„Apacze i Komancze” Wolfgang Kramer, Michael Kiesling
wyd. Egmont
rok: 2014
liczba graczy: 2-4
czas rozgrywki: 60 minut
wiek: 10-110 lat
cena: ok 90 zł
Ocena: 4/6
W nasze
niecierpliwe łapki trafiła gra Apacze i Komancze. Po okładce i tytule sądziłem,
że będzie to gra wojenna o krwawych porachunkach między tytułowymi
plemionami.
Liczyłem na figurki reprezentujące oddziały wojskowe. Tymczasem po brutalnym
zdarciu folii z pudełka i niecierpliwym otwarciu, w środku nie znaleźliśmy ani skrawka
plastiku (no może poza workami foliowymi skrywającymi w sobie niektóre elementy
gry).
Kafelki, czyli
plansza do gry, cztery plansze gracza oraz żetony reprezentujące tipi i
czółna.
Od razu
zabraliśmy się za rozdzielanie, przeglądanie oraz ocenę jakości tekturowych
elementów gry. Wszystko
ładnie wydrukowane i sprawiające wrażenie trwałego, a to bardzo szybko okazało
się potrzebne, bo nasz kot skoczył na stół, ale się przeliczył i przejechał po nim
na jednym z kafelków robiąc wielki bałagan i wylewając herbatę. Wszystko mokre,
ale po przetarciu i wysuszeniu nie ma ani śladu po katastrofie. Wśród dotychczas wymienionych elementów
zabrakło pionków do gry. Otóż one są, bo jakże wyglądałaby gra planszowa
bez pionków?
Tak więc są i mają się dobrze, bo wykonane są z drewna (jakieś
podobieństwo z grą
Agenci?). Zwykłe drewniane klocuszki pomalowane farbą. Tak więc w poprzedniej
recenzji się nimi zachwycałem, bo eko i fajne, no ale żeby we wszystkich
tak samo? Wydawca mógł
się pokusić o jakieś lepsze wykonanie, ale może wówczas gra była by
droższa? Jest jeszcze jedno
podobieństwo do gry Agenci - za duże pudełko, z którym teraz będę miał problem, aby je schować do szafy, ale za to mogę powiedzieć,
że na pewno przyciąga wzrok.
Jak już
wspomniałem sama rozgrywka nie ma nic wspólnego z krwawą indiańską wojną, a jej celem
jest zdobywanie zasobów zwierzęcych (bizony, łososie i indyki), co jest
bardzo charakterystyczne
dla indiańskich krain. Zasady gry początkowo są bardzo zawiłe, a
przebrnięcie przez instrukcję jest nużące i to bardzo (małżonka zasnęła, gdy czytałem). Pierwsze
etapy gry są raczej męczące i niektórych na pewno doprowadzą do szewskiej
pasji. Z czasem jednak, gdy tylko pierwsze koty już poszły za płoty, a zasady
stały się logiczne i oczywiste, to gra przynosi wiele radości. Nam grało się bardzo
przyjemnie i z przykrością przyjęliśmy fakt końca rozgrywki.
Sama gra opiera
się na zdobywaniu regionów, a w zasadzie na zdobywaniu zasobów z regionów. Gracze po wybraniu
koloru plemienia i otrzymaniu zestawu startowego przystępują do rozgrywki.
Każdy gracz kolejno ma do wykonania maksymalnie cztery akcje.
Plansza gracza
i początek gry
Kolejne kafelki
na stole
Pierwszą z nich
jest losowanie i rozkładanie kafelków, czyli elementów planszy do gry. Każdy
kafelek składa się z trzech regionów: preria, na której mogą być bizony, rzeka gdzie
oczywiście mogą być łososie oraz gór z indykami. W tej części gracze mogą
wprowadzać do gry swoich Indian. Teraz można przystąpić do kolejnych akcji, czyli ruchu
swoimi Indianami oraz budową tipi oraz czółna. Każda jednak czynność
kosztuje gracza i musi za nią zapłacić swoimi zasobami zgodnie z tabela
kosztów. Cała zabawa polega na tym, aby mieć więcej Indian lub lepsze „budowle”
w danym regionie od swoich przeciwników. Po zakończeniu wszystkich akcji przez
wszystkich graczy następuje podliczanie punktów, czyli ilość zebranych zasobów
z opanowanych regionów. O zwycięstwie w grze musimy myśleć od samego początku
gry i to mimo tego, że o naszym zwycięstwie decyduje ostatnia runda. Tak więc do
ostatniej chwili każdy z graczy ma szansę wygrać, chyba ze zupełnie zawalił rozgrywkę.
Prawie koniec
rozgrywki
W grze fajne jest to, że ciągle trzeba liczyć i sprawdzać jaki ruch się bardziej opłaca.
Co prawda ruchy
Indian są ograniczone i trochę kosztowne, ale pozwalają na interakcje
między graczami. W zasadzie to nie wyobrażam sobie, aby ta gra mogła
działać inaczej. W
rodzince zagraliśmy ledwie kilka partii i to w dwie osoby i się dobrze bawiliśmy. Jednak pudełko
delikatnie maskuje to, co jest wewnątrz. Miała być wojna, a jest zbieractwo.
Artur Borowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz