2 czerwca 2013

Cena miłości („Tak blisko…” Tammara Webber)

wyd. Jaguar
rok: 2013
str. 336
Ocena: 6/6


Jak wiele kobieta jest w stanie poświęcić dla miłości? Dla prawdziwego, przeszywającego serce na wskroś i niepozwalającego samodzielnie oddychać uczucia? Wiele… czasami nawet zbyt wiele. Są wartości, których nikt nie powinien ponosić w imię wewnętrznego głosu serca. Są ceny zbyt wysokie nawet w wypadku, wydawałoby się, tej miłości do grobowej deski. Czasem po prostu trzeba odpuścić, ale nie zawsze. Bo są chwile, kiedy o uczucia i obiekt, w którym zostały one zdeponowane, należy walczyć aż do utraty sił, do ostatniego tchnienia, do ostatniej kropli krwi. Bo warto. Niektórzy nigdy nie mają okazji zaznać takiej miłości. Inni przechodzą obok niej obojętnie, zbyt późno uświadamiając sobie, jak wiele stracili. Nieliczni szczęściarze otrzymują ten dar, jakim jest bezbrzeżna i piękna bezinteresowna miłość. Oni codziennie dziękują, bo naprawdę mają za co.

Jackie a właściwie Jacqueline Wallace postanowiła dla miłości swojego życia poświęcić naprawdę wiele, choć zdecydowanie nie przypuszcza, jak szybko przyjdzie jej zapłacić za to dość wysoką cenę. Od najmłodszych lat dziewczyna kochała muzykę, a gra na instrumentach była jej największą pasją. Chciała tworzyć, pragnęła uczestniczyć w życiu innych ludzi poprzez kreowanie tego, co będą słuchali. Matka pochwalała jej marzenia, niezupełnie jednak zgadzała się z córką co do instrumentu, jaki ta wybrała. Idealny byłby fortepian, no, może pianino. Skrzypce też jakoś by zrozumiała, ale kontrabas? Jaki urok może mieć w sobie tak wielkie i przerażające urządzenie? A jednak Jacqueline nie skapitulowała i grała na tym, na czym chciała. Wszystko układało się niemal idealnie aż do momentu, gdy niemal na finiszu szkoły  średniej zaczęła umawiać się z Kennedym. Chłopak zupełnie ją zauroczył, rozkochał w sobie i stał się dla niej niemal jak potrzeba fizjologiczna. Życie bez niego przestawało mieć znaczenie. Dlatego też Jackie nie złożyła dokumentów do żadnego ze znanych konserwatoriów muzycznych. Wybrała tę samą uczelnie, na którą wybierał się jej chłopak i zdecydowała, że zostanie nauczycielem muzyki. Może niezbyt to ambitne, ale dzięki temu miała szansę spędzić kolejne trzy lata swojego życia przy wymarzonym mężczyźnie. I zapewne dziewczynie nigdy nie zaczęłoby to przeszkadzać, gdyby nie silna potrzeba wyszumienia się… jaką poczuł Kennedy zaraz po rozpoczęciu drugiego roku studiów. W siedem tygodni po rozpoczęciu nowego semestru chłopak zerwał trzyletni związek i niemal natychmiast wymazał ze swojego życia eks partnerkę. Po tym wydarzeniu dziewczyna uświadomiła sobie, jak wiele jej matka miała racji… po co szła na uniwersytet? Dlaczego nie spełniała własnych marzeń, tylko kroczyła ścieżką wyznaczoną przez innych? Jackie nie była sobie w stanie tego wytłumaczyć. Wiedziała tylko ile jej odebrano… i że jedyne, co jeszcze może odzyskać, to własna tożsamość. Wróciła więc do pełnej wersji swojego pięknego imienia i odcięła się od ksywki, którą zaraz na początku ich związku nadał jej Kennedy. Przez dwa kolejne tygodnie Jacqueline nie była sobą. Zaczęła opuszczać zajęcia, na które uczęszczała z byłym chłopakiem (ekonomia) i uświadomiła sobie, jak niewielu zna ludzi poza tymi, z którymi przyjaźniła się ze względu na młodzieńczą miłość. Z wszystkich ludzi, których znała i ceniła, po jej stronie opowiedziała się tylko najlepsza przyjaciółka i współlokatorka – Erin. W dwa tygodnie po feralnym rozstaniu Erin nie wytrzymała i postanowiła zaciągnąć J. na imprezę z okazji Halloween. Niestety sprawy nie potoczyły się tak, jak dziewczyny zaplanowały i gdyby nie Lucas, ten wieczór mógłby się skończyć tragicznie. Jakie wydarzenia miały miejsce na przebieranej imprezie? Czy Jacqueline podniesie się po rozstaniu z ukochanym? Czy to możliwe, by ci dwoje jeszcze się zeszli? Jak rzeczywiście silna była miłość, która skłoniła J. do podążenia za nią? Czy czeka ją jeszcze w życiu choć odrobina szczęścia? By się tego dowiedzieć koniecznie należy przeczytać powieść Tammary Webber zatytułowaną Tak blisko…

Przyznam szczerze, że po tę powieść sięgnęłam… dla odskoczni. Ostatnio w moim życiu czytelniczym nieustannie goszczą dwa typy książek, a mianowicie: romanse paranormalne i kryminały. No i dramaty. Chciałam przeczytać lekturę o młodzieńczej miłości, o buncie, o rozstaniach i powrotach no i, nie ukrywam tego, z happy endem. Uznałam, że Tak blisko… będzie idealne. Już podczas czytania pierwszych akapitów uświadomiłam sobie, jak bardzo się pomyliłam. Zupełnie nie wiem dlaczego założyłam, że w romansie dla młodzieży nie może być dość sporej dawki dramatu. Przecież tym właśnie nacechowane były książki z serii „Nie dla mamy, nie dla taty…”, którymi namiętnie zaczytywałam się w podstawówce. Wówczas jednak owa drama miała określony poziom. Nastolatki się zakochiwały, coś ktoś przed kimś zatajał, ktoś inny czegoś nie dopowiedział i tak bardzo szybko dochodziło do burzliwego rozstania. W Tak blisko… na dramat natykamy się niemal na każdym kroku. Już na samym wstępie poznajemy straszne wydarzenia, które na zawsze zmieniają główną bohaterkę. Do tego dochodzi rozstanie z ukochanym i niemal pewne oblanie jedynego przedmiotu, na który zapisała się ze względu na swoją głupotę, tfu – miłość. Z każdym kolejnym napisanym przez autorkę akapitem dowiadujemy się kolejnych tragicznych faktów, które prowadzić mogą tylko do jednego – nieuniknionej klęski. Jest w tym jednak jakiś sens, jakaś logika… i jakaś taka nieprawdopodobna wręcz realność. Dopiero kiedy Jacqueline staje na progu życiowej przepaści jej los się odmienia. I zaczyna się do niej uśmiechać. Nawiązuje niezwykłą więź… z dwoma mężczyznami, tak różnymi, a równocześnie… tak niezwykle do siebie podobnymi. I niewątpliwie zaczyna darzyć ich uczuciem. Jak jednak wytłumaczyć własnemu sercu, że nie powinno szybciej bić na myśl o dwóch różnych mężczyznach? Jak wyłączyć umysł, który podczas spotkania z jednym z nich, przywołuje myśli o tym drugim? Jak w końcu zupełnie wymazać z własnego serca młodzieńczą miłość? Czy powiedzenie, że stara miłość nie rdzewieje ma rzeczywiste podstawy? Czy też może sam fakt obdarzenia uczuciem innego człowieka udowadnia, że wcześniejsze miłostki były jedynie złudzeniem? Odpowiedzi na te pytania niestety nie są proste i nie dla każdego będą takie, jakie w powieści pięknie wypisała autorka. Myślę jednak, że wielu odnajdzie w Tak blisko… coś, co skłania do refleksji – prawdziwą miłość.


Książki Tammary Webber się nie czyta, ją się pochłania. Z każdym przeczytanym zdaniem chce się więcej, równocześnie z każdym rozpoczętym akapitem czytelnik uświadamia sobie, że jest coraz bliżej nieuchronnego zakończenia. To ostatnie jest wyjątkowo przygnębiające, bo od razu wiadomo, że powieść jest zamkniętą całością i autorka raczej nie ma w planach pisania jej kontynuacji. To niestety przygnębia, bo i bohaterowie Tak blisko… są niezwykli i sposób w jaki autorka zobrazowała całą sytuację niepozostawia wiele do życzenia. Jeden dzień, a w zasadzie kilka godzin i już lekturę można odłożyć na półkę. Jedyne czego można żałować to to, że czytało się tak szybko. Gdyby zmniejszyć tempo może udałoby się wydłużyć czas cieszenia się nią choć odrobinę? Ja już niestety nie będę miała okazji poznawania tej historii powoli, krok po kroku. Was jednak zachęcam do sięgnięcia po Tak blisko… i delektowania się każdym przeczytanym zdaniem. Zdecydowanie warto.

Za książkę bardzo, bardzo, BARDZO!!! dziękuję wydawnictwu Jaguar

1 komentarz:

  1. na temat "Tak blisko" nie mam jeszcze zdania, bo książkę mam dopiero w planach... ale przeczytaj sobie "Ostatnią spowiedź", to dopiero zobaczysz co do dramat w młodzieżówce o miłości ;)

    OdpowiedzUsuń