„Sprawa Rembrandta” Daniel Silva
wyd. Muza
rok: 2012
str. 384
Ocena: 5/6
Wierzycie w cuda? A w mistyczny plan, mówiący, że
każde wydarzenie ma głębszy sens, nawet gdy wydaje się nam, że wcale go nie ma?
A może słynne Oko za Oko, Ząb za Ząb, przemawia do waszej podświadomości? Ja dotychczas wychodziłam z założenia, że jest
jak jest i raczej nikt nie mam większego wpływu na to, co dzieje się w moim
bliższym i dalszym otoczeniu. Po lekturze Sprawy Rembrandta zmieniam zdanie. Wyższe
siły istnieją i dadzą o sobie znać. Wcześniej bądź później.
Gdy kilka lat wcześniej Christopher Liddell
sprowadzał się do Glastonbury, w myślach majaczyło mu tylko jedno wyobrażenie –
spokojna przyszłość z ukochaną kobietą. Niestety, nie mógł się bardziej pomylić.
Już wkrótce po wielkiej rewolucji, jaką niewątpliwie była dla niego wyprowadzka
z londyńskiego Notting Hill, jego świat wywrócił się do góry nogami – Hester
zdecydowała, że ich wspólna ścieżka właśnie się rozdzieliła, w związku z czym
powinni się pożegnać. Większość mężczyzn w takim wypadku dyskretnie by się wycofało,
jednak nie Liddell. Ze względu na miłość do Emily, córki jego i Hester, postanowił
zostać w Gladstonbury. To tu otworzył swoje studio, w którym zajmował się
renowacją obrazów. I to tu zginął z ręki bandyty, który pewnego dnia właśnie
jego warsztat obrał sobie za cel rabunku. Jak się w trakcie rozwoju akcji
dowiadujemy, nie był to zwykły napad. Złodziej przyszedł po konkretny obraz i
mimo tego, iż w studio znajdowało się wówczas wiele cennych okazów, wyszedł
tylko z jednym: nieznanym dziełem Rembrandta, przedstawiającym najpewniej jego
kochankę. Czemu złodziej zabrał akurat ten obraz? Czemu Christopher zginął? Czy
ten rabunek można zaliczyć do serii jemu podobnych, które miały miejsce na terenie
całego globu? Jaką tajemnicę kryje dzieło Rembrandta? To tylko kilka pytań,
które nasuwają się czytelnikowi już na samym wstępie lektury, a z każdą
przeczytaną stroną rodzi się ich więcej i więcej. Kto, jeśli nie słynny, ale
niestety były agent Biura – Gabriel Allon, może rozwikłać tę sprawę? Tylko… czy
będzie chciał się podjąć tego zadania? Przecież dopiero co rzucił pracę i
przeszedł na, zdecydowanie zasłużoną, emeryturę? Czy jest ktoś, komu uda się
przekonać go do powrotu? Czy istnieje osoba, która jest w stanie skłonić go do
zajęcia się akurat tą sprawą? A może wystarczy zaszczepić w naszym bohaterze
odrobinę zainteresowania, by lotem błyskawicy rozpoczął zakrojone na szeroką
skalę poszukiwania? By się tego dowiedzieć, koniecznie musicie przeczytać
najnowszą powieść Daniela Silvy, zatytułowaną Sprawa Rembrandta.
Często zastanawiam się, gdzie doprowadzić może
człowieka pragnienie władzy? Czy możliwe jest, by zatracić się w nim, i w chęci
posiadania coraz większej ilości dóbr materialnych, na tyle głęboko, by stracić
z widoku obraz samego siebie? Kiedy przekracza się niewidzialną granicę,
oddzielającą dobrych i przeciętnych ludzi od kreatur i potworów? Co trzeba
zrobić, by owa bariera pękła, niczym bańka mydlana, pozostawiając po sobie
jedynie niepewne wrażenie, że coś jest nie tak, że coś się zmieniło? Na pewno
wiedzą to ostatni właściciele skradzionego właśnie obrazu Rembrandta… poprzedni
zresztą również. Jednak, czy przejęli się oni przekraczaniem tych
niewidzialnych granic? Czy zatrzymali się choć na chwilę i rozważyli, czy na
pewno właściwie postępują? Raczej nie. Na szczęście są na świecie ludzie,
których interesuje prawda i jej ujawnianie. Chyba przede wszystkim dlatego tak
dobrze czytało mi się tę powieść i z takim zainteresowaniem śledziłam losy
poszczególnych bohaterów, z Gabrielem Allonem vel. Aniołem, na czele.
Powieść napisana została bardzo plastycznym i
hipnotyzującym językiem. Czytelnik podczas jej lektury zatraca się zupełnie i
nawet się nie obejrzy, a tu już połowa książki za nim. Pojawia się wówczas
również świadomość, że już wkrótce będziemy zmuszeni pożegnać bohatera i
zapomnieć, o ile to będzie możliwe, o jego istnieniu. Bo w końcu nie można w
życiu codziennym żyć fikcją literacką. Prawda? Postaci wykreowane przez Silvę
są autentyczne, pełne pasji i budzące w ludziach skrajne uczucia, od zachwytu,
aż po nienawiść. Rzadko któremu autorowi udaje się ta sztuka. Są tylko dwie
wady tej powieści – po pierwsze format, w jakim została wydana – powieść jest
spora i trudno jest z nią wygodnie siąść i czytać. Bez przerwy musiałam kłaść
ją na kolanach, bo leciała mi z rąk. Po drugie – zbyt szybko się kończy J.
Mimo to, moim zdaniem, książka zdecydowanie jest warta polecenia i
przeczytania. Z całego serca zachęcam.
Za książkę dziękuję Zbrodni w Bibliotece :)
Baza recenzji Syndykatu ZwB
Skoro warta przeczytania to to na pewno zrobię :):):)Lubię książki, które nie tylko zmieniają co naginają nasz sposób myślenia :)
OdpowiedzUsuńJa właśnie czytam i muszę Ci powiedzieć, że mnie nudzi, bo przytłacza mnie istny zalew nazwisk i miejsc - musiałabym naprawdę bardzo wolno czytać i to połknąć tę książkę na raz. Nie mam za bardzo pamięci do imion i pseudonimów w książce i nagle mi się pojawia nazwisko Durand (a przecież to jedna z postaci, którą POWINNAM pamiętać) po 2 dniach nieczytania i nie mam zielonego pojęcia kto to jest...
OdpowiedzUsuńdlatego ja staram się łykać takie pozycje w weekendy, na raz :D
UsuńJakoś mam smaka na tę książkę...
OdpowiedzUsuńPoluję na tę książkę od jakiegoś czasu - na razie bez sukcesów
OdpowiedzUsuńWow,apetyczna zapowiedż!
OdpowiedzUsuń