchowej mieszanki? Czy autorce udało się utrzymać wypracowany w Rywalkach klimat? Czy powieść mogę śmiało polecić, a może powinnam ją z góry wszystkim odradzić? By się tego dowiedzieć, koniecznie powinniście zapoznać się z poniższym tekstem.

Eadlyn Schreave żyje z przeświadczeniem, że ma niesamowitego wręcz pecha. To właśnie on sprawił, że zamiast zostać beztroską księżniczką, żyjącą w cieniu brata, stała się osobą, która wkrótce miała przejąć tron po ojcu. Jej pech wynosił jakieś siedem minut i był równy dokładnie temu, jak długi czas spędziła bez brata. Chwilę po jej narodzinach na świat przyszedł jej brat bliźniak - Ahren. W normalnych okolicznościach ta niewielka różnica w czasie nie miałaby znaczenia. Tak czy inaczej tron odziedziczyłby pierworodny syn Maxona. Niestety, rodzice uradowani przyjściem na świat dzieci, postanowili zmienić prawo i umożliwić sprawowanie rządów temu dziecku, które... Nie, nie - nie chodzi o to, które bardziej się nadaje. Albo, jeszcze lepiej, które nadaje się mniej. Chodziło o zmianę dotyczącą pierworodnego. Tak oto Illèa doczekała się czasów, w których państwem mógł rządzić zarówno król, jak i królowa. Tak więc te siedem minut dłuższego życia uformowały dalsze losy głównej bohaterki, która niemal natychmiast po wyrośnięciu z pieluszek zabrała się do pracy. Wszystkie nauki świata na nic się jednak nie zdały i po latach w kraju ponownie zapanował nieład. Nastroje społeczne zamiast się poprawiać, z dnia na dzień ulegały pogorszeniu. Wszyscy już dawno zapomnieli, co obecna władza dla nich uczyniła i jak fatalnie żyło się w czasach, gdy naród podzielony był według odgórnie narzuconych klas. Królowi brakowało już pomysłów, jak radzić sobie z tym, co dzieje się wokół pałacu, a co dopiero w całym kraju. Gdy jednak przypomina sobie swoją własną historię  uświadamia sobie, że jest tylko jeden sposób - ogłosić eliminacje. Tylko... czy Eadlyn wyrazi na nie zgodę?

Miejscami powieść jest denerwująca, kiedy indziej jest podburzająca i skłaniająca ku głębszej refleksji. Równocześnie jest chwytająca za serce, pokrzepiająca i rozweselająca. Działa jak narkotyk, który wciąga od chwili jego pierwszego zażycia. Gdy raz zacznie się ją czytać - niezwykle trudno odłożyć ją na półkę. A już absolutnie nie ma możliwości, by o niej zapomnieć. Następczyni przywołuje do siebie czytelnika niczym syrena. Wabi go. Pociąga i rozkłada na łopatki. Daje wycisk. Jak dla mnie  - super pozycja, godna nie tylko uwagi, ale i polecenia. Zdecydowanie warto, mimo miejscami bardzo denerwującej, apodyktycznej i egocentrycznej bohaterki.

Sil


1) Jussie Smollett - Nothing To Lose


25 maja 2015

Magia („Lot sowy” Mercedes Lackey, Larry Dixon)


„Lot sowy” Mercedes Lackey, Larry Dixon
tom: I
cykl: Sowi Mag
wyd. Zysk i s-ka
rok: 2015
str. 356
Ocena: 3,5/6

Widziałam orła cień
Do góry wzbił się niczym wiatr
Niebo to jego świat
Z obłokiem tańczył w świetle dnia  1)

Naprawdę, naprawdę, naprawdę nie mogłam doczekać się tej powieści.

Moja przygoda z fantasy zaczęła się od trylogii Ostatniego Maga Heroldów - Mercedes Lackey. Początkowo do powieści Sługa Magii podchodziłam dość sceptycznie, trafiła w moje ręce przez przypadek pewnego lata i z racji braku lepszej literatury pod ręką - przeczytałam. No i wsiąkłam. Zaraz po powrocie do domu z wakacji udałam się do biblioteki po kolejne części. Strasznie przeżywałam tę serię. Może nie mogłam zupełnie wczuć się w bohatera, bo nie tylko był chłopakiem ale i gejem, ale czytało mi się jego przygody znakomicie. Pamiętam jak spacerowałam po dzielnicy i opowiadałam mojemu chłopakowi (teraz mężowi) co też wydarzyło się w książce. Patrzył na mnie trochę jak na wariatkę, ale nie za bardzo się tym przejmowałam. Do dziś mam więc w pamięci tamtą serię i wspominam ją z rozrzewnieniem. Kiedy dowiedziałam się, że na rynku pojawi się nowa seria pani Lackey z niecierpliwością na nią czekałam. Premiera opóźniała się, a ja byłam coraz bardziej podekscytowana. W końcu w lutym książka trafiła w moje ręce. Wówczas, no cóż, zabrałam się za lekturę. Tak, wiem - od tamtego czasu minęło kilka miesięcy, wrażeniami dzielę się z wami dziś. Dlaczego? O tym może opowiem poniżej.

Darian Firkin to trzynastolatek, który po tragedii, jaką była utrata rodziców, oddany został pod opiekę maga Justyna, który miał mu przybliżyć tajniki swojej pracy. Mag, jako osoba starsza nie był jednak w stanie zainteresować swoją osobą i profesją chłopca, który zamiast się szkolić, wolał przesiadywać w lesie i migać się od obowiązków. Darian ogromnie żałował, ze trafił akurat w to miejsce. Z jego punktu widzenia wszędzie byłoby mu lepiej, niż u Justyna, gdzie niewiele brakowało, by zanudzić się na śmierć. W jego mniemaniu beznadziejne życie spada jeszcze niżej w rankingu znakomitości, gdy niespodziewanie na wioskę, w której mieszka, napadają nieznani oprawcy. Na rozkaz opiekuna chłopak ucieka do lasu, gdzie natyka się na Sokolich Braci. To tak naprawdę wtedy zaczyna się przygoda chłopca.

Tak się zastanawiam, co sprawiło, że Lot sowy mnie nie porwał. Książkę czytałam na raty. Baaardzo małe raty. I niestety, za każdym razem, gdy do niej wracałam obawiałam się, że dalej nie poczuję do niej tego czegoś. Co niestety się sprawdzało. Nie można nawet powiedzieć, że czytałam powieść rozdziałami -bardziej może stronami, a miejscami akapitami. Historia opatrzona została licznymi opisami, które niemal za każdym razem sprawiały, że oczy zaczynały mi się same zamykać. Nie mijało pięć minut, a już smacznie spałam z książką na twarzy. Bardzo nie chciałam w ten sposób podchodzić do historii Dariana, ale w pewnym momencie okazała się ona być dość dobrym lekiem na sen. Zdecydowanie w całej opowieści zabrakło mi więc wyraźnie zarysowanej akcji, mocy i jakiejś przyciągającej siły. Możliwe jednak, że za dużo od tej powieści wymagałam. Tak bardzo nastawiłam się na niesamowite przeżycia i wspaniałą historię, że dobry tekst stał się dla mnie nudny i nieatrakcyjny. Całkiem możliwe. Nie chciałabym więc, abyście brali ze mnie przykład. Jeśli mieliście już wcześniej styczność z twórczością Mercedes Lackey - nie patrzcie na Lot sowy przez pryzmat jej wcześniejszych utworów. Jeśli styczności nie mieliście - nie skupiajcie się na mojej recenzji i niekoniecznie pozytywnych odczuciach. Całkiem możliwe, że was ta książka oczaruje. Czekam więc na wasze odczucia, liczę, że będą dużo lepsze, niż moje.

Sil

1) Varius Manx - Orła cień



22 maja 2015

PoTargowo

Tak, tak - i ja w tym roku przybyłam do Warszawy, by potargować się o książki w stolicy. I, choć planowałam wziąć udział w spotkaniach blogerów, ostatecznie się na nie nie wybrałam. Nie zrobiłam tego jednak specjalnie, tak po prostu wyszło. W tym miejscu przepraszam was, że nie zawitałam ani na loterię, ani na póxniejsze spotkanie przy kawie i kawałku pizzy. Może następnym razem :) Szczerze powiedziawszy liczyłam na takie spotkanie jak w Krakowie - jakąś salę, jakiś plan. Nie było nic takiego. Jasne, dziewczyny zrogranizowały loterię. Jak dla mnie jednak odbyła się ona za wcześnie. Do Warszawy nie przyjechałam sama, planowałam więc nie tylko się targować, ale i zwiedzać itp. Tak też spędziłam piątek (rano droga, wczesne popołudnie - praca, późne popołudnie targi, wieczór - zwiedzanie). Późno poszłam spać, późno więc i wstałam. W sobotę pojawiłam się więc na Narodowym grubo po 11, przeszłam stoiska w tłumie ludzi i ostatecznie wydostałam się z tego szaleństwa, by ponownie udać się na zwiedzanie. Do tego w sobotę w Warszawie miała miejsce Noc Muzeum, więc z Arturem postanowiliśmy z niej skorzystać. I ponownie w hotelu byliśmy w nocy. Niedziela przywitała nas tragiczną pogodą. Mieliśmy udać się na targi po raz ostatni, niestety - odechciało się nam, gdy patrzyliśmy za okno. No i tak właśnie minął ten szalony weekend. Jak zwykle przywiozłam z Targów nie to, co chciałam i jak zwykle nie zrealizowałam swoich zamierzeń. Ale ogólnie oceniam pobyt w Warszawie in plus. Pogoda niemal się udała, z listy książek które "muszę kupić" zniknęła jedna pozycja :) Kupiłam w super cenach książki na stoisku Sonii Dragi. Zawiodłam się odrobinę na gadżetach książkowych. Nie znalazłam nigdzie planu stoisk (być może gdzieś był, jednak nie było mi dane go otrzymać). Niemal nie otrzymałam smyczy go wejściówki. Na szczęście mój obrotny małżonek w sobotę podszedł do stanowiska rejestracji z zapytaniem, czy czasami jakieś smycze im nie zostały, bo nic nie otrzymaliśmy. No i dostaliśmy "wyjątkową, ostatnią smycz". Chyba nie tylko my usłyszeliśmy tego (i poprzedniego) dnia taki tekst :) 

Dobra, to tyle lania wody, teraz odrobina fotografii. 

W drodze na Targi Książki - dzień drugi dla nas, dzień trzeci dla TK. Sobota. Pogoda bardzo ładna, zapowiada się bardzi fajny dzionek :)

Spotkanie z Magdaleną Witkiewicz i podpis Pierwszej na liście. Miło mi było usłyszeć, że moja recenzja była wyczekiwana i autorkę ucieszyła. Czekam na kolejne "trudne" tematy poruszane w powieściach Magdy Witkiewicz. Bo niestety, jak już ogólnie wiadomo - za lekkimi powieściami niestety nie przepadam :( 

Super pomysł, ściana do podpisów na TK. Pani zapraszająca do podpisów jakby mnie wyczuła i od razu wręczyła fioletowy mazak. Żyć nie umierać, jak to powiedział Artur - zostałam graficiarą :)

Przy okazji - wszystkiego najlepszego dla Grupy Wydawniczej Publicat :) 

Poszukiwania perełek na stoisku wydawnictwa Sonia Draga. Kocham :)


Wizyta na stoisku wydawnictwa Jaguar i odbiór premierowego egzemplarza recenzenckiego Następczyni. Przy okazji muszę podziękować Jaguarowi - super pomysł. Inne wydawnictwa mogłyby brac z was przykład. Przecież na targach była masa blogerów, gdyby wydać im wówczas egzemplarze recenzenckie - chyba znacznie zaoszczędziłyby na wysyłce. Może będzie to dobra rada na przyszłość :)

No i dalej - aleja sław :)

Leszek Balcerowicz

Tomasz Raczek


Ewa Minge

Wojciech Cejrowski

Moja prywatna sława, czyli najwspanialszy na świecie mąż. Przywiózł mnie w piątek do pracy, potem przeciągnął po Warszawie, nakarmił w ponoć najlepszym barze mlecznym, przeciągnął do Stadionu Narodowego i po zwiedzaniu - zlitował się nade mną i kupił weekendowy bilet na wszystkie środki lokomocji. Potem to już było zwiedzanie pełną gębą. A mąż, dzielnie wszystko dźwigał i wysłuchiwał moich narzekań. A potem, w niedziele - odwiózł całą i zdrową do domu :)

No i najlepsze miejsce w Warszawie - stacja metra UW. Cała w fiolecie. Moja :)

No i wspomnienie z Nocy Muzeów. Może uda nam się równiez w przyszłym roku?


No i moje zdobycze targowe :) Śliczniusie, prawda? 

A jak wam się udały Targi?

20 maja 2015

No stress („Modowe kolorowanie. 100 ciuchów i dodatków do pokolorowania” Marie Perron)

„Modowe kolorowanie. 100 ciuchów i dodatków do pokolorowania” Marie Perron
wyd. Egmont
rok: 2015
Ocena: 5/6


Więc chodź, pomaluj mój świat
Na żółto i na niebiesko,
Niech na niebie stanie tęcza
Malowana twoją kredką. 1)

Ostatnio zapanowała moda na kolorowanie. Wszędzie kolorowanki. Gdzie się nie obejrzę, tam albo kredki, albo farbki. Sama zawsze lubiłam pomazać sobie po papierze. Zwykle bardziej skupiałam się na rysowaniu czy też zamazywaniu, niż kolorowaniu, ale... w końcu i na mnie przyszedł czas. Szczególnie, że jakoś więcej stresów w moim życiu ostatnio jest. Ale, kto tych stresów nie ma? Tak więc odkąd w moim domu zawitało Modowe kolorowanie, jakby trochę lżej przechodzę niektóre sytuacje. Wracam z pracy do domu, nie mogę się skupić, nie mogę się wyłączyć, nic nie mogę. Sięgam po kredki i... robi mi się lżej na sercu. Taki reset jest wręcz znakomitym rozpoczęciem drugiej, spokojniejszej części dnia. No więc koloruje tak sobie, choć raczej nie jestem na takim poziomie, jak inni. Rozglądam się już za porządnymi kredkami, bo te, w które zainwestowałam nie były warte wydanych pieniędzy. Kolory nie są żywe, a żeby zacienić jakiś fragment naprawdę trzeba się napracować. Dlatego też do kolorowanki sięgam raczej rzadziej niż częściej. Bo mogłabym kolorować codziennie, a zabieram się do tego tylko kilka razy w tygodniu. No i zamiast zamalowywać całe obrazki zajmuję się interesującymi mnie fragmentami. Nie ma chyba jednak jakichś specjalnych wymogów w tym zakresie.

Modne kolorowanie to kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset bardzo ciekawych i wciągających dodatków do strojów. Kapelusze, naszyjniki, chustki, płaszcze, szpilki. Co chcecie - to macie. Ja nie koloruję po kolei. Otwieram tę obszerną kolorowankę na chybił trafił i decyduję, czy to właśnie ten detal chciałabym dziś wypełnić kolorami. Idzie mi dość mozolnie, przede wszystkim z racji kredek, ale już chyba na nie dość ponarzekałam.

Papier w Modowym kolorowaniu jest gruby, dzięki czemu kolory nie przebijają z drugiej strony. Ja, póki co, używałam na nim jedynie kredek, wydaje mi się jednak, że farbki też dałyby radę. Może nawet któregoś dnia sama je wypróbuję? To na pewno będzie równie dobra zabawa, jak obecnie (a może nawet lepsza?).

Pozycje Marie Perron zdecydowanie polecam tym, którzy potrzebują chwili wytchnienia. Jeśli lubicie pobawić się modą, a stres czasami wam doskwiera, śmiało powinniście sięgnąć po Modowe kolorowanie.

Sil


1) Dwa plus jeden - Chodź pomaluj mój świat


18 maja 2015

Czym jesteśmy? („Tabula rasa” Kristen Lippert-Martin)


„Tabula rasa” Kristen Lippert-Martin
wyd. GW Foksal
rok: 2015
str. 352
Ocena: 5,5/6


I'm broken and im barely breathing...
I'm falling cause my heart stopped beating...
If this is how it all goes down tonight...
if this is how you bring me back to life...
(...)
this is what it's like when we collide...1)

Kto czasem nie chciałby być po prostu czystą kartą? Nie pamiętać przeszłości? Nie bać się przyszłości? Nie stresować się. Nie przejmować. Nie być... Myślę, że nie ma na świecie osoby, która choć raz nie marzyła o wymazaniu sobie pamięci. Tylko... czy to faktycznie taki dar od losu?

Sara Ramos nie wie kim jest. Nic nie pamięta, albo raczej - pamięta niewiele. Wie, że jej rodzice nie żyją - poinformowano ją o tym w ośrodku. Wie, że przeżyła jakąś traumę - nie ma jednak pojęcia jaką. Zdaje sobie sprawę, że mogła zrobić coś strasznego - do tego szpitala trafiają zarówno winno, jak i pokrzywdzeni. Szanse są pół na pół i dziewczyna coraz częściej czuje, że mogła być po niewłaściwej stronie barykady. I bardzo jej się ta świadomość nie podoba. Dziś jest ten dzień. Ostateczne starcie. Po raz kolejny ma zasiąść na fotelu i poddać się zabiegowi. Po nim wszystko ma być inaczej. Koszmar się skończy, wyjdzie z traumy, będzie mogła wyjść ze szpitala i przestać czuć się jak nikt. Bo tak właśnie widzi siebie, odkąd poddawana jest eksperymentalnej kuracji. Podczas przygotowania do zabiegu dochodzi do kilku niespodziewanych zdarzeń. Przede wszystkim otrzymuje zgodę na lekturę, będzie mogła przeczytać Makbeta. Już wtedy odnosi wrażenie, że coś jest nie tak. Nie tylko ta zgoda, ale i książka, zdecydowanie spoza kanonu lektur, na które zwykle przystaje ośrodek. Chwilę później gaśnie światło. Gaśnie i przez dłuższy czas nic się nie dzieje, a przecież szpital posiada dodatkowe zasilanie. Nagle w sali pojawia się jakiś mężczyzna, który wręcza jej pakiecik i wychodzi. Gdy światło wraca zabieg zostaje odwołany, a Sara ma wrócić do pokoju. Szpital nie jest jednak takim miejscem, jak zwykle. Panuje ogólne poruszenie, co chwilę przylatuje helikopter i zabiera personel. Zaczyna się burza śnieżna i zaczyna się ewakuacja. Jednak nie wszyscy opuszczą szpital, jedną z pozostawionych pacjentek jest Sara, która w końcu decyduje się zobaczyć, co za przesyłkę otrzymała. Gdy uświadamia sobie, że to kolejne lekarstwo nie jest pewna, czy chce je zażyć. Czuje, że to może zmienić wszystko. Tak też się dzieje, i to wkrótce.

Tabula rasa jest rewelacyjna. I to nie wszystko. Powieść jest pasjonująca i przerażająca równocześnie. To dokonały thriller, w którym kule świszczą, bomby wybuchają, a krew leje się strumieniami. I to niemal niekończącymi się strumieniami. Z każdą kolejną stroną książka bardziej wciąga. Na początku odrobinę trudno rozeznać się w sytuacji. Dzieje się bardzo wiele rzeczy, ale nic nie jest czytelnikowi wyjaśniane. To jak błądzenie we mgle, albo chodzenie po ciemku. Jest niemożliwe, jeśli nie ma się rozeznania w terenie. Ale kiedy już się je ma, to jakby zdobyć noktowizor. Wszystko jest jasne i klarowne. Z zamkniętymi oczami dotrze się do celu. Tak do celu dociera bohaterka, tak do celu docierają czytelnicy.

Niewiedza przeplata się w powieści z morzem informacji. W jednej chwili nic nie wiemy, błądzimy, zastanawiamy się co dalej i jaki to ma w ogóle sens. Po chwili wiemy już tak dużo, że pragniemy zapomnieć. Stać się czystą, niezapisaną kartą. Chcemy by wymazano nam wspomnienia, by pozwolono nam odpocząć od ciążącego na nas brzemienia. Może ktoś jest w posiadaniu odpowiedniej kuracji. Jakieś wiercenie w czaszce? Obstrzykiwanie mózgu? To chyba nic strasznego. Nic niepokojącego. Przecież nie może stać się nam nic złego. Prawda? Może lepiej nic nie zmieniać. Lepiej nie bawić się w Boga i najzwyczajniej w świecie przeżyć to, co zgotował nam los. W końcu to nasze życie, to ono nas kształtuje. Bez wspomnień, zarówno tych dobrych jak i złych, jesteśmy nikim.

Tabula rasa, jak już wcześniej wspomniałam, to znakomita książka. Trzyma w napięciu, wywołuje gęsią skórkę, pobudza do myślenia i daje nadzieję na przyszłość. Zdecydowanie polecam lekturę tej powieści. Warto.

Sil

1) Extreme Music - Bring Me Back To Life


Baza recenzji Syndykatu ZwB

13 maja 2015

Pocztówka z Ameryki („Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów” Lewandowski Karol)


„Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów” Lewandowski Karol
wyd. SQN
rok: 2014
str. 336
Ocena: 5/6


Iść, ciągle iść w stronę słońca
W stronę słońca aż po horyzontu kres
Iść, ciągle iść tak bez końca
Witać jeden przebudzony właśnie dzień
Wciąż witać go, jak nadziei dobry znak
Z ufnością tą, z jaką pierwszą jasność odśpiewuje ptak1)

Po zamknięciu poprzedniej książki Karola Lewandowskiego od razu miałem przeczucie - graniczące z pewnością, że na pewno przeczytam kolejną pozycje tego autora. Nie musiałem długo czekać, gdy w ręce wpadła mi Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów. Wygląda zdecydowanie ładniej niż poprzedniczka, jest pełna fotografii pozwalających się wczuć w klimat podróży. Książka z pewnością nie ginie w tłumie na księgarskich półkach.

Lekki język autora sprawia wielką przyjemność w trakcie czytania. Początkowo irytowało mnie to, że rozdziały się krótkie, czasami zdawkowe i trochę jakby niedopowiedziane. Jednak im dalej brnąłem w ten las, tym większe miałem wrażenie, że z autorem siedzę w barze przy piwie. Przynajmniej takie odczucie do mnie dotarło. Po tym olśnieniu książka była zupełnie inna. Jest to doskonały umilacz czasu w trakcie jazdy autobusem lub pociągiem – czyli po prostu w trakcie podróży.  Ja czytałem ją przed snem, w wygodnym łóżeczku i bardzo się zdziwiłem, jak szybko skończyło się blisko 340 stron.
Grupa młodych i rządnych przygody ludzi pod przywództwem Karola Lewandowskiego wyrusza za ocean, aby za skromną sumę zwiedzić Amerykę Północną. Udaje im się to nie tylko dzięki uporowi, odwadze i chęci dotknięcia świata znanego z filmów, ale także, a może przede wszystkim dzięki napotkanym przez nich ludziom dobrej woli. Czasami aż nie chce się wierzyć w prawdziwość tego, ile dobrego spotkało ich na drodze. Bo gdy człowiekowi się popsuje auto, to ciężko znaleźć pomocną dłoń na poboczu drogi, no ale może kluczem do szczęścia są naklejki i stary, ale kolorowy bus? A może chodzi o mentalność ludzi? Z doświadczenia wiem, że zawsze należy liczyć przede wszystkim na dobre ubezpieczenie i na siebie, a mówi to wam turysta odbywający coroczne podróże samochodowe do Chorwacji i z powrotem.

Z pewnością spełnianie swoich marzeń jest cudowną sprawą i zwiedzanie USA, Kanady czy też Meksyku jest doskonałym sposobem spędzania czasu, ale określenie każdego odwiedzonego miejsca mianem najpiękniejszego i zachwycającego to według mnie lekka przesada.

Podziwiam autora i jego wytrwałość w dążeniu do realizacji marzeń, zwłaszcza, że opierają się one w gruncie rzeczy na transporcie wysłużonego dostawczaka w dowolne miejsce na ziemi i próbie przejechania nim wyznaczonej trasy. Mi miękną nogi jak nasza Laguna ma mknąć nad Adriatyk. W moim odczuciu najciekawsza część książki to przygotowania do wyprawy, bo sama opis to zbiór najciekawszych momentów i autor pewnie wiele zataił przed czytelnikami. Nie ma się jednak czemu dziwić, w końcu niewiele osób chciałoby czytać o nudnej codzienności w trasie – o zatrzymywaniu się na siusiu, czy też o problemach zdrowotnych. Książka ma się sprzedać i basta, książka ma być ciekawa i pokazać, że podróżowanie to jedna wielka wspaniała przygoda.

Pozycję polecam podróżnikom, ale i zwykłym zjadaczom chleba, marzącym o podróżach w jakiejś tam dalekiej przyszłości. Mimo, że dużo bardziej przypadła mi do gustu poprzednia część cyklu i tak z niecierpliwością czekam na kolejne tomy.

Rico

1) 2 plus 1 - Iść w stronę słońca



11 maja 2015

Serce do ocalenia („Maybe Someday” Colleen Hoover)

PREMIERA 13.05.2015

„Maybe Someday” Colleen Hoover
wyd. Otwarte
rok: 2015
str. 389
Ocena: 5,5/6


Nie o uśmiech mi chodzi, bo się śmiałaś nieraz,
Ale o to co kiedyś otworzyło się w nas.
Coś co przyszło tak szybko i przeszło jak wiatr,
Czego właśnie najbardziej mi brak.

Przychodziłem co wieczór posłuchać Twych płyt,
O miłości w ogóle nie mówiliśmy nic.
Wyjechałaś tak nagle, cichutko jak mysz,
Zostawiłaś swój adres i list.

W taką ciszę wszystkie gwiazdy na niebie wyliczę,
Ciebie wołam, ale cisza i pustka dookoła.

Jesteś moim aniołem, miłością bez dna,
Jesteś moją boginią, którą widzę co dnia.
Jakże długo mam czekać, jak prosić Cię mam,
Każesz trwać w niepewności, więc trwam.1)

Uwielbiam Colleen Hoover i jej styl pisania. Myślę, że obecnie nie ma za wielu fanów powieści New Adult, którzy nie czytali choć jednej książki tej autorki. Ja swoją przygodę z Colleen zaczęłam od Hopeless i ta historia pozostanie ze mną... mam nadzieję, że na zawsze. Wkrótce do księgarń trafi kolejna Maybe Someday, którą właśnie skończyłam czytać? Czy i tym razem się zachwyciłam? Wiele może powiedzieć już ocena punktowa książki, więc nie będę ściemniać, że coś mi się nie podobało, ale... szczegóły poniżej.

Sydney Blake ma niemal dwadzieściadwa lata i uważa się za osobę bardzo szczęśliwą. Choć niezupełnie dogaduje się z rodzicami (co może być zrozumiałe, w końcu porzuciła studia, które od lat dla niej planowali), to na co dzień na nic nie może narzekać. Znalazła fajną pracę. Miesza z najlepszą przyjaciółką. Studiuje to, co daje jej szczęście. No i od dwóch lat jest z Hunterem. Może nie jest zupełnie pewna, że powinni zrobić następny krok i na przykład zamieszkać razem, ale kocha go bardzo. A do tego wszystkiego od jakiegoś czasu ma tajemnicę. Codziennie wieczorem wychodzi na balkon i słucha gry na gitarze chłopaka, który mieszka w bloku na przeciwko. Zresztą, chyba nie jest odosobniona. W okolicach dwudziestej na balkony nagle wychodzi całkiem sporo osób. Syd często udaje, że się w tym czasie uczy, a tak naprawdę słucha i... śpiewa. Po cichu, do siebie, ale jednak. Układa własne teksty do muzyki wydobywającej się spod palców przystojniaka z naprzeciwka. Któregoś pięknego wieczoru chłopak nagle przestaje grać. Cisza odbija się od dziedzińca i zmusza Syndey by spojrzała na balkon vis-à-vis niej. I widzi go, już nie zapatrzonego w gitarę, nie z przymkniętymi oczyma, tylko wpatrującego się w nią, próbującego nawiązać kontakt... a chwilę później, wymachującego kartką z numerem telefonu. Tak dziwnej sytuacji Syd jeszcze nie przeżyła. Chłopak w końcu jest nie tylko utalentowany, ale i bardzo przystojny. I czegoś ewidentnie od niej chce. Po chwili zastanowienia dziewczyna wysyła do niego smsa, i tak właśnie rozpoczyna się najbardziej nieprawdopodobny, cudowny i zarazem koszmarny okres jej życia. Jednak, by dowiedzieć się, jakie dokładnie wydarzenia mają miejsce następnie, koniecznie należy sięgnąć po Maybe Somday autorstwa Colleen Hoover.

Oczywiście, że się zakochałam. Na zabój. Jednym strzałem, a w zasadzie jednym szarpnięciem strun gitary. Zauroczył mnie Ridge, który swoją ciszą wyrażał więcej, niż niejeden mężczyzna morzem słów. Zachwyciła mnie Sydney, która odczuwała tak wiele, że inna osoba na jej miejscu już dawno wybuchłaby od naporu emocji. Ona jednak śmiało stawiała czoła przeciwnościom i parła do przodu. A gdy tego wymagała sytuacja, w ciszy wycofywała się w narożnik, by dać miejsce tym, którzy według niej na nie bardziej zasługiwali. Cudownie było obserwować rodzące się uczucie, nieco trudniej było zrozumieć, dlaczego to uczucie nie ma racji bytu. Z jednej strony trudno zaakceptować dwulicowość, z drugiej zaś, czy nie po to sięgamy po powieści, by czytać happy endy? Kiedy więc autor w zasadzie z góry przesądza los bohaterów, jaki jest w tym sens? Aż więc dziw bierze, że sens jest. I to głęboki.

Autorka w Maybe Somday na każdym kroku uczy czytelnika. Uczy pokory. Szacunku do siebie. Szacunku do otaczających nas ludzi. Pokazuje, jak ważna jest samodyscyplina. Udowadnia, że zakochać można się więcej niż raz. I że można równocześnie kochać wiele osób. Colleen Hoover pisze tak naprawdę dramaty dla i o młodych ludziach. Nie oszczędza ich. Nie spoczywa na laurach i nie wychodzi z założenia, że jak już jej się uda połączyć dwójkę ludzi, to mają wybrzmieć fanfary i tyle. W książkach Hoover do szczęścia dochodzi się trudną i mozolną pracą. Trzeba się starać. Należy pokonywać przeciwności losu. A czasem trzeba się poddawać, składać broń i pozwalać wygrywać innym. Czasami nie ma innego wyjścia i należy zapomnieć o sobie. Zdrowy egoizm w tym wypadku nie ma racji bytu.

Książki Colleen Hoover są niezwykle dopracowane. Nie ma szans by dopatrzeć się jakichś niedociągnięć czy nieprawidłowości. Autorka ma niesamowity styl, dzięki czemu czytelnika wciąga wszystko, co ona mu zafunduje. Jej książki można czytać setki razy - po prostu się nie nudzą. Myślę nawet, że za każdym razem można odkryć w nich coś nowego, coś zaskakującego, coś poruszającego i ujmującego. Równocześnie z tą pisarką nie ma lekko. Porusza w swoich powieściach takie tematy, po które innym autorom rzadko zdarza się sięgać, a jeśli nawet juz to robią, to tak się przy tym trudzą, że nie wychodzi z książki nic dobrego. Colleen pokazuje problemy w bardzo uczuciowy i dramatyczny sposób, równocześnie przyciągając do siebie uwagę czytelnika. I tak to się odbywa. Najpierw się czyta i dziwi, później czyta i śmieje, a na sam koniec wybucha się płaczem, którego trudno się pozbyć przez resztę powieści. Tak to już jest z panią Hoover. Po porostu gra na naszych emocjach. Gra przy tym pięknie i zmysłowo. Zapada więc mocno w pamięć. I bardzo dobrze, bo takich autorów i takich powieści jak Maybe Somday, powinno być jak najwięcej. Myślę, że dzięki nim świat wyglądałby zupełnie inaczej. Ja taki świat chciałabym oglądać codziennie.
Powieść polecam z całego serca, oczywiście z czystym sumieniem.

Sil


1) Universe - W taką ciszę

8 maja 2015

Peryferia społeczeństwa i mordercza klika („In vitro. Ważne rozmowy na trudne tematy” Bogda Pawelec)

Pod wpływem tej książki napisałam bardzo prywatną i emocjonalną recenzję. Nie wiem, czy chcę, by wszyscy ją przeczytali. Nie wiem nawet, czy chcę sama czytać ją raz jeszcze. Pojawia się ona na blogu, ale wciąż się zastanawiam, czy wkrótce nie skrócę jej do absolutnego minimum... to tyle gwoli wstępu...

„In vitro. Ważne rozmowy na trudne tematy” Bogda Pawelec
wyd. GW Foksal
rok: 2015
str. 224
Ocena: 6/6


I paint the pictures
Of the oceans
I’ll never see
I hold a candle
Through the darkness
So I believe
There is a future
Fine and narrow
Far behind
I paint the pictures
I’ll never own 1)

Ostatnio mam jakiś taki płaczliwy okres. Może nawet nie ostatnio?
Może to trwa już od jakiegoś czasu?
Może od lat?
Może to depresja?
Może, może, może... To słowo towarzyszy mi od tak dawna...

Może w tym miesiącu się uda?
Może w następnym cyklu postaramy się bardziej?
Może to prawda, co mówią ludzie? Gdybym NAPRAWDĘ chciała dziecka, to bym je miała już dawno?
Może zmarnowałam sobie życie, nawet o tym nie wiedząc?
Może już za późno na nadzieję?
Może tylko się łudzę?
Może, może, może...

Kiedy przeszło pięć lat temu wychodziłam za mąż plan był dość prosty. Odstawiamy tabletki i staramy się o potomka. Kiedy teraz o tym myślę, to brzmi tak banalnie. Jednak wcale banalnie nie było. Małżonka dopadły wątpliwości, że to za wcześnie, że najpierw powinniśmy nacieszyć się sobą. Nie zachwyciło mnie takie podejście do sprawy, mój zegar biologiczny tykał i nie byłam w stanie zupełnie go wyciszyć. Poszłam jednak na ten kompromis, bo co innego mogłam począć? Przecież nie byłam dzieckiem dziurawiącym prezerwatywy. Nie ukrywam jednak, że przemknęło mi to przez głowę.

Kiedy dwa lata później on zmienił zdanie, myślałam, że wygrałam los na loterii. Tylko, że przez rok nie byłam w stanie go zrealizować. Ginekolog zajmujący się mną od dawna nawet nie próbował mi pomóc. Powiedział, że powinnam poszukać dobrej kliniki. I tyle. Nie zrobił nic. Nie skierował na badania, nie zasugerował leczenia. Odhaczył mnie na liście i odprawił z kwitkiem. Byłam za dużym problemem. W domu oczywiście były słowa pokrzepienia i wiara, że czeka nas po prostu naturalny cud. On w to wierzył. Gdzieś tam w środku i ja wierzyłam.

Kilka miesięcy później mama zapisała mnie do ginekologa. Wiecie jak to jest - znajomy znajomej itp. Nie był to co prawda specjalista ds. niepłodności, ale lekarz, który wiedział co zrobić nim podejmie się ostateczne kroki. Jak dziś pamiętam tamten dzień. Był styczeń, siedziałam na przeciw niego i słuchałam ze łzami w oczach, że najpewniej w ciągu sześciu miesięcy będę w ciąży. Przedstawił mi szczegółowe statystyki dotyczące przyczyn niepłodności oraz warianty ich leczenia. "10-15% przyczyn nie jesteśmy w stanie zdiagnozować". Perspektywa była więc dość jasna. Niemal dziewięćdziesiąt procent kobiet da się leczyć... wyleczyć. W mojej rodzinie nikt nigdy nie miał problemów z płodnością. Czemu więc ja miałabym je mieć? Wyszłam z gabinetu naładowana pozytywną energią na nowy rok.

Niemal natychmiast rozpoczęto diagnostykę, która oczywiście nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Miesiąc później badania powtórzono - ponownie bez skutku. Mąż w końcu również się przebadał. Lekarz był zachwycony jego wynikami. Co więc było nie tak? Na marzec zaplanowano laparoskopię, w celu wykluczenia niedrożności jajowodów, zrostów oraz endometriozy. Bałam się okropnie, a do tego pochorowałam się przed samym przyjęciem do szpitala. Byłam przekonana, że z zabiegu będą nici. Na szczęście na oddziale nawet nie zauważono mojego przeziębienia. Wyniki zabiegu były niepokojące, ale i pokrzepiające zarazem. Endometioza i zrosty zostały potwierdzone, ale usunięte. Jajowody na szczęście były drożne. Usłyszałam upragnione: "Pani Sylwio, do pół roku będzie pani w ciąży". Kiedy wychodziłam ze szpitala świeciło słońce. Wspaniały dzień na wspaniałe wiadomości. Już słyszałam tupot małych stópek na podłodze w salonie. Pół roku szybko minęło. Potem minęło kolejne pół roku. Lekarz proponował różne środki, w przypadku których w ogóle musielibyśmy przestać się starać. Nie zgadzaliśmy się. W końcu i on się poddał. Rozłożył ręce i podał kontakt do znajomego specjalisty.

Oczywiście nigdy do niego nie trafiliśmy. Kilka miesięcy później znalazłam kartkę z jego danymi i niewiele się zastanawiając - wyrzuciłam ją do kosza. Żyliśmy jakąś ułudą, że uda nam się osiągnąć cel naturalnymi metodami.

Teraz gdy spoglądam w przeszłość - kręcę głową. Jaka byłam głupia. Jaka naiwna. Miesiąc, kwartał, rok, dwa... I nic. Mija cztery lata jak bezskutecznie staramy się o dziecko. Na dźwięk słów, że będzie dobrze, robi mi się słabo. Chcę potrząsnąć ludźmi, prawiącymi dobre rady. Jak się tego nie przeżyło, to nie można radzić. Niestety, zawsze znajdzie się ktoś, kto myśli, że wie więcej niż ty. Kiedy wszyscy wokół ciebie zachodzą w ciążę przez przypadek, a ty się starasz i nic się nie dzieje, zaczynasz popadać w depresję. Ja popadłam. I z każdym kolejnym dzieckiem w pobliżu popadałam bardziej. Ja w końcu poczułam się... Nie, nie jak zero. Zerem byłam już od dawna. Poczułam się zupełnie popsuta. Wręcz szalona.

Na końcu, i równocześnie na początku tej historii znalazła się najnowsza książka Bogdy Pawelec - In vitro. Ważne rozmowy na trudne tematy, która otworzyła mi oczy. Siedziałam nad nią przez tydzień. Nie czytałam jej rozdziałami, czy nawet stronicami. Bliższe prawdy będzie, gdy powiem, że przyswajałam ją akapitami. Często odkładałam ją na półkę, bo byłam emocjonalnie wyczerpana. Niejednokrotnie lądowała na stole, bo poruszyła jakąś strunę i musiałam się wypłakać. Najczęściej jednak zmuszała mnie do podjęcia wysiłku i poszukiwań. Poszukiwań informacji o rządowym programie leczenia niepłodności. O szansach i perspektywach. Niejednokrotnie zdarzyło mi się przerwać małżonkowi lekturę, by zacytować fragment statystyk, lub zapoznać go z jakimś cytatem.

Teraz książka okraszona jest moimi znacznikami i wiem, że do wielu jej fragmentów jeszcze wrócę. Jestem przekonana, że mój małżonek powinien ją przeczytać. Wydaje mi się, że gdy się z nią zapozna, łatwiej będzie mu mnie zrozumieć. Bo tam, na stronicach tej książki, jestem ja, odarta z wierzchniej warstwy. Tam bije moje serce, tam kwili moja dusza, która już kilkadziesiąt razy przeżyła żałobę. I która za kilka dni ponownie, w samotności, w zaciszu własnego umysłu, będę ją przeżywała.

Teraz jednak wiem, że nie jestem sama. Tam, na świecie, są dziesiątki, setki, tysiące takich jak ja. Tak samo pragnących. Identycznie rozpaczających. Podobnie zazdroszczących. Nie jestem inna. Nie od nich.
Może, skoro niektórym z nich się udało, uda się i mnie?
Może ponownie uda mi się złapać za ster i pokierować statkiem, zwanym moim życiem?
Może jeszcze nie wszystko stracone?
Może moje życie ponownie zacznie się kręcić wokół magicznego może, ale tym razem karuzela życia zwolni i pozwoli mi się cieszyć widokiem? Oby.

In vitro... Bogdy Pawelec jest świetnie skonstruowaną i napisaną książką. Pełno w niej faktów oraz obalonych mitów. Znajdziemy w niej rozmowy z polskimi pionierami w dziedzinie niepłodności, z szczęśliwymi rodzicami i dziećmi, które urodziły się dzięki tej rewolucyjnej metodzie. Poznajemy historię powstania portalu Nasz Bocian i ludzi, którzy wymyślili ten cudowny azyl (z którego aktywnie korzystam). Dowiemy się również, jakie są orientacyjne koszty tej metody i na ile jest ona skuteczna. In vitro... daje do myślenia. Zdecydowanie.

Pewnie powiecie, że to nie jest książka dla was. Nie zgodzę się z tym. Myślę, że jest to pozycja dla każdego, kto choć w minimalnym stopniu w życiu codziennym styka się z problemem niepłodności. Babcie, matki i ojcowie. Bracia, siostry i wujkowie. Koleżanki z pracy, sąsiedzi i dalecy krewni. Mężowie. Wszyscy powinni ją przeczytać. Dzięki tej lekturze naprawdę dużo łatwiej zrozumieć cierpiącą kobietę. Byłabym wdzięczna opatrzności, gdyby ta pozycja trafiła w ręce moich bliskich. Dużo by to ułatwiło.

Z całego serca polecam tę lekturę.

Sil


1) Of Verona - Paint the Pictures


6 maja 2015

28 dni dla metabolizmu („Książka kucharska. Dieta przyspieszająca metabolizm” Haylie Pomroy)

„Książka kucharska. Dieta przyspieszająca metabolizm” Haylie Pomroy
wyd. Burda Książki
rok: 2015
str. 266
Ocena: 5/6


Lubię od czasu do czasu zapoznać się z nowinkami w świecie zwanym zdrowym odżywianiem. Nie zawsze z nich korzystam i choć często udaje mi się coś z tego świata przenieść do własnego życia. Ostatnio może nieco rzadziej niż kiedyś, ale zawsze. Może i tym razem skorzystam?

Na początku 2014 w Polsce ukazała się książka Dieta przyspieszająca metabolizm. Jedz więcej i chudnij szybciej. Niedawno pozycję wzbogacono, wydając do niej Książkę kucharską, z którą właśnie miałam przyjemność się zapoznać. W najnowszej pozycji Haylie Pomroy przypomina pokrótce czytelnikom, na czym dokładnie polega jej rewolucyjne podejście do żywienia, co dzięki niemu można uzyskać i jak zabrać się do przyspieszenia swojego metabolizmu. Jedno jest pewne, każdy człowiek metabolizm posiada. Niestety u niektórych z nas działa on gorzej niż u innych. Zgodnie z teorią autorki chroniczne stosowanie diety wypala przemianę materii, ale dieta przyspieszająca przemianę materii ponownie ją roznieca. Działa na prostej zasadzie: tak namieszać, żeby stracić. Podobnie jak wszechstronnym treningiem można poprawić kondycję fizyczną, tak wszechstronnie ćwicząc przemianę materii, pobudza się różnorodne mechanizmy spalania, budowania i magazynowania do maksymalnego wysiłku.1) Powyższy cytat jest według mnie kwintesencją sugerowanej przez Haylie Pomroy strategii i zdecydowanie może zachęcić do wdrożenia nowych zasad do codziennego życia. Autorka jasno stwierdza: To nie jest dieta dla odchudzających się po raz pierwszy. To dieta dla tych, dla których jest ostatnią szansą. Jeśli niewiele wam brakuje do rezygnacji z osiągnięcia kiedykolwiek swojej wagi idealnej, wasza walka właśnie się skończyła. Nadeszła pora, by pokochać jedzenie i tak je stosować, by uzyskać prawdziwą i trwałą utratę wagi.2) Ogólnie rzecz biorąc dietę stosuje się w trakcie czterech tygodni, a każdy tydzień dzieli się na trzy fazy. W trakcie każdej fazy należy zaplanować określoną aktywność fizyczną i jeść wskazane produkty w określonych odstępach czasu. Dieta składa się z dziesięciu zasad, których należy ściśle przestrzegać. Zasada pierwsza informuje, że jeść należy pięć razy dziennie. Zasada druga określa, że pokarm należy spożywać co trzy-cztery godziny, poza czasem przeznaczonym na sen. Kolejnych zasad przytaczać nie będę, ale powiem tylko, że nie są one skomplikowane. Autorka precyzyjnie wylicza jakie produkty można spożywać w danej w fazie, i w jakiej ilości. W dalszej części książki autorka przedstawia szczegółową listę potraw, które można spożywać w danej fazie i na dany posiłek. Haylie Pomroy nie pozostawia nas też samych sobie w obrębie szczegółów, bo poza listą, otrzymujemy precyzyjne przepisy. W ramach załącznika otrzymujemy Przewodnik po przepisach wegetariańskich i wegańskich, Listę głównych produktów żywnościowych, Przykładowy jadłospis oraz Pusty jadłospis, który już wypełniamy samodzielnie.

Po zakończeniu lektury mogę powiedzieć na pewno, że Dieta przyspieszająca metabolizm to bardzo ciekawa alternatywa dla codziennego żywienia. Poważnie zastanawiam się nad jej zastosowaniem. Myślę jednak, że dla pewności jej przeprowadzenia powinnam zapoznać się nie tylko z Książką kucharską, w której sama dieta przedstawiona jest, jak mi się wydaje, pobieżnie, ale również z podstawą, czyli Dietą przyspieszającą metabolizm. Po jej przeczytaniu będę miała pełen ogląd na temat i będę mogła zdecydować, czy na pewno warto.

Sil

1) str. 16

2) str. 18


4 maja 2015

Bolesny koniec złudzeń1) („Pierwsza na liście” Magdalena Witkiewicz)

„Pierwsza na liście” Magdalena Witkiewicz
wyd. Filia
rok: 2015
str. 356
Ocena: 5/6


Oh I know the feeling,
Of finding yourself stuck out on the ledge,
And there ain't no healing,
From cutting yourself with the jagged edge,
I'm telling you that,
It's never that bad,
Take it from someone who's been where you're at,
Laid out on the floor,
And you're not sure,
You can take this anymore
2)

Przyznam, że Pierwsza na liście chwilę poleżała w mojej biblioteczce. A potem ja poleżałam wraz z nią. Oczywiście nie w biblioteczce tylko na kanapie. I w łóżku. Leżałam i zaczytywałam się, bo powieść okazała się niesamowicie intrygująca i wciągająca. Pociągająca. Gdy nie mogłam jej czytać, myślałam o tym, co będzie dalej. Co opowie kolejna kobieta? Jak będzie powiązana z poprzednią? Zastanawiałam się również, jak to wszystko się potoczy? Jak się skończy? Jaką przyniesie przyszłość?

Karolina Rybińska jeszcze do niedawna prowadziła bardzo szczęśliwe życie rodzinne. Nie. To stwierdzenie nie jest do końca prawdziwe. Owszem - dziewczyna dzięki swojemu otoczeniu była szczęśliwa. Kochająca mama. Przesłodka siostra. Wspaniała babcia. Istna kopalnia radości. Tylko, że ojciec kilka lat wcześniej odszedł i, dziwnym zbiegiem okoliczności, zgrało się to w czasie z ciążą matki. Jak się okazało Patrycja, mama Karoliny przeczuwała, ba - wiedziała, że może być to jedyny sposób na zatrzymanie męża przy sobie. Niestety, jak się okazało, bez powodzenia. Została więc samotną matką dwójki dzieci, z nadzieją na to, że w przyszłości będzie lepiej. Mąż może kiedyś wróci. Dzieci jednak zawsze były dla niej najważniejsze, zarówno jeśli chodzi o rodzinne wydatki, jak i o zdrowie. Kichnięcie. Mały katar. Podniesiona delikatnie temperatura. Z każdym symptomem pojawiającym się i córek, zmartwiona matka niezwłocznie udawała się do lekarze. U siebie nie zważała na nic, łykała jakieś środki na wzmocnienie i oddawała się życiu rodzinnemu. Do czasu, gdy okazało się, że na dbanie o własne zdrowie już za późno. Wtedy właśnie świat Karoli rozpadł się na kawałki. Informacja o białaczce była jak wyrok. Karolina jednak dość szybko zrozumiała, że musi się przeciwstawić, bo jeśli ona tego nie zrobi, to naprawdę będzie koniec.

To tyle tytułem wprowadzenia. Podawanie jakichkolwiek kolejnych faktów mogłoby zdecydowanie za bardzo odsłonić przed Wami fabułę powieści. Pierwsza na liście to dość specyficzna książka, złożona z opowieści, a w zasadzie wyznań różnych kobiet. Wraz z zaznajamianiem się z kolejnymi historiami dowiadujemy się coraz więcej i zaczynami rozumieć, co te kobiety łączy. Jednak tak naprawdę dopiero czytając jedną z ostatnich historii wszystko składa się w spójną i oczywistą całość. Już nie ma tajemnic, już nie musimy zadawać sobie pytań: dlaczego, po co, kiedy i jak. Wiemy i to jest najważniejsze. Ale czy wiemy wszystko? Oczywiście nie. Nie wszystkie tajemnice zostają przed nami odkryte. Świadomie? Wydaje mi się, że przynajmniej cześć z nich tak. Ale czy wszystkie? Niekoniecznie. Wydaje mi się, że niektóre tematy po prostu zostały pozostawione, choć ja chętnie dowiedziałabym się, jakie na przykład było ich źródło. Może będzie mi to jeszcze dane? Może Magdalena Witkiewicz pokusi się o napisanie kontynuacji, lub chociaż spinoffu? Pozostaje mi mieć nadzieję.

Pierwsza na liście to nie tylko doskonała, wciągająca i pasjonująca powieść, ale również pozycja powodująca, że czytelnik poważnie zaczyna zastanawiać się nad sensem własnego życia. Czym ono jest w obliczu możliwości niesienia pomocy innym? Dowiadujemy się, jak niewiele czasem trzeba, by pomóc innym. Dla mnie temat jest tym istotniejszy, iż kiedyś uznałam, że dla innych zrobić mogę naprawdę wiele, ale nie oddać szpik. W dzieciństwie przeszłam wiele po nieprawidłowo przeprowadzonej punkcji lędźwiowej i nie wyobrażam sobie, bym mogła po raz wtóry przez to przejść. Jak się jednak okazuje, żyłam w głębokiej nieświadomości. Bardzo, baaardzo głębokiej. Za odkrycie prawdy z całego serca dziękuję autorce. A powieść polecam, zdecydowanie warta przeczytania.

Sil

1) str. 320

2) Nickelback - Lullaby