25 lutego 2012

To, co ważne… („Porwanie” Wolf Haas)

„Porwanie” Wolf Haas
wyd. G+J Książki
rok: 2012
str. 232
Ocena: 4/6


Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie przeżyć to, co musiała przejść jedna z bohaterek powieści Wolfa Hassa. Wydaje mi się to… niewyobrażalne i nieznośne. Nawet teraz, nie mając nawet najmniejszych szans, na znalezienie się choćby w podobnej sytuacji do tej, w której postawiona została pani doktor Kressdorf, nie potrafię uspokoić serca i rozszalałych myśli. Bo jak można przejść do porządku dziennego nad sprawą nagle znikającego, dwuletniego dziecka? Jak można zrozumieć i logicznie wytłumaczyć, że w jednej chwili ktoś jest, a sekundę później już go nie ma? Nie wiem… i nie mam pojęcia jak, i czy w ogóle, udało się to przeżyć tej kobiecie. Jedno jest pewne, taki dramat zostawia po sobie ogromne rany, które mogą już nigdy się nie zabliźnić. Co dokładnie wydarzyło się w życiu austriackiej ginekolożki?  Pozwólcie, że postaram się przybliżyć Wam to odrobinę.

Patrząc z boku, wydawać by się mogło, że pan Simon podejmując jakiś czas wcześniej decyzję o zmianie miejsca zatrudnienia oraz stanowiska pracy, samoistnie skazał się na pewnego rodzaju degradację społeczną. No bo w końcu, kto to widział, by szanowany policjant rzucał wyuczony i wypraktykowany zawód by zostać… szoferem. Takie rzeczy zwykle nie mają miejsca. Zwykle nie oznacza jednak nigdy. No i właśnie w opisywanym przeze mnie przypadku rzecz się ma zgoła inaczej. Bo prowadzenie samochodu, dla pana Simona rzecz jasna, to spełnienie marzeń. A gdy jeszcze może prowadzić ten samochód i od czasu do czasu zerkać we wsteczne lusterko, by zobaczyć uśmiechniętą twarzyczkę malutkiej Helenki, to już w ogóle cud, miód i orzeszki, jak to się potocznie mówi. A taką okazję miewa w zasadzie codziennie, bo to właśnie Helena jest jego stałą pasażerką. Może Was to nieco dziwić, dwuletnia dziewczyna posiadająca własnego szofera? Cóż jednak poradzić, jeśli ma się bardzo zapracowanych rodziców, którzy pracują w różnych częściach Europy? Siłą rzeczy dziecko prowadzi raczej koczowniczy tryb życia i większą część dnia spędza na tylnym siedzeniu BMW. I tak oto, pewnego dnia, w drodze od jednego z rodziców do drugiego okazuje się, że pan Simon zapomniał zatankować samochód. To mu się nigdy wcześniej nie zdarzyło, zawsze skrupulatnie pilnował, by w momencie zapakowania maluszka do fotelika bak był pełen i umożliwiał dojechanie z punktu A do punktu B. Jak się jednak okazuje, nie tym razem. Kierowca zjeżdża więc z wyznaczonej trasy, tankuje samochód, pucuje czyste szyby (mazanie ich pianą niezwykle rozśmiesza dziewczynkę) i udaje się do sklepu, by zapłacić. Spędza tam jednak dłuższą chwilę, ponieważ postanowił uszczęśliwić swoją małą pasażerkę czekoladą, nie mógł się jednak zdecydować, jaki smak najbardziej przypadłby do gustu Helence. Po kilku minutach pan Simon udaje się w końcu w kierunku odstawionego na boczny parking samochodu, gdzie okazuje się, że dziecka już nie ma. Nic nie daje mruganie oczami. Nie pomaga używanie magicznego pilota, który jak na zawołane zamyka i otwiera drzwi samochodu. Nie przynosi również skutku obchodzenie terenu stacji i zaglądanie w różne zakamarki. Dziecka nie ma. Zaginęło, zniknęło. W końcu kierowca wpada w panikę, choć, muszę być szczera, jest to bardzo dziwny rodzaj paniki. Pan Simon zaczyna szaleć, dostaje się do sklepu i informuje obecnych, że… coś zostało skradzione z jego samochodu. Nie wspomina jedynie, że tą skradzioną rzeczą, jest dziecko. Czemu były policjant postępuje tak nielogicznie? Dlaczego reaguje aż tak emocjonalnie? Jakie skutki przyniosą te jego działania? Gdzie go doprowadzą? Jak zareagują rodzice maluszka, gdy dowiedzą się, co się wydarzyło? Gdzie podziała się Helenka? Kto i dlaczego ją zabrał? Na te, i na wiele innych pytań, odpowiedzi znajdziecie w powieści napisanej przez Wolfa Haas’a zatytułowanej Porwanie.

Jeśli idzie o zupełną szczerość, to… czegoś mi w tej powieści brakowało. Trudno jest mi jednak jednoznacznie określić, co to takiego było. Temat zdecydowanie był trafiony. Nieczęsto mam okazję znaleźć na rynku książkę, której tematyka poruszałaby tego typu problemy. Zapewne z tego właśnie powodu tak niecierpliwie wyczekiwałam chwili, w której będę miała okazję sięgnąć po tę powieść. Gdy w końcu przyszła jej pora, z wielkim ożywieniem rozpoczęłam lekturę, która niestety okazała się zupełnie inna od moich wyobrażeń. Po pierwsze, główny bohater. Choć nawet polubiłam pana Simona, to zdecydowanie nie mogę zaliczyć go do grona moich faworytów. Był taki jakiś… dziwny. Po drugie, narracja. Książka została napisana w pierwszej osobie, ale z perspektywy zupełnie nam nieznanego bohatera, opisującego wydarzenia mające miejsce w powieści. Do tego wszystkiego dochodzi chronologia wydarzeń która, delikatnie mówiąc, jest poplątana. W jednej chwili autor opisuje jakieś wydarzenia, by już za chwilę cofał się do przeszłości. Albo, co moim zdaniem jest dużo gorsze, autor przewiduje przyszłość, wypowiadając ustani narratora teksty w stylu „jeszcze nie zwariował, ale za trzynaście godzin zwariuje naprawdę”. Nie wiem, skąd u mnie taka awersja do tego typu zwrotów, ale bardzo mnie one drażnią. Każdy potencjalny czytelnik dodatkowo wiedzieć powinien, że zdecydowana większa część powieści zawiera przemyślenia narratora o tym, o czym myślał w danej chwili pan Simon. I choć znajdziemy w tych przemyśleniach wiele istotnych informacji, to niestety nie zawsze są one napisane w na tyle interesujący sposób, by czytelnik miał ochotę je przeczytać. Więcej zarzucić książce nie mogę. Zasadniczo jest ona dobrą powieścią, ale zawiera pewne drażniące mnie elementy, które dla innych mogą nie stanowić żadnego problemu. Jak już wcześniej wspomniałam, pomysł na temat przewodni książki był bardzo ciekawy, a i jego realizacja według mnie zasługuje spory plus. Ogólnie książkę oceniam dobrze i zachęcam Was do jej przeczytania. Może uda Wam się mnie przekonać, że pomyliłam się w mojej ocenie?

Za książkę wielkie dzięki Wydawnictwu G+J Książki
Baza recenzji Syndykatu ZwB

1 komentarz:

  1. Próbowałam kiedyś czytać Haasa, ale zupełnie mi nie wchodzi. Jest tylu niemieckich autorów, którzy piszą zdecydowanie lepiej! W mój gust Haas zupełnie nie trafia, choć "Porwania" nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń