29 lutego 2012

Punkt Wyjścia - Dawid Kain (nagroda w Konkursowie 10)


Tradycji musi stać się zadość. Prawda? Dziś mamy ostatni dzień lutego, do końca Konkursowa już tylko kilka dni, kilkadziesiąt godzin. Czas leci nieubłaganie i wkrótce się skończy. Liczę, że ci, którzy chcieli wziąć udział w Konkursowie i jeszcze tego nie zrobili lada chwila nadeślą odpowiedzi :) Dziś prezentuję kolejną pozycję, którą można otrzymać w mojej zabawie. Chcielibyście ją dostać? Jeśli tak, czekam na odpowiednie info w komentarzu. Poniżej nota Wydawcy i specjalny gift of Oficynki, czyli fragment książki :) Zapraszam :)

Punkt Wyjścia - Dawid Kain


Punkt wyjścia to historia trzech mężczyzn, których losy zbiegły się w pewnej białej chacie – tajemniczym miejscu, gdzie nawet najcięższe choroby zmieniane są w literaturę. To mroczna opowieść o neurotycznym pisarzu Damianie, żyjącym na krawędzi Rafale i bezimiennym uzdrowicielu, który jest w stanie wyleczyć każdą dolegliwość z taką samą łatwością, z jaką zaraża ludzi strachem i odbiera im duszę.

Podejrzane kluby nocne, w których główną atrakcję stanowią tortury, ukryte w leśnych gęstwinach pradawne sekrety, szokująca terapia sztuką i słowa potrafiące zainfekować szaleństwem…

Dawid Kain ­ -- powieściopisarz, poeta i eseista. Jest autorem powieści Prawy, lewy, złamany oraz współautorem antologii Piknik w piekle i Horrorarium. Publikuje też na łamach takich pism, jak „Fraza” i „Magazyn Fantastyczny”.


A poniżej nadesłany przez Wydawcę fragment :)

"Dawid Kain
Punkt wyjścia


 „Język jest wirusem”

William S. Burroughs

„Nie pytaj, jaką chorobę ma dany człowiek,
zapytaj raczej, jakiego człowieka ma dana choroba”
William Osler


wdech

            Możliwe, że właśnie wtedy się obudziłem.
Możliwe, że dopiero zasnąłem.
Było już jasno. Czy raczej – jeszcze jasno? Oddychałem z trudem, jakby coś mnie przygniatało: szafa pełna gratów albo czyjeś zwłoki. Choć tak naprawdę niczego tam nie było, to przecież tylko metafora. Pewnie znów zmiażdżył mnie ciężar mojego ciała, udającego obcy przedmiot. Tak rzecz ujmijmy, by trafić słowami bliżej sedna. To nie jest powszechna dolegliwość, o ile mi wiadomo.
Atmosfera była duszna, powietrze dziwnie gęste. W tamtym pokoju panował niepokój. Przepraszam za grę słowną. Z takich spraw nie powinno się żartować.
Pierwszy akt dramatu zazwyczaj pokazuje, że coś nam zagraża – niewidzialny topór niematerialnego kata, strzelba, która potem wypali, bomba z opóźnionym zapłonem, tego typu sprawy. Znacie to zresztą sami: z książek, filmów, teatru. Podobnie było i tym razem. Choć bolało bardziej. Jakbym nie tyle o tym opowiadał, co raczej leżał tam: samotny, zdezorientowany, dławiący się strachem. Kto zresztą może zaświadczyć, że to nie byłem ja? Trzymajmy się więc tego jak zbawiennej poręczy.
Wciąż tkwiłem w miejscu, które powinienem nazwać po prostu mieszkaniem. Jednak częściej myślę o nim jak o losowo wybranym pomieszczeniu, w którym wcale nie żyłem, a jedynie zabijałem czas. I siebie, na raty, zgodnie z założonym wcześniej planem. Umierałem tylko wtedy, gdy mówiłem, że umierałem. Z każdym wypowiadanym słowem znikałem coraz bardziej. Ale czasami zasób słów wydawał się niewyczerpany.
Leżałem. To pewne. Na podłodze. I nic mnie nie przygniatało, jak już wspominałem, choć wrażenie było zgoła odmienne. Mógłbym być tajemniczą ofiarą w jakimś dobrym kryminale, trzymać w napięciu od pierwszego zdania, ale nie byłem, nie trzymałem.
O co poszło tym razem? Ktoś celowo mnie przewrócił? Nie, tam przecież nikogo nie było, nigdy, przynajmniej nie na tyle blisko, by mnie dosięgnąć. Drzwi nie otwierałem bez powodu, a i włamywaczy w okolicy jak na lekarstwo. To co, sam upadłem? Dosyć prawdopodobne. Czułem dotkliwy ból, więc przypuszczalnie wciąż żyłem. Może to być jakieś pocieszenie, skoro jestem żywy u siebie, a nie zimny w ziemi.
            Podniosłem się. A było tak, jakbym wstawał z grobu. Może kiedyś to pojmiecie. Kiedy wszystkie depresje, nerwice i psychozy siądą wam na karku jak piekielnie dożarte demony. Pewnie dopiero w Dniu Sądu Ostatecznego albo innym, podobnym, jeśli założyć, że każda chwila jest sądem.
Wstałem bardzo powoli, próbując opanować zawroty głowy. Po takich przeżyciach  ciężko się pozbierać. Wyobraźcie sobie, że jesteście zestawem pięciu tysięcy puzzli albo skomplikowanym urządzeniem rozbitym w drobny mak... Nogi swoje, głowa swoje – i kto tu ma rację? Każda komórka organizmu nagle zgłasza veto i votum separatum. Mogłem w każdej chwili znów paść na łopatki, jednak szczęśliwie nie doszło do takiego knockoutu.
Wyprostowałem plecy. Wyrównałem oddech. I było już trochę lepiej.
To miejsce wokół było moje. Bez wątpienia. Określiłem więc swoje umiejscowienie w przestrzeni, ale nie wiedziałem, co z czasem. Czyżbym całkiem wypadł poza jego ramy?
Włączyłem rzucony na biurko telefon komórkowy, chcąc sprawdzić godzinę i datę. Zawibrował mi w dłoni. Ekran błysnął niemrawo. Kciuk sam wpisał kod PIN, ja nawet go nie pamiętałem. Ręce swoje, a głowa swoje – jak zawsze. Na ekranie momentalnie pojawiły się cyfry. Ich znaczenie dotarło do mnie dopiero po dłuższej chwili. Zupełnie jakbym poznawał jakiś wymarły, starożytny język, badał znaki odnalezione głęboko pod piachem.
Był drugi sierpnia dwa tysiące siódmego roku. Godzina ósma pięćdziesiąt dziewięć. Pomiędzy parami cyfr uporczywie migał dwukropek. Zrobiło mi się słabo. Nogi zmiękły, dłonie zadrżały.
Ładny bajzel.
Ostatnim dniem, jaki zapamiętałem, był trzydziesty lipca.
            Rozejrzałem się nerwowo. Gdzie byłem? Aha, to już ustaliliśmy. W swoim mieszkaniu. Więc co dalej?
Na podłodze leżał zeszyt z okładką w czarno-białe pasy. Podniosłem, przekartkowałem.
Kilka stron wypełniał kompletny bełkot, reszta była pusta. Niewyraźnie napisane zdania na temat zabójstw i gwałtów plus wiele nawiązań do kreskówek w rodzaju „Dwóch głupich psów” czy „Laboratorium Dextera”, postmodernistycznych żartów, gier i kryptocytatów, a na marginesie dziwaczne uwagi o podsłuchach, inwigilacji, mordowaniu wrogów, opisy miejsc kaźni, pełne mrożących tlen w płucach szczegółów. To było moje. Bez wątpienia, charakterystyczna krwawa maniera i chore ambicje połączenia bajek z antyutopiami. Moje, do samego rdzenia słów, czarnego jak sen bez snów albo czcionka bez kartki. Ale nie było tym, czego oczekiwałem. Nawaliłem po raz kolejny.
Tego nie uda się przecież sprzedać, wtłoczyć w ramy jakiejkolwiek publikacji. Czytelnicy nie lubią się aż tak męczyć, nurkować w obcą świadomość aż do utraty tchu. No dobra, więc może kiedyś… Może kiedyś, gdzieś, coś bardziej fabularnego…
Ostatnio wszystko mi się miesza, bez żadnego prawdopodobieństwa skrystalizowania się w coś wartościowego, w jakiś gotów do dalszego szlifowania prozatorski diament. Ale winny jestem chyba wyjaśnienie. Co to za próby? Co chciałem dzięki nim osiągnąć, udowodnić? Po kolei. Mamy czas, nawet jeśli nic innego już nie pozostało.
            Uwaga, opowiadam.
Szło o coś w rodzaju deprywacji sensorycznej. Orientujecie się? Właśnie. Zależało mi na uzyskaniu zbliżonego efektu, ale bez tego specjalnego pojemnika z równie specjalnym roztworem, w którym człowiek się zanurza, chcąc do minimum ograniczyć bodźce docierające z otoczenia. Bo takiego pojemnika nie mam, za drogi. Więc po prostu zamykam się tutaj. Opuszczam żaluzje, wyłączam telefon, wyszarpuję wtyczki z gniazdek. Ściany grube, mało który dźwięk dociera. Mam więc komplet: półmrok i cisza. Jak przed narodzeniem. Deprywacja może nie tyle sensoryczna, co społeczna. Więcej nie trzeba, by artysta znów poczuł się panem sytuacji.
Co wtedy?
Wtedy siadam w fotelu albo kładę się na łóżku i staram nie myśleć o niczym szczególnym. Pomysły zawisają nad jałowym krajobrazem niczym promienie światła, czyste i doskonałe. I wtedy zanurzam się, owszem, ale w sobie, coraz głębiej. To trwa nieraz całymi godzinami. Najpierw jakby powolne opadanie w głąb siebie, a później, gdy już poczujemy jakiekolwiek dno pod stopami, zaczyna się wędrówka. Droga przez podświadomość jest niewypowiedzianie kręta. Idzie się bez jakichkolwiek wskazówek czy map. Otoczenie nudne, jednobarwne. Naprawdę postapokaliptyczny pejzaż, mówię wam. Niekiedy zasypiam, ale potem nawet o tym nie wiem. Bo między snem a jawą granica jest cieńsza od skóry, zapamiętajcie. Po pewnym czasie odcięta od większości bodźców zewnętrznych wyobraźnia wyostrza się. Z otaczającego mnie „błota” zaczynają formować się nowe kształty, które tylko czekają, aż nadam im nazwy, aż obudzę je do życia światłem mojego spojrzenia. Wtedy to wszystko zaczyna działać, cała ta magia. Słowa dotykają przedmiotów, a ja wreszcie czuję się jak jedyny pan i władca.
Po co odstawiam takie cyrki? Czemu ryzykuję nabawienie się ciężkiej paranoi? Bo powinno to – przynajmniej teoretycznie – zaowocować genialnymi pomysłami na nowe opowiadania i powieści. Ale jak dotąd efekty są opłakane. Dosłownie i w przenośni. Partaczę raz za razem. Wewnątrz niby idzie dobrze, ale na zewnątrz wychodzi tak jakoś nieudolnie, pokracznie. Każdy płód wyobraźni poroniony i zmieniony w krwawą plamę. Ha, ha! Nie, to nie było śmieszne… Ciężko stamtąd wywlec te przeklęte pomysły na światło dnia. Są jak niesforne dzieci, hodowane w cieniu, karmione ciemnością. Nie wszystko można przekazać zdaniami, słowami czy literami. Tego jest zbyt wiele i pozostaje poza kontrolą jakiegokolwiek języka, jakiejkolwiek formy przekazu. Pulsuje, faluje, pasożytuje na mnie, mnoży się. Sami wiecie. Nie zamknie się dżungli w puszce i nie wystawi na aukcji. Nie pomieścicie zbawienia w pigułkach, by je potem rozdawać za niewielką opłatą.
Jasne?
Nie, ciemne raczej…
Powrót do rzeczywistości przypomina pobudkę po zbyt długim śnie. Na ulicach każdy głos wydaje się dwa razy głośniejszy niż zazwyczaj. Każdy kolor rażący, wymuszający zmrużenie powiek. Każdy kształt wyraźny do granicy szaleństwa. Ludzie jak nie z tej planety, ich zachowania zupełnie absurdalne, rodem z koszmarów. Świat niczym cyrk, który rozrósł się od horyzontu po horyzont, z płachtą namiotu w kolorze nieba.
Obserwuję tę nierealną rzeczywistość, często myśląc, że być może jestem w piekle, ale samo pojęcie piekła wydaje się zbyt mało pojemne dla tych mrocznych, oślizgłych głębin, tych miliardów noszących ludzkie skóry zwierząt, nękanych przez urojenia. Trudno to zresztą w jakikolwiek sposób określić. Można próbować zapisać, ale w naszym języku jest za mało drżenia, wrzasku, chwytania za gardło, a zbyt wiele uciekania w zaułki konwencji, przyjemne jak objęcia matki.
Objawy wszystkich moich chorób nasilają się. Jest mi źle nawet we własnym ciele. Ruch kończyn staje się niemal niemożliwy do zsynchronizowania. Wypadam z formy. Mam wahania nastrojów. Trudność koncentracji. Myśli samobójcze. Robię się smutny bez powodu. Wszystko staje się nudne. Planeta Ziemia jak ziemia jałowa. Czasem chcę wyć, ale tracę siły i najgłośniejszy krzyk przestaje się różnić od szeptu. Najrozpaczliwszy płacz wydrenowany jest z łez. Jakbym oniemiały patrzył w przepaść, którą wtedy jestem.
Im głębiej docieram wewnątrz siebie, tym bardziej cierpię po wyjściu na zewnątrz. Oto cena, którą muszę płacić. Jak dotąd – w ciemno i bez efektów. Bo na razie własnej ścieżki szukam po omacku…
Ale skończmy już z gadaniem. Pora na dobre zacząć. Upleść jedną z miliona fabuł, ubrać słowa w odświętne fatałaszki, wyciąć z papieru postaci, nadać im życie i ciężar egzystencjalny. Zaczynając od siebie, nie bardziej autentycznego niż setki widm tańczących we wnętrzu czaszki.
            Patrzę na żaluzje, zza których przebija się szarawe światło, rysując cieniem kraty na parkiecie. Stół zdobi martwa natura: śmieci i robaczywe jabłka, poczerniałe banany, jak uśmiechy bez twarzy.
Siadam na podłodze, oparty o ścianę.
            Komórka pika w dłoni, wibrując...
O, czyżby zawiązanie akcji?!
Zamieram. Aż zapiera mi dech.
Pierwsze wydarzenie naprawdę godne przelania na papier. Powinienem wspomnieć, jaki to model telefonu, jaki kolor, skąd go mam i od kiedy. Szczegóły bywają ważne. Znam takie miejsce, które jest nimi wybrukowane, podobnie jak dobrymi chęciami.
Patrzę, że przyszedł sms.
Czytam powoli, na głos: „Mam cos dla ceibie, Damian. Bedziesz milo zaskoczony”.
            To od Krystiana, dawnego kolegi. Nie widziałem go od całych tygodni. Ciekawa rzecz, że jeszcze nie postawił na mnie kreski, jak cała reszta.
            Powinienem coś o nim powiedzieć, cokolwiek, ale jestem jeszcze zbyt słaby, by każdą postać ubierać w jej własną, osobną historię. Może kiedyś.
Na razie tylko pytania:
            Co też on może dla mnie mieć?
            Co też ktokolwiek może mieć dla kogoś takiego jak ja?"

Książkę ufundowało Wydawnictwo Oficynka

Więcej na temat Konkursowa 10 TUTAJ :)

Zbawienie („Zaginiona księga z Salem” Katherine Howe)

„Zaginiona księga z Salem” Katherine Howe
wyd. Niebieska Studnia
rok: 2010
str. 416
Ocena: 4,5/6 



Czy zastanawialiście się kiedyś, czy czary istnieją? Czy są na świecie ludzie potrafiący wykorzystywać te części mózgu, które dla przeciętnego zjadacza chleba są niedostępne i niezbadane? Czy to możliwe, by przed wiekami, gdy nauka kulała, a jedynym sposobem przekazywania wiedzy była relacja z ust do ust i wykonywanie niewielkich notatek na skrawkach papieru, które następnie były kierowane do adresata, działo się coś więcej? Coś tak istotnego, tak przełomowego i tak nieprawdopodobnego, że ludzie uznali, iż jedyne, co można zrobić, to się tego pozbyć? Czy mieszkańcy Salem mieli podstawy, by posądzać kobiety o czarowanie? Ja nad tym wszystkim zastanawiałam się wielokrotnie i, szczerze powiedziawszy, nie doszłam do żadnego konsensusu. Jedno jest pewne, Zaginiona księga z Salem prezentuje czytelnikowi intrygujący punkt widzenia na sprawę magii. Może więc warto się z nim zapoznać? By ułatwić Wam decyzję poniżej moje przemyślenia na temat tej książki. Zapraszam do lektury.

Connie Goodwin od najmłodszych lat pragnęła zostać „kimś”. Wierzyła, że jeśli będzie dostatecznie mocno się starała, jeśli wszystkie posiadane siły skieruje na jeden cel, to osiągnie wymarzony sukces. Wielu ludzi, którzy tak jak Connie pragną coś osiągnąć, scharakteryzować można za pomocą jednego, wszystkim znanego, sformułowania tj.: po trupach do celu. Panny Goodwin nie można jednak do tego grona zaliczyć, chyba że tym trupem byłaby ona sama. Bo jakich celów by nie obierała, jak bardzo nie chciałaby dotrzeć do mety, która czai się tuż za rogiem, gdy tylko ktoś poprosi ją o pomoc, ta niezwłocznie wyciąga pomocną dłoń. Nie inaczej było i tym razem. Zaraz po wyśmienicie zdanym egzaminie, którego zaliczenie było ostatnią przeszkodą na drodze Connie do odgórnej zgody na rozpoczęcie pisania pracy doktorskiej, z naszą bohaterką kontaktuje się jej matka. Nie ma w tym nic dziwnego, Grace od przeprowadzki do Santa Fe dość regularnie kontaktowała się z córką. Ich rozmów nie można jednak było zaliczyć do ciepłych i rodzinnych. Podczas ich odbywania od Connie bił ewidentny chłód, a Grace notorycznie zapominała (lub wypierała) istotne według jej córki fakty z jej życia, takie jak na przykład wspomniany wcześniej egzamin. Kto w końcu przejmowałby się takimi nieistotnymi szczegółami, kiedy do zbadania czekają aury, a za drzwiami ustawia się kolejka ludzi pragnących poznać zawiłości własnej przyszłości. W przeciwieństwie jednak do poprzednich rozmów, tym razem Grace kontaktuje się z córką w konkretnej sprawie. I tak właśnie, zamiast siedzieć w bibliotece i żmudnie wynajdywać niewykorzystane jeszcze przez nikogo źródła, które można byłoby  uwzględnić w pracy doktorskiej, Connie jedzie do Marblehead. To tam właśnie, w jednej z maleńkich wioseczek stanu Massachusetts, urodziła i wychowała się Grace, która w chwili obecnej pragnie sprzedać swą spuściznę, tak by w spokoju móc na stałe osiąść w Santa Fe. Connie w tym wszystkim stanowi oczywiście konia pociągowego, który grzecznie, zaraz po poleceniu wydanym przez matkę, udaje się na miejsce zesłania z wyraźnymi wytycznymi: niezwłocznie zająć się porządkami i poszukiwaniem potencjalnego kupca domu. Na miejscu okazuje się jednak, że cała operacja nie będzie taka prosta, jak się tego spodziewała nasza bohaterka. Na swojej drodze, co i rusz napotykać będzie kłody uniemożliwiające jej właściwe zajęcie się domkiem. Do tego wszystkiego, podczas porządków, odnajdzie kartkę z zapisanym imieniem i nazwiskiem, które zupełnie nic jej nie mówią. Kim jest, lub była tajemnicza Deliverance Dane? Czy to możliwe, by kobieta ta miała coś wspólnego z procesami czarownic mającymi miejsce w Salem w XVII wieku? Jakimi ścieżkami podąży Connie by dowiedzieć się, co wydarzyło się w przeszłości? Dokąd ją one doprowadzą? Jakie będą skutki podejmowanych przez dziewczynę działań? Kogo jeszcze spotka na swej drodze? Kto ostatecznie okaże się tym złym, a kto czyniącym dobro? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie sięgnąć po powieść autorstwa Katherine Howe, zatytułowaną Zaginiona księga z Salem.

Jak wszem i wobec dobrze wiadomo, lubuję się w paranormalnych lekturach. Tak więc gdy tylko się dowiedziałam, że Zaginiona księga z Salem trafi w moje ręce, niezmiernie się ucieszyłam. Szczerze powiedziawszy nawet nie wczytywałam się w noty wydawcy czy recenzje czytelników. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że dobrze robię, decydując się na tę pozycję. I po raz kolejny moja intuicja mnie nie zawiodła. Jak się jednak okazało, trafiłam na powieść zupełnie innego typu, niż się spodziewałam. Sama nie wiem czemu, ale utkwiło we mnie przeświadczenie, że książka w zdecydowanej większości zawierać będzie opis tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce wieki temu w słynnym i chyba wszystkim znanym Salem. Nie mówię, że tego w tej powieści nie znalazłam. Bo znalazłam. Fakty te zostały jednak przedstawione w zupełnie nieznany mi do tej pory sposób. Było to jednak niesamowite przeżycie, dzięki któremu, tak mi się przynajmniej wydaje, zyskałam odrobinę wiedzy, do której inni nie mają na ogół dostępu.

Książka napisana została w interesujący i przyciągający czytelnika sposób. Część rozdziałów przedstawia wydarzenia mające miejsce w 1991 roku, kiedy to główna bohaterka powieści udaje się do domu swej babki w celu przygotowania go do sprzedaży. W pozostałych rozdziałach autorka zaprezentowała nam dzieje kobiet z rodziny Dane, których linię zapoczątkowała Deliverance. Czy to możliwe, by miały one jakiś wyjątkowy, wrodzony dar? A może zawarły pakt z diabłem, dzięki czemu posiadły moce piekielne, umożliwiające im robienie tego, na co tylko przyszła im ochota? A może to wszystko to jedynie wymysły ludzi, którym działa się krzywda, i którzy jedynej jej przyczyny poszukiwali poza murami własnego domostwa, najlepiej w czarnej magii? Jaka jest prawda? Co wydarzyło się przed wiekami w Salem? Kto może odpowiedzieć na te pytania? Jedno jest pewne, Katherine Howe znalazła sposób, by w ciekawy sposób zaprezentować czytelnikom swój własny punkt widzenia. Polecam gorąco wszystkim miłośnikom rozwiązywania epokowych zagadek, miłośnikom czarów oraz całej reszcie populacji czytelniczej. Naprawdę warto przeczytać tę książkę.

Za książkę dziękuję portalowi Duże Ka

28 lutego 2012

Tysiące piosenek dla Grace („Drżenie” Maggie Stiefvater)

„Drżenie” Maggie Stiefvater
seria: Trylogia z Mercy Falls
wyd. Wilga
rok: 2011
str. 464
Ocena: 6/6



Czujesz zimno? Przeraźliwy chłód? Wieje delikatny wietrzyk, a ciebie dopadają niemożliwe do wytrzymania dreszcze. Jeszcze tylko chwila, mgnienie oka i ulegniesz przemianie. Tylko, co będzie później, skoro przeczuwasz, że to Twoje ostatnie lato? Nie będzie dla Ciebie kolejnej wiosny, nie zaczniesz z przyjaciółmi i rodziną kolejnego sezonu. To koniec. Czy jesteś na to gotowy?

Grace Brisbane, jako jedenastoletnia dziewczynka, została porwana z podwórka przez wilki. Tymi brutalnymi i, jak mogłoby się wydawać, zupełnie dzikimi zwierzętami, kierował tylko jeden instynkt – obezwładniający i wyniszczający głód. Bo ta zima była wyjątkowo zimna i uboga w pożywienie, które leśna zwierzyna mogłaby zdobyć. Z niewiadomych przyczyn dziewczynka w ogóle nie walczyła. Wywleczona do lasu poddała się zupełnie oprawcom, a ci nie próżnowali. Wilki niemal natychmiast zaczęły rozrywać jej ubranie i kąsać ciało. A ona nie robiła nic, tylko tępo patrzyła przed siebie. Tak było aż do chwili, gdy wśród wielu zerkających na nią żarłocznych oczu, dostrzegła jedne, patrzące na nią… jakoś inaczej, jakoś tak… ciepło, z zainteresowaniem i współczuciem. Przedziwne i przepiękne, złotobrązowe oczy należały do jednego z wilków, który przecisnął się przez sforę i zaczął poszturchiwać Grace. Nieme porozumienie, które ich połączyło, najprawdopodobniej uratowało życie głównej bohaterce powieści, bo nie wiedzieć jak i czemu, dziewczynka znalazła się w domu. O całym wydarzeniu wszyscy dość szybko zapomnieli. Wszyscy prócz Grace oczywiście, dla której wspomnienia tego zimowego dnia stanowiły cenną pamiątkę i początek zupełnie nowego życia. Od tej pory wszystko zaczęło kręcić się wokół wilków, a w zasadzie wokół jednego z osobników. Jego wzrok prześladował Grace latami i to nie tylko w snach, ale i na jawie. Bo wilk, który przed laty wybawił dziewczynę z opresji nie zniknął z jej życia. Przez większą część roku widywała go codziennie, na skraju lasu, tuż przy posesji jej rodziny. Nigdy jednak się do niej nie zbliżył, nigdy nie pozwolił się dotknąć czy dokarmić. Zawsze był czujny i uciekał, gdy Grace podchodziła zbyt blisko. Czego się bał? Dlaczego przed laty nie bał się stanąć w jej obronie i uratować od niechybnej śmierci, a teraz trzymał ją na dystans? Co nim kierowało wówczas, gdy przerwał żer swym pobratymcom? I jaki cel miało obserwowanie jej przez tych ostatnich sześć lat? Każda z tych kwestii trapi naszą bohaterka. Każde z tych pytań codziennie przelatuje przez jej umysł nie odnajdując żadnej odpowiedzi. Tak jest aż do chwili, gdy w rodzinnym miasteczku Grace, Mercy Falls, ginie jej rówieśnik, Jack Culpeper. Jak się okazuje chłopak został pogryziony przez wilki i wskutek doznanych obrażeń – zmarł. Mieszkańcy wpadają w popłoch, dotychczas nikt nie myślał o wilkach jak o śmiertelnym zagrożeniu. Do tej pory nikogo nie zaatakowały, nikogo poza Grace. W końcu podjęta zostaje decyzja i mężczyźni ruszają do lasu, by wybić dziką zwierzynę. Naszej bohaterce nie mieści się to w głowie, postanawia więc zainterweniować. Niestety, niemal bezskutecznie. Ostatecznie zostaje odprowadzona pod dom gdzie znajduje... No właśnie, co, lub kto i w jakim stanie, czeka na tarasie Grace? Czy to możliwe, by przez te wszystkie lata wcale nie wiedziała, kto ją obserwuje, by nie wiedziała, kto uratował ją przed śmiercią? Kim jest on? Kim jest ona? Chcecie się dowiedzieć? PRZECZYTAJCIE DRŻENIE!!!!

Drżenie to jedna z lepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać. Jeśli chodzi o rok 2012, który przecież dopiero przed chwilą się rozpoczął, pierwsza część Trylogii z Mercy Falls jest zdecydowanie najlepszą książką, jaką miałam w ręku. Wciąż pozostaje pod jej wpływem. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że lada chwila zrobi się zimno, ciemno i nieprzyjemnie, a zza rogu wyjrzy Sam. Nie mogę sięgnąć po kolejną książkę, bo wciąż mam w głowie bohaterów poprzedniej. Nie mogę skupić się na pisaniu tej recenzji, bo zastanawiam się, co wydarzy się w kolejnej części tej trylogii. Jestem po prostu oszołomiona. Dawno nie czytałam tak dobrze skonstruowanej powieści. Choć, teoretycznie, skierowana jest do nastolatków, to wieje od niej dojrzałością. Dialogi są bardzo dobre, bohaterowie wyśmienicie skonstruowani i podejmujący przemyślane decyzje. Podczas lektury nie czuje się zażenowania, jakie zwykle ogarnia człowieka, gdy obserwuje zachowanie młodzieży. Do tego wszystko wydaje się takie realne, że aż trudno uwierzyć, iż to tylko książka. Przyznać się Wam muszę, że wielokrotnie śmiałam się z bohaterami. Zdarzało mi się również z nimi smucić. A na sam koniec wraz z nimi płakałam… i to nie jeden raz. Nadmienić powinnam jeszcze, że Drżenie Maggie Stiefvater czyta się jednym tchem, a gdy odkłada się ją na bok, to już po chwili coś skłania nas do wzięcia jej ponownie w ręce i czytania. Ta powieść jest naprawdę dobra i zdecydowanie warto ją było przeczytać. Polecam Wam ją z całego serca.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Wilga :)

Pożeracz snów - Bettina Belitz (nagroda w Konkursowie 10)

Konkursowo powoli się kończy. Ale jeszcze się nie skończyło. Przyszedł czas na zaprezentowanie kolejnej nagrody, która może stać się Waszą własnością. Nie wymagam wiele. Bierzecie udział w konkursie - możecie wygrać. Wypowiadacie się pod postami, możecie otrzymać daną nagrodę. Nie wypowiadacie się - w zupełności decyduję ja. Oczywiście jeśli jakaś wypowiedź spod postów wyjątkowo do mnie trafi... to może ktoś otrzyma nagrodę bez udziału w Konkursowie? A może kogoś z odpowiadaczy wylosuje? No i pamiętajcie, że wciąż liczą się wyróżnienia z poprzednich konkursów. Oczywiście szanse idą w górę jeśli i teraz zabłyśniecie. A myślę, że warto. Poniżej nota Wydawcy dotycząca Pożeracza snów. Zapraszam i czekam :)


Pożeracz snów - Bettina Belitz




Piękno naznaczone złem...
Miłość na granicy jawy i snu...

Ona - wrażliwa, samotna, nie chce się pogodzić z przeprowadzką na wieś w lasach Westerwaldu.
On - niesamowicie przystojny, intrygujący i groźny. Ellie wyczuwa, że tkwi w nim głęboka tajemnica, ale choć się boi - za wszelką cenę chce się z nim spotykać.
To on - Colin Blackburn - ratuje ją w czasie burzy i od tej chwili Ellie nawiedzają niesamowite sny, groźne i jednocześnie fascynujące. Sny, które prowadzą ją na granicę dwóch światów...
Dzieli ich wszystko. Łączy tylko tajemnica.



Książkę ufundowało Wydawnictwo Znak Emotikon

Więcej na temat Konkursowa 10 TUTAJ :)

27 lutego 2012

Piętno prawdy - Krzysztof Gawkowski (nagroda w Konkursowie 10)

Żeby tradycji stało się zadość - kolejny dzień, kolejna nagroda. Tym razem jest to pozycja ufundowana przez Wydawnictwo WFW. Poniżej nota wydawcy. Jeśli jesteście zainteresowani - komentujcie :) Pamiętajcie, że słowa się liczą, pokażcie, jak bardzo chcielibyście otrzymać daną nagrodę, może trafi ona w wasze ręce :)


Piętno prawdy - Krzysztof Gawkowski


Głowę Franza przeszył nagle ostry ból. Przez chwilę stał jakby zamroczony, nie wiedząc, skąd wraca ani dokąd idzie. Oparł się o ścianę, na której wisiały strzępy plakatów i kartki z ogłoszeniami. „Kurwa, chyba muszę przystopować z robotą” – pomyślał. Wziął głęboki oddech i spojrzał na ulicę. Była skąpana w bladym świetle nocnej latarni, otulona niczym niezakłócona cisza. Sięgnął do kieszeni płaszcza, po czym wyciągnął dość zmiętego papierosa. Odpalając go, zwrócił uwagę na klepsydrę wiszącą na wysokości jego oczu. Zaciągnął się mocno, a potem długo wpatrywał się w zawiadomienie. „Jeremi Kozak, lat 26”. Przypomniał sobie, jakieś pół roku temu czytał podobny nekrolog. Chłopak, który wtedy zmarł, był równie młody.


Krzysztof Gawkowski – rocznik osiemdziesiąty, z wykształcenia politolog, z zamiłowania społecznik i polityk. Obecnie doktorant na wydziale nauk społecznych. Pasjonat historii, fotografii i sportu. Piętno prawdy jest jego debiutem literackim i realizacją pomysłu, który nosił w sobie od lat.


Książkę ufundowało Wydawnictwo WFW

Więcej na temat Konkursowa 10 TUTAJ :)

Gejem być („Gej w wielkim mieście” Mikołaj Milcke)


„Gej w wielkim mieście” Mikołaj Milcke
wyd. Dobra Literatura
rok: 2011
str. 388
Ocena: 4,5/6


Gdy tylko usłyszałam o tej książce, zdecydowałam, że ją przeczytam. Uważam się za osobę tolerancyjną i nigdy nie miałam problemów z akceptacją tego, co się wokół mnie dzieje. Każdy sam decyduje jak i z kim chce żyć. Nic mi do tego. Co prawda w życiu osobistym nigdy nie miałam okazji poznać nikogo, kto cechowałby się odmienną orientacją seksualną, wydaje mi się jednak, że nie stanowiłoby to dla mnie żadnego problemu. Nie odstraszają mnie również filmy i książki traktujące o homoseksualizmie. Moją przygodę z powieściami fantasy zaczęłam od cyklu, w którym głównym bohaterem był gej i powiem Wam, że gdybym była mężczyzną, no i gejem oczywiście, to bym się w nim na pewno zakochała. Dlatego nawet przez chwilę się nie wahałam, decydując się na tę lekturę. I choć odbiega ona nieco od tego, co zwykłam czytać, to nie zawiodłam się na niej, a to chyba jest najważniejsze. O czym dokładnie traktuje książka Mikołaja Milcke’go? Postaram się przybliżyć to Wam poniżej.

Głównym bohaterem powieści Gej w wielkim mieście jest dwudziestodwuletni chłopak z malej mieścinki na Lubelszczyźnie. Dotychczas jego życie układało się dość nieciekawie. Mieszkańcom prowincji trudno przychodzi akceptacja ludzi odmiennych, w szczególności homoseksualistów. Jego orientacja seksualna źle widziana jest również w rodzinnym domu. Jeśli dodać do tego fakt, że rodzice są alkoholikami a brat młodocianym przestępcą (który nomen omen jest lepiej traktowany przez ojca, niż nasz bohater), to trauma murowana. Chłopak postanawia więc rozpocząć życie od nowa. Wyrusza więc na podbój wielkiego świata, w którym będzie mógł wystartować z czystą kartą. Za cel obiera Warszawę, a ściśle mówiąc – Uniwersytet Warszawski. To właśnie na nim postanawia spełnić jedno ze swoich marzeń i zostać dziennikarzem.  Nie jest to jednak takie proste, jakby się mogło wydawać. Nasz bohater, pomimo nowoczesnego światopoglądu wychował się w małym miasteczku, nie może się więc odnaleźć w nowym otoczeniu. Na szczęście taki stan nie trwa zbyt długo. Powoli nawiązuje nowe znajomości, poznaje również ludzi, którzy nie mają problemu z zaakceptowaniem jego homoseksualizmu. Wszystko idzie więc w jak najlepszym kierunku. Pewnego dnia na drodze chłopaka staje Wiktor. Przystojny i pociągający mężczyzna jest dokładnie tym, czego brakowało w życiu bohatera. Nie musimy długo czekać na rozwój wydarzeń, bo chłopcy dość szybko zostają parą. Dzięki Wiktorowi chłopak zaczyna dojrzewać. Niestety dorosłe życie to częściej upadki, niż wzloty, o czym student dziennikarstwa przekonuje się na własnej skórze. Czy jego związek z Wiktorem przetrzyma próby, na które zostanie wystawiony? Czy chłopaka dogonią demony przeszłości? Czy gejowi faktycznie może być lepiej w wielkim mieście? Odpowiedzi na te, i na wiele innych pytań znajdziecie w bardzo interesującej lekturze, jaką jest Gej w wielkim mieście.

Jak już wcześniej wspomniałam, ja na tej powieści się nie zawiodłam. Książka została napisana w bardzo przystępny sposób. Rozdziały są krótkie i nie przytłaczają czytelnika, a całość jest lekka i napisana z dużym poczuciem humoru. Na pewno nie jest to książka dla wszystkich i wiele osób może w niej znaleźć rzeczy, które będą dla nich nie do zaakceptowania. Ja z pewnością nie zaliczam jednak do tego grona. Mnie książka się podobała, choć miejscami, szczególnie na początku, była infantylna i odrobinę niedojrzała. Zresztą tak jak bohater, co w zasadzie jest dość logiczne, biorąc pod uwagę jego wychowanie i miejsce pochodzenia. Na koniec dodam, że podobno ma powstać kontynuacja przygód Geja w wielkim mieście. Ciekawe czym tym razem zaskoczy nas autor. Zachęcam do przeczytania.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Dobra Literatura

26 lutego 2012

Szósty - Agnieszka Lingas-Łoniewska (nagroda w Konkursowie 10)


Został tydzień do zakończenia Konkursowa 10. A ja wciąż prezentuję nagrody :) Tym razem przyszedł czas na pozycję Wydawnictwa Replika. 28 lutego 2012 na rynku pojawi się wznowienie powieści Szósty autorstwa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Ja już nie mogę się doczekać, liczę, że Wy również. Poniżej prezentuję notę wydawcy i ... coś specjalnego. Na potrzeby Konkursowa 10 autorka wybrała fragment książki, który zaprezentuję w tym poście :) Zapraszam do komentowania postu (może akurat Wam trafi się ta książka) i wysyłania zgłoszeń w Konkursowie. Warto :)

„W szóstym dniu Bóg stworzył człowieka – mężczyznę i kobietę. W szóstym dniu... odbiorę ci życie, bo ja jestem twoim bogiem”.


Miłość, która rodzi się pośród zbrodni.
Przeznaczenie, przed którym nie da się uciec

Polska nie jest już bezpiecznym miejscem. Zwłaszcza dla zielonookich blondynek, które od jakiegoś czasu padają ofiarą seryjnego mordercy, któremu środowisko policyjne nadało przydomek Szósty.
Jego tropem podąża inspektor Marcin Langer, stojący na czele Śląskiej Grupy Śledczej. Pomaga mu Alicja Szymczak, której zadaniem jest sporządzenie portretu psychologicznego mordercy.
Wkrótce Alicję i Marcina połączy coś więcej niż tylko sprawy zawodowe. Zresztą, jak się okazuje, nie jest to pierwszy raz, kiedy ich drogi się przecinają...

Czy inspektor Langer zachowa zimną krew i podejmie grę, w której stawką będzie życie ukochanej?
Kim jest Szósty? Co nim kieruje? Być może morderca jest znacznie bliżej, niż może się wydawać.

No i fragment powieści :)

– Nie lubię histeryczek. I nie lubię jak ktoś mówi mi, co mam robić. Na wszystko przyjdzie pora. A teraz przyszło mi coś do głowy i muszę się tym zająć. – Przykrył ją kocem i jeszcze jednym, otulając mocno i niemal pieszczotliwie głaszcząc po policzku. – Wrócę wieczorem, żebyś nie była sama. Ja też nie lubię ciemności, moja piękna Ewo... Nigdzie się stąd nie ruszaj – popatrzył w jej zrezygnowane i zapłakane oczy. – I już nigdy nie próbuj robić mi psychoanalizy. Nie masz pojęcia o czym mówisz.
– Nie masz pojęcia co robisz. Nie możesz robić czegoś takiego – powiedziała cicho, panując już nad sobą.
– Mogę. Wszystko mogę. Kiedyś ktoś zniszczył cały mój świat. Stworzyłem go na nowo. Swój. Własny. Jestem bogiem. Mogę wszystko. Daję i odbieram. I zbawiam. I do tego właśnie jesteś mi potrzebna. Ale... jesteś inna niż tamte... – Zacisnął szczęki i wpatrywał się w jej twarz. – I zrobię też coś dla ciebie. – Poderwał się do góry i patrzył na nią z uśmiechem, a jego oczy znowu zamieniły się w dwa zimne kamienie. – Ten twój były to Marek Kowalczuk? Zamieszkały w Tychach, przy
ulicy...
– Przestań! Proszę... – Krzyknęła drżącym głosem.
On tylko uśmiechnął się, błyskając białymi zębami, założył czarną skórzaną kurtkę, zgarnął leżącą na łóżku komórkę, popatrzył jeszcze raz na leżącą na łóżku kobietę, przesłał jej całusa i wyszedł, a jego śmiech rozbrzmiewał głośnym echem w jej głowie, jeszcze długo długo po jego wyjściu.

Kilkadziesiąt minut później, niewysoki mężczyzna schował wózek do garażu i wszedł do ciemnej, zimnej bramy. Jego żona wraz z dzieckiem poszła już na górę. Wrócili właśnie od lekarza, bo mały był przeziębiony. Gdy mężczyzna wchodził do bramy, mignął mu z boku jakiś wysoki cień. Kątem oka dostrzegł szybki ruch i zanim zdążył zareagować, poczuł silne uderzenie i ktoś przyciskał go do ściany, trzymając dużą dłoń na ustach. Napadnięty nie należał do chucherkowatych mężczyzn, regularnie trenował na siłowni a wychowując się w takiejdzielnicy jak ta, niejednokrotnie brał udział w bójkach, walcząc z większymi i silniejszymi od siebie. Ale teraz nie miał najmniejszych szans, żeby nawet drgnąć. Popatrzył w niemal czarne oczy tego faceta i zobaczył w nich coś, co sprawiło że poczuł zimny dreszcz przerażenia, który przebiegł mu przez ciało.
– Pan Marek Kowalczuk, jak mniemam? – Napastnik odezwał się niskim i lekko zachrypniętym głosem, jednocześnie powoli zdejmując dłoń z ust przerażonego mężczyzny.
– Czego chcesz?
– Znasz Ewę Kalinowską? – Wysoki mężczyzna, spytał z lekkim uśmiechem.
– Znałem, chodziliśmy kiedyś... Co chcesz ode mnie człowieku? – W głosie Marka słychać było panikę, pomieszaną ze strachem.
– Dobrze, że ją zostawiłeś. Zmarnowałaby się przy takim kłamliwym kutasie... – Meżczyzna przestał się uśmiechać i teraz mierzył zimnym wzrokiem, wpatrzonego w siebie człowieka.
– O co ci, kurwa, chodzi?
O sprawiedliwość, śmieciu... – Napastnik błyskawicznie wziął zamach głową i z całej siły uderzył trzymanego mężczyznę w sam środek czoła, a ten odniósł wrażenie, że zderza się z czymś twardym i szybkim jak błyskawica, a potem, na szczęście dla siebie, nie widział, nie słyszał i nie czuł już nic.

Książkę ufundowało Wydawnictwo Replika

Więcej na temat Konkursowa 10 TUTAJ :)



Konkursowo 10 - przypomnienie

Do końca Konkursowa 10 już tylko tydzień. Wciąż czekam na odpowiedzi w konkursie i pilnie czytuję Wasze wypowiedzi pod postami prezentującymi kolejne konkursowe nagrody. Cieszy mnie, że Konkursowo 10 ma taką dużą popularność. Liczę, że nie zapominacie o nim (bo jakżeby można?) i informujecie znajomych o całej akcji. Już na finiszu powinniście wiedzieć, że do samego końca zwycięzcy nie będą wiedzieć co :) Książki w większości wychodzić będą od Wydawców, więc raczej nie macie co liczyć na wielką paczkę, zawierającą kilka pozycji... ale zwycięzcy pewnie będą mogli się spodziewać kilku wizyt listonogi :D Strasznie się przed tym finiszem denerwuję. Jedne książki mają większą inne mniejszą popularność, a do rozdania są wszystkie. Okazać się więc może, że ktoś dostanie pozycję, po którą się nie zgłaszał... liczę jednak, że uda mi się wszystko prawidłowo rozplanować i nikt nie będzie zawiedziony :)

Więcej o Konkursowie 10 TUTAJ

Poniżej lista konkursowych nagród, które zostały już zaprezentowane :)

Aleja bzów - Aleksandra Tyl 



Ten gruby - Barbara Ciwoniuk


ps. Czy wy też zawsze pisząc słowo wszytsko robicie w nim błąd?? Tak jak ja teraz? (specjalnie tego nie poprawiam...).

25 lutego 2012

Aleja bzów - Aleksandra Tyl (nagroda w Konkursowie 10)

Kolejny dzień i kolejna nagroda. Tym razem prezentuję pozycję Wydawnictwa Prozami. Nim jednak przejdę do opisu Alei Bzów mam jedną informację :) Maj już blisko, a w  maju... tak kochani, w maju kwitną bzy. I właśnie dlatego w maju spodziewać się możemy dalszych losów bohaterów Alei. Warto przed lekturą drugiej części sięgnąć po pierwszą. Szczególnie wówczas, gdy jest ona taka znakomita :)

Aleja bzów - Aleksandra Tyl



Na głowę Izabeli, młodej, samotnej dziennikarki spadają kolejne problemy. Zawierucha w pracy, nagły wyjazd jedynej przyjaciółki, kłopoty finansowe – to wszystko kumuluje się w jednym czasie. Na domiar złego nadchodzi wiadomość, że pałac na wsi, położony przy uroczej Alei Bzów, w którym Izabela spędziła dzieciństwo i w którym mieszka jej babcia - został sprzedany przez gminę i staruszka niebawem zostanie eksmitowana.  Dopiero gdy Izabela poznaje Monikę – matkę chorego dziecka, jej własne problemy odchodzą na dalszy plan. Zaangażowana w pomoc nowej koleżance, pochłonięta pracą, nie zauważa, że i do niej powoli zaczyna uśmiechać się szczęście. Bo choć przeprowadzka babci wydaje się być nieunikniona, to każda wizyta w Alei Bzów powoduje u Izabeli mocniejsze bicie serca...

Aleksandra Tyl – humanistka, optymistka, romantyczka. Odkąd skończyła trzydzieści lat, jej licznik czasu się popsuł i nie zamierza go naprawiać. Relaksuje się malując akrylami na płótnie. Lubi kuchnię włoską, czerwone wino i hiszpańską muzykę. Uzależniona od czekolady. Nie lubi horrorów, niedopasowanych ubrań i głośnych budzików.  
Fascynują ją ludzie, różnorodność charakterów i temperamentów. Uważa, że każdy jest osobnym wszechświatem, a tym, co potrafi je trwale złączyć jest miłość.

Książkę ufundowało Wydawnictwo Prozami

Więcej na temat Konkursowa 10 TUTAJ :)

To, co ważne… („Porwanie” Wolf Haas)

„Porwanie” Wolf Haas
wyd. G+J Książki
rok: 2012
str. 232
Ocena: 4/6


Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie przeżyć to, co musiała przejść jedna z bohaterek powieści Wolfa Hassa. Wydaje mi się to… niewyobrażalne i nieznośne. Nawet teraz, nie mając nawet najmniejszych szans, na znalezienie się choćby w podobnej sytuacji do tej, w której postawiona została pani doktor Kressdorf, nie potrafię uspokoić serca i rozszalałych myśli. Bo jak można przejść do porządku dziennego nad sprawą nagle znikającego, dwuletniego dziecka? Jak można zrozumieć i logicznie wytłumaczyć, że w jednej chwili ktoś jest, a sekundę później już go nie ma? Nie wiem… i nie mam pojęcia jak, i czy w ogóle, udało się to przeżyć tej kobiecie. Jedno jest pewne, taki dramat zostawia po sobie ogromne rany, które mogą już nigdy się nie zabliźnić. Co dokładnie wydarzyło się w życiu austriackiej ginekolożki?  Pozwólcie, że postaram się przybliżyć Wam to odrobinę.

Patrząc z boku, wydawać by się mogło, że pan Simon podejmując jakiś czas wcześniej decyzję o zmianie miejsca zatrudnienia oraz stanowiska pracy, samoistnie skazał się na pewnego rodzaju degradację społeczną. No bo w końcu, kto to widział, by szanowany policjant rzucał wyuczony i wypraktykowany zawód by zostać… szoferem. Takie rzeczy zwykle nie mają miejsca. Zwykle nie oznacza jednak nigdy. No i właśnie w opisywanym przeze mnie przypadku rzecz się ma zgoła inaczej. Bo prowadzenie samochodu, dla pana Simona rzecz jasna, to spełnienie marzeń. A gdy jeszcze może prowadzić ten samochód i od czasu do czasu zerkać we wsteczne lusterko, by zobaczyć uśmiechniętą twarzyczkę malutkiej Helenki, to już w ogóle cud, miód i orzeszki, jak to się potocznie mówi. A taką okazję miewa w zasadzie codziennie, bo to właśnie Helena jest jego stałą pasażerką. Może Was to nieco dziwić, dwuletnia dziewczyna posiadająca własnego szofera? Cóż jednak poradzić, jeśli ma się bardzo zapracowanych rodziców, którzy pracują w różnych częściach Europy? Siłą rzeczy dziecko prowadzi raczej koczowniczy tryb życia i większą część dnia spędza na tylnym siedzeniu BMW. I tak oto, pewnego dnia, w drodze od jednego z rodziców do drugiego okazuje się, że pan Simon zapomniał zatankować samochód. To mu się nigdy wcześniej nie zdarzyło, zawsze skrupulatnie pilnował, by w momencie zapakowania maluszka do fotelika bak był pełen i umożliwiał dojechanie z punktu A do punktu B. Jak się jednak okazuje, nie tym razem. Kierowca zjeżdża więc z wyznaczonej trasy, tankuje samochód, pucuje czyste szyby (mazanie ich pianą niezwykle rozśmiesza dziewczynkę) i udaje się do sklepu, by zapłacić. Spędza tam jednak dłuższą chwilę, ponieważ postanowił uszczęśliwić swoją małą pasażerkę czekoladą, nie mógł się jednak zdecydować, jaki smak najbardziej przypadłby do gustu Helence. Po kilku minutach pan Simon udaje się w końcu w kierunku odstawionego na boczny parking samochodu, gdzie okazuje się, że dziecka już nie ma. Nic nie daje mruganie oczami. Nie pomaga używanie magicznego pilota, który jak na zawołane zamyka i otwiera drzwi samochodu. Nie przynosi również skutku obchodzenie terenu stacji i zaglądanie w różne zakamarki. Dziecka nie ma. Zaginęło, zniknęło. W końcu kierowca wpada w panikę, choć, muszę być szczera, jest to bardzo dziwny rodzaj paniki. Pan Simon zaczyna szaleć, dostaje się do sklepu i informuje obecnych, że… coś zostało skradzione z jego samochodu. Nie wspomina jedynie, że tą skradzioną rzeczą, jest dziecko. Czemu były policjant postępuje tak nielogicznie? Dlaczego reaguje aż tak emocjonalnie? Jakie skutki przyniosą te jego działania? Gdzie go doprowadzą? Jak zareagują rodzice maluszka, gdy dowiedzą się, co się wydarzyło? Gdzie podziała się Helenka? Kto i dlaczego ją zabrał? Na te, i na wiele innych pytań, odpowiedzi znajdziecie w powieści napisanej przez Wolfa Haas’a zatytułowanej Porwanie.

Jeśli idzie o zupełną szczerość, to… czegoś mi w tej powieści brakowało. Trudno jest mi jednak jednoznacznie określić, co to takiego było. Temat zdecydowanie był trafiony. Nieczęsto mam okazję znaleźć na rynku książkę, której tematyka poruszałaby tego typu problemy. Zapewne z tego właśnie powodu tak niecierpliwie wyczekiwałam chwili, w której będę miała okazję sięgnąć po tę powieść. Gdy w końcu przyszła jej pora, z wielkim ożywieniem rozpoczęłam lekturę, która niestety okazała się zupełnie inna od moich wyobrażeń. Po pierwsze, główny bohater. Choć nawet polubiłam pana Simona, to zdecydowanie nie mogę zaliczyć go do grona moich faworytów. Był taki jakiś… dziwny. Po drugie, narracja. Książka została napisana w pierwszej osobie, ale z perspektywy zupełnie nam nieznanego bohatera, opisującego wydarzenia mające miejsce w powieści. Do tego wszystkiego dochodzi chronologia wydarzeń która, delikatnie mówiąc, jest poplątana. W jednej chwili autor opisuje jakieś wydarzenia, by już za chwilę cofał się do przeszłości. Albo, co moim zdaniem jest dużo gorsze, autor przewiduje przyszłość, wypowiadając ustani narratora teksty w stylu „jeszcze nie zwariował, ale za trzynaście godzin zwariuje naprawdę”. Nie wiem, skąd u mnie taka awersja do tego typu zwrotów, ale bardzo mnie one drażnią. Każdy potencjalny czytelnik dodatkowo wiedzieć powinien, że zdecydowana większa część powieści zawiera przemyślenia narratora o tym, o czym myślał w danej chwili pan Simon. I choć znajdziemy w tych przemyśleniach wiele istotnych informacji, to niestety nie zawsze są one napisane w na tyle interesujący sposób, by czytelnik miał ochotę je przeczytać. Więcej zarzucić książce nie mogę. Zasadniczo jest ona dobrą powieścią, ale zawiera pewne drażniące mnie elementy, które dla innych mogą nie stanowić żadnego problemu. Jak już wcześniej wspomniałam, pomysł na temat przewodni książki był bardzo ciekawy, a i jego realizacja według mnie zasługuje spory plus. Ogólnie książkę oceniam dobrze i zachęcam Was do jej przeczytania. Może uda Wam się mnie przekonać, że pomyliłam się w mojej ocenie?

Za książkę wielkie dzięki Wydawnictwu G+J Książki
Baza recenzji Syndykatu ZwB

24 lutego 2012

Zafon znowu w Muzie :D

Z zapowiedzi wydawniczych :) czyli nadesłane przez pana Artura z Muzy :)


19 kwietnia 2012 r. powróci

                                                    legendarny Cmentarz Zaginionych Książek
                                                   w najnowszej powieści Carlosa Ruiza Zafona


                                                                    Więzień Nieba


Szczegółów wypatrujcie w najbliższych dniach na stronie i facebooku Muzy.

Ja czekam z zapartym tchem, a Wy?

Ten gruby - Barbara Ciwoniuk (nagroda w Konkursowie 10)


Dziś chciałabym Wam zaprezentować kolejną książkę, którą można wygrać w Konkursowie 10. Tym razem jest to pozycja Wydawnictwa Znak Emotikon. O kim opowiada powieść Ten gruby? Jaki jest Ten gruby? Jeśli chcecie się dowiedzieć, koniecznie musicie przeczytać. A by przeczytać, trzeba mieć książkę. Jedną taką możecie zdobyć w moim Konkursowie. Czekam na wypowiedzi pod postami, może akurat do Was trafi książka :) Prócz tego wciąż oczywiście czekam na odpowiedzi w Konkursowie 10. Poniżej informacje od Wydawcy na temat książki Ten gruby autorstwa Barbary Ciwoniuk. 


Ten gruby - Barbara Ciwoniuk



Otyły frajer, pośmiewisko całej szkoły.
Nadopiekuńcza matka, toksyczna rodzina. Znacie to?
Jacek tkwi w tym bagnie od lat. Wydaje mu się, że nic się nie da zrobić. A jednak...
Ten gruby to opowieść o chłopaku, który mimo przeciwności losu znajduje sposób na walkę z własnymi słabościami. Czy będzie miał odwagę i siłę by wytrwać? Czy znajdzie kogoś, kto go zaakceptuje?






Książkę ufundowało Wydawnictwo Znak Emotikon

Więcej na temat Konkursowa 10 TUTAJ :)

23 lutego 2012

Ofiara Polikseny - Marta Guzowska (nagroda w Konkursowie 10)

Pamiętacie, jak się Wam podobała moja recenzja Ofiary Polikseny? I jak każdy chciał tę książkę? No to teraz macie szansę się wykazać :) Poniżej nota Wydawcy książki autorstwa Marty Guzowskiej. Mówię Was - genialnej. Poważnie, warto ją przeczytać. W komentarzach pod postem czekam na Wasze zgłoszenia :) Pamiętajcie, że wygrać można również dzięki nim :)

Ofiara Polikseny to nie tylko trzymający w napięciu kryminał, ale również świetny portret środowiska archeologów i pożegnanie z romantycznymi wyobrażeniami dotyczącymi ich profesji. Marta Guzowska debiutuje w sposób brawurowy: zapomnijmy o Indianie Jonesie i Larze Croft! Przed nami Mario Ybl: pijak, który boi się ciemności, degenerat życiowy i wybitny naukowiec... Stanowisko wykopaliskowe w Turcji, słynna Troja, która nie wygląda bajkowo. Panuje nieznośny skwar, kłębią się stada turystów, wszystkich obsiadają muchy. Ekipa archeologiczna znajduje tajemniczy szkielet na terenie archaicznego cmentarzyska. Wiele wskazuje na to, że mogą być to szczątki mitycznej Polikseny. Sensacja wisi w powietrzu. Naukowcom nie jest jednak dane długo cieszyć się swoim znaleziskiem, ich koleżanka bowiem zostaje bestialsko zamordowana, a jej zwłoki złożone na starożytnym ołtarzu. Jak się niebawem okaże, nie będzie to jedyna ofiara. Prace ekipy zostają wstrzymane. Mario Ybl, ceniony antropolog, ekspert od ludzkich szczątków wspierający archeologów w pracy, zaczyna nabierać podejrzeń, ale nikt nie traktuje go poważnie...

[...] morderca ciągle jest jednym wielkim znakiem zapytania. Niektóre poszlaki wskazują, że jest to osoba posiadająca wiedzę z zakresu archeologii, co rzuca w jakimś sensie cień na całą ekipę. Jednak tak naprawdę wszyscy są pewni, że zagrożenie przyszło z zewnątrz.
Ofiara Polikseny to lekka książka, idealna jako czytadło na plażę, którego inteligentny czytelnik nie będzie musiał ze wstydem chować przed znajomymi.
Marta Jędraszczyk

Ofiara Polikseny to niezwykle udany debiut pisarski, od początku do końca trzymający w napięciu, ujmujący nie tylko warsztatem autorki, ale i wiedzą merytoryczną, umiejętnością utrzymania odpowiedniego poziomu napięcia i stworzeniem postaci genialnego cynika, Ybla. Zachęcam gorąco do lektury tej powieści, skończyła się era doktora Jonesa, może czas na profesora Mario Ybla? Jestem za!
Agnesscorpio

Marta Guzowska archeolog z tytułem doktora, pracownik Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego; obecnie mieszka w Wiedniu. Specjalizuje się w badaniach ceramiki z II tysiąclecia p.n.e. z rejonów Egei i zachodniej Anatolii. Brała udział w licznych wykopaliskach na terenie Grecji i Izraela. Od dwunastu lat jest członkiem ekipy wykopaliskowej w Troi. Ofiara Polikseny to pierwsza część cyklu kryminalno-archeologicznego, którego głównym bohaterem jest Mario Ybl; autorka pracuje nad kolejnym tomem.

A tu jeszcze mała gratka, czyli filmik :D

Książkę ufundowało Wydawnictwo W.A.B.


Więcej na temat Konkursowa 10 TUTAJ :)