„Pieśń o poranku” Paullina Simons
wyd. Świat Książki
rok: 2013
str. 688
Ocena: 4/6
Nie wiem jak to jest, ale ile razy nie sięgałabym po powieści Paulliny
Simons, tyle razy przechodzę bardzo długo drogę, by ją zakończyć. Rozpoczynam
lekturę i... odkładam ją na półkę. Czytam kolejnych parę stron i... zaś ląduje
na półce. Zaczynam inne książki, czytam coś rozluźniającego i przychodzi czas
na kolejną próbę. Obiecuję sobie, że tym razem wytrwam dłużej. Nie udaje się.
Ponownie przychodzi czas na odsapnięcie od danego tematu i... przychodzi czas
na kolejny powrót. I tak w koło. Zawsze sobie obiecuję, że kolejnych prób nie
będzie, że jak teraz się nie uda to kończę z Simons. A potem łamię obietnicę
daną sobie. Stety czy niestety? Przekonajcie się sami.
Larissie Stark absolutnie nic do szczęścia nie brakuje. Ma czterdzieści
lat, przystojnego, cudownego męża Jareda, trójkę pięknych dzieciaków i dom,
którego można jej pozazdrościć. Oczywiście nie zawsze było tak pięknie, ale w
końcu rodzinie Starków udało się odnieść sukces i rozpocząć życie w luksusie.
Larissa nie musi więc podejmować się żadnych dodatkowych zadań poza tymi, które
spadają na nią z racji opieki nad domem, dziećmi i małżonkiem. Nikt nie mówi,
że to mało, ale niejedna kobieta do tego co wykonuje Larissa, dodać jeszcze
musi ośmiogodzinny dzień pracy w jakieś korporacji. Kobieta jest więc
szczęśliwa, ale... no właśnie, z tym ale jest największy problem. Bo niby ma
wszystko, ale równocześnie czuje się niespełniona. Sprzątanie, gotowanie, opieka
nad dziećmi, dogadzanie mężowi, sen. A później kolejny dzień i litania zaczyna
się od początku. Kobieta nie potrafi dojrzeć w swoim życiu samej siebie. Tyle
robi, ale nic dla siebie. Każdy się realizuje, spełnia swoje marzenia, prze do
przodu, tylko nie ona. Bo Larissie wydaje się, że się cofa. Nawet książek nie
czyta. Nic. Jej życie zmienia jedna wizyta w supermarkecie, podczas której
wpada na niego, dwadzieścia lat młodszego mężczyznę, który mógłby być jej
synem. Spotyka go i nic już nie jest takie jak dawniej. Ona nie jest taka jak
dawniej. Tylko, czy warto się tak zmieniać?
Pieśń o poranku to bardzo ciekawe studium ludzkiej psychiki. Autorka
prezentuje nam obraz kobiety, której życie niby jest pełne - a jednak totalnie puste.
Poznajemy ją, przedstawione zostają nam jej poczynania, jej kolejne losy, jej
rozterki, ale równocześnie... wcale nie dowiadujemy się, kim jest Larissa. Czy
ona naprawdę istnieje? W sensie mentalnym oczywiście, a nie personalnym. Według
głównej bohaterki - niestety dawno przestała być sobą. Niczym maszyna wykonuje
co do niej należy i tyle. Nic poza tym.
Jak pisałam na wstępie, niełatwo czyta się tę książkę. Lektura jest
niczym praca, gdy do niej siadasz - szybko zaczynasz opadać z sił, gdy
odstawiasz ją na bok, czegoś ci brakuje. Myślami ciągle wraca się do Pieśni...
Niczym rzep przyczepia się do człowieka i nie chce dać spokoju. Trzeba przeczytać
ją od początku do końca, nieważne jaki wysiłek będzie temu trzeba poświęcić. Mnie
ta pozycja niezmiernie wymęczyła, ale równocześnie wzbogaciła. Pozwoliła
dokonać pewnego rodzaju przewalutowania wartości, odpowiedniego poukładania
priorytetów, analizy własnego zachowania. Teraz wiem, że nie wszystko jest
takie, jakim być powinno, ale równocześnie mam szansę uniknąć pewnych błędów.
Pieśń o poranku polecam, ale z pewną nutą rezerwy. Warto się z nią
zapoznać, ale zdecydowanie nie na siłę. Żeby być zadowolonym z lektury trzeba
świadomie poświęcić jej sporo czasu.
Lubię tę autorkę, nie miałam jednak okazji przeczytać jakiejś książki, spoza Tatiany i Aleksandra. Mam ochotę na pozostałe, każda w jakiś sposób mnie przyciąga, ale nie mogę się jeszcze zmierzyć z " Ogrodem letnim ", kilka razy próbowałam i tak jakoś odkładam tą autorkę i odkładam, czas to zmienić.
OdpowiedzUsuńZgadzam się- książka pod względem merytorycznym jest bardzo dobra. Kreacje- wspaniałe. Jednak nie jest to to czego oczekiwałam.
OdpowiedzUsuńNawet miałam ją kupować, ale w końcu odłożyłam. I chyba myślę, że słusznie.
OdpowiedzUsuń