30 października 2013

Roztrzaskane serca („Łatwopalni” Agnieszka Lingas-Łoniewska)

„Łatwopalni” Agnieszka Lingas-Łoniewska
wyd. Filia
rok: 2013
str. 276
Ocena: 6/6


Czy pierwsza miłość może być tą ostatnią? A może, tak jak mówi stare porzekadło, nigdy nie powinno wchodzić się dwa razy do tej samej rzeki? Tylko co nią jest? Kiedy można uznać, że coś jest już przedawnione i nie powinno się już z tego korzystać, do tego wracać? Kiedy można uznać, że do TEGO uczucia wracać się nie powinno? Czy ktoś w ogóle zna odpowiedź na to pytanie?

Jarosław Minc został totalnie poturbowany przez życie. Niestety, i to jest najbardziej tragiczne, poturbowany został na własne życzenie. Stracił wszystko co ważne, a potem zrezygnował z tego, co mu zostało, bo nie uważał, by na to zasługiwał. W końcu jest nikim. Szczęście nie jest dla niego. Porzuca wszystko nim pomyśli, że znalazł swoje miejsce na ziemi. Ucieka, ciągle ucieka. Jest niczym renegat. Gdy tylko zaczyna gdzieś czuć się za dobrze - pokuje torbę, zakłada na głowę kask orzeszek i znika. Jarek jest swoim najsroższym oprawcą. Jest swoim największym wrogiem.

Monika Rudzka dawno temu usnęła, najnormalniej w świecie przymknęła oczy i zamknęła się na świat. Od dziesięciu lat jest, ale jakby jej nie było. Z nikim się nie spotyka. Poza nauczaniem dzieci w miejscowej szkole, nie podejmuje się zbyt wielu zajęć. Od czasu do czasu spotyka się ze swoją przyjaciółką - Sil i... to tyle. No oczywiście poza okazjonalnym unikaniem byłego chłopaka, który mimo tego, że dekadę temu porzucił ją dla innej - wciąż rości sobie wobec niej pewne prawa. A Moni, cóż, nie zapomniała jak ją skrzywdził, jak wiele zmienił w jej życiu, jak bardzo namieszał jej w głowie, jak wielką dziurę po sobie zostawił w jej sercu. Przestrzeń, której nikt i nic nie mogło zastąpić. Tak przynajmniej się jej wydawało. Do czasu...

Pewnego jesiennego dnia do niewielkiego miasteczka, znajdującego się nieopodal Wałbrzycha, przyjeżdża Jarek. Jego wielka maszyna, mrucząc niczym kotka, zwraca uwagę wszystkich, których mija po drodze. To kolejny punkt na mapie jego wiecznej tułaczki. Tu fucha, tam jakaś niepowtarzalna okazja. Tu spędzi trzy tygodnie, tam zagości na miesiąc - i rusza dalej. Byle nie zostawiać po sobie żadnego śladu, nie gromadzić żadnych wspomnień, nie przypominać osoby, którą kiedyś był. Niespodziewanie, w tym zapomnianym przez Boga zakątku Polski, trafia na niesamowitą okazję. Może przez dwa tygodnie uczyć pierwszej pomocy. W miejscowej szkole. Decyzja o pozostaniu w tym miejscu radykalnie odmienia jego życie. To dzięki niej dostaje szansę, by naprowadzić swoje losy na właściwe tory, tylko... czy będzie chciał skorzystać z tej niebywałej okazji? Czy dostrzeże dar, jaki ofiarował mu świat? Czy go nie zaprzepaści? By się tego wszystkiego dowiedzieć, koniecznie należy sięgnąć po jedną z najnowszych powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, a mianowicie po Łatwopalnych.

Książka, którą właśnie po raz drugi miałam okazję przeczytać, jest dość niezwykła. Radykalnie odbiega od ram, w które można ją wpasować na podstawie serii, w której została wydana. Seria z tulipanem, którą kilkanaście miesięcy temu zaprezentowało na rynku wydawnictwo Filia, miała gromadzić polskie powieści erotyczne. Poprzednie pozycje z tej serii śmiało można tak określić, jednak z Łatwopalnymi nie jest już tak prosto. Łatwopalni to dramat. Łatwopalni to romans. Łatwopalni to obyczaj. Ale czy erotyk? Oczywiście nie brakuje w tej powieści scen łóżkowych, jednak, jest ich stosunkowo niewiele (w porównaniu do reszty serii). Czy to źle? Nie według mnie. W opinię innych staram się nie ingerować. Dla mnie to bardzo wyważona i poważna powieść. Poruszająca tematy z gruntu trudne i raczej omijane w literaturze - przynajmniej w tej, która z definicji powinna być łatwa i przyjemna. Bohaterowie wykreowani przez autorkę są niczym prawdziwe postaci. Poruszają czytelnika do głębi i tak przeżywają swe fikcyjne życie, jak to mają w zwyczaju robić ludzie z krwi i kości. Prosto. Nieskomplikowanie. Po najmniejszej linii oporu. Tak jest oczywiście nim akcja w pełni się rozwinie, nim bohaterowie zaczną podążać zupełnie nowymi, niezbadanymi jeszcze przez nikogo ścieżkami.

Powieść wciąga, jest interesująca i porywająca, bardzo dobra i dojrzała. Przemyślana. Porusza ważne kwestie, dotyka bolesnych tematów. Potrafi wywołać burzę emocji. Lektura jednego rozdziału wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika, lektura kolejnego równoznaczna jest z powodzią łez. Łatwopalni dają emocjonalnego kopa. Zdecydowanie warto sięgnąć po tę książkę, szczególnie, że już wiadomo, że na wiosnę spodziewać możemy się kolejnej części. 


29 października 2013

Krok po kroku („Na wysokim niebie” Danuta Awolusi)

„Na wysokim niebie” Danuta Awolusi
wyd. SOL
rok: 2013
str. 270
Ocena: 4,5/6


Jakoś tak się ostatnio mi podziało, że wszystkie przeczytane powieści nastrajają mnie bardzo refleksyjnie. Nieustannie zastanawiam się nad sensem życia, nad wydarzeniami kształtującymi ludzi, nad zachowaniem dojrzałych wydawałoby się osób. Hasła w stylu "wszystko ma swój cel" czy "zostaliśmy zdefiniowani jeszcze nim się urodziliśmy" przestają mieć znaczenie w obliczu horroru, który potrafią sobie zgotować ludzie. Niby istoty rozumne. Niby wychowane. Wykształcone. A jednak parszywe. Złe do szpiku kości. Straszne. Prawdzie przerażenie ogarnia człowieka, kiedy złe są dzieci. Jak to w ogóle ogarnąć? Jak zrozumieć? A niestety, zdarza się to coraz częściej.

Ania w zasadzie nigdy nie wiedziała, co znaczy "normalność", albo raczej znała jedynie swoją wersję standardowej rodziny. Jest tata, jest mama, są dzieci. Nikt się do nikogo nie odzywa, nikt nikim się nie zajmuje. Nie ma kasy, nie ma nowych ubrań, nie ma w czym i czym się umyć. Ogrzewanie jest, ale tak jakby go nie było. Jedzenie jest -ale takie, że mogłoby go nie być. Do tego nikogo nie interesuje, co się z tobą dzieje. Idziesz do szkoły czy nie idziesz, wracasz do domu czy wybierasz się na kilka godzin do biblioteki? Nikogo to nie interesuje. Ty nikogo nie interesujesz... Rodzice co chwilę są wzywani do szkoły, niezbyt się tym jednak przejmują. Dziecko dostaje po tyłku i na tym kończy się rozmowa. Nic, tylko uciec z takiego domu. Tylko dokąd, skoro w szkole wcale nie jest lepiej? Dzieci to chyba najgorsi kaci. Wyłapią wszystko, wyplują na "gorszego" rówieśnika cały jad, jaki w sobie noszą. Nic ich nie powstrzymuje. Nie widzą barier. W końcu - jakoś trzeba zdobyć "odpowiednią" pozycję wśród rówieśników.  A, że Ania nie ma najnowszych ciuchów, że nie ma kasy, ba, zwykle nie ma w domu ciepłej wody - więc i chęci na mycie się nie ma, to staje się idealnym kozłem ofiarnym. Popychadłem. Dzieckiem do wyśmiania. Do oskarżania. No i tak, pewnego dnia, jednemu ze szkolnych kolegów "znika" 7 złoty i rozpętuje się istne piekło. Bo podejrzenia padają na Anię, a dziewczynka nawet nie wie, jaka jest wartość kwoty, która rzekomo znikła z plecaka kolegi. Niestety, w szkole nikt nie jest jej przychylny, a nauczyciele zachowują się tak, jakby była człowiekiem gorszej kategorii. Nie ma dyskusji, nie ma śledztwa. Jest oskarżenie, znajduje się winna i zapada wyrok. Ot co, dzień jak co dzień. A to wydarzenie zupełnie zmienia Anię.

Dalej historia nie wygląda lepiej, wręcz przeciwnie. Każdy kolejny dzień spędzony przez dziewczynkę w szkole jest gorszy. Dlatego zaraz po zajęciach, dzień w dzień, Ania udaje się do biblioteki, gdzie pracuje jedyna życzliwa jej osoba - pani Sabina. To ona wyciąga do niej pomocną dłoń. To dzięki niej dziewczynka odnajduje swoje miejsce na ziemi. Choć... może ktoś jeszcze jej w tym pomoże? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy przeczytać powieść Na wysokim niebie, autorstwa Danuty Awolusi.

Po skończonej lekturze zdecydowanie czytelnik ma o czym myśleć. Zresztą i w trakcie czytania umysł nieźle musi się nagimnastykować, by zrozumieć co tak naprawdę się dzieje i co przeżywa ta mała, silna wbrew pozorom, dziewczynka. A wiele ma na głowie i czasem nie ma zupełnie pomysłu, jak poradzić sobie z natłokiem problemów.

Książka została napisana w pierwszej osobie i bardziej przypomina dziennik, czy też pamiętnik, niż typową powieść. Osobą opowiadającą historię jest oczywiście Ania, poznajemy więc tylko i wyłącznie jej punkt widzenia i jej opinię na dany temat. Historia, którą chce zaprezentować bohaterka, zaczyna się, gdy Ania jest w piątej klasie podstawówki, a kończy wiele lat później. O ile początkowe rozdziały cechują się dokładnym opisem i przedstawieniem wielu wątków i uczuć, o tyle dalej nie poznajemy już tylu szczegółów.  Gdy Ania jest w pierwszej klasie gimnazjum, mają miejsce pewne tragiczne wydarzenia, które ponownie wszystko zmieniają w życiu dziewczynki i... powodują jakby zanik chęci autorki do przedstawienia czytelnikowi dalszego ciągu historii. I tak okres do końca studiów zawarty został na kilku, może kilkunastu stronach, oczywiście dość pobieżnie. Przypuszczalnie to dlatego, że nic strasznego się już później nie działo, ale myślę, że niejeden czytelnik z przyjemnością czytałby tę szczęśliwą część opowieści.


Historia opisana przez panią Danutę Awolusi bardzo mnie ujęła. Książkę przeczytałam w ekspresowym tempie - bardzo trudno było mi się od niej oderwać. Mimo pewnych mankamentów zdecydowanie polecam lekturę Na wysokim niebie.


28 października 2013

Okrucieństwo nie do przyjęcia („Kameleon” Peter Robinson)

„Kameleon” Peter Robinson
wyd. Sonia Draga
rok: 2013
str. 472
Ocena: 4,5/6


Rodzimy się.
Rozwijamy.
Dążymy do celu.
Rozglądamy się wokół i nie możemy pojąć, jak komuś lub czemuś udało się to wszystko stworzyć. Tyle rzeczy. Tak pięknych i urzekających miejsc. Cudownych istot. Oddychamy całą piersią i bierzemy z życia to co najlepsze. Nie akceptujemy przeszkód. Nie bierzemy pod uwagę, że nam lub naszym bliskim mogłaby się przydarzyć jakaś krzywda. Nie może być źle. Jesteśmy panami naszego małego świata. Chyba że...

W Leeds od kilku miesięcy giną młode dziewczęta. Blondynki. Nikt nie jest w stanie stwierdzić, gdzie się podziały. W jednej chwili były - w następnej słuch o nich zaginął. Gdzieś, w jakimś zaułku, na jakiejś mało uczęszczanej ścieżce, w krzakach przy głównym chodniku znajdowano po kilku dniach ich torby z portfelami, lekami i kosmetykami. I bez żadnego śladu, gdzie dziewczęta zniknęły. Sprawę z ramienia policji prowadzi nadinspektor Alan Bank i, szczerze powiedziawszy, nie ma on juz pomysłu, co jeszcze można by zrobić, by odszukać mitycznego już dla całej jednostki - Kameleona. Tak właśnie okrzyknięto osobę, a być może grupę osób, porywającą nastolatki i... No właśnie nie wiadomo co dalej. Ciał do dzisiaj nie odnaleziono. Nie było żądania okupu. Nie było śladu po kobietach na świecie. Tak jakby... zapadły się pod ziemię.

Wszystko zmienia jeden telefon.

Maggie Forrest od pewnego czasu przyjaźni się z Lucy Payne, dwudziestodwuletnią mężatką. W tym momencie kobieta jest pewna jednego. Jej przyjaciółce, tak jak jej kiedyś, dzieje się krzywda. Zamiast sielskiej i anielskiej atmosfery dziewczyna przeżywa w domu horror. Mąż ją maltretuje, a Lucy nie jest w stanie od niego uciec. Kiedy wieczorem Maggie słyszy dobiegające z domu przyjaciółki krzyki - nie waha się ani chwili. Sięga po telefon i wykręca numer 999 informując osobę po drugiej stronie, że w domu przy ulicy Hill 35 ma miejsce burzliwa kłótnia małżeńska. Oddycha z ulgą i czeka na przyjazd policji, modląc się duszy o to, by przyjaciółce nic złego się nie stało.

Do pięknego domu przy ulicy Hill 35 wkracza dwójka policjantów, w tym Janet Taylor będąca na okresie próbnym. To co zastają w środku, na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od innych domowych scysji. Na podłodze znajdują młodą, nieprzytomną kobietę z rozbitą głową. A wokół cisza - zero śladu po brutalnym małżonku. Policjanci przystępują więc do przeszukania domu. Wkraczają na piętro - i nic. Przeszukują parter - i nikogo nie znajdują. Na koniec odkrywają, że dom posiada piwnicę. Schodzą do niej i w środku... przeżywają największy horror w swoim życiu i odkrywają rzeczy, które utkwią im w pamięci do końca życia.

Tajemniczy Kameleon zostaje schwytany, tylko... czy będzie mu dane wyjawić co stało się z jego ofiarami?

Mrożąca krew w żyłach, interesująca i, cóż, niestety odrobinę przegadana. Z jednej strony nie da się o niej zapomnieć, z drugiej człowiek po przeczytaniu kilku stron traci zainteresowanie. Peter Robinson ma wyjątkową umiejętność wyszukiwania znakomitych tematów do powieści i opisywania ich... w nie do końca wymarzony przez czytelnika, takiego jak ja, sposób. Historia jest naprawdę świetna i chce się ją poznać. Dialogi są porywające i naprawdę dobrze napisane. Niestety nie do końca przypadły mi do gustu opisy. To już druga powieść tego autora, którą miałam okazję przeczytać. I drugi raz miałam problem dokładnie z tym samym. Dawno nie czytałam książki przez tak długi okres czasu, wnikliwie śledząc powieść strona po stronie. Co kilka kartek zmuszona jednak byłam odkładać ją na bok, bo mój mózg wołał o przerwę. Nie mogłam jednak przestać o niej myśleć. I zaś po nią sięgałam, by zgłębić kolejnych kilka akapitów. I tak przez bite trzy tygodnie. Z każdą przeczytaną linijką siedziałam głębiej w umysłach bohaterów i coraz lepiej współpracowało mi się ze stylem autora. Straconego czasu jednak nadrobić już nie dałam rady. Ostatnie rozdziały przeczytałam jednak w ekspresowym tempie, z zapartym tchem i potem występującym na czoło. Gęsią skórkę mam do tej pory. Bo to, co zafundował autor czytelnikowi.... to co morderca zafundował ofiarom... przechodzi ludzkie pojęcie.

Zdecydowanie polecam Kameleona, jako powieść mroczną, pełną niezbadanych zakamarków i okrutnych scen. Radzę jednak, przed lekturą, uzbroić się zapas w czasu.


Baza recenzji Syndykatu ZwB

27 października 2013

Targi Książki w Krakowie 2013 and Bookowo 10/2013

Się działo powiem Wam :)
Szczerze.

Po pierwsze - była cudowna pogoda. W ubiegłym roku było deszczowo, a później mroźnie. Jak wracaliśmy sypał śnieg.... Dwa lata temu było nawet ciepło, ale wieczorem zdecydowanie jesiennie... W tym roku TK przywitały nas prawdziwie letnią pogodą.

Szkoda tylko, że w budynkach Targów również panował upał. Już po kilkunastu minutach przebywania wewnątrz czuło się, że nie ma się szans długo wytrzymać wewnątrz. Na całe szczęście organizatorzy otworzyli wszystkie możliwe wejścia, więc co kilka-kilkanaście metrów można było dopaść drzwi i odetchnąć świeżym powietrze. To była druga kwestia...

Po trzecie - ludzie. A w zasadzie tłum. Dziki. Targi Książki w Krakowie jak zawsze zasypane zostały ludźmi. Masa wystawców. Masa autorów. Masa gwiazd. Masa mas, po prostu. Oczywiście ma to swoje plusy i minusy. Jedni przechadzają się wolniutko, rozmawiają ze sobą, stoją na środku przejścia... Inni pędzą ile sił w nogach, tu chcą zdążyć, tam chcą być pierwsi, przepychają się co sił w ramionach... Moim zdaniem i tak źle i tak niedobrze. Nie wiem szczerze jak to zrównoważyć, ale chyba przydałoby się zrobić szersze przejścia.

I tu dochodzimy do hali. No niestety, TK Kraków to wielka impreza i, delikatnie mówiąc, nie mieszczą się pod obecnym zadaszeniem. Na szczęście doszły mnie słuchy, że w przyszłym roku będziemy "bawić się" kilka numerów dalej, w klimatyzowanej i oby większej, hali. Już się nie mogę doczekać :) Może wówczas przestanę wpadać w panikę zaraz po przekroczeniu drzwi wejściowych? Może odwiedzę wszystkie miejsca, które miałam w planach? Może w końcu będę świadoma, że autorzy których czytuję, będą na TK i warto wziąć ich powieści - tak by je podpisali? Bo ja, wbrew pozorom, ciemna masa jestem. I, jasne, zabieram ze sobą książki do podpisu, ale to kropla w morzu tego, co powinnam zabrać i co mogłabym podpisać :P

No i na koniec - książki. Ludzie - w końcu udało mi się wyjść z TK bez siatek wypełnionych książkami! Nie wpadłam w szał zakupów i nie wydawałam jak w transie (w zeszłym roku nawet udało mi się kupić książkę, którą jakiś czas wcześniej już nabyłam....). Zakupiłam jedną książkę za 5 zł (oczywiście w G+J), książkę mojej Agnieszki (w końcu sygnalny, to nie wersja ostateczna...) i najnowszą powieść Tomasza Sekielskiego. No i wybrałam się po kilka autografów. Jak zawsze najbardziej ucieszyły mnie gadżety :) U Anglików nabyłam drogą kupna super notes, oczywiście fioletowy :) Poniżej Stosik Targowy i focie zdobytych autografów :). Fotorelację możecie znaleźć na moim FB





Agnieszki Lingas-Łoniewskiej
Magdaleny Witkiewicz 

















Tomasza Sekielskiego

A Wy, byliście na Targach? Jak się bawiliście? Jak wspominacie?

20 października 2013

O Dziadku słów kilka („Piłsudski. Wielkie biografie” Fiołka Katarzyna)

„Piłsudski. Wielkie biografie” Fiołka Katarzyna
wyd. Buchmann
rok: 2010
str. 144
Ocena: 3/6


Zapewne gdyby każdego w naszej ojczyźnie zapytać o znamienitych Polaków, to zdecydowana większość wśród nazwisk wymieniłaby Józefa Piłsudskiego. Problem pojawiłby się wówczas, gdy trzeba byłoby uzasadnić swoją odpowiedź. W moim zamyśle właśnie takie niedociągnięcia w wiedzy uzupełnić ma książka „Piłsudski. Wielkie biografie”, wydawnictwa Buchmann. Od razu zwrócę uwagę, że Wielkie biografie to cała seria książek, ale niestety pozostałe pozycje są mi zupełnie obce – nie słyszałem o nich i żadnej na oczy nie widziałem. Jeśli natomiast chodzi o słowo "Wielkie" to odnosi się ono raczej do opisywanych ludzi, a nie objętości i szczegółowości danego dzieła. Czytając pierwsze strony, miałem wrażenie, że czytam reportaż o marszałku. Kolejne strony w tym mnie tylko utwierdzały – zwykle były to krótkie informacje, bardzo skromnie skomentowane, choć oczywiście wszystko było jasne i bardzo przejrzyste. Po skończonej lekturze czułem niedosyt. Ciekawym pomysłem było umieszczenie na końcu kalendarium. Książka aż się prosiła o umieszczenie w niej zdjęć z opisywanych wydarzeń, zwłaszcza po tak świetnie przygotowanej okładce. No nic, może tylko ja mam takie odczucia, w końcu lubię kolorowo i wesoło – ale pierwsze spojrzenie na Piłsudskiego z okładki rozbudziło moje nadzieje na wiele fotografii. „Piłsudski. Wielkie biografie” to książka skierowana do ludzi, którzy chcą w telegraficznym skrócie poznać całą historię życia Dziadka. Na pewno będą z niej zadowoleni uczniowie przygotowujący się na klasówkę z historii II Rzeczypospolitej.

Ocena jaka jest, każdy widzi. Ja po ostatniej stronie, zastanawiałem się czemu tylko tyle. No nic, pozostaje tylko poszukać kolejnej książki o Naczelniku.

Artur Borowski


16 października 2013

Gina Damico - ZGON (trailer PL)

A może... coś pooglądamy? :)

Zapraszam do zapoznania się z bardzo fajnym filmikiem, będącym wprowadzeniem do najnowszej książki Giny Damico zatytułowanej ZGON.


Post bierze udział w konkursie, im więcej odsłon, tym większa szansa, że akurat ja wygram :) Pomożecie mi? :)

12 października 2013

Konkursowo 17 - Łatwopalni - rozwiązanie

Obiecałam rychłe rozwiązanie Konkursowa, ale niestety, ścięło mnie z nóg. Troszkę się pochorowałam i przez ostatnich kilka dni żyłam jedynie na poziomie - praca - dom, a w domu - pod kocyk. Dopiero dziś dałam radę przeczytać wszystkie nadesłane odpowiedzi w Konkursowie i powiem Wam, że jestem mile zaskoczona. Dziękuję Wam bardzo za te odpowiedzi i powiem szczerze, że bardzo się cieszę, że wszyscy tak ładnie potraficie pisać o twórczości mojej ulubionej pisarki. No, a teraz nie przedłużając...



Najnowszą powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, zatytułowaną "Łatwopalni" otrzymuje Alison 2 z bloga Moje Książki, za taką oto odpowiedź:


Dlaczego lubisz czytać książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej?

Od czego tu zacząć... Może od tego, że jestem kobietą ;-) A jak wiadomo, kobieta zmienną jest więc ceni sobie różnorodność. To słowo jako pierwsze przychodzi mi na myśl, gdy myślę o twórczości Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Póki co miałam przyjemność poznać dwie książki jej autorstwa, a także opowiadanie do pewnej antologii. Każde spotkanie ujęło mnie czym innym.

„Zakład o miłość” zaskoczył mnie podejściem do tematu. Wydawałoby się, że to jedna z setek podobnych do siebie opowieści. Mężczyzna i kobieta poznają się. Jego zamiary są nie do końca uczciwe, jednak w miarę rozwoju wydarzeń ulega urokowi kobiety i zechce z nią spędzić resztę życia. Schemat wykorzystywano już wielokrotnie, czy to w książkach czy filmach. Spodobała mi się jednak cała otoczka stworzona przez pisarkę, która sprawiła, że pomimo iż od początku mogłam przewidzieć zakończenie, i tak bardzo chciałam przeczytać książkę do końca. Ujęło mnie bardzo ciekawie przedstawione środowisko zamożnej rodziny z wieloletnimi tradycjami i sposób, w jaki ten „rodzinny bagaż” wpływa na życie młodej kobiety. Książkę bardzo miło wspominam i nadal zdobi moją bibliotekę.

„Zatrute pióra. Antologia kryminału“ to już zupełnie inna historia. Czemu i tym razem zwróciłam uwagę na Panią Agnieszkę? Jej opowieść okazała się nie tylko bardzo wciągająca ale i ... na swój sposób męska. Kilkakrotnie spotkała

m się z kryminałami, w przypadku których od razu można odgadnąć, że były pisane przez kobietę. Są na swój sposób zbyt delikatne, jakby autorki nie chciały czytelnika za bardzo przerazić. Od kryminału oczekuję więcej odwagi i to właśnie znalazłam w opowiadaniu Pani Agnieszki. Utwierdziłam się też w przekonaniu, że jest ona pisarką wszechstronną, która doskonale odnajduje się w najróżniejszych gatunkach.

Trzecia książka to długo poszukiwane przeze mnie „Zakręty losu”. Opowieść, o której słyszałam tyle dobrego, że po prostu musiałam ją przeczytać. I faktycznie, po raz kolejny pisarka miło mnie zaskoczyła. Stworzyła całą paletę bardzo interesujących bohaterów (z Lukasem na czele :-)))) bardzo dopracowanych i na tyle od siebie odmiennych, że wspólnie muszą stworzyć bardzo interesującą historię. W przypadku tej historii trudno mi było cokolwiek przewidzieć, kolejne strony nieustannie czymś mnie zaskakiwały a zakończenie sprawiło, że nieustannie poluję na kontynuację. W przypadku tej książki zwróciłam też uwagę na świetnie opisane sceny erotyczne. Od dłuższego czasu cierpimy na zalew rynku książkami erotycznymi. Co druga okładka zapewnia, że będzie jeszcze goręcej niż w znanej sekstrylogii. Pani Agnieszka natomiast nic sobie z tego szumu nie robi. Tworzy sceny o wiele ciekawsze niż te, które znajdziemy w niejednej „rasowej” książce erotycznej, a pomimo to autorka wcale się nimi nie obnosi. Traktuje je całkiem normalnie, jako część ludzkiego życia – bardzo jestem jej wdzięczna za tak zdrową postawę.

Już jutro będę miała szczęście wsiąść do rąk „Szpilki...” które od pewnego czasu czekają na mnie u moich rodziców. O nich również wiele dobrego słyszałam, również od mojej mamy, która już dawno zdążyła je przeczytać. Moja mama jest kolejnym powodem, dla którego interesuje mnie najnowsza książka pisarki. Nie skłamię, gdy napiszę że przez całe moje życie nigdy nie widziałam mojej mamy z książką. W wirze obowiązków jakoś zatraciła przyjemność czytania i nie przypuszczałam, że kiedykolwiek to się zmieni. A jednak, z jakiegoś powodu właśnie ta książka ją zaintrygowała na tyle, by ... ją otworzyć. A gdy już otworzyła, nie mogła przestać czytać. Z tego to powodu jutro dostanie również te dwie książki, które posiadam i mogę sobie tylko wyobrazić, jak bardzo ucieszyłaby ją kolejna. Jestem pewna, że „Łatwopalni” mogliby rozgrzać dwa czytelnicze serca :-)

To chyba wszystko, co mogę napisać na temat twórczości Pani Agnieszki. Być może moje szanse na zdobycie „Łatwopalnych” zwiększył by jakiś wierszyk czy zdjęcie, jednak tym razem chciałam po prostu podzielić się odczuciami, zebrać do kupy to co myślę na temat książek tej pisarki. I muszę przyznać, że niezależnie od wyników, już to sprawiło mi dużą frajdę. :-)



Alison - super odpowiedź. Na mailu czekam na adres do wysyłki przesyłki (wiem, że już nie raz go podawałaś, ale nie mam siły poszukiwać go, wybacz :()...

Do wszystkich biorących udział w Konkursowie mam pytanie od autorki - czy Agnieszka może wykorzystać u siebie na blogu wasze wypowiedzi?

11 października 2013

Pan Przypadek i...

I.. czyli głosuję na okładkę nowej książki Jacka Getnera, czyli "Pan Przypadek i celebryci".

Więcej o głosowaniu TU

W związku z takimi, a nie innymi zasadami, skromnie informuję o przyznanych punktach :)
Projekt 1 - 3 pkt
Projekt 3 - 2 pkt

9 października 2013

Córka Śmierci („Posępna litość” Robin LaFevers)

„Posępna litość” Robin LaFevers
wyd. Fabryka Słów
rok: 2013
str. 534
Ocena: 5/6


Zawsze ogromnie podobały mi się okładki książek wydawanych przez Fabrykę Słów. Najchętniej przeczytałabym wszystkie pozycje tego wydawcy, tylko z powodu tego jak wyglądają, bez względu na to, o czym traktują. Tak, wiem, wychodzi ze mnie w takiej chwili wzrokowiec i niejedna osoba będzie mi zarzucać, że oceniam książki po okładce. I w takim wypadku mogę spokojnie stwierdzić: "OK, tak jest". Bo okładki Fabryki Słów najchętniej bym zjadła oczami.  Chce je mieć dla samej przyjemności posiadania, oglądania i dotykania. Ale... w ostatecznym rozrachunku i tak zawsze chodzi o książkę, o temat podjęty przez autora, o przyjemność poznawania wykreowanej historii. No i oczywiście o to, by ta opowieść skradła serce czytelnika i nie pozwoliła o sobie zapomnieć. Miałam nadzieję, że taka właśnie okaże się moja przygoda z powieściami Fabryki Słów. Nie tylko będą zachwycać mnie oprawą graficzną, ale i smacznie dobraną literaturą. Czy moje pragnienia zostały zaspokojone? By się tego dowiedzieć, należy zapoznać się z poniższym tekstem.

Ismae Rienne w ogóle nie miała się narodzić. Gdy tylko matka odkryła, że nosi ją w swym łonie, niezwłocznie zaprowadzona została do miejscowej znachorki. Należało wypędzić pomiot szatana rosnący w jej ciele. Kobieta starała się jak mogła, mieszała składniki, łączyła mikstury, podawała środki i... NIC. Dziecko jak było, tak było. Niestety, podawane, co tu dużo mówić trucizny, znacznie osłabiły matkę Ismae, której nie udało się przeżyć. Dziewczynka jednak na świecie się pojawiła i stanowiła dla swojego ojca nadbagaż. Kiedy więc nadarzyła się okazja wydania jej za mąż, niezwłocznie z niej skorzystał i oddał córkę niemal za bezcen. Nie powiedział jednak jej przyszłemu małżonkowi, jakie piętno ma na sobie dziecko, które odchował. Nie dało się tego jednak długo ukrywać, już w noc poślubną wszystko wyszło na jaw i Ismae została strącona do lochów. Na szczęście znalazła się dobra dusza, która wiedziała, gdzie dziewczyna powinna się znaleźć. Uwolniła więc ją z jej więzienia i wysłała do kobiet takich jak ona. Zakon Mortaina, bo o nim mowa, zrzesza córki Śmierci i właśnie za taką uznana została Ismae. Czy słusznie? Czy dziewczyna odnajdzie się wśród podobnych jej kobiet? Czy przejdzie śmiertelne szkolenie i jaka będzie jej ścieżka po jego ukończeniu? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po powieść Robin LaFevers zatytułowaną Posępna litość.

Od momentu otrzymania tej powieści, aż paliłam się, by się z nią zapoznać. Niestety na pierwszych kilkudziesięciu stronach poważnie się zawiodłam. Czytałam i zastanawiałam się, co mnie podkusiło, by się po tę powieść zgłosić. Ale, z natury rzeczy, jestem kobietą wytrwałą i staram się wyznaczać sobie realne cele. Wyznaczyłam więc taki i w tym wypadku, a brzmiał on "Czytam do setnej strony i jak będzie tak jak jest, to wyrażę odpowiednią opinię". Jak się skończyło dążenie do wyznaczonego celu? Nawet nie wiem, kiedy minęłam setną stronę. Kiedy ocknęłam się (znaczy zaczęło mi burczeć w brzuchu) dawno przekroczyłam dwusetną stronę. Niespodziewanie więc, po niefortunnym początku, książka zupełnie mnie wciągnęła i zawojowała moje serce. Każda kolejna przeczytana strona wywoływała na moich policzkach rumieniec i chęć poznania dalszej części opowieści. Czytałam więc, czytałam i czytałam. Zarwałam niejedną noc, a gdy skończyłam, poczułam... Nie, to nie był niedosyt. Nawet nie było to zniecierpliwienie przed kolejną częścią tej zdumiewającej historii. Poczułam szczęście, że wszystko skończyło się w taki, a nie inny sposób i radość, że kolejny tom będzie dotyczył innej zakonnicy. Jakoś nie uśmiechało mi się czytanie dalszych losów Ismae. Wydaje mi się, że jej historia została zamknięta, a autorka powiedziała na jej temat już ostatnie słowo. I słusznie. Tak powinno być. Tak powinno pisać się tego typu powieści. Jest bohaterka, jest jej historia, jest jakiś problem do rozwiązania. Na końcu wszystkie wątki zostają zamknięte i nic więcej nie trzeba dodawać.


Posępna litość to bardzo ciekawa powieść skierowana do wszystkich czytelników lubujących się w literaturze delikatnie paranormalnej. Bo tak do końca książki tej za paranormalnej uznać nie mogę. Są w niej przepowiednie, znachorki, córy Śmierci. Ale... nikt nie posiada wrodzonych, nietypowych zdolności. Nie ma ludzi nieśmiertelnych, nie ma mocarzy i czytających w myślach. Jest ona, Ismae, którą wyszkolono w sztuce zabijania i która jest odporna na trucizny. To ostatnie można jednak wytłumaczyć próbami jej uśmiercenia jeszcze przed narodzinami. Powieść przypaść może również osobom, które lubią książki z delikatnym dreszczykiem emocji i wątkiem romansowym. No i oczywiście nie można zapomnieć o osadzeniu historii w realiach, umożliwiających przywoływanie dawnych strojów, etykiety i wierzeń. Taka kombinacja jak najbardziej mi odpowiada. Szczerze zachęcam do zapoznania się z lekturą.

7 października 2013

Z miłości... („Jak oddech” Małgorzata Warda)

„Jak oddech” Małgorzata Warda
wyd. Prószyński i S-ka
rok: 2013
str. 344
Ocena: 5/6


Miłość, gdy się ją już spotyka, trzeba bardzo szanować. Niezwykle łatwo jest się zatracić i utracić to, co w niej najważniejsze. Te motyle w brzuchu. Tę głowę w chmurach. Te zdawałoby się niewyczerpane pokłady zaufania do drugiej osoby. Na niektórych miłość spływa wcześnie, w stosunkowo młodym wieku. Innych dotyka u kresu ich wędrówki – gdy pozostaje im niewiele czasu na cieszenie się nią. W życiu Jasmin i Staszka jedno od niemal zawsze było pewne – mają siebie i zawsze, ale to absolutnie zawsze, będą blisko siebie. Młodzi poznali się, jeszcze nim przyszli na świat. Ich matki – Renata i Alicja, od lat były najlepszymi przyjaciółkami. Poznały się jako nastolatki – wychowywały się w jednym domu zastępczym i raczej nie można powiedzieć, że miały szczęśliwe dzieciństwo. Kiedy więc obie, niemal jednocześnie (różnica około pół roku) zachodzą w ciążę, targają nimi sprzeczne uczucia. Czy podołają? Czy są przygotowane na macierzyństwo? Czy powtórzą błędy swoich rodziców? Czy ich pociechy będą miały inne dzieciństwo niż one? Alicja nigdy nikomu się nie przyznała, kim był ojciec Staszka. Nawet Renata nie była w tę kwestię wtajemniczona. Dziewczyna od początku zdecydowała, że wychowa dziecko zupełnie sama, bez niczyjej pomocy. Zresztą, może nawet sama nie wiedziała, z kim wpadła? Z drugiej strony dla Renaty ciąża była spełnieniem marzeń. Był mąż, były pieniądze, znalazł się więc i czas i chęci na powiększenie rodziny. Tak więc w wychowywaniu Jasmin brało udział dwoje rodziców.

Dzieciaki od najmłodszych lat chowały się wspólnie, jak brat z siostrą. Renata zajmowała się Staszkiem kiedy tylko się dało – w końcu Alicja chciała skończyć studia i zapewnić synkowi jako taki start w życiu. Maluchy, wbrew powszechnej opinii, były w pełni świadome, że nie są rodzeństwem, a nawet rodziną (w rozumieniu biologicznym). Niespełna 7-mio letnie dzieci przesądziły o swym losie. Zdecydowały, że resztę życia chcą spędzić razem dzieląc się troskami i radościami. Dość szybko okazuje się, że dziecięce przyrzeczenia nie były jedynie niemożliwymi do spełnienia mrzonkami. Młodych faktycznie połączyła miłość. Pierwsze pocałunki. Pierwsze pieszczoty. Ten pierwszy raz. Staszek i Jasmina to wszystko współdzielili. Można by rzec, że życie układało im się jak w bajce, aż do czasu, gdy młodzi postanowili razem zamieszkać. Choć może już wcześniej zaczęło się coś psuć? Może źle było od samego początku? Może Staszek i Jasmina nigdy się tak naprawdę nie kochali? Być może działali na siebie toksycznie? Może nigdy nie powinni byli zostać parą? Czyżby za późno zadali sobie kluczowe dla nich samych pytania? A może wcale sobie ich nie zadali i to właśnie ich zgubiło? Bo nagle, w połowie września, tuż po tym jak Jasmin wraca z długiego pobytu w Pradze, Staszek znika. Bladym rankiem wychodzi do pracy i przepada jak kamień w wodę. Po przepisowych 48 godzinach zaczynają się zakrojone na szeroką skalę, oficjalne poszukiwania chłopaka. Gdzie one doprowadzą policję? Czego o Staszku dowie się jego rodzina? Jak te poszukiwania zniesie Jasmin? Czy chłopak się odnajdzie? By się tego dowiedzieć koniecznie należy przeczytać powieść Małgorzaty Wardy zatytułowaną Jak oddech.

Dla mnie lektura tej książki była zupełną niespodzianką. Nie planowałam jej. Nie brałam pod uwagę. Nie znajdowała się ona w mojej biblioteczne i nie miałam jej na liście „must read” w trakcie urlopu. A jednak trafiła ona w moje ręce z wyraźnym wskazaniem „Musisz to koniecznie przeczytać”. I z wielką przyjemnością się z nią zapoznałam. Lektura pochłonęła mnie całkowicie, sprawiając, że nawet gdy ją odkładałam, nie mogłam wyrzucić jej z głowy. Była jak narkotyk – totalnie uzależniająca. Była jak piękny widok – absolutnie wciągająca. Była jak najgorszy koszmar, z którego nie da się obudzić – przerażająca.

Choć trudno w to uwierzyć z każdą przeczytaną stroną fabuła stawała się coraz wyraźniejsza, a równocześnie – bardziej niezrozumiała i zagmatwana. Z jednej strony czytelnik poznawał coraz więcej faktów, z drugiej – wiedział coraz mniej. Bo to, czego się dowiadywał nic nie wyjaśniało, wręcz przeciwnie. Tak naprawdę nawet zakończenie jest niejasne. Każdy może je interpretować wedle własnej opinii. Wydaje mi się, że rozgryzłam zagadkę tej powieści. Nie dałam się wieść usilnym zabiegom autorki i wiem jaki był finisz całej historii. Ale czy jestem tego zupełnie pewna? Nie. Bardzo bym chciała poznać dalsze losy bohaterów, czuję jednak, że nie będzie mi to dane. Szkoda... a może jednak nie? Teraz już niczego nie jestem pewna. No może poza tym, że ZDECYDOWANIE WARTO PRZECZYTAĆ TĘ POWIEŚĆ!!!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Agnieszki Lingas-Łoniewskiej :)

4 października 2013

Wybór („Doktor śmierć” Jacek Caba)

„Doktor śmierć” Jacek Caba
wyd. Albatros Kuryłowicz
rok: 2012
str. 352
Ocena: 4,5/6


Rak krtani – przeważnie występuje u mężczyzn, którzy przekroczyli już 50 rok życia, zwykle palących i nadużywających alkohol. Jest to jeden z najczęściej występujących nowotworów złośliwych, przy czym, jest niemal całkowicie wyleczalny. Zwykle umiejscawia się w węzłach chłonnych i daje szybkie objawy. Leczenie – tylko i wyłącznie operacyjne. Niestety – konieczne jest wycięcie krtani, a to zwykle skutkuje utratą zmysłu mowy. Coś za coś... gorzej jednak, gdy nowotwór zagnieździ się w zachyłku gruszkowatym. Wówczas o żadnym ratunku nie może być mowy...

Aleks Wendt jest w miarę szczęśliwym człowiekiem. Na co dzień robi to, co lubi i prowadzi życie na takim poziomie, jaki mu w zupełności odpowiada. Oczywiście, gdyby zarabiał odrobinę więcej nie byłoby źle, ale jakoś nie pociąga go prowadzenie prywatnej praktyki.  Jego koledzy z pracy, którzy wkroczyli na omijaną przez niego ścieżkę, wiecznie są w biegu, nigdy na nic nie mają czasu. Często zapominają przy tym o czynnikach, które skłoniły ich do wyboru takiej, a nie innej profesji. Powołanie. Pierwotna chęć czynienia dobra. Bezinteresowna pomoc bliźnim. W pewnym momencie te wszystkie bardzo szlachetne pobudki gdzieś się rozmywają i niewiele z nich pozostaje. Aleks nie chce przypominać tego otaczającego go tłumu, dlatego twardo trzyma się swoich zasad i pracuje wyłącznie w jednym szpitalu. Poza pracą jego życie praktycznie nie istnieje, chyba że akurat trafia się weekend, który może spędzić z Marysią, jego kilkuletnią córeczką. Tylko wówczas ma okazję zapomnieć o trudu i znoju codziennej pracy, o ciężko chorych, o śmierci. Najgorsza w jego codzienności jest bezsilność, gdy okazuje się, że nie ma szans na uratowanie pacjenta. Gdy rak krtani umiejscawia się w jedynym, niewłaściwym miejscu, nie ma jak pomóc cierpiącemu. Można jedynie, minimalnie, ograniczać jego ból. To jednak działanie bardzo krótkotrwałe. Ciągłe ataki duszności, niewyobrażalny ból, strach... Za tą częścią swojego zawodu Aleks nie przepada. Najgorsze jest to, że od razu wie, jakiego typu pacjent mu się trafił i nic nie może z tym zrobić. Przecież nie odprawi go z kwitkiem, musi mu pomagać, póki czuwająca nad nami wszystkimi siła wyższa nie postanowi zabrać go do siebie. Gdy w trakcie obchodu przydzielony zostaje Aleksowi Władysław Szymański, młody lekarz wie, że czeka ich ciężka i raczej przewidywalna wspólna podróż. Stara się jednak zająć nim najlepiej, jak potrafi. Tylko... czy będzie potrafił? I, co najważniejsze, czy będzie chciał?

Książka porusza bardzo trudny, i do dziś nierozwikłany problem, jakim jest eutanazja. Każdy w obliczu Stwórcy jest równy. I każdy może decydować o swoim życiu. Zakazuje się tylko jednego – decydowania kiedy i w jakich okolicznościach się umrze. Szkoła, przyjaciele, kariera – to wszystko zależy od danej jednostki. Robi się coś, by coś osiągnąć. Ze śmiercią jednak tak nie jest. Oczywiście człowiek może popełnić samobójstwo i w ten brutalny sposób zakończyć swój żywot. Można podpisać zakaz resuscytacji, wówczas nikt nie będzie przywracał nas z drogi w świetlistym tunelu. Rzecz jednak nie w tym, by samemu odebrać sobie życie lub by umierać w męczarniach. Walka toczy się o to, by śmierć przyjąć godnie, a to jest możliwe tylko wówczas gdy wystarczająco wcześnie się na nią zdecydujemy i wystarczająco spokojnie opuścimy świat żywych. Najłatwiej by było, gdyby wystarczyła prośba, oczywiście uzasadniona, na skutek której lekarz podawałby odpowiednie leki przyspieszające nieuniknione. Niestety w chwili obecnej takie zachowanie traktowane jest jak morderstwo. Czy jednak słusznie? Czy rzeczywiście inni, uprawnieni, nie powinni mieć możliwości realizowania naszych próśb?

Powieść Doktor śmierć to pozycja dobra, niestety nie bardzo dobra. Piszę niestety, bo odrobinę się zawiodłam. Postawiłam książce za wysoką poprzeczkę, wymagałam od niej za wiele, chciałam, żeby była fantastyczna. A była dobra. Czytało się ją przyjemnie i szybko, ale nie fenomenalnie. Spodziewałam się, że nie będę mogła się oderwać od lektury. Odrywałam się jednak bez problemu. Muszę jednak przyznać, że przy każdym jej „odstawieniu” niezmiennie powracałam do niej myślami. Co będzie dalej? Jak rozwinie się historia? Jak się zakończy? Kto wyjdzie z niej obronną ręką? O co tak naprawdę w niej chodzi?

Autor dość długo każe nam czekać na rozwój wydarzeń. Gdy w końcu do niego dochodzi nagle wszystko przyspiesza i niemal równie szybko się kończy. Oczywiście nie mam nic przeciwko wprowadzeniom, wydaje mi się jednak, że to było zbyt długie. Zakończenie, mimo wszystko, było dość zaskakujące. Nie spodziewałam się, że autor wymyśli aż tak przebiegłą intrygę.


Czy Aleks poradzi sobie z brzemieniem, który spoczął na jego barkach? By się tego dowiedzieć koniecznie należy przeczytać Doktora śmierć. Zachęcam.

Baza recenzji Syndykatu ZwB 

2 października 2013

Sześć żywiołów („Krąg” Mats Strandberg, Sara B. Elfgran)

„Krąg” Mats Strandberg, Sara B. Elfgran
wyd. Czarna Owca
seria: Engelsfors
rok: 2012
str. 576
Ocena: 4,5/6


Budzisz się rano i czujesz swąd. Ewidentnie coś się pali. Nie widzisz jednak dymu ani ognia. Przewracasz się na drugi bok i uświadamiasz sobie, że to twój zapach. To ty pachniesz spalenizną. Tylko... jak to możliwe? Przecież nie byłaś wczoraj na grillu, nie przechodziłaś obok żadnego ogniska, rodzina nie paliła w kominku... a nawet gdyby, to przecież kąpałaś się przed snem... No nic, nie możesz przecież pójść do szkoły z cuchnącymi włosami. Ruszasz więc pod prysznic, a potem... zupełnie wylatuje ci z pamięci, co było nie tak... dlaczego kąpałaś się rano... czyżby coś ci się przyśniło? Zapewne. Niestety, jak się okazuje, z podobnym odczuciem, pewnego dnia, tuż po rozpoczęciu roku szkolnego obudziło się kilka osób zamieszkujących niewielkie miasteczko w Szwecji - Engelsfors. Dokładnie sześć zupełnie różnych dziewczyn przeżywa bardzo podobny poranek, a do tego niektóre z nich zauważają u siebie pewne dodatkowe, magiczne zmiany. Nie ma się w końcu czym przejmować, trzeba iść do szkoły: uciec od rodziny, zdobywać wiedzę, gnębić innych uczniów, udawać niewidzialną, olewać wszystkich, albo spotkać się z ukochanym chłopakiem. Dla części z tych dziewczyn szkoła to przymusowe zło, dla innych - jedyna ucieczka od rzeczywistości. Jedną z bohaterek jest Minoo Falk-Karmin, szkolna kujonka, która od pierwszego wejrzenia zakochała się w nauczycielu matematyki. Kolejna - Linnea Wallin jest szkolną outsiderką, bujającą się z emo i zdecydowanie z nieciekawą przeszłością. Rebecka Mohlin ostatnio stała się najpopularniejszą pierwszoklasistką. Od kilku miesięcy spotyka się z kochającym ją do szaleństwa Gustafem Ahlanderem, największym szkolnym przystojniakiem. Anna-Karin Nieminen pochodzi ze wsi i niezwykle mocno się poci, niestety nie przysparza jej to przyjaciół, wręcz przeciwnie, od najmłodszych lat jest mobbowana, więc nienawidzi chodzić do szkoły. Vanessa Dahl urodziła się w niepełnej rodzinie i nigdy nie miała okazji nawet usłyszeć czegoś dobrego o nieznanym ojcu. Od jakiegoś czasu spotyka się z Willem, miejscowym dilerem narkotyków. Ostatnia, ale nie mniej ważna, jest Ida Holmström, chyba najbardziej przerażająca postać liceum w Engelsfors. To ona podjudza do mobbowania, to ona ma cięty niczym nóż język, to ona ma świtę, której nie powstydziłaby się nawet księżniczka, to jej słucha każdy uczeń i nauczyciel w szkole. Tego dnia wszystkie zjawiają się na zajęciach i chyba każda żałuje, że się na nie wybrała. W szkolnej toalecie znalezione zostaje ciało jednego z uczniów i ten fakt zupełnie odmienia życie tych sześciu dziewcząt.

Nastolatki z dnia na dzień muszą pogodzić się z nieuchronnymi w ich życiu zmianami. O dziwo, nie mają z tym żadnego problemu. Muszę wręcz stwierdzić, że będąc na ich miejscu nie pogodziłabym się z nimi tak płynnie i łatwo. W jeden dzień dziewczyny są normalnymi (na swój sposób oczywiście) nastolatkami, a następnego dowiadują się, że muszą uratować świat. I tyle. Nie ma zgrzytu zębów, nie ma obgryzania paznokci, nie ma wyrywania włosów z głowy. Bo to przecież nic nadzwyczajnego, prawda? No cóż, nie dla mnie. Zupełnie nie spodziewałam się takiej ich reakcji. Szokiem zaś nie było dla mnie ich późniejsze zachowanie, czyli nadużywanie otrzymanych mocy dla własnych celów i zupełne wyrzucenie z głowy przestróg, które zostały im przekazane. Tylko dwie z nich zachowały głowę i próbowały pójść od przodu i zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Niestety, nim im się to udało, jedna z nich zginęła. Dopiero ta druga śmierć w szkole była prawdziwym kubłem zimnej wody dla całej grupy. Czy dziewczyny odnajdą się w nowej rzeczywistości? Czy zrozumieją, do czego zostały powołane? Czy będą wiedziały, jak posłużyć się otrzymanymi mocami? Czy każda zostanie obdarzona w taki sam sposób? Czy zginą kolejne? Czy będą wiedziały, komu powinny zaufać, a z kim nawet nie powinny rozmawiać? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w Kręgu autorstwa Matsa Strandberga i Sary B. Elfgren.


Wciągająca i pochłaniająca, to zdecydowanie słowa idealnie opisujące tę powieść. Niestety należy do nich dorzucić "płytka i przewidywalna". Choć całość czyta się nad wyraz dobrze, to dojrzały czytelnik zdecydowanie nie może stwierdzić, że wszystkie jego potrzeby zostały zaspokojone. Miejscami poważnie brakuje konsekwencji. Zgodnie z przekazem, tylko jako zespół są w stanie pokonać zło, ale równocześnie nie mają się afiszować ze swoją znajomością. Z jednej strony jest to zrozumiałe, z drugiej dziewczyny zostają o tym poinformowane w taki sposób, że postanawiają się unikać. Jak więc mają stworzyć spójną grupę, skoro nie mają okazji się zaprzyjaźnić i zaufać sobie? Jak mają zwyciężyć zło, skoro każda skrywa jakąś tajemnicę? Do tego wszystkiego wydaje mi się, że autorzy mieli pewne problemy ze zgraniem czasu i przestrzeni. W jednej chwili działa się jedna rzecz, a w następnej, bez żadnego zaznaczenia, akcja przenosiła się w inne miejsce z zupełnie innymi bohaterami. Czasami się gubiłam i nie wiedziałam o czym czytam i dlaczego. Totalny miszmasz, ale jednak ze skrywaną, pociągającą siłą. Sama nie wiem, co myśleć o tej powieści. Zarwałam przez nią noc, ale czuję po niej pewien niedosyt... W sumie więc zachęcam Was do lektury, ale podejdźcie może do niej nieco bardziej ostrożnie niż ja.


1 października 2013

Małe przypomnienie - Konkursowo 17

Pamiętacie, że trwa u mnie na blogu Konkursowo 17? Do wygrania najnowsza powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej "Łatwopalni"... z AUTOGRAFEM!!!

Więcej informacji TUTAJ

Serdecznie zapraszam do zabawy :)