wyd. Książnica
rok: 2010
str. 256
Ocena: 5/6
„Jeden człowiek najwyraźniej nie jest w stanie dać wszystkiego drugiemu
człowiekowi”*
Miłość nie zawsze jest oczywista. Czasem rośnie w człowieku powoli,
piętrzy się, tai w zakamarkach zamkniętych na cztery spusty szaf. Jest
niewidoczna, nieznana, niewymagająca. W ukryciu jednak rośnie w siłę, okłada
się uczuciami, zlepia w całość i tworzy niezniszczalną podstawę. I nagle jest.
Istnieje i trwa, choć nieustannie jest pomijana. Zwykle tak bywa, że to co
istotne, pojawia się w życiu człowieka niezauważone i ten nie jest nawet
świadom ogromu szczęścia, jakie go spotkało. Dopóki tego nie utraci. A utrata
miłości... zabija.
Gdy rozstawałam się (kilka miesięcy temu) z bohaterami N@pisz do mnie,
czułam się, delikatnie mówiąc – fatalnie. Nie mogłam uwierzyć, że historia Emmi
i Leo skończyła się w taki, a nie inny sposób. Tak usilnie budowana więź
przecież nie mogła zniknąć w ciągu kilku chwil, to nie mógł być koniec – a
jednak. Nic nie zmieni faktu, że Leo wyjechał i usunął swoje konto pocztowe.
Tym samym zerwał jedyną nić, która łączyła go z Emmi. Kontakt się urwał,
związek przestał istnieć. The end. Jak można tak zakończyć powieść, pytałam
siebie, choć wiedziałam, że było to jedno z lepszych zakończeń, jakie w życiu
przeczytałam. Bo nieszczęśliwe finisze zawsze zapadają czytelnikowi w pamięć,
to o nich się rozpowiada, o nich pisze się w komentarzach, je skrywa się w
zakamarkach pamięci. Tak więc zakończenie N@pisz do mnie było rewelacyjne, ale
i... skłaniające do poszukiwań. Na szczęście Internet to jaskinia wiedzy –
bardzo szybko dowiedziałam się więc, że autor nie zakpił z czytelnika i napisał
ciąg dalszy przygód głównych bohaterów. Jednak... czy Wróć do mnie skończy się
tak, jakby tego chcieli czytelnicy, czy może... tak, jakby chciał tego pisarz? O
tym przekonamy się tylko i wyłącznie dzięki lekturze.
Mija dziewięć i pół miesiąca – Leo kończy zlecenie w Bostonie i wraca
do Niemiec. I, zupełnie nieświadom tego, co działo się przez minione miesiące z
Emmi – uruchamia ponownie swoją skrzynkę pocztową. Wbrew oczekiwaniom
(czytelnika) nie zasypuje go grad nieprzeczytanych maili. Ale, dziwnym trafem,
wszystko zaczyna się od początku. Bo Emmi nigdy nie przestała wysyłać
wiadomości do swojego wirtualnego... ukochanego(?). Kiedy więc wysyła kolejną,
z informacją typu „Haloo, pali się u ciebie światło, ktoś się włamał?”
niespodziewanie, zamiast maila od administratora systemu informującego, że
skrzynka jest nieaktywna, dowiaduje się, że to Leo wrócił do domu. I zaś
rozpoczyna się nieustająca wymiana bardzo przemyślanych, intrygujących i niejednokrotnie
cynicznych maili. I tak jak się można było spodziewać, ponownie przychodzi czas
na pytanie „spotkamy się?”. Tym jednak razem nie ma głębokiego zastanawiania,
nie ma odsuwania tego co nieuniknione, nie ma ciągłego przekładania. Zostaje
ustalona data i odbywa się konfrontacja, jak się można było spodziewać –
niezupełnie udana. Na tym jednak się nie kończy i wkrótce... dochodzi do ...
no, tego zdradzić wam niestety nie mogę. Liczę jednak, że postanowicie odkryć
to sami. Bo warto.
Wróć do mnie to przejmująca opowieść o dwójce bardzo zagubionych we
własnych życiach ludzi. Łączy ich nierozerwalna więź, wielkie uczucie, którego
jednak nie są w stanie przenieść na realne życie. W świecie wirtualnym mogą, a
przynajmniej kiedyś mogli – wszystko. Mówili sobie wprost to, co leżało im na
wątrobach. Teraz, po tych kilku miesiącach rozłąki, po tym jak do niej doszło,
jak zmieniła się sytuacja życiowa Leo, nie są w stanie wyartykułować dręczących
ich uczuć. I tak brną do przodu, nie wiedząc co czeka ich w przyszłości. Bawią
się w kotka i myszkę, raz chcą, a raz nie chcą. Raz są, raz ich nie ma. Szafa z
uczuciami się uchyla, ale tylko po to, by po chwili zamknąć się z trzaskiem. Bo
jest ON i jest... ONA. Bo nikt nie jest sam, bo świat nie kończy się na
wymienianych między Leo i Emmi mailach. Niestety.
W trakcie lektury Wróć do mnie targały mną bardzo skrajne uczucia –
przez lęk, paranoję, radość, wściekłość, aż do bezbrzeżnego bólu. Cała paleta.
Muszę przyznać, że Daniel Glattauer ma niesłychaną wprost zdolność do
manipulowania czytelnikiem. Każde napisane przez niego zdanie ma za zadanie
przenieść czytającego na skraj przepaści emocjonalnej. Mnie w każdym razie
przenosiło.
Wróć do mnie, tak samo jak N@pisz do mnie czyta się błyskawicznie. Obie
książki zapadają w pamięć i wzbudzają w czytelniku chęć do nieustającego
przewracania stron. I tak aż do końca. Jednak w wypadku drugiej części cyklu
zakończenie przynosi zgoła inne odczucia, niż się można było po autorze
spodziewać. Jaki jest finał zdradzać nie będę. Powiem tylko, że obie powieści
zdecydowanie trzeba przeczytać.
* str. 193
Za książkę dziękuję grupie wydawniczej Publicat