wyd. G+J Książki
rok: 2012
str. 232
Ocena: 4/6
Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie przeżyć to, co musiała
przejść jedna z bohaterek powieści Wolfa Hassa. Wydaje mi się to…
niewyobrażalne i nieznośne. Nawet teraz, nie mając nawet najmniejszych szans,
na znalezienie się choćby w podobnej sytuacji do tej, w której postawiona
została pani doktor Kressdorf, nie potrafię uspokoić serca i rozszalałych
myśli. Bo jak można przejść do porządku dziennego nad sprawą nagle znikającego,
dwuletniego dziecka? Jak można zrozumieć i logicznie wytłumaczyć, że w jednej
chwili ktoś jest, a sekundę później już go nie ma? Nie wiem… i nie mam pojęcia
jak, i czy w ogóle, udało się to przeżyć tej kobiecie. Jedno jest pewne, taki
dramat zostawia po sobie ogromne rany, które mogą już nigdy się nie zabliźnić.
Co dokładnie wydarzyło się w życiu austriackiej ginekolożki? Pozwólcie, że postaram się przybliżyć Wam to
odrobinę.
Patrząc z boku, wydawać by się mogło, że pan Simon podejmując jakiś czas
wcześniej decyzję o zmianie miejsca zatrudnienia oraz stanowiska pracy,
samoistnie skazał się na pewnego rodzaju degradację społeczną. No bo w końcu,
kto to widział, by szanowany policjant rzucał wyuczony i wypraktykowany zawód
by zostać… szoferem. Takie rzeczy zwykle nie mają miejsca. Zwykle nie oznacza
jednak nigdy. No i właśnie w opisywanym przeze mnie przypadku rzecz się ma
zgoła inaczej. Bo prowadzenie samochodu, dla pana Simona rzecz jasna, to
spełnienie marzeń. A gdy jeszcze może prowadzić ten samochód i od czasu do
czasu zerkać we wsteczne lusterko, by zobaczyć uśmiechniętą twarzyczkę
malutkiej Helenki, to już w ogóle cud, miód i orzeszki, jak to się potocznie
mówi. A taką okazję miewa w zasadzie codziennie, bo to właśnie Helena jest jego
stałą pasażerką. Może Was to nieco dziwić, dwuletnia dziewczyna posiadająca
własnego szofera? Cóż jednak poradzić, jeśli ma się bardzo zapracowanych
rodziców, którzy pracują w różnych częściach Europy? Siłą rzeczy dziecko
prowadzi raczej koczowniczy tryb życia i większą część dnia spędza na tylnym
siedzeniu BMW. I tak oto, pewnego dnia, w drodze od jednego z rodziców do
drugiego okazuje się, że pan Simon zapomniał zatankować samochód. To mu się
nigdy wcześniej nie zdarzyło, zawsze skrupulatnie pilnował, by w momencie zapakowania
maluszka do fotelika bak był pełen i umożliwiał dojechanie z punktu A do punktu
B. Jak się jednak okazuje, nie tym razem. Kierowca zjeżdża więc z wyznaczonej
trasy, tankuje samochód, pucuje czyste szyby (mazanie ich pianą niezwykle
rozśmiesza dziewczynkę) i udaje się do sklepu, by zapłacić. Spędza tam jednak
dłuższą chwilę, ponieważ postanowił uszczęśliwić swoją małą pasażerkę
czekoladą, nie mógł się jednak zdecydować, jaki smak najbardziej przypadłby do
gustu Helence. Po kilku minutach pan Simon udaje się w końcu w kierunku
odstawionego na boczny parking samochodu, gdzie okazuje się, że dziecka już nie
ma. Nic nie daje mruganie oczami. Nie pomaga używanie magicznego pilota, który
jak na zawołane zamyka i otwiera drzwi samochodu. Nie przynosi również skutku
obchodzenie terenu stacji i zaglądanie w różne zakamarki. Dziecka nie ma.
Zaginęło, zniknęło. W końcu kierowca wpada w panikę, choć, muszę być szczera,
jest to bardzo dziwny rodzaj paniki. Pan Simon zaczyna szaleć, dostaje się do sklepu
i informuje obecnych, że… coś zostało skradzione z jego samochodu. Nie wspomina
jedynie, że tą skradzioną rzeczą, jest dziecko. Czemu były policjant postępuje
tak nielogicznie? Dlaczego reaguje aż tak emocjonalnie? Jakie skutki przyniosą
te jego działania? Gdzie go doprowadzą? Jak zareagują rodzice maluszka, gdy
dowiedzą się, co się wydarzyło? Gdzie podziała się Helenka? Kto i dlaczego ją
zabrał? Na te, i na wiele innych pytań, odpowiedzi znajdziecie w powieści
napisanej przez Wolfa Haas’a zatytułowanej Porwanie.
Jeśli idzie o zupełną szczerość, to… czegoś mi w tej powieści
brakowało. Trudno jest mi jednak jednoznacznie określić, co to takiego było.
Temat zdecydowanie był trafiony. Nieczęsto mam okazję znaleźć na rynku książkę,
której tematyka poruszałaby tego typu problemy. Zapewne z tego właśnie powodu
tak niecierpliwie wyczekiwałam chwili, w której będę miała okazję sięgnąć po tę
powieść. Gdy w końcu przyszła jej pora, z wielkim ożywieniem rozpoczęłam
lekturę, która niestety okazała się zupełnie inna od moich wyobrażeń. Po
pierwsze, główny bohater. Choć nawet polubiłam pana Simona, to zdecydowanie nie
mogę zaliczyć go do grona moich faworytów. Był taki jakiś… dziwny. Po drugie,
narracja. Książka została napisana w pierwszej osobie, ale z perspektywy zupełnie
nam nieznanego bohatera, opisującego wydarzenia mające miejsce w powieści. Do
tego wszystkiego dochodzi chronologia wydarzeń która, delikatnie mówiąc, jest
poplątana. W jednej chwili autor opisuje jakieś wydarzenia, by już za chwilę
cofał się do przeszłości. Albo, co moim zdaniem jest dużo gorsze, autor
przewiduje przyszłość, wypowiadając ustani narratora teksty w stylu „jeszcze
nie zwariował, ale za trzynaście godzin zwariuje naprawdę”. Nie wiem, skąd u
mnie taka awersja do tego typu zwrotów, ale bardzo mnie one drażnią. Każdy
potencjalny czytelnik dodatkowo wiedzieć powinien, że zdecydowana większa część
powieści zawiera przemyślenia narratora o tym, o czym myślał w danej chwili pan
Simon. I choć znajdziemy w tych przemyśleniach wiele istotnych informacji, to
niestety nie zawsze są one napisane w na tyle interesujący sposób, by czytelnik
miał ochotę je przeczytać. Więcej zarzucić książce nie mogę. Zasadniczo jest
ona dobrą powieścią, ale zawiera pewne drażniące mnie elementy, które dla
innych mogą nie stanowić żadnego problemu. Jak już wcześniej wspomniałam,
pomysł na temat przewodni książki był bardzo ciekawy, a i jego realizacja według
mnie zasługuje spory plus. Ogólnie książkę oceniam dobrze i zachęcam Was do jej
przeczytania. Może uda Wam się mnie przekonać, że pomyliłam się w mojej ocenie?
Za książkę wielkie dzięki Wydawnictwu G+J Książki
Baza recenzji Syndykatu ZwB
Próbowałam kiedyś czytać Haasa, ale zupełnie mi nie wchodzi. Jest tylu niemieckich autorów, którzy piszą zdecydowanie lepiej! W mój gust Haas zupełnie nie trafia, choć "Porwania" nie czytałam.
OdpowiedzUsuń