Marisa de los Santos „I weszła miłość”
wyd. REBIS
Poznań 2007
str. 408
str. 408
Ocena: 5/6
„Co robisz, kiedy kochasz ostatniego człowieka na świecie, którego mogłabyś mieć?
Planujesz sobie życie, prawdziwe życie, bez niego.”
Chciałabym Wam coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego. Coś o książce, którą właśnie skończyłam czytać. Chciałabym Wam przekazać jej kwintesencje, esencje, samo sedno. Chciałabym… ale nie wiem czy potrafię. Bo gdy myślę, gdy analizuje, gdy dotykam kartek, gdy przerzucam zakładki, które w trakcie czytania starannie wtykałam w odpowiednie miejsca, nie wiem od czego zacząć. Mam nieodparte wrażenie, że gdy zacznę już mówić, nie będę potrafiła przestać. Tych rzeczy jest tak wiele, tak wiele słów w tej książce wartych przekazania, tak wiele istotnych szczegółów. Musiałabym pisać i pisać, a z tego pisania wyszłoby jedno wielkie przepisywanie. Przepisywanie słów, zdań, stronic, rozdziałów, w końcu całej książki. Koniec końców zamiast recenzji przeczytalibyście książkę. Do tego właśnie zmierzam. Musicie ją przeczytać. Nie możecie przejść obok niej i nie zabrać jej ze sobą. Musicie sięgnąć, dotknąć, poznać i poczuć to, co czuli bohaterowie. To, co i ja teraz czuje. A czuję miłość. Do mojego serca weszła miłość.
„I weszła miłość” Marisy de los Santos nie jest książką łatwą. Przyznam szczerze, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Biorąc ją do ręki, czytając obwolutę, pomyślałam „Tak. Tego mi trzeba. Chwila wytchnienia”. Wspomniana wyżej chwila nigdy nie nadeszła. Nie oznacza to jednak, że książka mnie zawiodła. Absolutnie nie. Nie mogę wprost uwierzyć, że trafiłam na taką perełkę.