24 grudnia 2013

Wesołych Świąt

W ten Świąteczny czas pragnę Wam życzyć Wszystkiego co najlepsze. Niech się Wam szczęści. I niech te Święta obfitują nie tylko w pyszne jedzenie, ale i genialne książkowe prezenty i ogrom czasu na lekturę :)


23 grudnia 2013

Drapieżcy („Plugawy spisek” Maxime Chattam)

„Plugawy spisek” Maxime Chattam
wyd. Sonia Draga
rok: 2013
str. 416
Ocena: 4,5/6


Pisałam to już wiele razy i napiszę raz jeszcze - książki wydawane przez Sonię Dragę w serii Thriller są fenomenalne. Nie zawsze czyta się je w tempie ekspresowym. Nie zawsze są od razu jasne i zrozumiałe. Nie zawsze porywają czytelnika, nie pozwalając się od siebie oderwać aż do świtu. Jednak zawsze mają w sobie jakąś taką niesłychaną głębię. Są przejmujące, nie dają o sobie zapomnieć, nawołują do siebie. Czasem ciężar lektury nie pozwala skupić się na niej dłużej. Czasem opisywane wydarzenia trzeba kilka razy przetrawić, nim jakiś wewnętrzny głos pozwoli powrócić do czytania. Zdarza się, że ten głos dość długo się nie odzywa i wówczas trzeba na chwilę odłożyć książkę na półkę. Bywa więc naprawdę różnie. Jednakże, niezmiennie, w końcu nadchodzi kres lektury przynoszący całkowite odprężenie. Wówczas już wszystko jest wiadome. Już nic nie jest straszne. Wszystkie dłużące się chwile idą w zapomnienie. Bo w końcu się wie. Tylko to się liczy.

Ostatnio dane mi jest czytać dość ciężkie, pod względem ładunku emocji i problematyki, powieści. Do tej grupy niewątpliwie zaliczyć można również Plugawy spisek autorstwa Maxime'a Chattama.

Alexis Timèe ma problem. I to duży. Od wielu miesięcy, wraz kolegami z zespołu przydzielonego do tej sprawy, nie są w stanie ująć sprawców bestialskich przestępstw. Badali ślady i tropy już na setki sposobów. Analizowali dane w każdą z możliwych stron. I nic. Za każdym razem trafiają na mur nie do przejścia. A przecież tak być nie powinno. Już dawno powinni ująć przestępców i zająć się innym tematem. Niestety nic z tego. Co gorsza, przestępstw zamiast ubywać, z każdym dniem przybywa. Jakby sprawcy nawzajem się nakręcali powodowani czynami innych - podejmowali się coraz gorszych czynów. Niezmienne pozostaje tylko jedno - symbol *e na ciele ofiary. Lub w jej lub ich pobliżu, gdy inaczej się nie da. Symbol i niesiony przez niego przekaz rozprzestrzenia się wśród Francuzów niczym zaraza. Nikt jednak nie potrafi znaleźć na nią lekarstwa. W końcu Alexis postanawia postawić sprawę na ostrzu noża - nie rozwiążą zagadki bez dodatkowej pomocy, a tę mogą przyjąć tylko od jednej osoby - emerytowanego kryminologa Richarda Mikelisa. Gorzej, że ten ostatni wcale nie chce komukolwiek w czymkolwiek pomagać. Zrezygnował z pracy dlatego, by zapomnieć o pustoszącej sile niosącej się wraz z każdą kolejną rozwiązywaną sprawą. Juz dawno doszedł do wniosku, że albo praca, albo zdrowie i szczęście jego rodziny. Mężczyzna zdecydował się na to ostatnie i zaszył w cichym zakątku z dala od zgiełku pełnego przemocy Paryża. Niestety, Alexis wytropiłby Mikelisa nawet na końcu świata. Tylko, czy samo dostanie się do niego oznacza, że zdecyduje się on wesprzeć żandarmerię? Mało prawdopodobne. Mimo wszystko jednak warto spróbować - przynajmniej tak uważa Timèe. Czy słusznie? By się tego dowiedzieć koniecznie należy zapoznać się z akcją Plugawego spisku.

W książce tej nic nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Całość składa się z trzech części, czyli ON, ONA i ONI. Przyznam, że przy pierwszej części nawet nie zauważyłam, że miała ona jakiś podtytuł. Dopiero gdy się skończyła, gdy stało się to, co najwyraźniej stać się musiało, zrozumiałam jaki był sens nadawania przez autora tytułów częściom powieści. Wówczas zaczęłam się naprawdę bać tego, co będzie dalej. I całkiem słusznie, jak się później okazało.

Plugawy spisek traktuje o bardzo skomplikowanym, ale równocześnie bardzo rzeczywistym problemie. Wcześniej nawet do głowy mi nie przyszło, że takie rzeczy mogą mieć miejsce. Przecież to niemożliwe. Teraz już nie jestem tego taka pewna. Być może tuż za rogiem mają miejsce podobne wydarzenia. Może po prostu nikt nie zwraca na nie przesadnej uwagi? Jeśli tak jest, to z ludzkością jest fatalnie i nie wróżę jej świetlanej przyszłości. Wręcz przeciwnie.

Powieść czyta się dość mozolnie. Wymaga od czytelnika sporo uwagi, skupienia i całkowitego oddania. I wymęcza psychicznie. Ja ją sobie dawkowałam przez kilka tygodni. Czytałam zdanie po zdaniu, stronę po stronie, rozdział po rozdziale. Trochę to trwało, ale w końcu dotarłam do jej zakończenia. Zaskakującego i przerażającego - oczywiście. Przyznam, że przez chwilę się bałam, że zakończenia nie będzie. No bo jak, skoro wszyscy bohaterowie powieści, będący równocześnie narratorami poszczególnych rozdziałów, mogliby zginąć? A może taki był plan od początku? O tym musicie już przekonać się samodzielnie.


Zachęcam do tej mocnej, interesującej i dość trudnej lektury. Warto przeczytać. 

Baza recenzji Syndykatu ZwB

22 grudnia 2013

Bookowo 12/2013

To już ostatni stosik w tym, 2013 roku. Oczywiście zakładam, że coś (czytaj książka) jeszcze może się u mnie zjawić. Wówczas jednak zostanie zaliczona do pierwszego stosiku w 2014. No chyba, że nie będę potrafiła się powstrzymać i się nimi lub nią pochwalę. Jednak jest to mało prawdopodobne :)

A teraz już do rzeczy, a więc stosik :)

Tak wiem. Troszkę się tego uzbierało. Gorzej, że czytanie mi ostatnio idzie jak po... nie wiem czym. Tragicznie. Tak to jest, jak w domu pojawia się szczeniak i absorbuje czas, normalnie przeznaczany na czytanie. No nic, przestanę sypiać, będę czytała w nocy.

Od lewej:
Smaczna Polska - Magda Gessler: do recenzji od wydawnictwa Znak Literanova. Bardzo dziękuję. Książka niewątpliwie przyda się w te Święta. Po nich pojawi się recenzja :)
MasterChef Smaki marzeń - Beata Śniechowska: niespodzianka od wydawnictwa Znak Literanova. Z wielką przyjemnością ją zrecenzuję. Pewnie też będziecie mieli okazję poczytać coś na jej temat w czasie świąteczno-noworocznym.
Trzeci znak - Yrsa Sigurdardóttir: takiego prezentu się nie spodziewałam. Jak widać marzenia się spełniają. To egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Muza :) Dzięki wielkie :)
Piękny kraj - Alan Averill: od wydawnictwa Akurat. Już nie mogę doczekać się lektury :)
W proch się obrócisz - Yrsa Sigurdardóttir: tu również niespodziewanka od wydawnictwa Muza. Życie jest jednak piękne :)
Dziewczyna w stalowym gorsecie - Kathryn Smith: wydawnictwo Fabryka Słów. Do recenzji od wortalu Granice
Pan Przypadek i celebryci - Jacek Przypadek: do recenzji od Autora. Bardzo dziękuję.
Nieskończoność - Holly-Jane Rahlens: do recenzji od wydawnictwa Egmont
Gorączka 1 i Gorączka 2 - Dee Shulman: obie do recenzji od wydawnictwa Egmont. Aż drżę w oczekiwaniu na te lektury :)
Wszystko w porządku. Układamy sobie życie - Szymon Hołownia, Marcin Prokop: do recenzji od wydawnictwa Znak. Cierpliwie czeka, ale liczę, że już nie długo się za nią zabiorę :)
Zima w kuchni pięciu przemian. Przepisy wegetariańskie - Anna Czelej. Wydawnictwo Illuminatio. Do recenzji od wortalu Granice. Dzięki :)
CzaroMarownik 2014: do recenzji od wortalu Granice 
Taniec z przeszłością - Karolina Monkiewicz-Święcicka: prezent od Granic
Ups... no to wpadłam! - Karolina Pastuszak: do recenzji od wydawnictwa Prozami
Upadające królestwa - Morgan Rhodes: od wydawnictwa Gola. Właśnie czytam :)

Znaleźliście coś dla siebie? Przy okazji posta gorąco chciałabym zaprosić Was na nowego bloga: sFuriatowami. Do poczytania :)

15 grudnia 2013

Konkursowo 18 - wyniki

Przepraszam, że kazałam Wam tak długo czekać na wyniki Konkursowa 18. Wiele się u mnie ostatnio działo (poza pracą oczywiście), i codziennie wylatywało mi z głowy, żeby w końcu wybrać najlepsze odpowiedzi. Wybaczcie mi, ale w moim domu pojawił się nowy lokator - cudny łobuziak - basset hound, którego na co dzień zowiemy Furiatem. Więcej o małym psotniku przeczytać możecie na jego blogu, czyli sFuriatowani. Gorąco zapraszam do poczytania perypetii naszego małego szalonego psiaka :)


A teraz już długo oczekiwane wyniki. Książki trafiają do:
Alina N.
Secrus

Ich prace możecie przeczytać TUTAJ

Oczywiście wszystkie odpowiedzi były bardzo udane i przekonujące. Te dwie jednak wyjątkowo przypadły mi do gustu.

Książki wysyłam ja, więc czekam na maile od Was z adresami, pod które mają one trafić (liczę, że będą to krajowe paczki :D).

W najbliższych dniach będę się starała nadrobić zaległe recenzje, choć nie wiem czy mi się to uda... życie z psiakiem jest bardzo... zajmujące :)

13 grudnia 2013

Polski Afganistan („Tropiąc Bin Ladena W Afgańskiej Matni 1997-2007” Aleksander Makowski)

„Tropiąc Bin Ladena W Afgańskiej Matni 1997-2007” Aleksander Makowski
wyd. Czarna owca
rok: 2012
str. 442
Ocena: 5/6


Książki bawią, czasem wzruszają, a niektóre z nich dają do myślenia. I w mojej opinii właśniee do tej ostatniej grupy należy pozycja Tropiąc Bin Ladena, która wyszła spod pióra, a raczej klawiatury Aleksandra Makowskiego. Kolejne strony przelatują przed oczami, by w końcu uświadomić czytelnikowi, że to już koniec. Autor przedstawia swoje służbowe (i nie tylko) wyprawy do Afganistanu, na przestrzeni 10 lat. Całość jest raczej utrzymana w luźnej konwencji, zawiera liczne anegdoty i opisy zabawnych sytuacji, ale na każdym kroku jest niesłychanie rzetelna. Liczne odniesienia literaturowe, nazwiska i fakty ze współczesnej historii potrafią przysporzyć zawrotów głowy. To jest oczywiście zaleta książki.

Już po kilku pierwszych stronach przekonałem się, że człowiek wyszkolony na dobrego szpiega pozostanie nim do końca swoich dni, niezależnie od tego czy weryfikacje dziejowe zakończyły się sukcesem, porażką, czy też zwolnieniem.

Kolejne wyprawy autora, jego przyjaciół oraz współpracowników (oficjalnych i mniej oficjalnych) do Afganistanu, pokazują jak zmieniała się tamtejsza rzeczywistość i stosunek do Polski i światowych mocarstw na przestrzeni lat. Polska głównie za sprawą „Alexa” i firmy, w której pracował, współpracowała gospodarczo i wywiadowczo z Sojuszem Północnym; od handlu szmaragdami przez sprzęt górniczy, po druk pieniędzy. Działalność wywiadowcza opierał się przede wszystkim na pozyskaniu dla Mosuda przychylności CIA i władz USA. Z czasem pozyskiwane informacje dotyczyły głównie aktualnej lokalizacji Bin Ladena i jego planów.

Kolejne przeczytane strony utwierdzały mnie w przekonaniu, że rzeczywiste działania CIA są zdecydowanie różne od tych, przedstawianych w filmach akcji. Biurokracja, rywalizacja, całkowity brak koordynacji działań i brak zdecydowania, to tylko nieliczne słowa, które opisują działanie największej agencji wywiadowczej świata. Szokujące jest to o tyle, że cała praca wywiadowcza „Alexa”, w tym ta dotycząca informacji o planowanych zamachach, przekazywanych do CIA, pozostawała bez echa i nie podjęto żadnych działań aby im zapobiec. Wszyscy dobrze wiemy czym się to skończyło 11 września 2001r.

Końcówka książki to gorzkie słowa na temat likwidacji WSI przez polskich polityków. Zawarte w raporcie informacje rozmontowały całą polską siatkę wywiadowcza w Afganistanie i działo się to w dodatku w przed dzień przyjazdu polskiego kontyngentu wojskowego. Wszystkie obietnice i gwarancje afgańskich władz o współpracy na rzecz zapewnienia bezpieczeństwa polskim żołnierzom oraz wieloletnie działania operacyjne przepadły. Raport pogrążył polski wywiad i stał się doskonałym prezentem dla obcych komórek działających w tym obszarze. Dodatkowo szkalowany w nim był autor książki, który mimo całego niesmaku, nadal w Afganistanie ma wielu przyjaciół i, jak znam życie, dalej działa w ukryciu dla Polski. Na szczęście książka to nie tylko gorzka prawda o rzeczywistości, ale także prezentacja zabawnych sytuacji, między innymi odprawa lotniskowa w byłych republikach radzieckich. Ponadto książka pokazuje Afgańczyków (przynajmniej tych należących do Sojuszu Północnego), jako ludzi gościnnych i honorowych oraz oddanych dobru ojczyzny – czyli zgoła inaczej niż pokazują to media. Tocząca się wojna na ich podwórkach prawie wcale nie zmieniła tych ludzi.

Po ponad 400 stronach lektury, na pewno nie odłożymy książki od razu na półkę. Pozostanie jakiś czas w naszych głowach. Ponadto, na samym końcu książki zobaczymy zdjęcia osób i miejsc, które poznaliśmy na jej kartach.


Artur Borowski

6 grudnia 2013

Lek na całe zło („Przebudzenia doktora Sørena” Magdalena Kempna)

„Przebudzenia doktora Sørena” Magdalena Kempna
wyd. Novae Res
rok: 2013
str. 340
Ocena: 4,5/6


"Bywają dylematy bardzo trudne, wybory między złem i złem jeszcze większym, bywają dni nie do wytrzymania. Czasem są chwile, kiedy oglądam z tobą gwiazdy."*

Bywają dni w życiu każdego człowieka, które trudno przetrwać. Bywają chwile, które chce się wyrzucić z pamięci. Są wydarzenia, o których nie chce się pamiętać i takie, które zapomina się jeszcze nim przeminęły. Przeszłość... rzadko kiedy bywa bajkowa i mało zagmatwana. Czasem jednak bywa straszna. Czy z koszmarnymi wspomnieniami można żyć? Czy można się z nimi pogodzić? Czy można zapomnieć, żyć jak gdyby nigdy nic i ... wyjść na ludzi? A może wystarczy nie być człowiekiem?

Doktor Søren jest na pozór dość zwykły. Nie wyróżnia się z tłumu, robi to, co do niego należy, opinię wyraża wówczas, gdy jest ona niezbędna. Jest oficjalnym lekarzem w pałacu Nort i ma pod swoją pieczą przede wszystkim zdrowie króla Linnamèna. To jednak nie sprawia, że Søren się wywyższa, czy robi z siebie kogoś, kim w rzeczywistości nie jest. Wręcz przeciwnie. Doktor ma swoje tajemnice i nie ma zamiaru szczególnie się nimi afiszować. Co prawda sporo osób jest już świadomych, że przez lata ukrywał on przed nimi swoją drugą naturę, ale nikt o tym głośno nie mówi. W końcu jeszcze kilka lat wcześniej przyznawanie się w Nort do tego, że jest się półwampirem, groziłoby co najmniej wielkimi nieprzyjemnościami. Na szczęście od chwili gdy zginął przyrodni brat Linnamèna, król Glibannèn, wszystko w tej dość nieprzyjaznej krainie się zmieniło. Przynajmniej jeśli chodzi o pewien stopień przyzwolenia Innym na przebywanie wśród Nortan. Mimo to nieliczni się ujawniali.

Pewnego dnia, tuż przed Świętem Zimowego Przesilenia, w trakcie którego król ma ogłosić jedną z najważniejszych wiadomości, do pałacu przybywa Liln, księżniczka Ingramu, krainy zupełnie innej niż Nort, nie tylko pod względem położenia geograficznego, ale i przekonań mieszkańców. Taka wizyta byłaby nie do pomyślenia za rządów Glibannèn, teraz to jednak niemal codzienność. W końcu to najlepsza przyjaciółka Linnamèna. Jej przyjazd zapoczątkowuje jednak lawinę wydarzeń, której zdawałoby się, nikt nie jest w stanie zatrzymać. Czy bohaterowie poradzą sobie ze zmianami, jakie przygotował dla nich los? Czy będą w stanie znaleźć, wśród poplątanych ścieżek, własną drogę? Co przyniesie im kolejny dzień? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po Przebudzenia doktora Sørena.

Bardzo, ale to bardzo chciałam przeczytać tę powieść. Przyciągało mnie do niej niemal wszystko. Tajemniczy tytuł. Świetna okładka. Literacki debiut roku. Polskie nazwisko autorki. No i zawartość - paranormalny kryminał. Idealne połączenie - przynajmniej według mnie. Z wielką przyjemnością rozpoczęłam więc lekturę i... niestety utknęłam. Nie potrafiłam przebić się przez barierę pierwszych kilkudziesięciu stron. Czytałam kilka kartek i odkładałam powieść na półkę. Równocześnie jednak nie potrafiłam zapomnieć o zawartości książki. Sięgałam więc po nią ponownie. I po raz kolejny odkładałam. Poważnie zastanawiałam się, czy podołam. I czy to rzeczywiście pozycja dla mnie. Przyznam szczerze - wątpiłam, bo jak nie wątpić, gdy lektura nie posuwa się nic a nic do przodu? Na szczęście w pewnym momencie udało mi się przejść niewidoczną barierę po której Przebudzenia... zaczęło się czytać wręcz fenomenalnie. Strony same przelatywały przez moje palce, a umysł w zdumiewającym tempie chłonął kolejne fakty. I chciał więcej i więcej. Aż trudno mi w to uwierzyć, ale zdołałam zupełnie zapomnieć, jak źle czytało mi się tę książkę na wstępie.

Przebudzenia doktora Sørena to niezwykła, tajemnicza i miejscami bardzo zagmatwana powieść wymagająca od czytelnika niebywałego skupienia na szczegółach. Okazuje się, że najważniejsze są te elementy, które z pozoru wydają się zupełnie nic nieznaczące. Każdy napisany przez autorkę akapit na końcu okazuje się mieć sens i głębokie przesłanie. Oczywiście książka nie jest wolna od wad. Nie wszystkie wątki zostały przez autorkę wyjaśnione, czuję jednak, że jest to zabieg celowy - przypuszczam, że czytelnicy mogą spodziewać się kontynuacji tej historii. Do tego brakuje mi odrobinę osadzenia historii w jakichś konkretnych ramach - nie wyjaśniono ani kiedy dzieje się akcja, ani w zasadzie - gdzie. Jasne, podano nazwy krajów i, że na przykład Nort to kraina bardzo sroga. Ale czytelnik nie dowiaduje się niczego ponad to. A chyba powinien, by móc sobie lepiej wyobrazić to, o czym czyta. Jeśli chodzi o ramy czasowe, to brakuje ich w szczególności wówczas, gdy należy sobie wyobrazić, co mogą zrobić poszczególni bohaterowie. Czy wynaleziono już samochody? Część bohaterów porusza się pociągami, ale nie wyjaśniono czy to dlatego, że innych środków komunikacji brak, czy dlatego, że tak jest najwygodniej i najmodniej. Bohaterowie przekazują sobie wiadomości przy pomocy tradycyjnych notatek, ale już nikt nie wspomina czym zostały one napisane. Takie przykłady można by mnożyć i mnożyć. Ogólnie nie przeszkadzają mi te niedopowiedzenia, ale czułabym się chyba bardziej komfortowo, gdyby autorka określiła jakieś ramy czasowe powieści.

Zasadniczo powieść oceniam bardzo dobrze. Intryguje i fascynuje. Pobudza do myślenia. Pokazuje zupełnie inny sposób patrzenia na otaczającą człowieka rzeczywistość. Rozwija wyobraźnię. Zdecydowanie warto przeczytać.


* str. 333



5 grudnia 2013

Małe przypomnienie i zapowiedź

Na Słowach dużych i MAŁYCH wciąż trwa konkurs :) Zapraszam do udziału, więcej informacji znajdziecie TUTAJ. Na odpowiedzi czekam do 7 grudnia :)


Korzystając z okazji chciałabym Was również poinformować, że wkrótce (znaczy na wiosnę) będzie miała miejsce premiera nowej książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej: Łatwopalni - Przebudzenie. Poniżej okładka i zapowiedź. Ja już nie mogę się doczekać, a Wy?

"Kiedyś się przebudzisz i dojdziesz do wniosku, że możesz nabrać powietrza w płuca i nie czujesz już tego nieznośnego bólu. Zrozumiesz, że właśnie nadszedł dla ciebie nowy dzień. Po tym przebudzeniu już wszystko będzie inne, bardziej przyjazne i mniej bolesne. Ale całej przeszłości nigdy nie wymażesz".

Bohaterowie "Łatwopalnych" zmagają się z własną przeszłością, teraźniejszością, budując mozolnie szczęśliwą przyszłość.
Jarek, Monika, Sylwia, Bernie, Grzesiek, Dorota.
Życie wymaga poświęceń i szybkich decyzji. Jednak czy wszyscy są na to gotowi? Kontynuacja historii o gorącej miłości w malowniczych klimatach Dolnego Śląska

2 grudnia 2013

Szczypta rozkoszy („Afrodyzjaki wszech czasów” Małgorzata Caprari)

„Afrodyzjaki wszech czasów” Małgorzata Caprari
wyd. Buchmann
rok: 2013
str. 162
Ocena: 4,5/6


Chyba każdy, choć w raz w życiu, chciał przygotować jakiś wyjątkowy posiłek. 
Na wieczór.
Na wyjątkową okazję.
Na randkę.
To na pierwszy rzut oka może wydawać się dość banalne, z czasem jednak okazuje się śmiertelnie trudne. No bo czym zachęcić i zaskoczyć partnera? Jak trafić w jego gusta kulinarne? Czym rozbudzić jego uśpione libido? Czy jedzenie w ogóle może zadziałać na człowieka rozpalająco?

Małgorzatę Caprari miałam już okazję "poznać" przy okazji lektury Polskiej kuchni domowej i muszę przyznać, że ta lektura bardzo przypadła mi do gustu. Do dziś zajmuje jedno z głównych miejsc w mojej kuchennej biblioteczce i, co tu dużo mówić, stosunkowo często do niej sięgam. Jest dobrze napisana, zawiera ciekawe przepisy i bardzo fajne ilustracje. Dlatego gdy ukazała się jej nowa książka, z afrodyzjakami w tle, a w zasadzie w roli głównej, nie mogłam się na nią nie zdecydować.

Afrodyzjaki wszech czasów to 162 strony interesujących przemyśleń, analiz i odwołań do historii. Jednak nie tylko na tych elementach oparta została ta pozycja. Znaleźć w niej możemy również, a może przede wszystkim, multum przepisów wykorzystujących produkty, dzięki którym pobudzić można nie tylko do kulinarnych rozkoszy, zarówno podniebienie jak i całe ciało. W książce nie zabrakło również ilustracji, przy czym nie doszukamy się na nich ani krztyny pokarmu. Myślę, że mogą one rozbudzić czytelnika równie mocno, co ugotowane na podstawie Afrodyzjaków wszech czasów dania.


Jak się można spodziewać, przepisy skupiają się na wykorzystaniu ogólnie dostępnych pokarmów, które mają wyjątkowy wpływ na libido człowieka. Autorka dodatkowo postarała się, by potrawy przez nią przedstawione były ciekawe, zmysłowe i smaczne. Receptury są zwięzłe i jasne. Czytelnik wie, co będzie mu potrzebne podczas pichcenia i jak konkretne danie powinno zostać przygotowane. A przecież o to chodzi w książce kucharskiej, by była logiczna i zrozumiała. Zdecydowanie polecam tę rozpalającą zmysły pozycję.


30 listopada 2013

Małe przypomnienie - Konkursowo 18

Jeszcze przez tydzień trwa moje konkursowo, o którym spieszę Wam przypomnieć :)

Niecierpliwie czekam na zgłoszenia pozycji idealnych na deszczowy dzień :) Więcej info znajdziecie TU :)


29 listopada 2013

Szmaragdowe („Córka Czarownicy” Anna Klejzerowicz)

„Córka Czarownicy” Anna Klejzerowicz
wyd. Prószyński i S-ka
rok: 2013
str. 312
Ocena: 4,5/6


Anię Klejzerowicz od dawna podziwiam i szanuję, zarówno jako człowieka jak i jako pisarkę. Jej poprzednia powieść - Czarownica na długo zapadła mi w pamięć. Bardzo więc się ucieszyłam, gdy okazało się, że nie tylko napisała kontynuację tej pozycji, ale i będzie dane mi ją przeczytać. Jak to zwykle bywa nie wszystko ułożyło mi się tak, jak zaplanowałam. W związku z powyższym dopiero niedawno, w połowie listopada, udało mi się sięgnąć po najnowszą powieść tej autorki. Podeszłam do niej niczym do Świętego Grala i... chyba odrobinę z tym przesadziłam. Ale, ale - o tym poniżej.

Córka czarownicy, bo o tej książce chcę Wam opowiedzieć, pojawiła się na rynku wydawniczym kilka miesięcy temu i, mam nadzieję, radzi sobie dobrze. Do mnie uśmiechała się przez kilka długich tygodni z półki, aż w końcu niemal sama znalazła się w moich rękach.

Od wydarzeń mających miejsce w Czarownicy minęło kilkanaście lat. Ada i Michał są szczęśliwym małżeństwem, wciąż mieszkają w zacisznej mieścince pod Gdańskiem. Małgosia co prawda wróciła do rodzonego ojca i postanowiła zostać z nim oraz z Ulą, ale nigdy nie odwróciła się od przybranych rodziców. Przez lata regularnie ich odwiedzała, a ci czekali na jej przyjazd jak na zbawienie. W ogóle obie rodziny bardzo zacieśniły łączące ich więzi i z czasem staly się grupą przyjaciół. Gosia, na co dzień radosna i odrobinę szalona, po kolei realizowała wyznaczone przez siebie cele. Szkoła, liceum, w końcu wymarzone studia weterynaryjne. Życie jak z bajki. Tylko przy żadnym chłopaku dziewczyna nie potrafiła zagrzać miejsca. Z każdym spotykała się przez chwilę i... uciekała ile sił w nogach. Tak było od lat i w zasadzie obecnie niewiele się zmieniło. No może tylko to, że teraz Gosia nie spotykała się z nikim. Zaraz po zaliczonej sesji, jeszcze w czerwcu, postanowiła wybrać się do przybranych rodziców, by w spokoju napisać artykuł. O jego zilustrowanie poprosiła przyjaciela z dzieciństwa - Damiana, starszego od niej o dwa lata i wiernego jej jak pies (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Istna sielanka, przynajmniej do czasu, gdy przestaje nią być. A ma to miejsce dość szybko, jak się okazuje. Bo z Małgosią zaczyna się dziać coś bardzo złego i nikt, ani nic nie jest w stanie jej pomóc. Zresztą dziewczyna nie za bardzo chce, by w ogóle ktoś jej pomagał. O co tak naprawdę chodzi? Co dzieje się z Gosią? Gdzie leży przyczyna jej wewnętrznego bólu i rozdarcia? Czy ktokolwiek jest w stanie przywrócić jej psychikę do poprzedniego stanu? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po Córkę czarownicy.


Najnowsza powieść Anny Klejzerozwicz jest ciekawa, niestety chyba nie tak dobra jak jej poprzedniczka. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie. Może za bardzo chciałam ją przeczytać i za duże pokładałam w niej nadzieje? Chciałam bomby, a dostałam petardę. Fajną, cudnie rozbłyskającą, ale nie powalającą na kolana. Troszkę szkoda, ale niewielka, bo książkę i tak zaliczam do bardzo fajnych. Czyta się płynnie, a autorka miała na nią bardzo ciekawy pomysł. Niestety książka jest odrobinę przegadana. Jestem czytelnikiem uwielbiającym czyny i dialogi, dużo mniej przypadają mi do gustu głębokie przemyślenia i tępe patrzenie w sufit. Jak się można domyślić, powieść w większości skupiona została na tym drugim sposobie radzenia sobie z problemami. Rozwiązanie zagadek w większości opiera się na "opowieściach", w których jedna osoba snuje historię a inne jej nie przeszkadzają. Nie wyrażają swojego zdania, nie dają po sobie poznać co czują... w ogóle nie ma ich w tych opowieściach. Bardzo pasuje mi to do Ani Klejzerowicz, niestety odrobinę mniej do mnie samej. Wiem jednak, że książka jest bardzo dobra i zdecydowanie zasługuje na uwagę. Zachęcam do przeczytania. Książkę polecam raczej dojrzalszemu czytelnikowi, bez względu na płeć. 


27 listopada 2013

Konsekwencje („Naśladowca” Erica Spindler)

„Naśladowca” Erica Spindler
wyd. Mira
rok: 2013
str. 480
Ocena: 4,5/6


Współistnienie. Kooperacja. Wytyczanie  ścieżek, którymi podążać możemy przede wszystkim z kimś, niekoniecznie samotnie. Na tym przede wszystkim zasadza się człowieczeństwo. Życie w stadzie - to do tego właśnie wszyscy zostaliśmy stworzeni. Nie zawsze jednak o tym pamiętamy lub też tego dla siebie chcemy. Każdy może w pewnym momencie dojść do miejsca, z którego bardzo trudno się cofnąć. Do miejsca, gdzie jest się już tylko z samym sobą. Do miejsca, gdzie zapomina się, co oznacza "być z kimś". Zwykle nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak niedaleko od krawędzi się znajdujemy. Nie zdajemy sobie sprawy, że niewiele brakuje, by stracić to, co odróżnia nas od zwierząt. Co się dzieje, gdy przekroczymy tę niewidzialną barierę? Czy jest możliwość powrotu na wcześniej wytyczoną ścieżkę? Jak wiele może kosztować utrata samego siebie?

Rok 2001. W miasteczku Rockfors w stanie Illinois dochodzi do trzech makabrycznych morderstw. W takcie snu, poprzez uduszenie giną dziesięcioletnie dziewczynki. Po całym akcie zabójca maluje ofiarom usta szminką. Dzieci poza płcią i wiekiem nic nie łączy. Policji trudno więc znaleźć jakikolwiek trop prowadzący do mordercy.

Sprawa przydzielona zostaje Kitt Lundgren - miejscowej policjantce, a sprawca okrzyknięty zostaje Mordercą Śpiących Aniołków. Niestety, równocześnie z nowym śledztwem na kobietę spadają i inne problemy. Jej córka zaczyna poważnie chorować, lekarze stwierdzają u niej białaczkę limfatyczną. To zdecydowanie wpływa na jakość pracy Kitt, a dokładnie - na brak jakiejkolwiek jakości. Jej zaniedbania doprowadzają do tego, że przestępca uchodzi wolny. Niestety jej córka umiera, a mąż się z nią rozwodzi. Na kobietę spada zbyt wiele. Popada w alkoholizm i traci szansę na błyskotliwą karierę w szeregach policji. Wiele lat zajmuje jej wyjście z marazmu i jako takie stanięcie na własnych nogach. Niestety nie dane jest jej cieszyć się spokojem ducha. Po pięciu latach od feralnych wydarzeń brutalnie zostaje wciągnięta w nowe śledztwo. Czyżby nie schwytany przed laty oprawca postanowił wrócić i ponownie rozpocząć swoje bezkrwawe żniwa?

Pięć lat po wydarzeniach, które zupełnie odmieniły losy Kitt Lundgren, znowu dochodzi do morderstwa. Ponownie ginie dziesięcioletnia dziewczynka. Wszyscy są przekonani, że Morderca Śpiących Aniołków powrócił. Jest jednak jeden element, który odróżnia tę nową zbrodnię, od tych popełnionych kilka lat wcześniej. Sprawa zostaje oddana w ręce młodej, żądnej wrażeń i ambitnej pani detektyw - Mary Catherine Riggio. Niestety, to się wkrótce zmienia. Morderca kontaktuje się z policją i wprost oznajmia, że informacje będzie przekazywał tylko i wyłącznie Kitt. Kobiety nie mają więc wyjścia i muszą zacząć ze sobą ścisłą współpracę.  Jak się można domyśleć tego typu współpraca nie jest dla nich prosta. Policjantki tworzą dość nietypowy i niecodzienny duet, który musi współdziałać, a tymczasem działa sobie na nerwy. Z czasem jednak kobiety zaczynają się rozumieć, dzięki czemu dużo łatwiej jest im się dogadać, a ostatecznie pozwala stworzyć znakomicie współgrający ze sobą duet.

Bohaterki wykreowane przez Ericę Spindler są bardzo realne, więc czytelnik nie ma problemu z utożsamieniem się z nimi. Akcja powieści jest poprowadzona dwutorowo - opisane zostają w niej wydarzenia mające miejsce pięć lat wcześniej oraz te, które właśnie mają miejsce. Autorka prezentuje wiele postaci, które uznać można za podejrzane. Nie zawsze słusznie. Dzięki temu jednak dużo trudniej połapać się w tej łamigłówce i rozgryźć zagadkę, kto właściwie jest mordercą.


Naśladowcę czyta się bardzo dobrze, w tempie iście zawrotnym. Powieść jest złożona i dobrze napisana. Zresztą nie jest to żadne zaskoczenie, wszystkie pozycje Eriki Spindler są mniej więcej na tym samym, dobrym i bardzo dobrym poziomie. Zdecydowanie warto sięgnąć po Naśladowcę. Polecam.

 Baza recenzji Syndykatu ZwB

25 listopada 2013

Życie w kłamstwie („Pieśń o poranku” Paullina Simons)

„Pieśń o poranku” Paullina Simons
wyd. Świat Książki
rok: 2013
str. 688
Ocena: 4/6


Nie wiem jak to jest, ale ile razy nie sięgałabym po powieści Paulliny Simons, tyle razy przechodzę bardzo długo drogę, by ją zakończyć. Rozpoczynam lekturę i... odkładam ją na półkę. Czytam kolejnych parę stron i... zaś ląduje na półce. Zaczynam inne książki, czytam coś rozluźniającego i przychodzi czas na kolejną próbę. Obiecuję sobie, że tym razem wytrwam dłużej. Nie udaje się. Ponownie przychodzi czas na odsapnięcie od danego tematu i... przychodzi czas na kolejny powrót. I tak w koło. Zawsze sobie obiecuję, że kolejnych prób nie będzie, że jak teraz się nie uda to kończę z Simons. A potem łamię obietnicę daną sobie. Stety czy niestety? Przekonajcie się sami.

Larissie Stark absolutnie nic do szczęścia nie brakuje. Ma czterdzieści lat, przystojnego, cudownego męża Jareda, trójkę pięknych dzieciaków i dom, którego można jej pozazdrościć. Oczywiście nie zawsze było tak pięknie, ale w końcu rodzinie Starków udało się odnieść sukces i rozpocząć życie w luksusie. Larissa nie musi więc podejmować się żadnych dodatkowych zadań poza tymi, które spadają na nią z racji opieki nad domem, dziećmi i małżonkiem. Nikt nie mówi, że to mało, ale niejedna kobieta do tego co wykonuje Larissa, dodać jeszcze musi ośmiogodzinny dzień pracy w jakieś korporacji. Kobieta jest więc szczęśliwa, ale... no właśnie, z tym ale jest największy problem. Bo niby ma wszystko, ale równocześnie czuje się niespełniona. Sprzątanie, gotowanie, opieka nad dziećmi, dogadzanie mężowi, sen. A później kolejny dzień i litania zaczyna się od początku. Kobieta nie potrafi dojrzeć w swoim życiu samej siebie. Tyle robi, ale nic dla siebie. Każdy się realizuje, spełnia swoje marzenia, prze do przodu, tylko nie ona. Bo Larissie wydaje się, że się cofa. Nawet książek nie czyta. Nic. Jej życie zmienia jedna wizyta w supermarkecie, podczas której wpada na niego, dwadzieścia lat młodszego mężczyznę, który mógłby być jej synem. Spotyka go i nic już nie jest takie jak dawniej. Ona nie jest taka jak dawniej. Tylko, czy warto się tak zmieniać?

Pieśń o poranku to bardzo ciekawe studium ludzkiej psychiki. Autorka prezentuje nam obraz kobiety, której życie niby jest pełne - a jednak totalnie puste. Poznajemy ją, przedstawione zostają nam jej poczynania, jej kolejne losy, jej rozterki, ale równocześnie... wcale nie dowiadujemy się, kim jest Larissa. Czy ona naprawdę istnieje? W sensie mentalnym oczywiście, a nie personalnym. Według głównej bohaterki - niestety dawno przestała być sobą. Niczym maszyna wykonuje co do niej należy i tyle. Nic poza tym.

Jak pisałam na wstępie, niełatwo czyta się tę książkę. Lektura jest niczym praca, gdy do niej siadasz - szybko zaczynasz opadać z sił, gdy odstawiasz ją na bok, czegoś ci brakuje. Myślami ciągle wraca się do Pieśni... Niczym rzep przyczepia się do człowieka i nie chce dać spokoju. Trzeba przeczytać ją od początku do końca, nieważne jaki wysiłek będzie temu trzeba poświęcić. Mnie ta pozycja niezmiernie wymęczyła, ale równocześnie wzbogaciła. Pozwoliła dokonać pewnego rodzaju przewalutowania wartości, odpowiedniego poukładania priorytetów, analizy własnego zachowania. Teraz wiem, że nie wszystko jest takie, jakim być powinno, ale równocześnie mam szansę uniknąć pewnych błędów.


Pieśń o poranku polecam, ale z pewną nutą rezerwy. Warto się z nią zapoznać, ale zdecydowanie nie na siłę. Żeby być zadowolonym z lektury trzeba świadomie poświęcić jej sporo czasu.

24 listopada 2013

Konkursowo 18 - na jesienną słotę

Za oknem nieciekawie. Chmurzy się, zaraz pewnie spadnie deszcz. Brrr, aż mnie ciarki przechodzą. Przy takiej pogodzie zawsze się dołuję. Deszcz jest moim największym koszmarem. Myślę, że nie jestem w takim odczuciu odosobniona. Dlatego pomyślałam sobie, że to dobry powód do zorganizowania Konkursowa. Trzeba zapomnieć o tym, co się dzieje za oknem! A najlepiej się to robi biorąc udział w konkursie.

Ogłaszam więc:


Zadanie jest proste, należy wskazać książkę, którą poleca się na deszczowy dzień. I oczywiście uzasadnić swój wybór.

Nie chcę Was ograniczać za bardzo, ale mam dwie prośby. Uzasadnienie MUSI być dłuższe niż 3 zdania i krótsze niż 3 kartki A4. Oczywiście w tym stwierdzeniu kryje się haczyk. Tak naprawdę chodzi o to, aby w żadną stronę nie przesadzić. Nie być ani zbyt oszczędnym w słowach, ani nie przesadzić z tekstem. Ok?

Odpowiedzi konkursowe proszę dodawać pod tym postem. Czas na wykonanie zadania? Do 7.12.2013 do północy.

Oczywiście będzie mi miło, jeśli powiadomicie o konkursie swoich znajomych i u siebie na blogach. W konkursie może wziąć udział każdy. Warunek - osoby nie posiadające bloga proszone są o pozostawienie pod odpowiedzią adresu maila.

Nagrody w konkursie sponsoruje wydawnictwo Albatros. Do wygrania książka/książki Doktor śmierć (więcej niż jeden egzemplarz!). Recenzję tej książki możecie przeczytać TUTAJ :)



22 listopada 2013

Czym skorupka... („Ścigana” Tess Gerritsen)

„Ścigana” Tess Gerritsen
wyd. Mira
rok: 2013
str. 288
Ocena: 4/6


Dreszczyk emocji. Poszukiwanie winnego. Pościg. Wymierzanie kary. Oczyszczanie swojego imienia. No i oczywiście nieodłączny romans. Te składniki niezmiennie, albo przynajmniej z niewielkim odchyleniem, występują w powieściach Tess Gerritsen w serii Thriller/Sensacja/Kryminał promowanej przez Mirę. I to właśnie w jej książkach lubię. Wiem, że się nie zawiodę. Wiem, że dadzą mi chwilę oddechu, nie przemęczą umysłu i pozwolą się cieszyć dobrze skonstruowaną fabułą. Niestety, zwykle pozycje tej autorki, które trafiają do tej serii są dość wątłej objętości, a co za tym idzie, nie cieszą czytelnika zbyt długo. Jednak, jeśli nie ma się w danej chwili ochoty na dłuższą przygodę z książką, to jak najbardziej można po nie sięgnąć. Na pewno nie dozna się zawodu. Ostatnio miałam ochotę dokładnie na taki "smakołyk" - niezobowiązujący, odprężający i łatwy w odbiorze, a przy tym ciekawy i dobrze napisany. Sięgnęłam więc po Ściganą autorstwa Tess Gerritsen. Czy pozycja spełniła moje oczekiwania? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy zapoznać się z poniższym tekstem.

Clea Rice w niczym nie przypomina przeciętnej dziewczyny. Jest młoda, atrakcyjna i... dość zwinna. Za młodu odebrała dobrą szkołę życia. Wuj, prawdziwy ekspert w złodziejskim fachu, doskonale przyuczył ją do "zawodu". Włamywanie się do wszelakich miejsc to dla niej chleb powszedni. Niestety, nie zawsze udaje jej się uniknąć kary za swoje występki. Już dwa razy trafiła do aresztu, a następnie do więzienia. Teraz Clea pewna jest jednego - dłużej nie chce tak żyć. Coś się musi zmienić. Coś albo ktoś. A tym kimś jest ona. Musi zacząć podążać inną ścieżką, bo inaczej długo na wolności nie zabawi. Od teraz postanawia trzymać się więc litery prawa, niestety... długo w tym postanowieniu nie udaje jej się wytrwać. Dość niespodziewanie dla samej siebie ponownie ładuje się w kłopoty. Jest świadkiem dość niepokojących wydarzeń. W związku ze wstąpieniem na nową ścieżkę życia udaje się na policję, by o wszystkim opowiedzieć. Niestety, w związku z jej niechlubną przeszłością - nikt nie daje wiary jej słowom. Dość trudno uwolnić się od demonów przeszłości, a na zaufanie trzeba sobie zapracować. Clea nie ma więc wyjścia, musi działać na własną rękę, by oczyścić swoje imię. Tak więc całkiem nieplanowanie wplątuje się w sprawę nielegalnego, międzynarodowego handlu dziełami sztuki, co ściąga na nią lawinę kłopotów.  Zmuszona zostaje do ucieczki. To jednak na niewiele się zdaje, bo przestępcy ruszają jej śladem. W trakcie brawurowej ucieczki Clea musi się niespodziewanie zatrzymać, bo na jej drodze staje angielski arystokrata - Jordan Travistock. Od tej chwili już nic nie będzie takie jak dawniej. Akcja staje się mało przewidywalna i jeszcze bardziej porywająca.

Tak jak się spodziewałam - nie zawiodłam się. Ścigana to kolejna pasjonująca powieść, która wyszła spod pióra Tess Gerritsen. Fabuła jest porywająca i wciągająca. Książkę czyta się błyskawicznie, a towarzyszący lekturze dreszczyk emocji i ekscytacji jest niezwykle przyjemny. Do tego w tle, a często nawet na pierwszym planie, pojawia się wątek romansowy, tak przeze mnie w literaturze lubiany. Nie da się więc ukryć, że Ścigana to książka idealnie wpasowująca się we właściwy dla mnie kanon lektur. Szkoda tyko, że powieść tak szybko się kończy. Tak czy inaczej gorąco polecam.


Baza recenzji Syndykatu ZwB

20 listopada 2013

Fortunny Zbieg Okoliczności („Miasto kości” Cassandra Clare)

„Miasto kości” Cassandra Clare
seria: Dary Anioła
tom: I
wyd. MAG
rok: 2013
str. 512
Ocena: 4,5/6


Kilka tygodniu temu miałam przyjemność zobaczyć ekranizację powieści Cassandry Clare - Miasto kości. Jest to pierwsza część bestsellerowej serii zatytułowanej Dary Anioła. Miasto kości w wersji kinowej po prostu mną... zawładnęło. Już wcześniej słyszałam o tej powieści i zdawałam sobie sprawę, że to może być "coś" dla mnie, taki mój klimat. Zawsze jednak coś powstrzymywało mnie przed sięgnięciem po tę powieść. Gdy tylko film się skończył, wiedziałam że zaraz muszę przeczytać książkę i dowiedzieć się, co było dalej. Tak, wiem, nie powinno się tak robić. Muszę jednak szczerze przyznać, że chyba wszystkie zekranizowane powieści czytałam dopiero po zobaczeniu. To takie moje odstępstwo od normy, bo przecież czytam namiętnie, dużo i często... tylko zwykle nie to, co inni chcą nakręcić :) Co tym razem wygrało, książka czy film? Za czym będę bardziej tęsknić? Na co wyczekiwać? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie zapoznać się z poniższą opinią.

Clarissa Fray ma piętnaście, a w zasadzie PRAWIE piętnaście lat. Za kilka dni będzie obchodziła swoje urodziny i ma wrażenie, że już jest niemal dorosła. W końcu wie lepiej, co jest dla niej dobre. Wie do jakich klubów powinna zaglądać i gdzie spędzać wolny czas. Wie również z kim powinna się spotykać, a z kim przyjaźnić. Jest normalną nastolatką, kłócącą się z matką i głośno wyrażającą swoją opinię. Gdy nadarza się okazja, nawet chwilę nie myśli tylko wybiera się do uwielbianego przez siebie klubu - Pandemonium. To właśnie tu spotykają się największe friki w mieście. Wewnątrz zawsze można spotkać wybuchową mieszankę ludzi. Dziewczyny w białych sukniach, chłopcy z błękitnymi włosami, nastolatki z... nożami? Nie no, tego akurat tu być nie powinno. Kto pozwolił tej grupie młodzieży, odzianej od stóp do głów w broń, wejść do środka? Co tam wejść! Panoszyć się, chodzić za bezbronnymi ludźmi, straszyć! Kiedy tylko Clary ich zauważa, czuje, że ten wieczór źle się skończy. Może nie dla niej, ale zdecydowanie dla śledzonej przez nich osoby. Dziwne jest tylko to, że nikt poza nią nie reaguje na to, co się dzieje. Czyżby naprawdę ludzi opanowała aż taka znieczulica, że nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa? Clary nie potrafi przejść nad tym do porządku dziennego, prosi swojego przyjaciela, Simona by wezwał policję, a sama postanowić wkroczyć w akcję. Jak skończy się ta impreza? Czy dziewczyna zrozumie, dlaczego nikt nie reagował na wydarzenia mające miejsce w klubie? Czy dowie się czegoś o sobie samej? A może odkryje jakąś straszną tajemnicę, skrywaną przez jej rodzinę? Odpowiedzi na te, i na wiele innych pytań, znaleźć można w pierwszej części serii Dary Anioła, zatytułowanej Miasto kości.

Jak wspomniałam na wstępie - film bardzo mi się podobał. Przez kilka dni nie potrafiłam zapomnieć o tym, co dane mi było zobaczyć na ekranie. Oczywiście ekranizacja miała pewne niedociągnięcia. Nie wszystko było zrozumiałe, czasem akcja była odrobinę nieskładna i brakowało jej logiki. Zastanawiałam się, czy czegoś nie doczytałam, czy może faktycznie nie wyjaśniono niektórych wątków. Mimo wszystko uważam, że film był bardzo dobry. Takiego samego efektu spodziewałam się po powieści. Czy słusznie?

Książka jest bardzo obszerna i składa się naprawdę z licznych opisów. Jednak nie są one ani przytłaczające ani nie powodują, że powieść się czytelnikowi dłuży. Wręcz przeciwnie. Każdy opis coś wyjaśnia i coś wnosi. Dzięki lekturze Miasta kości zrozumiałam niewyjaśnione w filmie kwestie. Ale i... poczułam się znacznie zaskoczona. Bo, jak się okazuje, film to nie książka. Niby to prawda znana od lat, a jednak...

Okazuje się, że film opowiada historię jedynie zbliżoną do książki, ale inną. Inaczej w niektórych sytuacjach postępują bohaterowie, inaczej dochodzi do pewnych zdarzeń. Wielu zdarzeń w ogóle nie ma, albo zostają przedstawione jakby na opak. Po filmie bardzo przypadły mi do gustu niektóre postaci, które w książce zostały opisane w taki sposób, że trudno je w ogóle lubić. Innych w filmie zaprezentowano koszmarnie, a w książce "grali" oni przodujące role. No i zakończenie, niby obrazowo podobne, a jednak tak radykalnie różne od tego przedstawionego na kinowym ekranie.


W tej chwili niezwykle trudno mi stwierdzić, co według mnie było lepsze -książka czy film. I jedno i drugie ma swoje wady i zalety. Film jest miejscami pobieżny, ale przemawia do widza i wnika w pamięć. Książka jest dokładna, ale bohaterowie niejednokrotnie są zdecydowanie zbyt dziecinni. Tak sobie myślę, że druga część powieści i druga część filmu to będą już zupełnie inne historie - szczególnie biorąc pod uwagę zakończenia pierwszych części. Jednak z wielką przyjemnością przeczytam książkę i obejrzę film. Bo, choć tak różne, to jednak są takie w moim stylu :) Polecam.

18 listopada 2013

Szczęśliwe zakończenie to tylko w książce... („Love story” Jennifer Echols)

„Love story” Jennifer Echols
wyd. Jaguar
rok: 2013
str. 376
Ocena: 4/6


Idealna powieść by złapać oddech.

Każdy czasem potrzebuje chwili odpoczynku i relaksu. Nieważne jak twardy kij trzeba nosić w sobie na co dzień, od czasu do czasu należy go z siebie wyjąć i odłożyć na bok. Wówczas spokojnie można usiąść na kanapie, rozłożyć wokół siebie poduszki, przykryć się puszystym kocem i sięgnąć po niezobowiązującą powieść, po lekturze której nie będzie się odczuwało dławienia w dołku.

Życie Erin Blackwell kilka miesięcy wcześniej uległo radykalnej zmianie. Z multimilionerki, która nie musiała absolutnie niczym się martwić, stała się biedną studentką, ciułającą każdy grosz by opłacić czynsz w akademiku. To, że teraz nie ma za sobą poparcia rodzinnego majątku może zawdzięczać tylko i wyłącznie sobie i decyzji jaką podjęła, a niestety wybór, którego musiała dokonać nie był prosty. Nie mogła jednak postąpić tak, jak się tego po niej spodziewano, bo pragnęła spełniać swoje, a nie cudze marzenia. Zawsze słowa, a nie liczby rządziły w jej życiu, to właśnie dlatego zdecydowała się na studiowanie literatury zamiast zarządzania. Tego jednak nie mogła ścierpień jej babka, właścicielka jednej z największych stadnin w Kentucky, w związku z czym starsza pani zdecydowała się wydziedziczyć swoją jedyną spadkobierczynię. Na tym jednak zemsta babci się nie skończyła. Kobieta zdecydowała się przekazać cały swój majątek chłopcu stajennemu, najlepszemu przyjacielowi Erin z młodości, chłopakowi w którym od lat dziewczyna bez wzajemności się podkochiwała. Już sam fakt, że taka decyzja pojawiła się w głowie babci Erin, nie mieści się w głowie, a co dopiero, że Hunter Allen zdecydował się przyjąć ten niespodziewany prezent. W tym momencie Erin wiedziała już na pewno jedno - z tego związku (wykreowanego póki co w jej głowie) na pewno nic nie będzie. Spakowała więc swoje walizki i wyjechała do Nowego Jorku, gdzie dzięki stypendium miała szansę rozpocząć wymarzoną ścieżkę życia. Niestety do tego miasta marzeń wybrał się również Hunter, który zgodnie z życzeniem pani Blackwell rozpoczął studia umożliwiające mu w przyszłości poprowadzenie stadniny. Jak to możliwe, że tych dwoje znalazło się na jednych i tych samych zajęciach? Jak złośliwy musiał być los, skoro umieścił oboje na różnych piętrach tego samego akademika? To nie jedyne pytania, które zaprzątają głowę głównej bohaterki, gdy rozpoczyna się rok akademicki. Do czego doprowadzą ją niedawno podjęte decyzje? Czy to możliwe, by coś jeszcze się odmieniło i jej życie wróciło na wcześniejsze tory? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po powieść Jennifer Echols, zatytułowaną Love story.


Muszę przyznać, że książkę czytało się bardzo przyjemnie i bez oporu polecam ją wszystkim, którzy potrzebują oderwać się na chwilę od rzeczywistości. Ja się oderwałam. Powieść przeczytałam w iście ekspresowym tempie, strony przelatywały przez moje palce z prędkością światła. Przedstawiona historia zawładnęła moim światem na kilkanaście godzin i pozwoliła mi na pełne oczyszczenie umysłu z nagromadzonych w ciągu mijającego właśnie tygodnia myśli. Postępowanie bohaterów niejednokrotnie wydać się może mało realne i dziecinne. Wydarzenia można często zakwalifikować do grupy wyssanych z palca. Mimo to książka jest po prostu dobra i przyjemnie się ją czyta. Zapraszam do lektury :).


16 listopada 2013

Bookowo 11/2013

Żeby tradycji stało się zadość prezentuję Wam moje listopadowe nabytki :) Liczę, że przypadną Wam do gustu :)

W sumie stosik zawiera takie "perełeczki" :)
Od lewej:
Moje wypieki i desery - Dorota Świątkowska. Oczywiście to książka kucharska. Do recenzji od wydawnictwa Egmont. Książka znakomita. Serdecznie polecam. Recenzję możecie przeczytać TUTAJ
Dalej widać kolejną książkę kucharską. Tym razem jest to recenzencki nabytek od Albatrosa. Najnowsza książka Goka Wana, czyli Kuchnia Chińska Goka. Już nie mogę doczekać się lektury.
Przebudzenie doktora Sorena to powieść fantasy otrzymana od wydawnictwa Novae Res. Książka Magdaleny Kempnej zbiera bardzo dobre opinie, mam nadzieję, że się na niej nie zawiodę.
Na powieść Jamesa Pattersona - Najgorsza sprawa czekałam już od jakiegoś czasu. Otrzymana oczywiście do Albatrosa :)
Następna w kolejce znajduje się powieść Inspektor Kres i zaginiona autorstwa Agnieszki Turzynieckiej. Pozycję otrzymałam od autorki i mam nadzieję, że wkrótce uda mi się po nią sięgnąć :)
Plugawy spisek - Maxime Chattam to oczywiście jedna z nowości wydawnictwa Sonia Draga, które uwielbiam. Już nie mogę doczekać się chwili, gdy zacznę czytać tę książkę :)
Dalej zobaczyć można Ocean na końcu drogi :) Książkę Neil Gaiman otrzymałam od wydawnictwa MAG jako niespodziankę :) Mam nadzieję, że będzie to fajna niespodziewanka :)
Tuż obok przygruchały się najnowsze wypociny Jeremiego Clarksona, czyli Moje lata w Top Gear. Jest to oczywiście książka recenzencka mojego małża, otrzymana od Dużego Ka, wydana przez Insignis :)
Na końcu, ale nie ostatnia, jest powieść Kocham Nowy Jork napisana przez Isabelle Lefleche. To już recenzencka od Matrasa, wydana przez Wydawnictwo Literackie :)
Ostatnią pozycją w zbiorku jest prezent imieninowy jaki otrzymałam od brata i jego dziewczyny. Pies - instrukcja obsługi - Sama Stella i Davida Brunnera to książka, którą muszę czym prędzej przeczytać. W końcu wkrótce w naszym domu pojawi się pewien... ale o tym może kiedy indziej :)

Przypadło Wam coś do gustu? Coś szczególnie polecacie? Coś odradzacie? Jak zawsze z zapartym tchem czekam na Wasze opinie :)

I jeszcze na koniec, moja nuta na dziś :)

15 listopada 2013

Pysznie pachnie :) Ciastem („Moje wypieki i desery” Dorota Świątkowska)

„Moje wypieki i desery” Dorota Świątkowska
wyd. Egmont
rok: 2013
str. 306
Ocena: 5/6


W mieszkaniu mam dwa ulubione miejsca. Pierwszym z nich jest kanapa w salonie. Dokładnie - jej lewy bok. Zawsze po powrocie do domu, gdy wykonam już wszystko co powinnam, moszczę się w nim, przykrywam kocem, okładam poduszkami i czytam. Jest idealnie. Drugim miejscem, sprawiającym, że moje serce przyspiesza a oddech staje się urywany jest... kuchnia. Pomieszczenie, w którym spełniam się kulinarnie. Kocham wszystko, co w jakikolwiek związane jest z gotowaniem. Sprzęt kuchenny. Różnego rodzaju akcesoria. Składniki... Piękne jest to, że właśnie w kuchni mogę połączyć dwie moje największe pasje - czytanie i gotowanie. Półka z książkami kucharskimi ma u mnie szczególne znaczenie. Każda pozycja, która się na niej znajduje, ma coś do opowiedzenia. Każda niesie za sobą multum smaków i zapachów. Wystarczy poświęcić chwilę, dosłownie kilka minut lekturze - i już się wie co chce się zrobić. Już wiadomo, że wieczór nie będzie stracony, a brzuchy pójdą spać syte. To ostatnie jest w tym wszystkim najgorsze. Bo jak się gotuje, to się je. Jak się je - to się tyje. Tylko tyle i aż tyle. Ale, z dwojga złego - wolę tyć, niż zapomnieć o radości, jaką daje mi gotowanie.

Stosunkowo niedawno otrzymałam od wydawnictwa Egmont książkę, która rozłożyła mnie na łopatki. Do tej pory chce mi się krzyczeć głośno i wyraźnie: "AAAAAAAAA. MAM JĄ!!!". Mowa oczywiście o pozycji: Moje wypieki i desery, autorstwa Doroty Świątkowskiej. Jest to książka "najsłodszej blogerki kulinarnej" jak głosi wpis na okładce i nie sposób mi się z tym nie zgodzić. Może będzie trudno w to uwierzyć, ale to dzięki blogowi Moje Wypieki pierwsza urządzona przeze mnie Wigilia (tuż po ślubie) była taka wyjątkowa. Znalazłam tam wyjątkowe przepisy, które wykorzystuję do dnia dzisiejszego, nie tylko w okresie świątecznym. Gdy dziś wchodzę na dawno zapisane linki do przepisów przeglądarka informuje, że strona nie istnieje. No tak. To się nazywa rozwój. W końcu kolejnym etapem po prowadzeniu bloga jest przeniesienie go na stronę internetową. Tak też się stało z Moimi Wypiekami. Nie ma się czym jednak martwić. Strona jest o wiele przystępniejsza, łatwiejsza w odbiorze. Bardziej kolorowa i zachęcająca do powrotów. Nieustannych. Zresztą - tak jak i wydana niedawno książka kucharska pani Doroty Świątkowskiej. Bo to, czego zdecydowanie nie można jej zarzucić, to właśnie zachęty do czytania. Strony są kolorowe, wypełnione pięknymi fotografiami przygotowywanych wypieków i deserów. Każdemu przepisowi poświęcona została przynajmniej jedna kartka. Na jednej stronie zaprezentowano fotografię, a na drugiej sam przepis, na który składa się nazwa, krótki wstęp, wyszczególnienie składników i opis przygotowania poszczególnych elementów deseru. Do tego w książce znajdują się znakomite grafiki oraz doskonale dobrane czcionki (przyciągające wzrok ale i łatwe do odczytania). Już samym wyglądem przepisu można się zachwycić, a co dopiero efektem otrzymanym po jego wykorzystaniu w praktyce. Po prostu palce lizać... Ale wracając do tematu. Książka składa się z dziewięciu rozdziałów. Od babeczek, po tarty. Od bez po torty. Mnogość przepisów i sposobu ich prezentacji powala czytelnika na łopatki. Od pozycji po prostu nie można się oderwać. Chce się czytać, przeglądać, rozmyślać. A potem pichcić, piec i gotować. Najlepiej wcale nie wychodzić z domu, tylko zaszyć się w kuchni i czarować. To takie moje marzenie, może kiedyś się ziści.


Ogólnie jestem zachwycona Moimi Wypiekami i Deserami. Twarda oprawa upewnia mnie, że książka spędzi ze mną lata. Przepisów wystarczy mi na dziesiątki okazji. Na końcu lektury znaleźć można bardzo przydatne, cukiernicze przeliczniki. Bez nich ani rusz w wielu domach. W końcu nie każdy siedzi w kuchni z kalkulatorem, wagą i setkami różnorakich menzurek, prawda? Tak więc - przeliczników nigdy dość. Do pełnej satysfakcji z lektury zabrakło naprawdę niewiele. Tyci, tyci. Gdyby autorka opatrzyła każdy przepis szacowanym czasem przygotowania, przybliżonym kosztem wykonania danego deseru oraz odnośnikami, gdzie można kupić mniej popularne składniki (albo czym je zastąpić) - byłabym w niebie. Jednak nawet bez tego książka jest doskonała. Gorąco polecam. Wspaniała pozycja, która powinna się znaleźć w każdym domu, w którym się gotuje, jak również w takim, w którym ktoś dopiero ma zamiar zacząć to robić.


14 listopada 2013

Chwalę się - wygrana w konkursie

Chyba wszyscy czytelnicy mojego bloga wiedzą, jak uwielbiam twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Prawda? No, więc równie mocno lubię pisać o tym, co moja ulubiona autorka wypuściła spod swojego pióra (elektronicznego :) ).

Ostatnio zrecenzowałam Łatwopalnych, a że trwał konkurs to pomyślałam: a co tam, raz kozie śmierć :) No i wysłałam moją pracę Filii. Jednak nawet przez chwilę nie brałam pod uwagę, że... no właśnie. Że mogę wygrać. Możecie więc sobie tylko wyobrazić, jaki szok przeżyłam, gdy odebrałam maila zatytułowanego "Konkurs z Łatwopalnymi - GRATULACJE!!!!!". Byłam przekonana, że wydawca wysłał maila do wszystkich i w środku przeczytam komu przypadła nagroda. No i czytając odrobinę się zdziwiłam. Jednak naprawdę uwierzyłam w to, że nagroda jest moja dziś - kiedy pani listonoszka przyniosła mi voucher będący podstawą do odbioru nagrody :)


Teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak zdecydować kiedy wybiorę się do pięknego Zamku Czocha :)

ps. TUTAJ możecie przeczytać zwycięską recenzję :)

13 listopada 2013

Mściciel („Ukarać zbrodnię” Erica Spindler)

„Ukarać zbrodnię” Erica Spindler
wyd. Mira
rok: 2013
str. 480
Ocena: 4/6


Nie od dziś wiadomo, że lubuję się głównie w dwóch typach powieści. I tak sięgam głównie po książki paranormalne i po thrillery/kryminały/dramaty z romansem w tle. W ten drugi nurt wprost idealnie wpasowują się pozycje wydawane przez Harlequin-Mirę w seriach Thriller czy Sensacja. Spośród ich  wyjątkowo upodobałam sobie Alex Kavę, Tess Gerritsen oraz Ericę Spindler. Ostatnio miałam okazję przeczytać kilka książek tej ostatniej autorki, a poniżej podzielę się opinią na temat jednej z nich, tj. powieść Ukarać zbrodnię.

Melanie May policjantka i samotna matka niezupełnie jest zadowolona ze swojego życia. Ewidentnie utknęła w Whistlestop, znajdującym się nieopodal Charlotte. To tu mieszka, pracuje i wychowuje czteroletniego synka - Casey'a. Nie tak miało ułożyć się jej życie. Odkąd pamięta chciała zrobić karierę i rozpocząć pracę dla FBI. Niestety, przede wszystkim z powodu jej byłego małżonka Stana, nigdy nie miała takiej możliwości. Tak więc w chwili obecnej znalazła się w życiowym ślepym zaułku. Mąż chce jej wytoczyć sprawę o odebranie praw do opieki nad synkiem, jej "kariera" opiera się na codziennym odbieraniu telefonów od uskarżających się na wszystko mieszkańców jej maleńkiego miasteczka, a do tego ma za sobą dość traumatyczne przeżycia z dzieciństwa. Nic tylko... rozpocząć nowe życie. Dość niespodziewanie ma ku temu okazję, ponieważ zginęła córka jednego z miejscowych bogaczy. W związku z tym w mieście pojawia się FBI, w tym przystojny profiler Connor Parks. Dzięki temu Melanie ma w końcu okazję wziąć udział w prawdziwym śledztwie. Niedługo po tych wydarzeniach policjantka odkrywa ze zdumieniem, że w okolicy dochodzi do niewyjaśnionych i niepowiązanych ze sobą zbrodni dokonanych najprawdopodobniej przez jedną i tę samą osobę. Czyżby miała do czynienia z seryjnym mordercą? Melanie postanawia nie zwlekać i prosi o pomoc Connora. Czy uda im się wspólnie odnaleźć mordercę? Kim on jest? Dlaczego zabija? Czyżby za jego poczynaniami stał wyższy cel? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po powieść Eriki Spindler zatytułowaną Ukarać zbrodnię. 

Poza wątkiem kryminalnym, w powieści dość obszernie rozbudowany został temat trojaczków, to znaczy głównej bohaterki, którą jest Melanie oraz jej dwóch sióstr. Autorka przedstawia czytelnikowi dramat jaki rozegrał się w dzieciństwie dziewczyn i to, jak on wpłynął na ich bieżące życie. Melanie jest stanowcza i niemal niezniszczalna. Po nieudanym małżeństwie stara się stanąć na nogi i jak najlepiej wychować synka. Ashley pracuje w firmie farmaceutycznej i choć wszystkim wydaje się, że jest twarda niczym skała, to w rzeczywistości dziewczyna nie radzi sobie ze swoją przeszłością i z samą sobą. Ostatnia z sióstr, Mia również nie ma w życiu lekko. Nie ma twardej skorupki, którą otoczyły się jej siostry. Jest nieśmiałą i niepewną żoną lekarza, który nieustannie ją zdradza, a do tego jest wobec niej brutalny.

Ukarać zbrodnię to powieść wielowątkowa. Trzymająca w napięciu niemal do ostatniej strony i zdecydowanie podnosi ciśnienie czytelnika. Jest wnikliwa i bardzo przemyślana. Zbudowana została na solidnych podstawach, autorka okopała ją wieloma wydarzeniami, tylko na pozór niepowiązanymi ze sobą w żaden sposób. Nie od dziś jednak wiadomo, że tak jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak wszystkie wątki thrillera zwykle prowadzą do rozwiązania zagadki. Tak jest i w tym wypadku. Czytelnik nie od razu jest w stanie odkryć, kto stoi za przestępstwami, mającymi miejsce w okolicy już od jakiegoś czasu. Niestety Erica Spindler od początku prezentuje tylko kilka postaci, które mogą być pretendować do miana Mrocznego Anioła, czyli seryjnego mordercy. Z tego powodu dość szybko można wytypować niewielką grupę potencjalnych winnych, a ostatecznie właściwą osobę. Mimo to książkę czyta się fenomenalnie. Wciąga od pierwszych zdań i nie pozwala się oderwać aż do końca. Zdecydowanie zachęcam do jej przeczytania.

 Baza recenzji Syndykatu ZwB

11 listopada 2013

Gdy nadchodzi diabeł („Dziecięce koszmary” Lisa Gardner)

„Dziecięce koszmary” Lisa Gardner
wyd. Sonia Draga
rok: 2013
str. 408
Ocena: 5/6


Danielle Burton nie ma za sobą łatwego życia. Dzieciństwa raczej stara się nie wspominać. Ojciec, stróż prawa, miał dość interesujące nocne ciągotki. Mało powiedzieć, że był alkoholikiem. Gdy wpadał w ciąg, rodzina chowała się po kątach i modliła, by nastał poranek i by koszmar się skończył. Trudno w sumie zrozumieć, dlaczego żona nie zabrała dzieci i nie wyjechała jak najdalej od niego. Niestety, nie zrobiła tego i zapłaciła za to najwyższą możliwą cenę. Zginęła jedna z jej córek. Zginął jedyny syn. Zginęła i ona. Na końcu zginął i on, pociągnął za spust na oczach swojego najmłodszego dziecka, którym była Danielle. Nie można więc się dziwić temu, że dziewczyna miała, i w zasadzie nadal ma, problemy z przystosowaniem się. Mało sypia, jak już zamyka oczy, to nękają ją koszmary. W ciągu dnia stara się za wiele nie myśleć, a tym bardziej - nie wspominać. Jest w pełni oddana swojej, dość ciężkiej pracy. Na co dzień Danielle jest wykwalifikowaną pielęgniarką, pracującą na dziecięcym oddziale psychiatrycznym jednego z bostońskich szpitali. Małym pacjentom oddaje się w całości. Niejednokrotnie bierze kilka dyżurów pod rząd i dogląda maluchy. Nie sposób powiedzieć o niej coś złego, tyle że... właśnie zbliża się 25-ta rocznica tragedii, podczas której straciła najbliższych. W tym czasie Danielle przestaje być sobą. Nachodzą ją dziwne myśli. Dopadają ją... wspomnienia. A te mogą wyrządzić wiele krzywdy. Nie tylko jej...

Dziecięce koszmary to niezwykle wciągająca i pouczająca lektura. Myślę, że wielu czytelników znalazłoby w niej coś dla siebie. Lisa Gardner stworzyła pasjonujący thriller ze sporym wątkiem psychologicznym i elementami nadprzyrodzonymi. W książce znajdziemy uzdrowicieli i dzieci, które są przekonane, że na co dzień kontaktuje się z nimi sam diabeł. To on zmusza je do takich, a nie innych zachowań. To przez niego są niejednokrotnie niebezpieczne dla otoczenia. W pewnym momencie cała powieść wkracza na dość niespodziewany poziom. Zaczynają ginąć ludzie, a jedynym ogniwem łączącym zabójstwa jest główna bohaterka. Czy idealna pielęgniarka skrywa jakiś zabójczy sekret? Czy to możliwe, by pod powłoką perfekcyjnej opiekunki czaił się potwór? Czyżby dziewczyna miała mordercze usposobienie? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy sięgnąć po powieść Lisy Gardner, zatytułowaną Dziecięce koszmary.


O powieści można wypowiadać się chyba wyłącznie w superlatywach. Czyta się ją bardzo dobrze i płynnie. W zasadzie można ją pochłonąć w jeden dzień.  Jeśli chodzi o fabułę, to czytelnika aż ciarki przechodzą na samo jej wspomnienie. Potworność goni potworność, zło czai się za każdym rogiem... człowiek zaczyna się bać o swoje bezpieczeństwo. Może lepiej nie gasić światła? W końcu nie wiadomo, co skrywa ciemność. Może w każdym domu, w każdym pomieszczeniu, w każdym miejscu czai się zło? Demony? Może tylko czekają na okazję, by cichutko podpowiedzieć domownikom jakieś koszmarne uczynki? Może lepiej nie zasypiać? Jedno jest pewne, Dziecięce koszmary trzymają w nacięciu aż do ostatniej strony. Warto sięgnąć po tę powieść.
 Baza recenzji Syndykatu ZwB

8 listopada 2013

Niezniszczalni („Zamek z piasku” Magdalena Witkiewicz)

„Zamek z piasku” Magdalena Witkiewicz
wyd. Filia
rok: 2013
str. 284
Ocena: 5/6


Kocham cię. Tak łatwo to pomyśleć. Napisać. Powiedzieć.
Oczywiście jest to dość banalne, gdy nie mówi się tego pierwszy raz w życiu. I gdy osoba, której chcemy tę informację przekazać, nie jest tą, z którą chce się spędzić resztę życia. Sprawa ma się inaczej, gdy takie wyznanie ma przesądzić o naszej przyszłości. Wówczas zaczyna mieć znaczenie wszystko. I czas. I miejsce. I intonacja. Bo to ma być nie tylko teraz, ale na zawsze. Bo kocha się raz i do końca życia. Prawda?

Weronika miłość swojego życia spotkała w szkole średniej. Dokładnie rzecz ujmując - na lekcji muzyki. Przez tę "miłość" była skutecznie poklepywana przez kolejne lekcje, aż w końcu uległa i umówiła się na randkę. I tak zaczęło się wielkie, wszechogarniające uczucie między nią, a Markiem. Bardzo wcześnie się odnaleźli, ale niemal natychmiast zorientowali się, że to uczucie na całe życie i, że nic ani nikt ich nie rozdzieli. Rodzicom Marka ich związek niezupełnie przypadł do gustu, ale cóż mieli robić? Syn się zakochał i to było najważniejsze. Losy młodych potoczyły się dość płynnie. Oboje skończyli liceum i udali na wymarzone, zupełnie różne studia. Rozpoczęli pracę. Wzięli ślub. Byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, kochankami i rodziną. Świata poza sobą nie widzieli i nie widzą. Mają podobne poglądy, nie mają problemów z podejmowaniem jednomyślnych decyzji. Nikomu z ich otoczenia nawet go głowy by nie przyszło, że ta dwójka mogłaby się rozstać. Przecież gołym okiem widać, że są dla siebie stworzeni. Stanowią przykład dla niejednej znajomej pary. Kiedy pewnego dnia najlepsza przyjaciółka Weroniki - Ewa, oznajmia, że jest w ciąży, w głowie Weroniki dochodzi do pewnego przetasowania wartości. Dziewczyna uświadamia sobie, że chce zostać mamą i to teraz, zaraz, NATYCHMIAST. Na szczęście Werka ma pełne poparcie małżonka, który niczego bardziej nie pragnie, niż uszczęśliwić żonę. A dziecko będzie idealnym dopełnieniem ich miłości. Jednak nawet przez ułamek sekundy, nie biorą pod uwagę jednej rzeczy, a mianowicie braku możliwości zajścia w ciąże. Przecież bezpłodność dotyka innych ludzi. A nawet jeśli przytrafi się komuś bliskiemu, to na pewno istnieje magiczna pigułka, która wyleczy wszystko. Nie może być inaczej.

A jednak. Nie zawsze życie układa się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Nie zawsze udaje nam się osiągnąć to, co sobie założyliśmy. Często, za często, ludzkie marzenia legają w gruzach. Niejednokrotnie razem z marzeniami traci się wiele więcej. Szacunek dla siebie samego, zaufanie do ludzi, miłość bliskich. Czasem może warto się zastanowić, czy niektóre marzenia warto realizować. W końcu same marzenia często dają człowiekowi więcej radości, niż ich zrealizowane wersje. Tylko jak zrezygnować z upragnionych rzeczy? Jak powiedzieć sobie nie? Czy w ogóle się da?

Zarwałam noc przez tę książkę. Nie, wróć. Zarwałam dwie noce. Pod rząd. Tylko zdrowy rozsądek sprawił, że to nie była jednak jedna noc. W końcu następnego dnia musiałam iść do pracy, być przytomna, myśląca, rzetelna. I byłam. Tylko cały czas myślałam o Zamku z piasku, o Weronice i... o tym, jak jej życie przypomina moje. Oczywiście nie dosłownie, oczywiście nie w 100 procentach, ale i tak dość znacznie. Może Magdalena Witkiewicz mnie podglądała? Może czytała w moich myślach? Może wyjątkowo postanowiła napisać książkę na faktach a nie fabularną? Tylko dlaczego wzięła mnie na tapetę? Zupełnie nie wiem. Na szczęście dalszy ciąg opowieści snutej przez autorkę znacznie odbiegał od mojego życia. Ufff. Czyli to jednak fikcja literacka. Całe szczęście :). Nie zmieniło to jednak mojego podejścia do Zamku..., który skradł moje serce. I choć nie zawsze rozumiałam postępowanie bohaterów, choć nie z wszystkim się zgadzałam, choć brakowało mi niektórych rzeczy, a innych było aż nadto, to i tak muszę stwierdzić, że powieść wyjątkowo do mnie przemówiła. Współgrała z moimi uczuciami i z moimi myślami. Wryła mi się w pamięć i na pewno na długo ze mną zostanie.

Przejmująca.
Prawdziwa.
Bolesna, ale i radosna zarazem.
Powieść - pamiętnik, pokazująca dramatyczną wędrówkę głównej bohaterki przez dżunglę, jaką stało się jej życie. Dżunglę wypełnioną nie gąszczem drzew, a uczuciami i piętrzącymi się problemami. Problemami często zgotowanymi na własne życzenie, znikającymi, gdy w życiu zaczyna brakować tej drugiej połówki. Pozostaje więc się tylko zastanowić, czy chęć rozwoju, rozbudowy rodziny, ba - czy rodzący się w kobiecie instynkt macierzyński ma miejsce tylko wtedy, gdy jest się tylko z tą jedną konkretną osobą? Czy gdy miłość się kończy, kończą się również wewnętrzne pragnienia? Czy możliwy jest powrót na początek życiowej ścieżki bez bólu i wściekłości? Wątpię. Trudno mi uwierzyć, że można zapomnieć o najgłębszych pragnieniach. Jednak, jeśli faktycznie jest to możliwe - to chcę, by było mi to dane. Otrzymanie takiej dzikiej karty od losu musi być czymś wspaniałym.


Zdecydowanie polecam lekturę Zamku z piasku. Warto. A, i jeszcze jedno, tytuł zdecydowanie bardzo dobrze dobrany do zawartości.

 Za książkę dziękuję Autorce i Wydawcy :)