17 lutego 2011

Na Zaciszu... nie jest cicho :)

"Zacisze 13" Olga Rudnicka
wyd. Prószyński i S-ka
rok: 2009
str.: 264
Ocena: 4/6


Pamiętacie motyw przewodni z Różowej Pantery? Tu, turu, tutututu, tururururu, uuuu…. gdy myślę o książce, którą właśnie skończyłam czytać mam w głowie tę melodię. Przymykam oczy i widzę skradające się, różowe zwierzątko i jego przedziwne perypetie. Takie też miałam wrażenie podczas samego czytania owej książki.

Olga Rudnicka, choć młoda, ma już całkiem pokaźny dorobek literacki na swoim koncie. A jej książki.. cóż, trudno by mi było nazwać nudnymi, te, które do tej pory miałam przyjemność przeczytać. Tak było również z Zaciszem 13. Choć muszę szczerze przyznać, że pierwszych kilkanaście, no może nawet kilkadziesiąt stron, nie pochłonęło mnie na tyle, bym nie potrafiła oderwać wzroku od książki i zarwała noc. Były nawet momenty, w których zastanawiałam się, czy słusznie zrobiłam sięgając po tę pozycję. Książka, przynajmniej na początku, toczy się monotonnym tempem i prowadzi czytelnika bardziej przez zakamarki wcześniejszego życia Marty, głównej bohaterki, niż przez jej nowe przygody. Wszystko to jednak odmienia się, gdy jej przyjaciółka, Aneta, postanawia, że w drodze powrotnej z Poznania zabiorą ze sobą autostopowicza. Ta jedna decyzja pociąga za sobą, wydawałoby się, nieodwracalną w skutkach lawinę zbiegów okoliczności, które wikłają bohaterki w nie lada tarapaty. Jedno jest pewne, czytając dalsze poczynania dwóch licealnych nauczycielek poczujecie się, jakbyście zostali przeniesieni co najmniej na inną planetę. O ile nie do zgoła innej galaktyki. Trupy będą walały się wszędzie, w ogródki, na schodach, pod starym dywanie. Ostatecznie będzie je można znaleźć nawet w profesjonalnej zamrażarce, zakupionej po „okazyjnej” cenie, w zgoła innych celach. Tak przynajmniej mówi oficjalna wersja wydarzeń prezentowana wszem i wobec przez dziewczyny. W książce nie brakuje zabawnych zwrotów akcji, oraz dreszczyku emocji. Do ostatnich stron nie wiadomo, co dokładnie miało miejsce, kto zabił poszczególne trupy i czemu wszyscy obserwują akurat dom Marty.


Ubawiłam się przednio podczas tej lektury, a że czytam przede wszystkim podczas jazdy autobusem, to i moi stali współpasażerowie mieli dobrą zabawę. Ale było warto.

Są oczywiście i mankamenty tego opowiadania. Brak w nim rozdziałów, poszczególne epizody oddzielone są gwiazdką lub odstępem w tekście. Burzy to pewną koncepcję książki, którą posiadam w umyślę i z którą zawsze mi się dobrze współpracuje. Ale, mogę to autorce wybaczyć. W zasadzie do niczego więcej przyczepić się nie mogę. Tekst napisany dobrze, układający się w spójną całość, a sam koniec… cóż, ja siedziałam na przystanku z rozdziawioną buzią. Pozostaje mi jedynie, zachęcić was do lektury, wprost idealnej na dzień, w którym potrzebujecie dużej dawki dobrego humoru. 

6 komentarzy:

  1. no dobra przyznaję się, że jak na początku napisałaś, że Cię książka nie wciągnęła to wcale nie miałam ochoty na dalsze czytanie, no sorry za szczerość :) ale potem kiedy padło imię "Marta" to zmieniłam zdanie i doczytałam do końca :) no i... muszę ją przeczytać, ostatnio tak mam, że czytam książki których bohaterka ma tak na imię, jakieś zachwianie czy co?

    OdpowiedzUsuń
  2. oj oj, zaraz się tak zniechęcasz :) Dobrze choć że przeczytałaś recenzje do końca :D Powiem tak... ta niewciągająca część długo nie trwała, a potem przebierałam w pracy stópkami, żeby być już w autobusie i czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja tak czasem też mam, jak czytam w domu, potem idę do pracy (na piechotkę) to wracając już do domu idę szybciochem żeby jak najprędzej dowiedzieć się co dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. a czytałaś kiedyś IDĄC? Ja już tak miałam... prawie się zabiłam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. nie, od kiedy moja koleżanka prawie wpadła pod samochód tego nie robię

    OdpowiedzUsuń
  6. cóż... traumy mają to do siebie, że uczą ludzi...

    OdpowiedzUsuń