31 marca 2015

Bookowo 3/2015 (25)

Rzutem na taśmę wrzucam marcowy stosik. Miał być duuużo czasu temu, ale domowe obowiązki mnie pochłonęły i czas uciekł w ekspresowym tempie. Prawdą jest również, że stosik tradycyjnie powinien się był pojawić w ostatnią sobotę miesiąca, ale miałam awizo do odebrania i żal mi było, że jakieś książki nie znajdą się w stosiku. Tak więc, nie przedłużając, oto stosik marcowy :) 

Nie mam absolutnej pewności, że to wszystkie książki, jakie do mnie w marcu dotarły, ale wydaje mi się, że tak. 
Od prawej znajdują się: 
Wielkanoc Jolanty Muras, czyli znakomite przepisy na zbliżające się święta. Oczywiście od Świata Książki. RECENZJA 
Dalej znajduje się, również otrzymana od ŚK najnowsza powieść Joanny Jodełki - Kryminalistka. Mam nadzieję, ze wkrótce uda mi się ją przeczytać :) 

Grupa Wydawnicza Foksal podesłała mi w marcu do recenzji kilak ciekawych pozycji. Złodziejów snów - Maggie Stefvater otrzymałam w wydaniu przedpremierowym, a po chwili przywędrowała do mnie wersja finalna. RECENZJA.
Otrzymałam również bardzo wyczekiwane In Vitro - Bogdy Pawelec, którą w najbliższych dniach planuję przeczytać, oraz powieść Tabula Rasa - Kristen Lippert-Martin, której lektury już nie mogę się doczekać. 

Jeszcze jesienią ubiegłego roku miałam okazję przeczytać drugą odsłonę Hopeless, czyli Losing Hope - Colleen Hoover. Świetna książka. RECENZJA.

W marcu otrzymałam jeszcze wersję elektroniczną After II - Anny Todd, od wydawnictwa Między Słowami. Jestem w trakcie lektury. Recenzja wkrótce :) 

Zupełnie niespodziewanie otrzymałam propozycję przeczytania 5 sekund do IO - Małgorzaty Wardy (wydawnictwo Media Rodzina). Niezpiernie się z tego ucieszyłam i mam nadzieję, że wkrótce przeczytam tę książkę. 

No i na koniec, ale nie ostatnie, znajdują się dwie nowości od wydawnictwa Jaguar. Pierwsza to Geek girl - Holly Smale, a druga to oczywiście Akademia Dobra i Zła - Soman Chainani. Wydaje mi się, że będę się świetnie bawić przy tych książkach :) 

Już tradycyjnie - coś przypadło wam do gustu? Coś polecacie? Coś odradzacie? Czekam na wasze komentarze :) 

25 marca 2015

Gra kolorów („Tajemnice makijażu” Agata Wyszomirska)

„Tajemnice makijażu” Agata Wyszomirska
wyd. GW Foksal
rok: 2015
str. 208
Ocena: 5/6


Nie ma chyba na świecie kobiety, która choć raz w życiu nie nakładała na twarz makijażu. Myślę nawet, że każda z nas robiła to, co najmniej kilka razy. Nie wszystkich, a w zasadzie chyba wręcz niewiele osób stać, by naszą urodę poprawiała profesjonalna wizażystka, musimy więc sobie radzić same. Przy czym, mówiąc o samodzielności bynajmniej nie mam na myśli jakichś domowych sposobów. Nie mówię, że są złe, bo pewnie nie są, ale czy chcemy ryzykować? Ja lubię stosować sprawdzone i przetestowane przez siebie kosmetyki. Choć staram się, by moja toaletka była na czasie, nie oznacza to, że wiem wszystko o wszystkim. Wręcz przeciwnie, wiem niewiele. Dlatego też chętnie czytam i poszerzam swoją wiedzę.

Tajemnice makijażu od razu mnie zaciekawiły. Kto jak kto, ale ja lubię bawić się różnymi sposobami nakładania make-upu. Moja paleta cieni ciągle się rozrasta. Mąż przed każdą wizytą w drogerii pyta, czy ja tak na serio, czy potrzebuję czegoś nowego? No jak to, czy potrzebuję. Oczywiście, że potrzebuję, a gdybym mogła, to bym kupiła trzy razy tyle, co kupuję. Potem przychodzę do domu, wypróbowuję, albo i nie, a później wdrażam w życie, albo i nie :) Z tym nie, to bywa tak, że nie zawsze jestem po zakupie przekonana, co do tego, czy słusznie zrobiłam coś kupując. Nie, że jest to bezużyteczne, ale np. nowy kolor cienia do powiek jest cudowny, ale zupełnie do niczego mi nie pasuje. Może dzięki pozycji autorstwa Agaty Wyszomirskiej moje zakupy staną się bardziej rozsądne?



Autorka przede wszystkim informuje nas, czy jest wizaż i na czym polega. Później, krok po kroku wprowadza nas w tajniki makijażu. Dowiadujemy się jak, z czym, gdzie i kiedy. Po co i dlaczego również. Kiedy i jaką bazę zastosować? Jaki rodzaj podkładu najlepszy dla danej cery? Czym nakładać makijaż? Jakie są typy pędzli? Jak i kiedy je pielęgnować? W jaki sposób ukryć niedoskonałości? To oczywiście tylko kilka z kilkuset kwestii poruszonych w Tajemnicach makijażu. Każdy problem jest szczegółowo opisywany i wyjaśniany. Szkoda, że autorka nie zdradza, z produktów jakich marek najchętniej korzysta, ale to w końcu nie miała być reklama, tylko poradnik. W tym zakresie ta pozycja idealnie się sprawdza. Myślę, że przyda się niejednej dojrzałej kobiecie, a na pewno powinna znaleźć się w domu każdej dziewczyny, która właśnie rozpoczyna eksperymenty z modelowaniem swojej twarzy. Ja na pewno do odpowiedzi na niektóre z zadanych pytań w poradniku wrócę, bo jednokrotne czytanie nie zawsze się sprawdza. A teraz... pędzę wyszorować moje pędzle, bo już widzę, jak osadzają się na nich bakterię. Muszę też namówić męża, na co najmniej jedną nową półkę i kuferek. O tak, zakup tego ostatniego małżonek obiecał mi już kilka lat temu. Tajemnice makijaży Agaty Wyszomirskiej oczywiście polecam. Zdecydowanie.


Sil

23 marca 2015

Nic nie warty („Wszystkie świństwa świata” Jolanta Mokrzyńska)

„Wszystkie świństwa świata” Jolanta Mokrzyńska
wyd. Sonia Draga
rok: 2015
str. 416
Ocena: 4/6


I'm that flight that you get on
International
First class seat on my lap girl
Riding comfortable
'Cause I know what the girls them need
New York to Haiti
I got lipstick stamps on my passport
You make it hard to leave1)

Wszystkie świństwa świata trafiły do mnie zupełnie niespodziewanie i ich obecność wywołała w moim wnętrzu pewną konsternację i niezwykłe drżenie. Autorka mi nie znana. Tytuł intrygujący. Temat nadzwyczaj ciekawy. Czego chcieć więcej? Czemu więc sama nie wpadłam na pomysł, by po tę powieść sięgnąć? Wraz z Świństwami przyszła również zamówiona pozycja, postanowiłam jednak, że tym razem zacznę lekturę od niespodzianki. Dziś myślę sobie, że to nie był wcale zły pomysł, z drugiej jednaj strony minęło dość sporo czasu, nim udało mi się z sukcesem zakończyć czytanie. Dwa miesiące tyle trwała moja przygoda z pozycją Jolanty Mokrzyńskiej. Nie ma czym się chwalić. Co więcej, jakieś siedemdziesiąt procent książki przeczytałam w ciągu ostatnich dwóch dni. Gdy już się poważnie wciągnęłam, gdy fragmenty układanki zaczęły się układać, Wszystkie świństwa świata czytało się naprawdę dobrze.

Aleksander Rawski jest kimś. I to kimś, przez duże K. Prezenter telewizyjny, jeszcze do niedawna dyrektor jednej z lokalnych stacji telewizyjnych. W Opolu ma żonę i dziecko, w Warszawie karierę. I tak krąży między Opolszczyzną a Mazowszem. Od poniedziałku do piątku nocuje w hotelach, weekendy spędza z rodziną. Oczywiście do czasu, bo gdy w jego małżeństwie dochodzi do pewnego zgrzytu, żona stawia na swoim i zmusza głowę rodziny do niemal codziennych podróży pociągiem lub prywatnymi busikami. Nie ukrywajmy, Aleksander to nie ideał, z czystym kontem. To prawdziwie szary charakter, któremu nie są obce nocne wypady do barów, urwane filmy z powodu za dużej ilości alkoholu oraz kobiece wdzięki. Szczególnie kobiece wdzięki, od których nie szczędzi, nawet, a może przede wszystkim w miejscu pracy. Trudno więc dziwić się małżonce, gdy zmusza go do codziennych powrotów, może nieco trudniej zrozumieć, czemu najzwyczajniej nie przeniosła się z małżonkiem do stolicy. Gdy jednak małżonek informuje ją, że nie wróci z czwartku na piątek do domu, a w piątek nie ma go na antenie, kobieta zaczyna się martwić. Sięga po telefon, dzwoni i dzwoni i nic. Zero efektu. Telefon jest włączony, ale nikt go nie odbiera. Czyżby Aleksander ponownie zabalował? Znalazł nową kochankę? A może komuś podpadł? Albo miał wypadek? Gdy w końcu telefon zostaje odebrany, Justynie nie pozostaje nic, jak tylko udać się do Warszawy i dowiedzieć, co też stało się z jej małżonkiem.

Dziwna, szalona i przez zdecydowanie większą część czasu dla mnie niezrozumiała. Czytając zastanawiałam się, czy to lektura na pewno dla mnie. Czy powinnam była po nią sięgać? Bardzo lubię kryminały, ten jednak dość silnie powiązano z erotyką i nie zawsze byłam przekonana, czy było to zrobione ze smakiem. Autorka jednak wykreowała dość spore napięcie i przedstawiła tak wiele wątków, że w pewnym momencie już nie byłam pewna, kto tu jest czarnym charakterem i kto kogo wrabia. Naprawdę wiele opcji przewinęło się przez moją głowę, niejedna powieść by z tego powstała. Czas we Wszystkich świństwach świata płynie w dość dziwnym tempie. Cała historia toczy się na przełomie... roku? Dwóch? Czytałam dokładnie, ale jak już wcześniej wspomniałam dość długo mi się zeszło i w pewnym momencie już sama nie wiedziałam, czy to pierwsza zima? Czy druga? Czy lato już wcześniej było? Czy to pierwsze? Historia opowiadana jest również przez wielu bohaterów i zwykle nie dotyczy tego samego okresu. Można więc się dość poważnie w akacji zagubić. Mimo, ze przez pierwszych kilkadziesiąt stron chciałam odłożyć książkę i o niej zapomnieć, a potem faktycznie odłożyłam ją na kilka tygodni, ostatecznie nie żałuję poświeconego jej czasu. Wszystkie świństwa świata, to ciekawe studium ludzkich zachowań. Powieść pokazuje, co z człowiekiem może zrobić sława. Pokazuje również, jak łatwo zatracić się i przywyknąć do nowej sytuacji życiowej. Naprawdę, ciekawa lektura. Zachęcam do przeczytania.

Sil

1) Jason Derulo - Talk Dirty feat. 2 Chainz


Baza recenzji Syndykatu ZwB

21 marca 2015

Indiańska bańka („Apacze i Komancze” Wolfgang Kramer, Michael Kiesling)

„Apacze i Komancze” Wolfgang Kramer, Michael Kiesling
wyd. Egmont
rok: 2014
liczba graczy: 2-4
czas rozgrywki: 60 minut
wiek: 10-110 lat
cena: ok 90 zł
Ocena: 4/6

W nasze niecierpliwe łapki trafiła gra Apacze i Komancze. Po okładce i tytule sądziłem, że będzie to gra wojenna o krwawych porachunkach między tytułowymi plemionami. Liczyłem na figurki reprezentujące oddziały wojskowe. Tymczasem po brutalnym zdarciu folii z pudełka i niecierpliwym otwarciu, w środku nie znaleźliśmy ani skrawka plastiku (no może poza workami foliowymi skrywającymi w sobie niektóre elementy gry).

Kafelki, czyli plansza do gry, cztery plansze gracza oraz żetony reprezentujące tipi i czółna.

Od razu zabraliśmy się za rozdzielanie, przeglądanie oraz ocenę jakości tekturowych elementów gry. Wszystko ładnie wydrukowane i sprawiające wrażenie trwałego, a to bardzo szybko okazało się potrzebne, bo nasz kot skoczył na stół, ale się przeliczył i przejechał po nim na jednym z kafelków robiąc wielki bałagan i wylewając herbatę. Wszystko mokre, ale po przetarciu i wysuszeniu nie ma ani śladu po katastrofie. Wśród dotychczas wymienionych elementów zabrakło pionków do gry. Otóż one są, bo jakże wyglądałaby gra planszowa bez pionków? Tak więc są i mają się dobrze, bo wykonane są z drewna (jakieś podobieństwo z grą Agenci?). Zwykłe drewniane klocuszki pomalowane farbą. Tak więc w poprzedniej recenzji się nimi zachwycałem, bo eko i fajne, no ale żeby we wszystkich tak samo? Wydawca mógł się pokusić o jakieś lepsze wykonanie, ale może wówczas gra była by droższa? Jest jeszcze jedno podobieństwo do gry Agenci - za duże pudełko, z którym teraz będę miał problem, aby je schować do szafy, ale za to mogę powiedzieć, że na pewno przyciąga wzrok.

Jak już wspomniałem sama rozgrywka nie ma nic wspólnego z krwawą indiańską wojną, a jej celem jest zdobywanie zasobów zwierzęcych (bizony, łososie i indyki), co jest bardzo charakterystyczne dla indiańskich krain. Zasady gry początkowo są bardzo zawiłe, a przebrnięcie przez instrukcję jest nużące i to bardzo (małżonka zasnęła, gdy czytałem). Pierwsze etapy gry są raczej męczące i niektórych na pewno doprowadzą do szewskiej pasji. Z czasem jednak, gdy tylko pierwsze koty już poszły za płoty, a zasady stały się logiczne i oczywiste, to gra przynosi wiele radości. Nam grało się bardzo przyjemnie i z przykrością przyjęliśmy fakt końca rozgrywki.

Sama gra opiera się na zdobywaniu regionów, a w zasadzie na zdobywaniu zasobów z regionów. Gracze po wybraniu koloru plemienia i otrzymaniu zestawu startowego przystępują do rozgrywki. Każdy gracz kolejno ma do wykonania maksymalnie cztery akcje.

Plansza gracza i początek gry


Kolejne kafelki na stole

Pierwszą z nich jest losowanie i rozkładanie kafelków, czyli elementów planszy do gry. Każdy kafelek składa się z trzech regionów: preria, na której mogą być bizony, rzeka gdzie oczywiście mogą być łososie oraz gór z indykami. W tej części gracze mogą wprowadzać do gry swoich Indian. Teraz można przystąpić do kolejnych akcji, czyli ruchu swoimi Indianami oraz budową tipi oraz czółna. Każda jednak czynność kosztuje gracza i musi za nią zapłacić swoimi zasobami zgodnie z tabela kosztów. Cała zabawa polega na tym, aby mieć więcej Indian lub lepsze „budowle” w danym regionie od swoich przeciwników. Po zakończeniu wszystkich akcji przez wszystkich graczy następuje podliczanie punktów, czyli ilość zebranych zasobów z opanowanych regionów. O zwycięstwie w grze musimy myśleć od samego początku gry i to mimo tego, że o naszym zwycięstwie decyduje ostatnia runda. Tak więc do ostatniej chwili każdy z graczy ma szansę wygrać, chyba ze zupełnie zawalił rozgrywkę.

Prawie koniec rozgrywki

W grze fajne jest to, że ciągle trzeba liczyć i sprawdzać jaki ruch się bardziej opłaca. Co prawda ruchy Indian są ograniczone i trochę kosztowne, ale pozwalają na interakcje między graczami. W zasadzie to nie wyobrażam sobie, aby ta gra mogła działać inaczej. W rodzince zagraliśmy ledwie kilka partii i to w dwie osoby i się dobrze bawiliśmy. Jednak pudełko delikatnie maskuje to, co jest wewnątrz. Miała być wojna, a jest zbieractwo.


Artur Borowski

18 marca 2015

Brat sen („Złodzieje snów” Maggie Stiefvater)

PREMIERA 18.03.2015

„Złodzieje snów” Maggie Stiefvater
tom: II
cykl: The Raven Cycle
wyd. GW Foksal
rok: 2015
str. 480
Ocena: 5/6

Now that I know what I'm without
You can't just leave me
Breathe into me and make me real
Bring me to life
(Wake me up)
Wake me up inside
(I can't wake up)
Wake me up inside
(Save me)
Call my name and save me from the dark
(Wake me up)
Bid my blood to run
(I can't wake up)
Before I come undone
(Save me)
Save me from the nothing I've become1)

Czasami czegoś bardzo mocno chcemy. Pragniemy tego z całego serca. Nie możemy przestać o tym myśleć, więc dążymy z całych sił do celu, by w końcu owo magiczne coś posiąść. A potem okazuje się, że lepiej było nam bez tego. Że cały ten wewnętrzny płomień zgasł, nim zdążył na poważnie zabłysnąć. Wychodzi na to, że wcale nie było warto chcieć. Może gdybyśmy nie spoglądali zapamiętale w przyszłość, zrozumielibyśmy, że to, czego najbardziej w życiu nam potrzeba, od dawna mamy? Jest tuż obok nas, wystarczy przejrzeć na oczy. Czy nie byłoby prościej i przyjemniej? Zdecydowanie.

Jane, a w zasadzie Blue Sargent jest nieco rozdartą wewnętrznie i bardzo nietypową nastolatką. Przede wszystkim pochodzi z rodziny z magicznymi tradycjami, a sama żadnych nie przejawia. No może nie absolutnie żadnych, bo pewną moc ma, ale sama nigdy nie jest w stanie jej wykorzystać. Dzięki Blue wzmacniają się zdolności innych, jest więc bardzo pożądaną towarzyszką, ale czuje się fatalnie ze świadomością, że sama nic nie zdziała. Od jakiegoś czasu dziewczyna spotyka się z Adamem Parrish'em, nie jest jednak w stu procentach przekonana do tego związku. Zresztą, do żadnego związku nie jest przekonana, bo... i tak nic z tego nie będzie. Od najmłodszych lat dziewczyna była uświadamiana, że chłopak, w którym się zakocha i którego pocałuje - umrze. Blue więc nie całuje żadnego mężczyzny, choć bardzo by chciała. I codziennie, co chwilę wręcz sprawdza samą siebie. Czy go kocham? Czy to miłość? Czy to on przeze mnie umrze? Czy to będzie Adam? Ronan? A może Gansey? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy sięgnąć po Złodziejów snów, a w zasadzie po całą serię o niezwykłych Krukach.

Przepraszam. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Przepraszam, ale przez pierwszych kilkadziesiąt stron nienawidziłam tej książki. Wielu z was może się zacząć poważnie zastanawiać, dlaczego. Odpowiedź jest prostsza, niżby się to mogło komukolwiek wydawać. Jak można pokochać coś, czego się kompletnie nie rozumiem i w co wdepnęło się przez zupełny przypadek? No, powiem wam, trudno jest. Ale, zacznijmy może od początku.

Kocham książki Maggie Stiefvater. Do tej pory wspominam z nostalgią cały cykl Drżenie (który jak się okazuje określany jest jako Wilkołaki z Mercy Falls). Na mojej półce stoi i dzielnie czeka na przeczytanie Wyścig śmierci. Powiem więcej, w biblioteczne znalazł się nawet Król kruków. I właśnie z tą ostatnią pozycją mam największy problem, bo... nie miałam jeszcze okazji jej przeczytać. SZCZERZE, zapisując się na Złodziejów snów nie miałam pojęcie, że to kontynuacja. Myślałam, że Stiefvater wykreowała kolejną pojedynczą, zamkniętą opowieść. Teraz wiem jak płytkie były moje oczekiwania i jak niewiele wiem. Już więcej się tak nie pomylę, obiecuję. Cóż było jednak począć, na powieść się zapisałam, przyszła do mnie przedpremierowo, czasu na czytanie tomu pierwszego nie było, rozpoczęłam więc walkę z tomem drugim. I faktycznie to była poważna, pełna rozlewu krwi bitwa. Nic nie rozumiałam. Nie znałam bohaterów. Nie rozumiałam łączących ich relacji. Nie łapałam półsłówek i nie byłam w stanie czytać między wierszami. Byłam za to przekonana, że polegnę. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Nie poddałam się jednak i... nie żałuję. Po Maggie Stiefvater po raz kolejny oddała w ręce czytelnika nieziemskie wprost dzieło. Pełne magii, nadprzyrodzone a równocześnie takie prawdziwe, aż do bólu. Książka wywołuje burzę, ba, lawinę emocji. Gdy czytelnik już się w nią wciągnie, nie sposób się od niej oderwać. Cały czas chce się więcej i więcej. Zaczyna pochłaniać nas jej mrok, nie zawsze wiemy, w którym świecie się znajdujemy i w którym tak naprawdę chcielibyśmy przebywać. Gubimy się, przy okazji odnajdując to, co naprawdę ważne. Nienawidzimy, równocześnie kochając. Nie pojmujemy nic, jednocześnie rozumiejąc wszystko.

Złodzieje snów zdecydowanie powinni zostać przeczytani po lekturze Króla kruków, choć, jak widać na moim przykładzie, nie jest to warunek konieczny do sukcesu. Wydaje mi się jednak, że ta chronologiczność wiele ułatwi, choć oczywiście pewna nie będę, póki sama nie zapoznam się z pierwszym tomem. Bohaterowie, nie ważne czy poznawani powoli i zgodnie z logiką, czy przedstawiani nam nagle i bez żadnego wstępu - urzekają i rozkochują czytelnika w sobie. Każdy ma w sobie tajemniczą moc, nawet jeśli sobie z tego nie zdaje sprawy. Każdy zasługuje na uwagę i każdy jest dokładnie taki, jaki powinien być. Wszyscy oni pozostaną w moich myślach na długo i, zapewniam was, często będę ich wspominać, mając nadzieję, że wkrótce dane mi będzie zapoznać się z tomem trzecim, a następnie z finałem finałów. W oczekiwaniu na to czekam na wasze opinie, może dzięki nim ten okres stanie się przyjemniejszy. Z całego serca zachęcam do lektury.

W życiu każdego z nas są tajemnice. Albo ich dochowujemy, albo ktoś ich dochowuje przed nami. Posługujemy się nimi, albo ktoś posługuje się nimi przeciwko nam.2)
W tym momencie Blue czuła, że kocha po trochu każdego z nich. Ich magię. Ich zadanie. Ich ohydę i dziwność.3)
Jeśli nigdy nie widziało się gwiazd, świeczki wystarczały.4)
Obraz dotykających się jej ciemnych i jego szarawych włosów wypalił coś w środku Adama, jednak było to tylko kolejne oparzenie w morzu pełnym meduz.5)
Albo był niesamowicie nieświadomy, albo niezwykle oświecony(...) Najbardziej denerwujące było w nim to, że wściekał się, gdy wszyscy byli spokojni, i był spokojny, gdy wszyscy się wściekali.6)
Odwrócił się, przyciskając pięść do czoła. Drugą uderzył w ścianę, lecz nie mocno. Zupełnie jakby się uziemiał, pozbawiał ładunku. Rozrywał gniew, kończyna po kończynie. Skupiał się na palącym, straszliwym ogniu w piersi, dopóki nie zgasł. "To nie będziesz ty".7)
Przystojny diabeł z jednym okiem koloru obietnicy, a drugim barwy tajemnicy.8)
Uznajmy, że śmierć to skrótowa wersja konsekwencji.9)

Sil

1) Evanescence - Bring me to Life
2) str. 5-6
3) str. 15
4) str. 67
5) str. 134
6) str. 177
7) str. 380
8) str. 404

9) str. 416

Syndykat Zbrodni ZwB

16 marca 2015

Ale jaja :) („Wielkanoc. Kuchnia świąteczna” Jolanta Muras)

„Wielkanoc. Kuchnia świąteczna” Jolanta Muras
wyd. Świat Książki
rok: 2014
str. 112
Ocena: 5,5/6


Kiedy rok temu przed Wielkanocą zaglądałam do sklepów (przyznam szczerze, marketów), w oczy rzuciła mi się jedna pozycja, omawiana właśnie przeze mnie Wielkanoc - Jolanty Muras. Jakiś czas wcześniej otrzymałam od wydawcy pozycję Boże Narodzenie i powiem szczerze - książka wymiata. Stała się podstawą moich zimowych świąt i gotuję z niej nie tylko ja, ale i moja rodzina i przyjaciele. Na Wielkanoc miałam więc wielką, niepohamowaną wręcz chrapkę. Nie udało mi się jej jednak ani zdobyć, ani nabyć. Ale, co się odwlecze, to nie uciecze. Minął rok i ponownie pojawiło się światełko w tunelu. Tym razem się nie poddałam i teraz mogę się pochwalić. Wielkanoc zawitała do mojego domu, a wkrótce zawita na mój stół.

W tym roku tradycję postanowiliśmy zacząć tworzyć od nowa. Moje urodziny wypadają DOKŁADNIE w niedzielę Wielkanocną. Zwykle to jest w okolicach świąt, ale żeby tak dosadnie, to się nie zdarza co roku. Zdecydowaliśmy, że śniadanie Wielkanocne połączymy z ucztą urodzinową i przygotujemy... u nas. Czeka mnie więc wielkie wydarzenie, przygotowanie posiłku na sporo osób na wczesną godzinę. Będzie się działo, liczę jednak, że zarówno mama jak i teściowa pomogą mi w przygotowaniach i przygotują to, co im najlepiej wychodzi. Potem to wszystko podgrzejemy i... no może nie będzie aż tak łatwo. Ale uda się... najwyżej podam same jajka :) No i właśnie, co do jajek... tu na pewno przyda się pozycja pani Jolanty Muras, która na kartach poradnika podaje kilka, o ile nie kilkanaście sposobów na przygotowanie jajek, farszów i innych potrawek.

Książka kucharska Wielkanoc, to zbiór przepisów na Wielkanocne śniadanie, Świąteczny obiad oraz Świąteczne desery. Każdy z rozdziałów składa się z kilku podrozdziałów, a te z kolei z kilku, a nawet kilkunastu przepisów. I tak możemy dowiedzieć się, jak przygotować Majonez domowy czy Masło różowe. Poznajemy tajniki Sosu musztardowego oraz Pasty łososiowej. Farszów do jajek jest chyba z dziesięć, jak nie więcej (dużo z nich znajdzie się w menu mojego Wielkanocnego śniadania). Kolejnym sporym działem są Pasztety i pieczone mięsa, aż mi ślinka cieknie, na myśl o niektórych z tych dań. A to oczywiście nie koniec, ba - to nawet nie zalążek wszystkiego, co zostało zawarte w tej pozycji. Żurek, różnego rodzaju galaretki, sałatki i śledzie na milion sposobów - to klucz do magicznego śniadania Wielkanocnego.

Pozycja ma oczywiście wady i zalety. Do zalet zaliczyć można przede wszystkim ilość przepisów. Wiem, za tym nie zawsze idzie jakość, ale w wypadku Wielkanocy naprawdę ważna jest różnorodność. No bo, poważnie, co jemy na to śniadanie? Żurek, jajka, biała kiełbasa, sałatka. Małe pole do popisu, by zabłysnąć. Ale, gdy podamy jaja w dziesięciu odsłonach? Gdy zaczarujemy gości kilkoma wersjami sałatki? Gdy przygotujemy wspaniałą pieczeń i genialny pasztet? Wówczas czeka nas sukces. Do plusów zaliczam również fachowy opis, podział przepisów według skali trudności i podanie całkowitego czasu przygotowania. Minusy są takie, jak niemal zawsze w przypadku książek kucharskich - brak ceny całego dania oraz ilości porcji, które otrzymamy z danych składników. Dodatkowo - odsłona na Boże Narodzenie wydana była w twardej okładce i to się zdecydowanie lepiej sprawdziło, niż miękka obwoluta. Boże Narodzenie miało jeszcze jedną zaletę - w poradniku autorka wskazywała, ile wcześniej można przygotować dane danie, dzięki temu uzyskiwało się swoisty plan przygotowań świątecznych. Tym razem trzeba się nad tym dokładnie zastanowić i przystąpić do działania.

Wielkanoc Jolanty Muras bardzo mi się podobała. Zdjęcia Magdaleny Adamczewskiej są wspaniałe. Aż chce się gotować. Polecam wszystkim.

















Sil

12 marca 2015

Szeregi ryzykantów 1) („Po zmierzchu” Alexandra Bracken)

PREMIERA 08.04.2015

„Po zmierzchu” Alexandra Bracken
tom: III
cykl: Mroczne umysły
wyd. Otwarte
rok: 2015
str. 514
Ocena: 5,5/6



Czyż nie byłoby przyjemnie, gdybyśmy byli starsi
Wtedy nie musielibyśmy czekać tak długo
Czyż nie byłoby przyjemnie żyć razem
W świecie, do którego oboje należymy
2)

Świat widziany oczami człowieka to istna wybuchowa mieszanka barw. Czasem wręcz trudno stwierdzić, z jakim kolorem w rzeczywistości ma się do czynienia. Odcienie przenikają się, wzajemnie się sobą sycą, gromadzą się, budują swoiste napięcie i wybuchają zalewając ludzi swoim pięknem. Jest jednak świat, w którym wytypowane jednostki zostały dość poważnie pogrupowane. Nie ma tylko i wyłącznie bieli i czerni. Nie ma szarości czy jej odcieni. Jest Zieloni, Żółty, Niebieski, Pomarańczowy i Czerwoni. Jeśli przyporządkowano cię do którejś z tych grup, jedno jest pewne - twój koniec jest już bliski.

Ruby Daly jak na nastolatkę przeszła wiele, zbyt wiele. Lata rehabilitacji w obozie Thurmond pozostawiły w jej wnętrzu liczne blizny, z powodu których do dziś dziewczyna niezupełnie radzi sobie z własnym życiem. Choć fizycznie więźniem PSI nie jest już od dość dawna, to psychicznie wciąż pozostaje w okowach tamtego systemu. Nie wierzy w siebie. Powątpiewa własnym osądom. Oddałaby życie za ludzi jej bliskich i równocześnie jest przerażona faktem, że inni mogliby chcieć oddać swoje życie za nią. W końcu jest potworem, więc nie jest warta takiego poświęcenia. Gdy ginie jeden z jej przyjaciół, członek JEJ zespołu, Ruby wie, że to w dużej części jej wina, i że powinna ponieść tego konsekwencje. Równocześnie z dnia na dzień narasta w niej coraz większy gniew, bo zdaje sobie również sprawę, kto sprowadził na jej grupę, całą organizację, a przede wszystkim każde dziecko chore na OMNI niebezpieczeństwo. Winni powinni zacząć się bać, bo ci, którzy przeżyli segregację i rozdzielenie łączą siły, by stworzyć wszechmocny i niepokonany front mogący stawić czoło przeciwnikowi. Czy młodzieży o paranormalnych zdolnościach uda się pokonać dorosłych, którzy widzą w nich tylko i wyłącznie zagrożenie dla samych siebie? Czy nadprzyrodzone zdolności chorych na OMNI da się leczyć? Czy dzieci przebywające w obozach zostaną wyzwolone i bezpiecznie wrócą do rodzinnych domów? Odpowiedzi na przynajmniej część z tych pytań znajdziecie w ostatniej części trylogii Alexandry Bracken, zatytułowanej Po zmierzchu.

Mroczne umysły zawładnęły moim ciałem i psychiką już bardzo dawno, nie wyobrażałam więc sobie możliwości, że nie przeczytam zakończenia tej historii. Z każdą kolejną przeczytaną stroną denerwowałam się coraz bardziej. Drżałam ze strachu, że coś stanie się bohaterom. Obawiałam się, że któreś z nich, ze szczególnym naciskiem na Ruby, zwątpi i odwróci się od przyjaciół. Martwiłam się, że coś może pójść nie tak, albo, że autorka postanowi rozegrać coś inaczej, niż według mnie powinna to zrobić. Niemal nieustannie bałam się, że kolejny rozdział przyniesie jakąś katastrofę. I niestety czasami takie obawy faktycznie się spełniały. Były jednak i chwile, gdy kolejne akapity przynosiły szczęście, wiarę i miłość. To dzięki tym momentom udało mi sie przetrwać. Dzięki tym chwilom przetrwali bohaterowie. Dla tych chwil warto sięgnąć po tę wstrząsającą, oszałamiającą i przerażającą serię. Każda kolejna część tego cyklu jest bardziej pociągająca i przerażająca od poprzedniej. Dla każdej warto zarwać noc. Każdą warto od deski do deski przeczytać i zapamiętać, bo mimo tego, jak bardzo są straszne, równocześnie są piękne. Ostatnie strony powieści czytałam drżąc z przerażenia. Nic nie układało się tak, jak miało. Nic nie wskazywało na to, że wszystko skończy się dobrze. Jeszcze teraz nie daję wiary, że już po wszystkim i że... nie. Nie zdradzę wam, jak książka się kończy. Powiem tylko, że Mroczne umysły warto zgłębić, bo są po prostu piękne. Zdecydowanie zachęcam i polecam.

Potrzebowałam go jednak. Potrzebowałam jego obecności. Widoku jego twarzy, dźwięku jego głosu, świadomości, że jest bezpieczny i że mogę go chronić. Tylko dzięki temu mogłam przetrwać każdy kolejny dzień.3)
Byłam normalna. Szczęśliwa. Szalona. Dla niego.4)
Przywołałam w pamięci jego słowa o tym, że chciał znać nie tylko czyjąś twarz, ale także jego cień.5)
Przebacza się nie dla dobra osoby, która nas skrzywdziła, ale dla samego siebie.6)
„Nazywasz się Liam Stewart. Masz osiemnaście lat. Twoi rodzice to Harry i Grace Stewartowie. Cole to twój brat, a twoja siostra miała na imię Claire. Byłeś w obozie Caledonia, ale stamtąd uciekłeś. East River naprawdę spłonęło. Zgubiłeś się. Jesteś w Lodi z wyboru, bo chcesz zostać z Pulpetem, Zu i Ruby. Chcesz tu być, by im pomóc. Nie odchodź, nawet jeśli ci każą. NIE ODCHODŹ! Ruby może odebrać ci wspomnienia, ale twoje uczucia są prawdziwe. Kochasz ją, kochasz ją, kochasz ją”.7)
Cechą, która mnie w tobie szczególnie fascynuje, jest to, że jakimś cudem potrafisz świadomie oddzielić swój dar od samej siebie… Jakby to była zupełnie odrębna istota, którą można nauczyć posłuszeństwa.8)
Jestem strasznie upaprany, co? Jesteś idealny.9)
– Ruby, jak wygląda przyszłość? Nie potrafię jej sobie wyobrazić. Wysilam się, jak mogę, ale jej nie widzę. Jude mawiał, że jest jak szeroka droga tuż po deszczu.10)
– Widzę ją w kolorach – powiedziałam. – Głęboki błękit zlewa się ze złotym i odcieniami czerwieni jak ogień trawiący horyzont jeszcze długo po zachodzie słońca. Jakby niebo chciało, żebyśmy nie byli pewni, czy słońce zaraz wstanie, czy właśnie zaszło.11)
Ciągle wracasz do ponurego miejsca w swoim wnętrzu. Ja też takie mam. Jeśli zostaję tam zbyt długo, nie mogę się wydostać 12)
Całował mnie, a ja mu na to pozwoliłam, bo wiedziałam, że to już ostatni raz.13)
Zupełnie się nie liczę, prawda? Dla niego. I dla ciebie też już nie. Nic nie powiedziałam. Nic nie poczułam. Byłam niczym.14)
Jeśli zraniłem cię choć w połowie tak dotkliwie, jak ty ranisz mnie – powiedział drżącym głosem – to po prostu mnie dobij! Nie zniosę tego. Powiedz coś. Powiedz c okolwi e k 15)
Kiedy jestem z tobą, czuję się jak promień słońca… Odganiasz ode mnie całe zło. Cole jednak rozumie mrok, którego nie jestem w stanie z siebie wyrzucić.16)

Sil

1) Beach Boys - Wouldn't it be nice
2) str. 149
3) str. 25
4) str. 114
5) str. 134
6) str. 174
7) str. 198
8) str. 224
9) str. 253
10) str. 268
11) str. 269
12) str. 284
13) str. 313
14) str. 315
15) str. 315

16) str. 387

Baza recenzji Syndykatu ZwB

9 marca 2015

Świt nowego dnia („Czerwona królowa” Victoria Aveyard)

„Czerwona królowa” Victoria Aveyard
tom: I
cykl: Czerwona królowa
wyd. Otwarte
rok: 2015
str. 488
Ocena: 5/6

Tell me baby what we're gonna do
I'll make it easy, got a lot to lose
Watch the sunlight coming through
Open the window, let it shine on you 1)

Dwa światy.
Dwa kolory.
Dwaj mężczyźni.
Ona jedna. Czerwona. A może srebrna?

Tak to już ze mną jest, że w zasadzie każda książka wydana przez Otwarte w serii Moondrive totalnie mną zawłada. Wiedziałam więc, że gdy tylko Czerwona królowa trafi w moje ręce, nie będę mogła się opanować i niezwłocznie rozpocznę lekturę. Tak też się stało. Tylko... czy sama książka była tak dobra, jak się tego spodziewałam? Czy to możliwe, by była gorsza niż moje przypuszczenia? A może wręcz przeciwnie, okazała się lepsza, niż w najśmielszych snach? By się tego dowiedzieć powinniście zapoznać się z poniższą opinią.

Mare Moly Barrow ma niemal osiemnaście lat i wkrótce trafi do wojska. Nikt nie będzie przejmował się jej dokładnym szkoleniem. Nikt nie będzie się zastanawiał, jak wiele potrafi. Przywdzieje mundur i wyruszy na pole bitwy. Z dnia na dzień będzie coraz bliżej głównej linii frontu, aż w końcu trafi w okolicę największych walk. Wówczas zapewne zginie. Nikt poza najbliższą rodziną się tym nie przejmie. Taki już los Czerwonych, którzy nie zostali obdarzeni dostatecznym talentem, by pracować dla Srebrnej arystokracji. Dziewczyna w zasadzie jest pogodzona ze swoim losem. Boi się, ale wie, że nie ma szans na lepszą przyszłość. Wkrótce pójdzie w ślady trzech starszych braci, a w rodzinnym domu zostanie tylko jej siostra, najmłodszą z rodzeństwa Barrow. Wszystko jednak się zmienia, gdy nauczyciel jej najlepszego przyjaciela, a może nawet więcej niż przyjaciela, umiera. W ciągu tygodnia od tego dnia Kilorn zostanie wcielony w siły armii. Mare wie jedno - taka zmiana zniszczy życie chłopaka, a ona nie może na to pozwolić. Robi więc wszystko co w jej mocy, by załatwić jemu i przy okazji również sobie, bilet do lepszej przyszłości. Czy jej się to uda? Czy zyska to, czego pragnie? A może straci wszystko za jednym zamachem? Tego i wielu innych rzeczy, dowiecie się w trakcie lektury debiutanckiej powieści Victorii Aveyard.

Czerwoną królową dzielę w swojej głowie na kilka części. Pierwsza kończy się w okolicach strony osiemdziesiątej. Ma za zasadnie przybliżyć wnętrze bohaterki oraz wprowadzić czytelnika w zawiłości otaczającego ją świata. To zadanie po części się udaje, choć chyba autorka nie chce odkrywać wszystkich kart. Przez to opisy są czasami odrobinę zagmatwane i niekoniecznie przykuwają uwagę. W drugiej części powieści autorka przewraca życie Mare do góry nogami i zmusza ją, by poznała samą siebie na nowo. By się siebie nauczyła. Trzeci etap to już zupełny hard core - Mare staje się Mareeną zmuszoną do wyparcia się swojej przeszłości. Z jednej strony nie jest z tego powodu szczęśliwa, z drugiej zaś... chyba odrobinę kusi ją to nowe, Srebrne życie. Następnie bohaterka, a co za tym idzie i cała historia, przechodzi etap buntu, który trwa już niemal do zakończenia pierwszego tomu powieści. W między czasie oczywiście mają miejsce jeszcze liczne perypetie, bardziej lub mniej spodziewane i bardziej, bądź mniej satysfakcjonujące dla czytelnika.

Przez większą część powieści byłam nią zachwycona i teraz, po małym rozrachunku z Czerwoną królową, wciąż jestem zadowolona, ale... No niestety, czasami musi pojawić się i "ale". Początek oraz w zasadzie całe zakończenie nie było tak dobre, jak się tego spodziewałam. Przydługi wstęp odrobinę przynudzał, a finał po trochu rozczarowywał. Naprawdę myślałam, że Victoria Aveyard całość rozegra trochę inaczej. Nie mówię, że miało być cukierkowo, ale również mogłoby być nieco mniej przewidywalnie. Tak więc równocześnie mówię: szkoda oraz wspaniale. Większa część powieści po prostu zachwyca czytelnika i nie pozwala się od siebie oderwać, ani o sobie zapomnieć. Podczas lektury dość szybko na policzki wypływają rumieńce, a od pewnej chwili strony same przelatują przez dłonie czytelnika. Nim się człowiek orientuje, już jest u progu zakończenia. A potem wspomina. Z dnia na dzień z większym rozrzewnieniem i podnieceniem. Bo, jak się okazuje, siła tej powieści tkwi głęboko ukryta. Żeby ją odkryć, trzeba dość długo przekopywać się przez jej wnętrze. Wspominać i analizować. Aż w końcu się zrozumie. Ja zrozumiałam. Świadomie i z pełnym przekonaniem polecam Czerwoną królową i w oczekiwaniu na kolejną część serii liczę na wasze opinie dotyczące tej powieści.

Przepraszam, przepraszam, przepraszam.2)
Jesteś kimś zupełnie innym. Ani Czerwoną, ani Srebrną. Kimś innym. Kimś więcej.3)
Mimo że pragnę się odsunąć, nie potrafię. Cal jest niczym urwisko, z którego się rzucam, nie zastanawiając się, co ten skok może oznaczać dla nas obojga. pewnego dnia się zorientuje, że jestem jego wrogiem i to wszystko pozostanie jedynie odległym wspomnieniem.. Ale jeszcze nie teraz.4)
Pozwalam, aby uderzenia serca odliczały ostatnie sekundy.5)
Otwarłam oczy. Ujrzałam świat, o którego istnieniu nigdy nie śniłam, i wiem, że jest on niezwyciężony. I miłosierny.6)
Sądzę, że jesteś przyszłością. Sądzę, że jesteś świtem nowego dnia.7)

Sil

1) Rita Ora - I Will Never Let You Down
2) str. 123
3) str. 182
4) str. 290
5) str. 304
6) str. 370

7) str. 375

Baza recenzji Syndykatu ZwB

6 marca 2015

Tajniacy („Agenci”)

„Agenci”
wyd. Egmont
rok: 2014
Ocena: 4/6



W nasze ręce dostała się już jakiś czas temu gra Agenci, wydana przez Egmont. Znacznych rozmiarów, porządnie wykonane, pudełko skrywa w sobie szereg elementów niezbędnych do zabawy. Karty do gry i plansza sprawiają wrażenie trwałych, a co najważniejsze - estetycznie i profesjonalnie wykonanych. Ponadto miły zaskoczeniem są ascetyczne pionki do gry oraz kostka wykonane z drewna - ekolodzy i fani zielonego życia na pewno będą mile zaskoczeni. Nie potrafię zrozumieć jednak, z jakiego powodu pudełko jest tak znacznych rozmiarów, skoro skrywa w sobie ledwie kostkę do gry, plansze, 26 kart ściśle tajne oraz po siedem kart agentów, pionków agentów, znaczników punktów i kratę sejfu, no i oczywiście cienką, ale bardzo jasno napisaną i wszystko wyjaśniającą instrukcję. Takie pudło, choć ładnie się prezentuje, to jednak zajmuje dość dużo miejsca w schowku na gry. Może to o to chodzi, aby więcej gier się nie zmieściło, zwłaszcza tych z konkurencyjnych wydawnictw?

Sama gra ma trzy warianty, różniące się od siebie jedynie nieznacznie. W zasadzie jedynie pierwsza rozgrywka może być rozegrana w wariancie podstawowym, w celu wdrożenia się w grę, bo zaznajomienie się z zasadami, nawet ośmiolatkowi przyjdzie bardzo łatwo.

Recenzja, a w zasadzie opis gry powstaje w trakcie gry i tuż po jej zakończeniu - tak, więc na gorąco. Nasza dwuosobowa rodzinka rozegrała kilka partyjek w niedzielny wieczór.  Nasz zwierzyniec chciał się do nas dołączyć, ale niestety musieliśmy ich wykluczyć, bo w grę można grać od ósmego roku życia. Tak więc pies i kot muszą poczekać jeszcze sporo lat (chyba, że będziemy liczyć ich psie i kocie lata, a nie ludzkie). Jedna runda to około 30 minut grania przy herbacie i ciastku. Grę bardzo łatwo i bardzo szybko się rozstawia. Każdy z graczy losuje tożsamość agenta, w którego się wcieli i stara się zdobyć jak najwięcej punktów, aby wygrać, ukrywając przed rywalami swoją tożsamość. Nie jest to takie oczywiste, bo w grze uczestniczy zawsze więcej pionków niż graczy i każdy gracz może ruszyć każdego agenta na planszy. W każdym razie nie poczujemy tu emocji rodem z tajnych operacji wywiadowczych czy filmów z agentem 007.

Agenci to po prostu bardzo przyjemna rozgrywka, dająca wiele radości na wiele godzin, w niezbyt dużym gronie rodziny i/lub znajomych.  Mogę polecić grę z czystym sumieniem i tylko zaporowa cena (jak mi się wydaję), może stanowić nie lada problem przed zabawą.


Artur Borowski

4 marca 2015

Gdy przyjdzie czas („Nieprzekraczalna granica” Colleen Hoover)

„Nieprzekraczalna granica” Colleen Hoover
tom: II
cykl: Pułapka uczuć
wyd. GW Foksal
rok: 2015
str. 304
Ocena: 5,5/6

Za dwadzieścia cztery godziny zacznie się nasza wojna.
Wojna naszych rąk i nóg
naszych rąk i nóg
naszych dłoni
i ust...
Przestanie nas oddzielać
Nieprzekraczalna granica 1)
                        
Przyszła całkiem niespodziewanie. Na tyle niespodziewanie, że nie potrafiłam się opanować. Po jakichś 5 minutach wlepiania wzroku w pozycję, którą czytałam od kilku dni, dałam za wygraną. Sięgnęłam po Nieprzekraczalną granicę i utonęłam. Z transu obudziło mnie ćwierkanie ptaków. Gdyby to był środek tygodnia, zaraz musiałabym wychodzić do pracy. Na szczęście ten świt oznaczał sobotę. Oznaczał równocześnie, że za kilka godzin, gdy wstanę, spokojnie będę mogła zakończyć lekturę. Co też, z największą przyjemnością, uczyniłam.

Po wielu perypetiach Layken Cohen i Will Cooper w końcu są ze sobą. Co prawda nie wszystko potoczyło się tak, jakby oboje tego pragnęli, ale nie na każdy czynnik ma się wpływ. W rok po przeprowadzce do Ypsilanti umiera Julia, matka Lake i Kela i zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami opieka nad młodszym bratem spada na siostrę. Na szczęście oboje nie muszą martwić się o środki finansowe, bo... wcale nie byli bankrutami. Matka wymyśliła ten argument, by dzieci bez awantur przeprowadziły się z nią do jej rodzinnej miejscowości. Od września zaczyna się więc nowy etap w życiu Layken, bo nie tylko zaczyna studia, ale i staje się matką. Na szczęście mieszkający na przeciw Will bardzo jej pomaga, w końcu od kilku lat boryka się z identycznymi problemami, jakie teraz spadły na jego ukochaną. Razem tworzą coś, czego nie byliby w stanie osiągnąć samodzielnie. Wspólnie analizują każdy kolejny krok, każde przewinienie ich młodszych braci, każdą pojawiającą się przed nimi okazję. Choć tak wiele się w ciągu kilku miesięcy zmieniło, to wciąż trzymają się obietnic, które złożyli Julii. Nie mieszkają ze sobą i nie przekraczają pewnej granicy. W końcu to nie jest najważniejsze. Jednak z biegiem czasu coraz trudniej jest im przerwać, ustalają więc datę i rozpoczynają słodko-gorzkie odliczanie. Tylko... czy przyjdzie im wspólnie wytrwać? Czy coś stanie na ich przeszkodzie? Czy zawsze będą w stanie wytłumaczyć tej drugiej połówce przyczyny swojego postępowania? Czy ostatecznie uda im się wytrwać we wspaniałym i zgodnym związku? By się tego dowiedzieć, koniecznie musicie sięgnąć po drugi tom przygód Layken i Willa, czyli po Nieprzekraczalną granicę.

Tym razem autorka zaskakuje czytelnika męską narracją. Tak, tak - dokładnie. Tym razem poznajemy uczucia i przemyślenia Willa. To on prezentuje swoje rozterki i swój wgląd w związek z Layken. Dowiadujemy się jak bardzo, w zasadzie bezgranicznie kocha on dziewczynę z naprzeciwka. Will jak nikt zdaje sobie sprawę, jak wiele musiał poświęcić dla tego związku. Nie żałuje jednak ani jednej z podjętych przez siebie decyzji. I stara się. Stara się z całych sił, by było coraz lepiej, a nie coraz gorzej. Niestety, jedna, w zasadzie bardzo dokładnie przemyślana decyzja, uświadamia im, że budują swój zamek na bardzo niestabilnym podłożu. Czy uda im się jeszcze wprowadzić odpowiednie zmiany, nim wszystko runie? O tym już musicie przekonać się sami.

Gdy ponownie otworzył się przede mną świat Layken i Willa byłam zachwycona. Nie mogę również powiedzieć, że teraz, już po zakończonej lekturze, ten zachwyt zniknął. Ale muszę się wam przyznać, że odrobinę okrzepł. Bardzo mi się podobały kolejne perypetie dwójki zakochanych w sobie ludzi, ale miejscami były one dość przewidywalne. Aż się chciało zasłonić sobie oczy i powiedzieć na głos: NIE RÓB TEGO, TO TAKIE TYPOWE!!! A oni i tak to robili. Na szczęście oboje byli w stanie przyznać się do swoich błędów, stanąć z nimi twarzą w twarz i spróbować je naprawić.

Nieprzekraczalną granicę czyta się szybko i sprawnie. Strony same przelatują przez nasze dłonie i niewidomo kiedy, a lektura jest już za nami. Po drodze kibicujemy bohaterom, wspieramy ich w trudnych chwilach i podziwiamy wtedy, gdy wykazują się ogromną odwagą. Zdecydowanie w większości przypadków chcemy być tacy jak oni, chcemy wierzyć, że postąpilibyśmy podobnie. Przynajmniej ja wierzyłam. Chyba nie trudno się domyślić, że jestem zachwycona. Lekturę Nieprzekraczalnej granicy polecam każdemu i niecierpliwie wyczekuję części trzeciej.

Jej spojrzenie sprawia, że serce staje mi w gardle. Widziałem już to spojrzenie wcześniej, u innej dziewczyny. Ona zamierza ze mną zerwać.2)
Chciałbym wiedzieć, gdzie wyznaczyć linię między rozpaczą a poczuciem, że brak mi powietrza.3)
Mężczyzna może mówić kobiecie setki razy, że ją kocha, aż mu język zwiędnie. Słowa nic dla niej nie znaczą, jeśli się bije z myślami i jest pełna wątpliwości.4)
Nie proszę cię, Sherry, żebyś za mnie wyszła. Ja ci każę wyjść za mnie, ponieważ nie potrafię bez ciebie żyć. 5)
Czasami w życiu zdarzają się rzeczy, których nie planujemy. Wszystko, co możesz teraz zrobić, to pogodzić się z tym i zacząć układać nowy plan. 6)
Teraz, gdy cię odzyskałem, już nigdy nie pozwolę ci odejść. To obietnica. Nigdy nie pozwolę ci odejść.7)

Sil

1) str. 91
2) str. 127
3) str. 143
4) str. 158
5) str. 170
6) str. 176

7) str. 185

2 marca 2015

Kusząco i smakowicie („Pyszne na każdą okazję” Anna Starmach)

„Pyszne na każdą okazję” Anna Starmach
tom: III
cykl: Pyszne 25
wyd. Znak Literanova
rok: 2014
str. 192
Ocena: 5,5/6

Uwielbiam jeść. I zawsze lubiłam gotować. Ostatnio ta pierwsza czynność wychodzi mi nawet lepiej, niż ta ostatnia. Jest to przede wszystkim związane z coraz mniejszą ilością czasu wolnego. Na szczęście mam w domu kogoś, kto o mnie dba. Ten ktoś, gdy go dobrze nakierować, potrafi przyrządzić naprawdę pyszne i zaskakujące mnie potrawy. A kiedy może wesprzeć się na jakimś dobrym, sprawdzonym pomyśle, albo przepisie, to za pewniak mogę uznać, że nie pójdę spać głodna. Oczywiście są rzeczy, które gotuje on, tak, tak - on, bo o moim mężu mówię, chętniej, oraz takie, za które nie ma ochoty się zabierać. Gdyby to on o wszystkim decydował, to zarówno na śniadanie, obiad jak i kolację jedlibyśmy coś na słodko, od kanapek z Nutellą poczynając, na ciasteczkach z ciasta francuskiego z marmoladą kończąc.

To już trzecia odsłona Pysznych przepisów, zaproponowanych przez jurorkę polskiej edycji Master Chefa, Annę Starmach. Każdą kolejną poznaję i w każdej odnajduję coś dla siebie. Ta część jest o tyle atrakcyjniejsza i ciekawsza od wcześniejszych, gdyż autorka postanowiła zaproponować nam przepisy na konkretne, pogrupowane okazje. Na pierwszy rzut idą przepisy Bożonarodzeniowe. Oczywiście przegapiłam ten fakt w minione święta, jednak dzięki zapoznaniu się z tą pozycją teraz, będę miała więcej czasu na ewentualne próby przepisów przed wielkim finałem. Tak więc dzięki Annie Starmach dowiemy się, jak ugotować idealną grzybową, jak przygotować pierogi ze śliwkami, czy jak zrobić idealną kutię. Każdy przepis jest opatrzony listą składników, informacją, dla ilu osób wystarczy danego dania, oraz jak dokładnie je przygotować. Niestety, po raz kolejny zawiodłam się w obrębie szczegółów, na których mi zależy, a których nikt nie chce w przepisach podawać. Po pierwsze - kaloryczność, po drugie - cena danego dania, po trzecie - zamienniki składników. Na sam koniec musiałabym jeszcze dodać miejsca zakupu nietypowych składników. Gdyby te elementy znajdowały się w każdej sprzedawanej na rynku książce kucharskiej, dużo łatwiej byłoby się odnaleźć w świecie wielkiego gotowania. Cóż, czasami jednak nie można za dużo wymagać. Powoli zaczynam więc akceptować braki w książkach kucharskich, po jakie sięgam. Poza częścią na Boże Narodzenie w poradniku znajdziemy również przepisy na Kolację we dwoje, na Spotkania z przyjaciółmi, Pikniki, Przyjęcia dla dzieci oraz Dodatki.






Pyszne, tak jak i poprzednie odsłony z tej serii, jest bardzo ładnie przygotowanym poradnikiem. Całość opatrzona została fotografiami jedzenia autorstwa Agnieszki Piątkowskiej. Papier jest przyjemny w dotyku i dość gruby, a cena pozycji dość przystępna. Mnie Pyszne przypadło do gustu i mam zamiar wykorzystywać je w trakcie codziennej bytności w kuchni. Was również do tego zachęcam.


Sil