29 listopada 2014

Bookowo 10/2014 (22)

Jest ostatnia sobota miesiąca, a to nieuchronnie, przynajmniej w moim wypadku, zwiastuje pojawienie się książkowego stosu. Nie inaczej jest i w listopadzie. Nie przedłużając, zapraszam do zapoznania się z nowymi nabytkami w mojej biblioteczce. 

Tylko, od czego by tu zacząć? Może od początku :)
A więc, na początku był Egmont, w którym odrobinę się pozmieniało. Po chwilowych zawirowaniach wszystko wróciło do normy, a nawet weszło na wyższy poziom. Bardzo więc dziękuję pani Magdalenie za Moje wypieki i desery na każdą okazję (Doroty Świątkowskiej), Moje przepisy i pomysły (j.w.) oraz za Potwory w Tokio (Richarda Garfield'a). Recenzje wszystkich pozycji wkrótce :) 

Jeśli mowa o "dalszym ciągu", to w wypadku mojego najnowszego stosu ma on wiele do powiedzenia. Przede wszystkich jest Jaguar i zbiór z opowieściami Kiery Cass, czyli Książę i Gwardzista. Ta raczej cieniutka książka ma czytelnikom przybliżyć osoby Maxona i Aspena z bardzo popularnej serii Selekcja (lektura nowel jeszcze przede mną), a także Tak krucho (Tammary Webber), czyli druga część serii Kontury Serca. Powieść jeszcze przede mną, ale z racji wielkiego jej wyczekiwania, długo na półce czekać nie będzie. Za książki wielkie podziękowania należą się pani Agnieszce :)

Za serię i kontynuację serii wzięło się również wydawnictwo Novae Res. Tu znajdziemy trzeci tom Ostatniej spowiedzi (Niny Richter), oraz Szukaj mnie wśród lawendy - Zuzanna (Agnieszki Lingas-Łoniewskiej). Obie powieści mam już za dobą. Recenzję Ostatniej spowiedzi znajdziecie TUTAJ . Już minęła chwila odkąd skończyłam czytać tę książkę i przyznać się muszę, że z każdym dniem utwierdzam się w pewności, że ostatnia część była najlepsza z całej serii. Tylko trzeba ją przeczytać do samiutkiego końca. Moje zdanie na temat wszystkiego co jest autorstwa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej chyba nie jest nikomu obce. Osobiście uwielbiam jej sposób przekazywania czytelnikowi nowej historii, nie inaczej jest i z Lawendą, choć ta seria odrobinę odbiega od tego, co kocham najbardziej i za co pokochałam A. L-Ł. Do recenzji zabieram się powoli, ale możecie być pewni, że wkrótce ją przeczytacie :) Pani Doroto - dziękuję!

To oczywiście nie koniec "dalszych ciągów", Do mojej biblioteczki zawitała książka z wymiany na LC, wydana we wrześniu przez Filię. Jedno małe kłamstwo (K.A. Tucker) to kontynuacja serii Dziesięciu płytkich oddechów, która mnie zachwyciła. Książka jeszcze przede mną, ale na pewno nie zawiodę się podczas lektury :) Za wymianę dziękuję Gabii62.

Dalej w stosiku znajdują się Zbuntowani (C.J. Daugherty) od wydawnictwa Otwarte. Boziu, ile ja mam nie przeczytanych powieści, na które tak długo czekałam. Zbuntowani to czwarta odsłona serii Nocna szkoła. Oczywiście Otwarte nie tylko tym chciało się ze mną podzielić. Właśnie jestem w trakcie lektury znakomitej powieści - Losing hope. Premiera już w styczniu, u mnie recenzja już wkrótce :) Za wszystko bardzo dziękuję pani Monice :)


Na końcu tej istnej serii serii znajduje się jedna z pozycji Feerii, czyli Niebezpieczne istoty, które nie tylko są początkiem nowej serii Kami Garcia i Margaret Sthol ale równiez stanowią spinoff bestsellerowej serii Kroniki obdarzonych. Za pozycję serdecznie dziękuję pani Monice.

Ostatnią pozycję recenzencką stanowi Adwokat spraw ostatnich (Pawła Mirosława Szlachetko), którą otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i CPA. Dzięki wielkie :)

Na koniec, choć zdecydowanie nie ostatnie, są zakupy targowe, prezenty oraz nagrody. Manipulatora (Max Landorff) zakupiłam na stoisku Sonii Dragi na Targach Książki w Katowicach (przy okazji, to początek serii :)), Przyjaciele z daleka (Matti Rönkä) - otrzymałam na spotkaniu blogerów książkowych (to trzeci tom serii!), Czarne skrzydła wygrałam na spotkaniu blogerów.

To by było na tyle. Czy coś przypadło Wam do gustu? Coś szczególnie polecacie? Coś odradzacie? 

27 listopada 2014

Niebezpieczne istoty - wkrótce premiera

Już 3 grudnia w księgarniach pojawi się spinoff bestsellerowej serii Kronik Obdarzonych, czyli Niebezpieczne istoty. U mnie na półce książka już leży i czeka na lekturę (myślę, że jutro ją zacznę), i powiem szczerze, już się nie mogę doczekać. Recenzja - najpóźniej w przyszłym tygodniu. 
A wy macie ochotę na tę powieść? 


25 listopada 2014

Tajemnice przeszłości („Mroczny zakątek” Gillian Flynn)

„Mroczny zakątek” Gillian Flynn
wyd. Znak Litera Nova
rok: 2014
str. 512
Ocena: 4,5/6


Kręcą mnie thrillery. Nie ma co ukrywać, ten typ literatury od dość dawna królował w moim sercu, ale... No właśnie, zawsze znajdzie się jakieś: "ale", bo szczerze powiedziawszy ostatnio odrobinę się oddaliłam od tego gatunku. Nie wiem, czy to oklapła we mnie chęć nieustającego przeżywania dreszczyku emocji, czy po prostu nie potrafię trafić na coś, co by ten dreszczyk podtrzymało dostatecznie długo. Nie ustaję jednak w poszukiwaniach. Rozglądam się, wygrzebuję, wypatruję, czytam i niestety bywa różnie. Coś mnie porusza, czymś innych chciałabym walnąć o najbliższą ścianę. Coś mi się podoba, ale czyta się to fatalnie. Coś nie ma wystarczającego kopa, ale przelatuje przez moje palce nadzwyczaj szybko. Te braki coraz bardziej mnie zniechęcają, ale nigdy na tyle, by się poddać. Bo, a nóż widelec, następny thriller będzie tym właściwym? Może to Mroczny zakątek wewnętrznie mnie odblokował? Zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Libby Day żyje. Codziennie rano budzi się, wpatruje się w sufit i przekonuje samą siebie, że wcale nie musi wstawać. Bo w zasadzie nie musi. Nie pracuje. Nie ma rodziny. Nie ma przyjaciół. Ma wspomnienia, ale za wszelką cenę stara się je wyprzeć z pamięci. Wymazać. Nie wracać do nich. Niestety, jej przeszłość to jedyne, co utrzymuje ją przy życiu. Gdyby nie ona, Libby nie miałaby jak się utrzymać. To ludzie rozpamiętujący historię jej rodziny od czasu do czasu zasilają jej konto, dzięki czemu może opłacić czynsz i piętrzące się rachunki. Niestety, już wkrótce i to się skończy. Jej doradca finansowy od dawna mówił jej, że musi znaleźć pracę, że czas zacząć żyć własnym życiem. Jak to jednak zrobić, gdy się go nie posiada? Gdy wszystko, co ważne, utraciło się kilkanaście, a w zasadzie kilkadziesiąt lat temu? Co wtedy? Libby jeszcze niedawno się starała. Napisała książkę, miała nadzieję, że dzięki niej będzie mogła przestać się martwić. Niestety - ta pozycja okazała się być kompletną klapą. Kiedy więc pojawia się okazja, powiedzmy to, dorobienia, waha się tylko przez chwilę. Jest tylko jeden problem - by zdobyć pieniądze, musi zacząć grzebać we własnej przeszłości. Czy podejmie się tego? Czy rozwiązywanie zagadki przeszłości będzie dla niej swoistym katharsis? Czy uda się jej zdobyć odpowiedzi na wszystkie pytania, które na nowo zrodzą się w jej głowie? Czy jej przeszłość może być jeszcze straszniejsza, niż jej się pierwotnie wydawało? A może jest wręcz odwrotnie? Może całość okaże się tak absurdalna, że aż śmieszna?

Ta historia, jeszcze nim rozpoczęłam lekturę, fascynowała mnie. Bardzo, ale to bardzo chciałam jak najszybciej się z nią zapoznać. A kiedy już zaczęłam czytać... Nie będę ukrywać. Znienawidziłam główną bohaterkę. Zachowywała się okropnie, małostkowo i, jak na swój wiek, bardzo niedojrzale. Nikt i nic się nie liczyło, oczywiście poza nią samą. Ona, ona, ona, ona. Poważnie się zastanawiałam, czy chcę tę książkę dalej czytać. Czy chcę oglądać to przedstawienie, które dla czytelnika przygotowała Libby. Było jednak coś w całej tej historii, co mnie przyciągało. Czytałam dość długo, po kilka rozdziałów dziennie, bo więcej nie byłam w stanie na raz strawić. Całość z każdą kolejną stroną stawała się coraz bardziej interesująca i mroczna. Pojawiało się coraz więcej z pozoru nic nie wnoszących wątków, które następnie zaczynały się ze sobą splatać i zacieśniać. W pewnym momencie, bliżej końca, niż początku, zaczęłam rozumieć, co tak naprawdę mogło mieć miejsce w styczniu 1985 roku. Spodziewałam się konkretnego rozwiązania, ale rzeczywistość zupełnie przerosła to, co uroiło się w mojej głowie.

Mroczny zakątek jest naprawdę tajemniczy i szokujący. Równocześnie napisany został w nie do końca przystępny dla czytelnika sposób. Co drugi rozdział przenosi nas w przeszłość i poznajemy zapis feralnego dnia minuta po minucie, godzina po godzinie. Za każdym razem "przemawia do nas" ktoś inny, dowiadujemy się więc co dana osoba myślała, w jakiej kondycji psychicznej była. I, jak dla mnie, do pewnego momentu nic nie zapowiadało tragedii. Z tych wszystkich relacji najlepiej czytało mi się Patty Day. Najgorzej - Bena. Jeśli zaś chodzi o teraźniejszość, to im dalej brnęłam w książkę, tym łatwiej mi było. W pewnym momencie straciła się gdzieś nienawiść do Libby, która z początku przerodziła się w obojętność, a później nawet w nić sympatii. Choć, nie będę owijać w bawełnę, raczej nie zaliczę jej nigdy do ulubionych bohaterek literackich.

Summa summarum Mroczny zakątek Gillian Flynn przypadł mi do gustu, ale nie powalił mnie na łopatki. Nie mogę więc po tej lekturze powiedzieć, że od tej chwili już tylko thrillery będą siedzieć mi w głowie. Wręcz przeciwnie, po tych pięciuset stronach z ulgą sięgnę po jakieś young adult albo fantasy, które w ostatnim czasie dużo łatwiej mi się przyswaja. Do lektury zapraszam niezłomnych, którzy wytrwać wystarczająco długo przy danej pozycji, oraz wielbicieli thrillerów, którzy nie borykają się z wątpliwościami, co do tego, czy dalej są ich wiernymi fanami. Do zapoznania się z Mrocznym zakątkiem zapraszam również tych, którzy po mojej opinii nie są pewni, czy to książka dla nich. Bo, a nóż widelec, ta właśnie powieść odmieni wasze życie?


Sil

Baza recenzji Syndykatu ZwB

23 listopada 2014

Blogerem jestem :) (TK Katowice)

Chciał wejść, ale powiedzieli, że nie jest blogerem książkowym.
Jak to? 

Tak, tak. To będzie wpis traktujący o Targach Książki w Katowicach, które właśnie się zakończyły. Nie będę pisała, że żenada. Nie będę wspominać, że wstyd i hańba. Nie mam zamiaru tego robić, bo nie od tego jestem. Na Katowickie Targi Książki zaglądam już od kilku lat. Nie zwykłam na nich bywać (zresztą jak i na innych targach) w więcej niż jeden dzień, nie zabawiam również na nich przez więcej niż kilka godzin. Zwykle, choć na chwilę zahaczam o przygotowane specjalnie z tej okazji panele. Lubię wiedzieć co w trawie piszczy i jakie jest zdanie na poszczególne tematy innych ludzi. Do tej pory zawsze zjawiałam się na nich z przyjaciółkami i mężem, W tym roku - z mężem, siostrą, jej koleżanką i Furiatem, czekającym grzecznie na zewnątrz. Nigdy, przy żadnej z tych okajzji, nie spodziewam się na Targach w Katowicach cudów, więc nigdy się nie zawodzę. Zresztą ja zwykle na TK poszukuję jakichś perełek, a nie czegoś, co mogę kupić w pierwszej lepszej księgarni, niejednokrotnie za znacznie mniejsze pieniądze. Nie mówię, że nie kupuję tam książek, bo kupuję, ale raczej niewiele i tylko jeśli to mi się kalkuluje. Na przykład u Sonii Dragi, gdzie zawsze można znaleźć coś w super cenie. Dlatego ucieszyły mnie stoiska z ręcznie robionymi zakładkami, ceramicznymi cudeńkami i drewnianymi dodatkami. Genialne były również ręcznie dziergane gadżety. Jak się można było spodziewać - wydaliśmy z Arturem majątek. Ale, raz się żyje, prawda?  

Może coś ze starszych pozycji?

To na Targach Książki w Katowicach jest najfajniesze. Zawsze znajdują się na nich stragany z antykwariatów, na których można poszukać perełek. My znaleźliśmy książkę z tradycyjnymi daniami śląskimi. Niestety, w chwili gdy tam byliśmy, nie mogliśmy znaleźć sprzedawcy, a jak już wróciliśmy, nie było książki :(

Zakładki?

Jasne, że byłoby super, gdyby te stragany z dodatkami były jedynie dodatkiem do tych Targów. W zasadzie zajmowały z 1/3 całości. No i fakt, kolejna 1/3 to outlet sprzętu sportowego. Tak jeszcze nie było, fakt. Ale narzekać nie będę bo i tak było bardzo przyjemnie. Bez tłoku, bez poszukiwania powietrza, bez gonitwy. 

Ciąg dalszy pięknych rzeczy

Wszystko ładnie porozkładane, dostępne dla oglądających i zwykle w super cenach. Na niemal każdym stoisku (poza tymi sportowymi, oczywiście), były jakieś nawiązania do książek. Kolczyki z książkami, zakładki, notesy. Wiem, to nie były targi home made, ale zawsze coś :)

Po krótkim przeglądzie pozostałych stoisk udałam się na panet dotyczący komentowania na blogach zorganizowany przes ŚBK. Na wstępie zostaliśmy wszyscy przywitani przez organizatorów, otrzymaliśmy nawet prezent. Następnie wręczono nam karteczki z konkursową zabawą, za którą się zabrałam, niezwłocznie po usadowieniu się. 

A zapomniałabym, na TK Katowice nie bylismy anonimowi
Tak, tak - jestem blogerem :)

Tak sobie teraz myślę, że to wcale nie jest takie złe, oczywiście, jeśli jest zrobione z głową. Na TK Kraków blogerzy książkowi mieli free wejście (tu również oczywiście), przy czym na Krakowskich targach do jednego bloga mogła być przypisana tylko jedna osoba, a przecież niejednokrotnie bloga prowadzi więcej osób. Fajnie więc, że w Katowicach można było zapisać do jednego bloga. Fajnie byłoby jeszcze, gdyby takie plakietki wydawano przy wejściu, personalnie, na każdych targach, gdzie zaprasza się blogerów jako gości. Jeśli ktoś uważa nas gdzieś zaprasza, to mógłby się choć odrobinę postarać. ŚBK rozdało plakietki i poprosiło o ich wypełnienie. I super. Byle tak dalej. 

Zanim przystąpiliśmy do dyskusji, na szybko wypełniłam bloczek konkursowy. Łatwo nie było, głowiłam się dość długo i, szczerze powiedziawszy, nie planowałam oddać kartki. Dwadzieście zwrotów powinno mnie było naprowadzić na tyle samo nazw blogów. 

Tu w konkursie bierze udział Janek Mądrzywołek

wypełnić?

co by tu wpisać...

Później dyskusja zaczęła się na całego. O samych komentarzach również rozmawiano, choć w pewnym momencie temat zupełnie się rozmył i mówiono już o wszystkim. Następnym razem jednak zdecydowanie musiałabym usiąść bliżej. Podobno w pierwszym rzędzie nikomu nie brakowało mikrofonu. Niestety, z tyłu nie było już tak wesoło. Na szczęście sporo usłyszałam i nawet raz zabrałam głos :)

Obrady w toku

Kiedy już Marta zdecydowała, że panel czas zakończyć, konkurs został rozwiązany i, o dziwo, okazało się, że zajęłam zaszczytne trzecie miejsce. Szok. 

Bardzo dziękiję!

Po wyjściu z panelu jeszcze raz przebiegłam się po płycie Spodka, dorwałam super notes z cytatem z Alfa oraz książkę z serii Thriller u Sonii Dragi. Po wyjściu ze Spadka spotkaliśmy ponownie Janka, a on spotkał, po raz pierwszy na żywo, Furiata. No i miłość od pierwszego szlupnięcia. Może weźmie go do Krakowa? Gratis dodaję karmę ma tydzień (oczywiście w ilości tabelarycznej, a nie takiej, jaką Furek jest w stanie wchłonąć). 

Na koniec pochwalę się jeszcze moimi zdobyczami :)

Fioletowy słoń. GENIALNY!


Zdobycze

No i zakładka - paw z fioletowym kamyczkiem

A wy byliście na Targach Książki w Katowicach? Podobało się? Wybierzecie się w przyszłym roku? 

19 listopada 2014

POTWORY W TOKIO – Grą Roku 2014!

Z Arturem ostatnio, nie za często, ale zawsze... próbujemy różnych gier planszowych. Mam nadzieję, że wkrótce uda nam się zagrać w Potwory w Tokio. Poniżej ociupinka informacji o tej grze :)

Polska wersja światowego bestsellera „King of Tokyo” Grą Roku 2014. Eksperci związani z rynkiem gier planszowych i karcianych docenili wydane przez Egmont Polska „Potwory w Tokio”.
 



GamesFanatic.pl – najstarszy serwis o grach planszowych i karcianych w Polsce - w ramach plebiscytu Planszowa Gra Roku przyznał główną nagrodę Gra Roku 2014 planszówce „Potwory w Tokio” wydanej przez Egmont Polska. Tytuł Gry Roku przyznawany jest planszówkom, które cechuje nie tylko wysoka jakość wykonania, ale fakt, że zachęcają do wspólnego spędzania czasu w gronie rodziny i znajomych oraz rozbudzają zainteresowania potencjalnych nowych graczy.

Polski sukces „Potworów w Tokio” potwierdzają 22 zdobyte nominacje oraz nagrody na całym świecie. W tym:

Najlepsza gra planszowa (Włochy 2012)
Najlepsza gra dziecięca (USA 2012)
Najlepsza gra rodzinna (USA 2012)
Najlepsza gra imprezowa (USA 2012)
Najlepsza gra rodzinna (Holandia 2013)

„Potwory w Tokio” to emocjonująca kościana gra imprezowa przeznaczona dla 2 do 6 graczy, rekomendowana osobom w wieku powyżej 8 lat. Autorem gry jest Richard Garfield, amerykański profesor matematyki oraz twórca najpopularniejszej na świecie kolekcjonerskiej gry karcianej: Magic the Gathering. Rewelacyjne ilustracje do planszówki stworzył Benjamin Raynal.

Dlaczego warto w nią zagrać? Powodów jest wiele. Ma ona stosunkowo proste i pomysłowe zasady, a także klimatyczne ilustracje. Każdagra jest dynamiczna i emocjonująca. Dodatkowo zróżnicowane karty sprawiają, że poszczególne rozgrywki są niepowtarzalne.

Więcej informacji o nagrodzie Gra Roku: www.planszowagraroku.pl
Więcej informacji o grach planszowych Egmontu: www.KrainaPlanszowek.pl

14 listopada 2014

Wieczność („Ostatnia spowiedź III” Nina Reichter)

„Ostatnia spowiedź III” Nina Reichter
tom: III
wyd. Novae Res
rok: 2014
str. 376
Ocena: 5/6


Wieczność znaczy "na zawsze", a nie "zawsze"*
Więc znów rozkładam przed Tobą talię kart, a Ty losuj. Wybieraj między miłością, wiarą i nadzieją. Zobacz prawdę tylko po to, by wspomnienia nabrały jaśniejszego znaczenia i byś mógł przyznać, że były przepiękne - choć to, co stało się potem, sprawia, że odwracasz od nich wzrok. Zobacz prawdę, byś jak zwykle pominął fakt, że ma ona różne oblicza, a to jedno jedyne, które dostrzegasz, jest tylko jej obrazem odbijającym się w Twoich oczach.**

Wątpliwości. Niepewność. Zwątpienie. Wiele emocji targało mną, nim sięgnęłam po trzeci tom Ostatniej spowiedzi. Poprzednie części bardzo mi się podobały, ale... Niestety w obu przypadkach były pewne "ale". Niektóre zachowania bohaterów nie pasowały mi do całości. Niektóre sceny wydawały się sztuczne i wydumane. Niektóre uczucia tak słodkie, że aż mało prawdopodobne. Jednak summa summarum  ostatecznie w obu przypadkach byłam na tak. I chciałam więcej. I dostałam. Jedyne pytanie mnie tylko dręczyło: czy tym razem się nie zawiodę kompletnie?

Allison Ann Hanningan i Bradin Rothfeld są najzwyczajniej w świecie szczęśliwi. Żyją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Nie mogą wytrzymać bez siebie dłużej niż kilka minut, a gdy już się widzą, bezsprzecznie iskrzy między nimi. Od kilku miesięcy są zaręczeni, a także usilnie próbują sprowadzić na świat jeszcze jednego, małego człowieczka. Oczywiście jest również druga strona medalu, mianowicie kontrakt, jaki Bradin wraz z Bitter Grace podpisali. Idea była taka, by każda fanka czuła się jak potencjalna przyszła pani Rothfeld. By ją zrealizować wokalista miał, przynajmniej publicznie, uchodzić za smutnego, wciąż poszukującego siebie i swojej drugiej połówki singla. Tak więc jego związek z Ally od początku musi być ukrywany. Niby ludzie z branży wiedzą, kto z kim i kiedy, ale nikt nie mówi nic głośno, więc ich związek nie jest nigdzie opisywany, ani szeroko omawiany. Niby zaręczyny i chęć spłodzenia potomka z zasady powinny zmienić ten stan rzeczy, albo przynajmniej zmusić Ally i Brade'a do myślenia o tym, co będzie dalej, w rzeczywistości jednak nie ma to wpływu na ich postępowanie. Wszystko jednak ulega zmianie, gdy Bitter Grace jedzie w trasę koncertową, podczas której sprawy mocno się komplikują. Czy zakochanej po uszy parze uda się utrzymać związek w tajemnicy? Czy ich wieczna miłość będzie trwała do samego końca? Czy coś, lub ktoś, będzie w stanie ich rozdzielić? By się tego dowiedzieć, koniecznie musicie sięgnąć po serię Ostatnia spowiedź, i przekonać się na własnej skórze.

Przyznam wam się do czegoś. Gdzieś w okolicach trzysta dziesiątej strony wzięły we mnie górę emocje. I to takie negatywne. Zdenerwowałam się i napisałam recenzję. Podzieliłam sobie powieść na trzy części i każdą opisałam osobno. Bo nie wiedziałam, jak inaczej przekazać to, co czułam. A byłam najzwyczajniej w świecie wściekła. I nie planowałam czytać dalej. Wyszłam z założenia, że czytanie kolejnych pięćdziesięciu stron było stratą czasu. Napisałam co chciałam i... jednak skończyłam książkę. Jak się można było spodziewać, recenzja wylądowała w koszu. Stała się mało aktualna, a co za tym idzie nie za bardzo nadawała się do publikacji. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak musiałabym wydzielić w trzecim tomie Ostatniej spowiedzi kilka części, zupełnie różnych od siebie. Pierwszych kilkadziesiąt stron mnie zachwyciło. Zaczęłam czytać w nocy i jak się można było spodziewać, zarwałam nockę. Jedynie zdrowy rozsądek mnie stopował i ostatecznie zostawiłam sobie trzy godziny na sen, tak żeby w pracy wyglądać w miarę przytomnie. To było coś. Czytało się bardzo dobrze i płynnie. Tekst wciągał, był pasjonujący i trzymany w rewelacyjnym klimacie. Widać, że autorka płynęła na fali poprzednich części, bo początek utrzymany był właśnie w ich tonacji. Później oczywiście wszystko się zawaliło. Takie wielkie łubudu jest oczywiście bardzo często wykorzystywane przez autorów. Nina Reichter pod tym względem niczym nie różni się od innych pisarzy. W każdym tomie swej opowieści ukazywała wielkie rozterki głównych bohaterów i skutecznie, ale na chwilę, ich ze sobą rozdzielała. I tak, mniej więcej od jednej trzeciej powieści ponownie przeżywamy załamanie tego wyśmienitego związku. Tym jednak razem bohaterowie na tyle tragicznie reagują na wydarzenia, że ich miłość staje pod wielkim znakiem zapytania. Aż dziw bierze, jak łatwo zdeptać te wszystkie wielkie słowa. Osobiście jestem dość dziwnym czytelnikiem i nie lubię, gdy wszystko jest tak pięknie i cukierkowo. Trochę się więc nawet cieszyłam z rozwoju sytuacji, a z każdą przeczytaną stroną upewniałam się, że Ally może w końcu znaleźć osobę, która będzie ją kochała bezwarunkowo. Oczywiście nie byłby to związek bezproblemowy, ale zdecydowanie o wiele zdrowszy. Niestety, Nina Reichter postanowiła spłatać czytelnikom figla i gdzieś w okolicach trzy setnej strony przetasowała karty. W zasadzie w jednej chwili przewróciła wszystko do góry nogami, i zaś w powietrzu zaczęły unosić się czerwone serduszka, a bohaterowie zachowywali się, jak wypalili dużo, wyjątkowo uwznioślającego zioła. Jak dla mnie, było zbyt landrynkowo, kiczowato i wręcz nierealnie. Nagle problemy, które przerosły Ally i Bradina przestały mieć znaczenie. Chyba się ze mną zgodzicie co do tego, że miałam prawo się zdenerwować? No bo, poważnie, ile lukru można znieść? Byłam przekonana, że tak, albo jeszcze słodziej, będzie już do samego końca. I nie chciałam dalej czytać. Poważnie. Na szczęście jakiś wewnętrzny głosik zmusił mnie do kontynuowania lektury, która wiele zmieniła w postrzeganiu przeze mnie całej serii.

Jest coś, co przez całą Ostatnią spowiedź nie dawało mi spokoju, a w trzecim tomie denerwowało mnie niemiłosiernie. Autorka nieustannie w tekst wtrącała cytaty z samych bohaterów, zarówno z dopiero co miniętych stron, jak i z poprzednich części serii. Niektóre zdania powtarzane były po kilka, a może i nawet kilkanaście razy. Jak dla mnie to już przesada, która dość poważnie odrzucała mnie od książki.

Patrząc teraz na cały trzeci tom wciąż dzielę go sobie w głowie na cztery części, z których pierwszą oceniłabym na pięć, drugą na cztery i pół, trzecią (bardzo krótką) na słabe trzy i ostatnia na sześć. W zasadzie powinnam więc całość ocenić na jakieś cztery i pół. Po głębszych przemyśleniach zdecydowałam się jednak na piątkę. Bo końcówka, choć gdzieś to już widziałam, była ekstra. Gdyby całość utrzymać w tym klimacie, powieść zyskałaby u mnie pewną i mocną szóstkę, ale niestety, stało się inaczej. Komu polecam? Na pewno wszystkim, którzy czytali poprzednie części, a całą serię każdemu, kto chciałby zatopić się w niezwykłym i dość surrealnym świecie muzycznej kliki i jej problemów. W ostatecznym rozrachunku, zdecydowanie warto.

Sil
* str. 349

** str. 95

12 listopada 2014

Odwaga z turkusowymi oczami („Cena odwagi” Ewa Seno)

„Cena odwagi” Ewa Seno
tom: II
wyd. Feeria
rok: 2014
str. 329
Ocena: 5/6




Możemy posiadać wiele cech: cierpliwość, uczciwość, odpowiedzialność, wrażliwość… odwaga.
Tak, odwaga jest chyba jedną z najważniejszych cech u większości ludzi, bo w końcu bez odwagi nie podeszłybyśmy i nie zagadałybyśmy do tego przystojnego bruneta siedzącego dwa rzędy za tobą w kinie, nie wsiedlibyśmy do samolotu, czy na diabelski młyn. A czy nawet bardzo, ale to bardzo odważni ludzie byliby w stanie ocalić swoją planetę, dajmy na to, przed armią śmierci? Czy starczyłoby im samozaparcia i determinacji do tego, by przenosić się z planety na planetę, ryzykując przy tym życiem nie tylko swoim, ale też swoich najbliższych przyjaciół?

Nina, a właściwie powinnam powiedzieć, Królewna Anilia, musi dokonać wyboru: próbować przemierzyć kilka planet w poszukiwaniu maga, który nauczy ją posługiwać się mocą, czy też bez walki oddać się w ręce Alexusa – potężnego przywódcy, który pragnie jedynie jej śmierci. Honor nie pozwala jej poddać się bez żadnych prób, dlatego też wraz ze swoimi strażnikami – Nickiem, Kate, Christianem , Londonem, Ethanem, Jamesem, Calebem i Jackiem, wyrusza na poszukiwania planety o nazwie Purnea, która jest zamieszkiwana przez potężnego maga, Maximusa i jego żonę. Niestety tak się składa, że nikt nie wie, gdzie ona dokładnie leży. Jednak, jak to mówią, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Królewna wraz ze swoją świtą, podczas wyprawy, zdobywają sojuszników, którzy mogą pomóc w walce z Alexusem. Nie wszyscy jednak są chętni do pomocy, ponieważ „ta bitwa z góry skazana jest na niepowodzenie”. Mimo to Antilia nie poddaje się, a jej zaciętość zostaje nagrodzona. Gdy przybywają na ziemie Koledian, dowiadują się, że Maximusa można spotkać tylko przez siedem dni w roku, na planecie Cronos, niestety, jest to miejsce niebezpieczne ponad wszystko, zważywszy na to, że zamieszkują ją Vipery (znaczy wampiry). Christian już proponuje wycofanie się, znalezienie jakiegoś innego sposobu na skontaktowanie się z magiem, Nina jednak chce jak najszybciej się tam dostać, bo nie wiadomo jak wiele czasu zostało im do starcia. Kiedy przybywają na Cronos, z początku wszystko idzie jak po maśle, jednak gdy wchodzą do ciemnego lasu, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Czy wszyscy wyjdą z tego bez szwanku? Jaki układ zostanie zaproponowany Antilii? Przez co jeszcze będą musieli przejść nasi bohaterowie?

Druga część z serii Antilia, zachwyciła mnie tak samo jak pierwsza. A może nawet bardziej? Wbrew pozorom, nie wieje tu nudą, nie da się przewidzieć następnych wydarzeń. Jest to książka zdecydowanie niebanalna, czyli coś, co niedźwiadki lubią najbardziej :D. Powieść pełna akcji i nieoczekiwanych jej zwrotów. No i nie brakuje nam tu również wątku miłosnego, ale to zdecydowanie w bardzo małej ilości. O zakończeniu nawet nie wspomnę, bo do tej pory nie dociera do mnie to, co się stało. Jestem wstrząśnięta i z niecierpliwością czekam na kolejną część.

Sądzę, że Cena odwagi jest godna polecenia każdemu, niezależnie od wieku, nad płcią jednak bym się zastanowiła :P

Vic :D


10 listopada 2014

Niekończąca się wędrówka („Black ice” Becca Fitzpatrick)


„Black ice” Becca Fitzpatrick
wyd. Otwarte
rok: 2014
str. 448
Ocena: 5,5/6



Chcesz coś udowodnić. Chcesz pokazać, na co cię stać. Pragniesz zaprezentować swoją wewnętrzną i zewnętrzną siłę, tak by nikt już nie mógł powiedzieć, że prawdopodobnie do niczego się nie nadajesz. Chcesz przestać być postrzeganą jako nieporadna nastolatka, która trzech kroków nie zrobi samodzielnie, nie wspominając już o praniu, gotowaniu czy samotnych pieszych wędrówkach. Dlatego starasz się, pracujesz nad sobą niemal przez cały rok. Godzina po godzinie, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu starasz się, bo chcesz coś udowodnić. A gdy przychodzi godzina próby - upadasz przy pierwszym potknięciu. O tym, czy się z tego upadku podniesiesz decydujesz tylko ty. Decyzję jednak podjąć można tylko raz, jeśli będzie niewłaściwa - konsekwencje poniesiesz tylko ty. W końcu swoje życie można przeżyć tylko i wyłącznie samodzielnie. 

Britt Pheiffer jeszcze osiem miesięcy wcześniej uważała się za największą szczęściarę jaka chodzi po ziemi. Od bardzo dawna była zakochana w chłopaku, którego znała w zasadzie przez całe życie. Była przekonana, że jej uczucia na zawsze pozostaną jedynie w fazie fantazji, bo w końcu Cal, brat jej najlepszej przyjaciółki Korbie pozostawał całkowicie poza jej zasięgiem. Ubiegłej wiosny zdążyło się jednak coś wspaniałego - Calvin Versteeg w końcu zwrócił na nią uwagę i stał się jej oficjalnym chłopakiem. No może nie jest to do końca prawda - w końcu Cal usilnie prosił ją, by ich związek pozostał nieujawniony. W końcu tyle się działo, dostał się na wymarzone jego ojca, musiał się przenieść do Stanford, no a tam, jak to przystało na studenta - z zaliczyć najwięcej jak się da dziewczyn. Dlatego też Cal zaraz po rozpoczęciu nauki zerwał z Britt telefonicznie. Czy jego zachowanie kryje drugie dno? Czy to możliwe, by chłopak chciał ją przed czymś obronić? A może najprostsze rozwiązanie jest najbliższe prawdy, i Cal po prostu stracił nią zainteresowanie? By dowiedzieć się tego, oraz odkryć tajemnice Britt, Cala i Masona, koniecznie należy zapoznać się z Black ice. 

Książka wciąga, i to już od pierwszych napisanych przez Becce Fitzpatrick słów. To tylko utwierdza czytelnika w przeświadczeniu, że czeka go znakomita lektura. Nieustanne zwroty akcji, pełne napięcia i brutalności sceny. Pościgi, strzelaniny i wielość zagadek do rozwiązania, które mnożą się z każdym kolejnym rozdziałem, to to, co tygryski kochają najbardziej. Nic dodać, nic ująć. Powieść jest fenomenalna i warta każdej poświęconej jej chwili. Podczas finiszu, aż chce się zawołać, że chce się więcej i więcej. NIE! Nie chcę kończyć! Chcę czytać dalej. Może będzie kolejna część? Proszę, PROSZĘ! No ale niestety, jak to zwykle w życiu bywa, wszystko co dobre, szybko się kończy. I raczej nie zapowiada się na kontynuację tej powieści. Przyznać się muszę, że po serii Szeptem, miałam pewne wątpliwości, czy chcę jeszcze czytać coś co napisała Becca Fitzpartick. Odrobinę zawiodłam się na ostatniej części tamtej serii, i pozostał mi po niej pewien niesmak. Teraz jednak to wspomnienie w całości wymazuje. Black ice to świetna pozycja, którą mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Zdecydowanie warto się z nią bliżej zapoznać.

Sil
 Baza recenzji Syndykatu ZwB

6 listopada 2014

Pamięć o Asterixie („Asterix i spółka”)


„Asterix i spółka”
wyd. Egmont
rok: 2014
Ocena: 5/6




W ręce wpadła nam gra, o dziwo nie gra komputerowa, a gra planszowa, jak nam się wtedy wydawało o nic nieznaczącym tytule „Asterix i spółka”. Po odleżeniu „urzędowego czasu” na półce, któregoś jesiennego i ciepłego popołudnia, postanowiliśmy zobaczyć co kryje w sobie gustowne i ładne, acz dość małe pudełko. I to był wielki błąd.

Folię z pudełka zrywaliśmy jak wygłodniałe lwy skórę ze świeżo upolowanej antylopy. Po otwarciu pudełka, moja druga połówka, jak to kobieta, zabrała się za przeglądanie instrukcji, a ja szukałem planszy, aby sprawdzić jak duża i czy bardzo kolorowa. Otóż Asterix i spółka to gra karciana, ale nie martwcie się, przynajmniej oficjalnie nie będziecie potrzebowali do niej pieniędzy, a tym bardziej nie będziecie musieli się rozbierać - to nie poker. Egmont, czyli producent gry, bardzo się postarał i napracował nad oprawą graficzną, co zresztą można zobaczyć na poniższych zdjęciach. Kolorowo, czytelnie i bardzo trwale wykonane są wszystkie elementy tej produkcji – łącznie z pudełkiem. W samym opakowaniu znajdziemy instrukcję, co jest oczywiste. Jest ona dość skromna, ale bardzo jasno i czytelnie napisana. Gwarantuje, że jedno czytanie i nawet najmłodszy, a nawet najstarszy zrozumie bez najmniejszych problemów. Jest pełna obrazków, a więc z mojej strony wielki plus. Ponadto w pudełku są dwa rodzaje kart, a raczej można by rzec - kafelki i karty. Tych pierwszych jest siedem, a tych drugich zawrotna ilość - czterdziestu dziewięciu, podzielonych na siedem kategorii. Tak, dobrze się domyślacie, istnieje ścisłe powiązanie między kartami i kafelkami


Rys1 (kafelki kategorii)

Rys2 (karty do gry)

Teraz wypadałoby wyjaśnić o co chodzi w grze. Otóż już śpieszę z odpowiedzią. Naszym zadaniem jest zebranie jak największej ilości kart. Aby wygrać musimy mieć ich oczywiście więcej niż przeciwnik. Karty zdobywamy dzięki swojej pamięci. Sama rozgrywka jest bardzo szybka i dynamiczna, oczywiście jeśli mamy dobrą pamięć i refleks. 

Do rozgrywki potrzebny jest nam kawałek stołu lub jakiejś innej, w miarę równej powierzchni do której wszyscy uczestnicy gry mają łatwy dostęp. Mając „stół” rozkładamy kafelki i do nich dokładamy karty odpowiadające im kolorem. Kładziemy je obrazkami do góry tak, aby każdy z graczy zapamiętał. Gdy wszyscy będą gotowi karty zakrywamy. Teraz przechodzimy do gry właściwej, a więc tasujemy pozostałe karty i kładziemy na kupce na stole tak, aby obrazki były przed nami ukryte.
Rys3 (przygotowanie gry)

Rys4 (rozgrywka pierwszy krok)

Rys5 (pierwsze losowanie)

Teraz jeden z graczy rozpoczyna i wyciąga pierwszą karę z kupki i odwraca tak aby wszyscy widzieli obrazek i jej kolor. W tym momencie wszyscy przypominają sobie jaki obrazek był na karcie leżącej na stole pod kafelkom o takim samym kolorze jak wylosowana karta. Kto pierwszy ten lepszy. Podaję nazwę i w tajemnicy sprawdza karę leżąca na stole. Jak się zgadza to ją zabiera i pod kafelkiem ląduje dopiero co wylosowana karta. Znowu zapamiętujemy obrazek odwracamy i gramy dalej. Tak w kilku prostych i łatwych zdaniach przedstawiłem zasady rozgrywki. Uf trochę przypomniała mi się scena z filmu „Sen Życia według Monty Pythona” odbywająca się w szkole i tycząca wieszaków i listów. Jak ktoś zrozumiał tamtą scenę to teraz zrozumiał to co napisałem. 

Sama gra swoją fabułą nawiązuje do komiksu/filmu/bajki o dzielnych galach. No dobrze, może nie fabuła gry, bo takowej chyba nie ma, a oprawa graficzna nawiązuje do wspomnianego wcześniej cyklu. Na kartach są nie tylko postacie, ale także przedmioty którymi się posługują, elementy ich garderoby i wyposażenia, oraz bliżsi i dalsi zwierzęcy przyjaciele a także ich jedzenie. Ci co doskonale znają Asterixa i jego świtę szybko odnajdą się w obrazkach, zwłaszcza w imionach galów. Pozostali i dzieci mogą mieć pewne problemy z nazewnictwem, ale nic w tym trudnego, bo zawsze można mówić ten gruby w zielonym, albo ten z siwą brodą. Dla chcącego nic trudnego i wszystko jest kwestią ustaleń. Gra naprawdę jest dla graczy od piątego roku życia. Choć wydaje mi się, że młodsi też dadzą sobie radę, przy małej pomocy opiekunów.

No dobrze, podsumowując szybko, gra jest naprawdę fajna i wciągająca. Stąd moje stwierdzenie z początku „i to był błąd”. Graliśmy we dwójkę i zabawa była naprawdę przednia i ciężko było przestać, a przecież trzeba było przyszykować obiad i wyjść z psem na spacer! Gra jest czystą zabawą pamięciową i tak naprawdę na obrazkach mogłoby znaleźć się wszystko, a i tak gra by się nie zmieniła i zapewne nie straciła wiele na atrakcyjności. Nawiązanie do Asterixa na pewno dodaje grze więcej smaczku i zapewne skłoni kilka osób do zakupu. Ja osobiście na pewno zabiorę tę grę ze sobą na wakacje, ze względu na szybką rozgrywkę i niepowtarzalność każdej tury – jeśli rozumiecie o co chodzi. Tu nie nauczymy się odpowiedzi na pytania i będziemy królami każdej rozgrywki. Możemy poznać wszystkie obrazki, ale to nam nic nie da, bo tu liczy się pamięć i refleks.


Artur Borowski 

5 listopada 2014

Głęboko pod skórą („Coś do ukrycia” Cora Carmack)

„Coś do ukrycia” Cora Carmack
wyd. Jaguar
rok: 2014
str. 368
Ocena: 4,5/6


Niewolnicy grobu,
ofiary niemocy,
w nadziei na spokój zamykamy oczy.
I nagle to, przed czym uciekamy,
zapuszcza w nas korzenie i staje się nami*

Cade Winston jakiś czas temu postawił wszystko na jedna kartę i... uciekł. No może nie tak zupełnie, ale zdecydowanie sobie pewną sprawę odpuścił. Niestety, jak to często w życiu bywa - nie zawsze dostajemy to, co byśmy chcieli. Wspomnienia minionych lat ciągnęły się za nim niczym zły omen. I tak, zamiast rozpocząć nowy rozdział swojego życia, wciąż jakby kontynuował poprzedni. Nowe miasto, nowa szkoła, ale wszystko inne jakby starawe. Stare zauroczenie, stary ból w sercu i stare problemy. W końcu Bliss przeniosła się do Filadelfii, by być bliżej Garricka. Teoretycznie nic wielkiego, ale to właśnie w Filadelfii Cade rozpoczął dalszą naukę. W teorii nic nie miało się między przyjaciółmi zmienić, trudno jednak było obojgu wrócić do zażyłości, która łączyła ich jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Za dużo się wydarzyło i oboje świetnie zdawali sobie z tego sprawę.

Kolejny dzień, kolejne czynności i kolejne nie podjęte decyzje - tak toczy się życie Cade'a  w Filadelfii. Młody mężczyzna zamiast się rozwijać, robić karierę i myśleć o swojej przyszłości, wciąż tkwi w tym samym miejscu. Tak sprawy się mają aż do dnia, w którym, dość niespodziewanie, przysiada się do niego dziewczyna o ognistych włosach. To nie przypadek i nie jest to również żart. Max, a właściwie Mackenzie Kathleen Miller ma malutki problem. Potrzebuje na za pięć minut idealnego faceta. Takiego, którego można pokazać rodzicom. Przystojnego, dobrze ubranego i inteligentnego. Takiego, którego mogłaby poznać w bibliotece i... takiego, który oszalałby na jej punkcie. Albo przynajmniej był w stanie udawać, że jest w niej absolutnie zadurzony. Nie, żeby Max nie miała powodzenia. Bo ma, całkiem spore nawet, ale faceci z którymi się spotyka odbiegają od wizji, jaką mają jej rodzice na temat ewentualnego przyszłego zięcia. To niby nie problem, co dziewczynę powinna obchodzić opinia rodziców? Jest jednak dla niej istotna, więc nie może im przedstawić Mace'a - hardcorowego perkusisty w jej zespole, tym bardziej, że jej poprzedni partnerzy nie przypadli rodzicom do gustu. Na zastanawianie się i poszukiwania nie ma za wiele czasu, rodzice będą w kawiarni za kilka minut. Max lustruje więc wszystkich obecnych w niej klientów i jej wybór pada na Cade'a. Czy chłopak zgodzi się pomóc nieznanej dziewczynie? Czy nietypowe zadanie aktorskie okaże się przygodą życia? Czy to możliwe, by niespodziewane spotkanie rozpaliło ogień w tej dość poważnie zmrożonej dwójce? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy sięgnąć po najnowszą powieść Cory Carmack, zatytułowaną Coś do ukrycia.

Przyznam, że po Coś do stracenia, nie mogłam się doczekać kolejnej powieści Cory Carmack. Równocześnie, jakby mnie zaćmiło. W ogóle nie brałam pod uwagę, że Coś do stracenia może mieć kontynuację. Dla mnie książka się skończyła, może mogłaby w jakiś sposób zostać rozwinięta, ale nie było to według mnie konieczne. Przeżyłam więc szok, czytając na okładce o Bliss, Garricku i, no właśnie, o kim? Cade. Niewiele mi mówiło to imię. Oczywiście dość szybko przypomniałam sobie o przyjacielu głównej bohaterki, który był dość poważnie w niej zakochany. Czyli... to on? To o nim? Chwilę mi zajęło pogodzenie się z tym, ale po pierwszym szoku, niezwłocznie przystąpiłam do lektury. Sam początek nie należał do najbardziej udanych. Musiałam sobie przypomnieć, czego do tej pory dowiedziałam się o Cadzie. Z każdą kolejną stronę czytało się lepiej. Autorka powoli pozwoliła czytelnikowi zapomnieć o poprzedniej powieści i rozpocząć przygodę z nową.

Całość czyta się bardzo dobrze. Akcja poprowadzona jest ciekawie, przejścia pomiędzy poszczególnymi wątkami są płynne, a cała historia zabawna, ale równocześnie wiarygodna. Z pozoru opowieść wydaje się lekka i przyjemna, w rzeczywistości jednak autorka przedstawia nam dwoje pokiereszowanych przez życie bohaterów, którym trudno zrozumieć, że żyć trzeba dniem dzisiejszym i jutrzejszym, a nie tylko tym wczorajszym. Gdy oboje orientują się, że w życiu niekoniecznie chodzi o walkę z demonami przeszłości, może być już za późno na budowanie trwałej przyszłości.

Książka bardzo dobra, sprawnie napisana, godna polecenia. Powieść moim zdaniem dla każdej grupy wiekowej, a nawet dla każdej płci. Warto.

Sil


*str. 365

3 listopada 2014

Sobą być („Bądź swoją siłą” Demi Lovato)

„Bądź swoją siłą” Demi Lovato
Notes
wyd. Feeria
rok: 2014
Ocena: 5/6




Dzisiaj coś z… zupełnie innej beczki, ponieważ na WCK, jeszcze nie pojawiały się recenzje książek, czy też, tak jak w tym przypadku, notesu. Jednak dostałam pamiętnik zaprojektowany przez Demi, na którym, nie powiem, bardzo mi zależało, dlatego też chciałabym się z Wami podzielić moim zdaniem na jego temat.

Jak zapewne jesteście w stanie zobaczyć, notes jest w twardej, niebieskiej oprawie, która robi niemałe wrażenie na jego potencjalnym posiadaczu. Wszystko jest na swoim miejscu, nic nie jest przesadzone, śmiałabym nawet twierdzić, że jest pięknie. Środek też jest dość zaskakujący, gdyż nie jest to zwykły notes, jaki możemy dostać w każdym sklepie papierniczym, ale są to ślicznie zdobione (niebieskimi ptakami)  kartki, na których możemy zapisywać swoje najskrytsze myśli, czy też sekrety. Co więcej, co kilka stron, możemy znaleźć inspirujące i, przede wszystkim, dodające otuchy cytaty czy też teksty piosenek.

Myślę, że jest to świetny pomysł, jeśli chodzi o pamiętnik. W dodatku, na pierwszej stronie, znajdziemy naprawdę pokrzepiające słowa od autorki.

Grzechem byłoby nie przytoczyć tu słów „Weź coś z tego, co jest w Twojej głowie, oraz wszystko, co jest w Twoim sercu, i uczyń z tego coś pięknego”. Ja więcej do dodania nie mam, ponieważ, to my jesteśmy kreatorami własnego życia i to my zdecydujemy o tym, jak je przeżyjemy. Dlatego też idźmy za głosem serca i stwórzmy ze swojego życia naszą osobistą baśń. Nawet, jeśli miałoby się to wydarzyć, tylko na stronicach tego pamiętnika.

Mówiąc szczerze, to, pomijając fakt tego, iż ten notes jest naprawdę piękny, nie wiem, czy sama wydałabym na niego 25 złotych, Dla mnie jest to zwyczajnie za dużo. Za dużo mniej można założyć sobie zwykły zeszyt, w którym można zapisywać swoje myśli, czy też ulubione cytaty.
Bądź swoją siłą jest jednak bardzo dobrym pomysłem na prezent, myślę, że każdy, a  przynajmniej płeć piękna, ucieszyłby się z takiego podarku.





Vic :D