30 listopada 2013

Małe przypomnienie - Konkursowo 18

Jeszcze przez tydzień trwa moje konkursowo, o którym spieszę Wam przypomnieć :)

Niecierpliwie czekam na zgłoszenia pozycji idealnych na deszczowy dzień :) Więcej info znajdziecie TU :)


29 listopada 2013

Szmaragdowe („Córka Czarownicy” Anna Klejzerowicz)

„Córka Czarownicy” Anna Klejzerowicz
wyd. Prószyński i S-ka
rok: 2013
str. 312
Ocena: 4,5/6


Anię Klejzerowicz od dawna podziwiam i szanuję, zarówno jako człowieka jak i jako pisarkę. Jej poprzednia powieść - Czarownica na długo zapadła mi w pamięć. Bardzo więc się ucieszyłam, gdy okazało się, że nie tylko napisała kontynuację tej pozycji, ale i będzie dane mi ją przeczytać. Jak to zwykle bywa nie wszystko ułożyło mi się tak, jak zaplanowałam. W związku z powyższym dopiero niedawno, w połowie listopada, udało mi się sięgnąć po najnowszą powieść tej autorki. Podeszłam do niej niczym do Świętego Grala i... chyba odrobinę z tym przesadziłam. Ale, ale - o tym poniżej.

Córka czarownicy, bo o tej książce chcę Wam opowiedzieć, pojawiła się na rynku wydawniczym kilka miesięcy temu i, mam nadzieję, radzi sobie dobrze. Do mnie uśmiechała się przez kilka długich tygodni z półki, aż w końcu niemal sama znalazła się w moich rękach.

Od wydarzeń mających miejsce w Czarownicy minęło kilkanaście lat. Ada i Michał są szczęśliwym małżeństwem, wciąż mieszkają w zacisznej mieścince pod Gdańskiem. Małgosia co prawda wróciła do rodzonego ojca i postanowiła zostać z nim oraz z Ulą, ale nigdy nie odwróciła się od przybranych rodziców. Przez lata regularnie ich odwiedzała, a ci czekali na jej przyjazd jak na zbawienie. W ogóle obie rodziny bardzo zacieśniły łączące ich więzi i z czasem staly się grupą przyjaciół. Gosia, na co dzień radosna i odrobinę szalona, po kolei realizowała wyznaczone przez siebie cele. Szkoła, liceum, w końcu wymarzone studia weterynaryjne. Życie jak z bajki. Tylko przy żadnym chłopaku dziewczyna nie potrafiła zagrzać miejsca. Z każdym spotykała się przez chwilę i... uciekała ile sił w nogach. Tak było od lat i w zasadzie obecnie niewiele się zmieniło. No może tylko to, że teraz Gosia nie spotykała się z nikim. Zaraz po zaliczonej sesji, jeszcze w czerwcu, postanowiła wybrać się do przybranych rodziców, by w spokoju napisać artykuł. O jego zilustrowanie poprosiła przyjaciela z dzieciństwa - Damiana, starszego od niej o dwa lata i wiernego jej jak pies (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Istna sielanka, przynajmniej do czasu, gdy przestaje nią być. A ma to miejsce dość szybko, jak się okazuje. Bo z Małgosią zaczyna się dziać coś bardzo złego i nikt, ani nic nie jest w stanie jej pomóc. Zresztą dziewczyna nie za bardzo chce, by w ogóle ktoś jej pomagał. O co tak naprawdę chodzi? Co dzieje się z Gosią? Gdzie leży przyczyna jej wewnętrznego bólu i rozdarcia? Czy ktokolwiek jest w stanie przywrócić jej psychikę do poprzedniego stanu? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po Córkę czarownicy.


Najnowsza powieść Anny Klejzerozwicz jest ciekawa, niestety chyba nie tak dobra jak jej poprzedniczka. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie. Może za bardzo chciałam ją przeczytać i za duże pokładałam w niej nadzieje? Chciałam bomby, a dostałam petardę. Fajną, cudnie rozbłyskającą, ale nie powalającą na kolana. Troszkę szkoda, ale niewielka, bo książkę i tak zaliczam do bardzo fajnych. Czyta się płynnie, a autorka miała na nią bardzo ciekawy pomysł. Niestety książka jest odrobinę przegadana. Jestem czytelnikiem uwielbiającym czyny i dialogi, dużo mniej przypadają mi do gustu głębokie przemyślenia i tępe patrzenie w sufit. Jak się można domyślić, powieść w większości skupiona została na tym drugim sposobie radzenia sobie z problemami. Rozwiązanie zagadek w większości opiera się na "opowieściach", w których jedna osoba snuje historię a inne jej nie przeszkadzają. Nie wyrażają swojego zdania, nie dają po sobie poznać co czują... w ogóle nie ma ich w tych opowieściach. Bardzo pasuje mi to do Ani Klejzerowicz, niestety odrobinę mniej do mnie samej. Wiem jednak, że książka jest bardzo dobra i zdecydowanie zasługuje na uwagę. Zachęcam do przeczytania. Książkę polecam raczej dojrzalszemu czytelnikowi, bez względu na płeć. 


27 listopada 2013

Konsekwencje („Naśladowca” Erica Spindler)

„Naśladowca” Erica Spindler
wyd. Mira
rok: 2013
str. 480
Ocena: 4,5/6


Współistnienie. Kooperacja. Wytyczanie  ścieżek, którymi podążać możemy przede wszystkim z kimś, niekoniecznie samotnie. Na tym przede wszystkim zasadza się człowieczeństwo. Życie w stadzie - to do tego właśnie wszyscy zostaliśmy stworzeni. Nie zawsze jednak o tym pamiętamy lub też tego dla siebie chcemy. Każdy może w pewnym momencie dojść do miejsca, z którego bardzo trudno się cofnąć. Do miejsca, gdzie jest się już tylko z samym sobą. Do miejsca, gdzie zapomina się, co oznacza "być z kimś". Zwykle nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak niedaleko od krawędzi się znajdujemy. Nie zdajemy sobie sprawy, że niewiele brakuje, by stracić to, co odróżnia nas od zwierząt. Co się dzieje, gdy przekroczymy tę niewidzialną barierę? Czy jest możliwość powrotu na wcześniej wytyczoną ścieżkę? Jak wiele może kosztować utrata samego siebie?

Rok 2001. W miasteczku Rockfors w stanie Illinois dochodzi do trzech makabrycznych morderstw. W takcie snu, poprzez uduszenie giną dziesięcioletnie dziewczynki. Po całym akcie zabójca maluje ofiarom usta szminką. Dzieci poza płcią i wiekiem nic nie łączy. Policji trudno więc znaleźć jakikolwiek trop prowadzący do mordercy.

Sprawa przydzielona zostaje Kitt Lundgren - miejscowej policjantce, a sprawca okrzyknięty zostaje Mordercą Śpiących Aniołków. Niestety, równocześnie z nowym śledztwem na kobietę spadają i inne problemy. Jej córka zaczyna poważnie chorować, lekarze stwierdzają u niej białaczkę limfatyczną. To zdecydowanie wpływa na jakość pracy Kitt, a dokładnie - na brak jakiejkolwiek jakości. Jej zaniedbania doprowadzają do tego, że przestępca uchodzi wolny. Niestety jej córka umiera, a mąż się z nią rozwodzi. Na kobietę spada zbyt wiele. Popada w alkoholizm i traci szansę na błyskotliwą karierę w szeregach policji. Wiele lat zajmuje jej wyjście z marazmu i jako takie stanięcie na własnych nogach. Niestety nie dane jest jej cieszyć się spokojem ducha. Po pięciu latach od feralnych wydarzeń brutalnie zostaje wciągnięta w nowe śledztwo. Czyżby nie schwytany przed laty oprawca postanowił wrócić i ponownie rozpocząć swoje bezkrwawe żniwa?

Pięć lat po wydarzeniach, które zupełnie odmieniły losy Kitt Lundgren, znowu dochodzi do morderstwa. Ponownie ginie dziesięcioletnia dziewczynka. Wszyscy są przekonani, że Morderca Śpiących Aniołków powrócił. Jest jednak jeden element, który odróżnia tę nową zbrodnię, od tych popełnionych kilka lat wcześniej. Sprawa zostaje oddana w ręce młodej, żądnej wrażeń i ambitnej pani detektyw - Mary Catherine Riggio. Niestety, to się wkrótce zmienia. Morderca kontaktuje się z policją i wprost oznajmia, że informacje będzie przekazywał tylko i wyłącznie Kitt. Kobiety nie mają więc wyjścia i muszą zacząć ze sobą ścisłą współpracę.  Jak się można domyśleć tego typu współpraca nie jest dla nich prosta. Policjantki tworzą dość nietypowy i niecodzienny duet, który musi współdziałać, a tymczasem działa sobie na nerwy. Z czasem jednak kobiety zaczynają się rozumieć, dzięki czemu dużo łatwiej jest im się dogadać, a ostatecznie pozwala stworzyć znakomicie współgrający ze sobą duet.

Bohaterki wykreowane przez Ericę Spindler są bardzo realne, więc czytelnik nie ma problemu z utożsamieniem się z nimi. Akcja powieści jest poprowadzona dwutorowo - opisane zostają w niej wydarzenia mające miejsce pięć lat wcześniej oraz te, które właśnie mają miejsce. Autorka prezentuje wiele postaci, które uznać można za podejrzane. Nie zawsze słusznie. Dzięki temu jednak dużo trudniej połapać się w tej łamigłówce i rozgryźć zagadkę, kto właściwie jest mordercą.


Naśladowcę czyta się bardzo dobrze, w tempie iście zawrotnym. Powieść jest złożona i dobrze napisana. Zresztą nie jest to żadne zaskoczenie, wszystkie pozycje Eriki Spindler są mniej więcej na tym samym, dobrym i bardzo dobrym poziomie. Zdecydowanie warto sięgnąć po Naśladowcę. Polecam.

 Baza recenzji Syndykatu ZwB

25 listopada 2013

Życie w kłamstwie („Pieśń o poranku” Paullina Simons)

„Pieśń o poranku” Paullina Simons
wyd. Świat Książki
rok: 2013
str. 688
Ocena: 4/6


Nie wiem jak to jest, ale ile razy nie sięgałabym po powieści Paulliny Simons, tyle razy przechodzę bardzo długo drogę, by ją zakończyć. Rozpoczynam lekturę i... odkładam ją na półkę. Czytam kolejnych parę stron i... zaś ląduje na półce. Zaczynam inne książki, czytam coś rozluźniającego i przychodzi czas na kolejną próbę. Obiecuję sobie, że tym razem wytrwam dłużej. Nie udaje się. Ponownie przychodzi czas na odsapnięcie od danego tematu i... przychodzi czas na kolejny powrót. I tak w koło. Zawsze sobie obiecuję, że kolejnych prób nie będzie, że jak teraz się nie uda to kończę z Simons. A potem łamię obietnicę daną sobie. Stety czy niestety? Przekonajcie się sami.

Larissie Stark absolutnie nic do szczęścia nie brakuje. Ma czterdzieści lat, przystojnego, cudownego męża Jareda, trójkę pięknych dzieciaków i dom, którego można jej pozazdrościć. Oczywiście nie zawsze było tak pięknie, ale w końcu rodzinie Starków udało się odnieść sukces i rozpocząć życie w luksusie. Larissa nie musi więc podejmować się żadnych dodatkowych zadań poza tymi, które spadają na nią z racji opieki nad domem, dziećmi i małżonkiem. Nikt nie mówi, że to mało, ale niejedna kobieta do tego co wykonuje Larissa, dodać jeszcze musi ośmiogodzinny dzień pracy w jakieś korporacji. Kobieta jest więc szczęśliwa, ale... no właśnie, z tym ale jest największy problem. Bo niby ma wszystko, ale równocześnie czuje się niespełniona. Sprzątanie, gotowanie, opieka nad dziećmi, dogadzanie mężowi, sen. A później kolejny dzień i litania zaczyna się od początku. Kobieta nie potrafi dojrzeć w swoim życiu samej siebie. Tyle robi, ale nic dla siebie. Każdy się realizuje, spełnia swoje marzenia, prze do przodu, tylko nie ona. Bo Larissie wydaje się, że się cofa. Nawet książek nie czyta. Nic. Jej życie zmienia jedna wizyta w supermarkecie, podczas której wpada na niego, dwadzieścia lat młodszego mężczyznę, który mógłby być jej synem. Spotyka go i nic już nie jest takie jak dawniej. Ona nie jest taka jak dawniej. Tylko, czy warto się tak zmieniać?

Pieśń o poranku to bardzo ciekawe studium ludzkiej psychiki. Autorka prezentuje nam obraz kobiety, której życie niby jest pełne - a jednak totalnie puste. Poznajemy ją, przedstawione zostają nam jej poczynania, jej kolejne losy, jej rozterki, ale równocześnie... wcale nie dowiadujemy się, kim jest Larissa. Czy ona naprawdę istnieje? W sensie mentalnym oczywiście, a nie personalnym. Według głównej bohaterki - niestety dawno przestała być sobą. Niczym maszyna wykonuje co do niej należy i tyle. Nic poza tym.

Jak pisałam na wstępie, niełatwo czyta się tę książkę. Lektura jest niczym praca, gdy do niej siadasz - szybko zaczynasz opadać z sił, gdy odstawiasz ją na bok, czegoś ci brakuje. Myślami ciągle wraca się do Pieśni... Niczym rzep przyczepia się do człowieka i nie chce dać spokoju. Trzeba przeczytać ją od początku do końca, nieważne jaki wysiłek będzie temu trzeba poświęcić. Mnie ta pozycja niezmiernie wymęczyła, ale równocześnie wzbogaciła. Pozwoliła dokonać pewnego rodzaju przewalutowania wartości, odpowiedniego poukładania priorytetów, analizy własnego zachowania. Teraz wiem, że nie wszystko jest takie, jakim być powinno, ale równocześnie mam szansę uniknąć pewnych błędów.


Pieśń o poranku polecam, ale z pewną nutą rezerwy. Warto się z nią zapoznać, ale zdecydowanie nie na siłę. Żeby być zadowolonym z lektury trzeba świadomie poświęcić jej sporo czasu.

24 listopada 2013

Konkursowo 18 - na jesienną słotę

Za oknem nieciekawie. Chmurzy się, zaraz pewnie spadnie deszcz. Brrr, aż mnie ciarki przechodzą. Przy takiej pogodzie zawsze się dołuję. Deszcz jest moim największym koszmarem. Myślę, że nie jestem w takim odczuciu odosobniona. Dlatego pomyślałam sobie, że to dobry powód do zorganizowania Konkursowa. Trzeba zapomnieć o tym, co się dzieje za oknem! A najlepiej się to robi biorąc udział w konkursie.

Ogłaszam więc:


Zadanie jest proste, należy wskazać książkę, którą poleca się na deszczowy dzień. I oczywiście uzasadnić swój wybór.

Nie chcę Was ograniczać za bardzo, ale mam dwie prośby. Uzasadnienie MUSI być dłuższe niż 3 zdania i krótsze niż 3 kartki A4. Oczywiście w tym stwierdzeniu kryje się haczyk. Tak naprawdę chodzi o to, aby w żadną stronę nie przesadzić. Nie być ani zbyt oszczędnym w słowach, ani nie przesadzić z tekstem. Ok?

Odpowiedzi konkursowe proszę dodawać pod tym postem. Czas na wykonanie zadania? Do 7.12.2013 do północy.

Oczywiście będzie mi miło, jeśli powiadomicie o konkursie swoich znajomych i u siebie na blogach. W konkursie może wziąć udział każdy. Warunek - osoby nie posiadające bloga proszone są o pozostawienie pod odpowiedzią adresu maila.

Nagrody w konkursie sponsoruje wydawnictwo Albatros. Do wygrania książka/książki Doktor śmierć (więcej niż jeden egzemplarz!). Recenzję tej książki możecie przeczytać TUTAJ :)



22 listopada 2013

Czym skorupka... („Ścigana” Tess Gerritsen)

„Ścigana” Tess Gerritsen
wyd. Mira
rok: 2013
str. 288
Ocena: 4/6


Dreszczyk emocji. Poszukiwanie winnego. Pościg. Wymierzanie kary. Oczyszczanie swojego imienia. No i oczywiście nieodłączny romans. Te składniki niezmiennie, albo przynajmniej z niewielkim odchyleniem, występują w powieściach Tess Gerritsen w serii Thriller/Sensacja/Kryminał promowanej przez Mirę. I to właśnie w jej książkach lubię. Wiem, że się nie zawiodę. Wiem, że dadzą mi chwilę oddechu, nie przemęczą umysłu i pozwolą się cieszyć dobrze skonstruowaną fabułą. Niestety, zwykle pozycje tej autorki, które trafiają do tej serii są dość wątłej objętości, a co za tym idzie, nie cieszą czytelnika zbyt długo. Jednak, jeśli nie ma się w danej chwili ochoty na dłuższą przygodę z książką, to jak najbardziej można po nie sięgnąć. Na pewno nie dozna się zawodu. Ostatnio miałam ochotę dokładnie na taki "smakołyk" - niezobowiązujący, odprężający i łatwy w odbiorze, a przy tym ciekawy i dobrze napisany. Sięgnęłam więc po Ściganą autorstwa Tess Gerritsen. Czy pozycja spełniła moje oczekiwania? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy zapoznać się z poniższym tekstem.

Clea Rice w niczym nie przypomina przeciętnej dziewczyny. Jest młoda, atrakcyjna i... dość zwinna. Za młodu odebrała dobrą szkołę życia. Wuj, prawdziwy ekspert w złodziejskim fachu, doskonale przyuczył ją do "zawodu". Włamywanie się do wszelakich miejsc to dla niej chleb powszedni. Niestety, nie zawsze udaje jej się uniknąć kary za swoje występki. Już dwa razy trafiła do aresztu, a następnie do więzienia. Teraz Clea pewna jest jednego - dłużej nie chce tak żyć. Coś się musi zmienić. Coś albo ktoś. A tym kimś jest ona. Musi zacząć podążać inną ścieżką, bo inaczej długo na wolności nie zabawi. Od teraz postanawia trzymać się więc litery prawa, niestety... długo w tym postanowieniu nie udaje jej się wytrwać. Dość niespodziewanie dla samej siebie ponownie ładuje się w kłopoty. Jest świadkiem dość niepokojących wydarzeń. W związku ze wstąpieniem na nową ścieżkę życia udaje się na policję, by o wszystkim opowiedzieć. Niestety, w związku z jej niechlubną przeszłością - nikt nie daje wiary jej słowom. Dość trudno uwolnić się od demonów przeszłości, a na zaufanie trzeba sobie zapracować. Clea nie ma więc wyjścia, musi działać na własną rękę, by oczyścić swoje imię. Tak więc całkiem nieplanowanie wplątuje się w sprawę nielegalnego, międzynarodowego handlu dziełami sztuki, co ściąga na nią lawinę kłopotów.  Zmuszona zostaje do ucieczki. To jednak na niewiele się zdaje, bo przestępcy ruszają jej śladem. W trakcie brawurowej ucieczki Clea musi się niespodziewanie zatrzymać, bo na jej drodze staje angielski arystokrata - Jordan Travistock. Od tej chwili już nic nie będzie takie jak dawniej. Akcja staje się mało przewidywalna i jeszcze bardziej porywająca.

Tak jak się spodziewałam - nie zawiodłam się. Ścigana to kolejna pasjonująca powieść, która wyszła spod pióra Tess Gerritsen. Fabuła jest porywająca i wciągająca. Książkę czyta się błyskawicznie, a towarzyszący lekturze dreszczyk emocji i ekscytacji jest niezwykle przyjemny. Do tego w tle, a często nawet na pierwszym planie, pojawia się wątek romansowy, tak przeze mnie w literaturze lubiany. Nie da się więc ukryć, że Ścigana to książka idealnie wpasowująca się we właściwy dla mnie kanon lektur. Szkoda tyko, że powieść tak szybko się kończy. Tak czy inaczej gorąco polecam.


Baza recenzji Syndykatu ZwB

20 listopada 2013

Fortunny Zbieg Okoliczności („Miasto kości” Cassandra Clare)

„Miasto kości” Cassandra Clare
seria: Dary Anioła
tom: I
wyd. MAG
rok: 2013
str. 512
Ocena: 4,5/6


Kilka tygodniu temu miałam przyjemność zobaczyć ekranizację powieści Cassandry Clare - Miasto kości. Jest to pierwsza część bestsellerowej serii zatytułowanej Dary Anioła. Miasto kości w wersji kinowej po prostu mną... zawładnęło. Już wcześniej słyszałam o tej powieści i zdawałam sobie sprawę, że to może być "coś" dla mnie, taki mój klimat. Zawsze jednak coś powstrzymywało mnie przed sięgnięciem po tę powieść. Gdy tylko film się skończył, wiedziałam że zaraz muszę przeczytać książkę i dowiedzieć się, co było dalej. Tak, wiem, nie powinno się tak robić. Muszę jednak szczerze przyznać, że chyba wszystkie zekranizowane powieści czytałam dopiero po zobaczeniu. To takie moje odstępstwo od normy, bo przecież czytam namiętnie, dużo i często... tylko zwykle nie to, co inni chcą nakręcić :) Co tym razem wygrało, książka czy film? Za czym będę bardziej tęsknić? Na co wyczekiwać? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie zapoznać się z poniższą opinią.

Clarissa Fray ma piętnaście, a w zasadzie PRAWIE piętnaście lat. Za kilka dni będzie obchodziła swoje urodziny i ma wrażenie, że już jest niemal dorosła. W końcu wie lepiej, co jest dla niej dobre. Wie do jakich klubów powinna zaglądać i gdzie spędzać wolny czas. Wie również z kim powinna się spotykać, a z kim przyjaźnić. Jest normalną nastolatką, kłócącą się z matką i głośno wyrażającą swoją opinię. Gdy nadarza się okazja, nawet chwilę nie myśli tylko wybiera się do uwielbianego przez siebie klubu - Pandemonium. To właśnie tu spotykają się największe friki w mieście. Wewnątrz zawsze można spotkać wybuchową mieszankę ludzi. Dziewczyny w białych sukniach, chłopcy z błękitnymi włosami, nastolatki z... nożami? Nie no, tego akurat tu być nie powinno. Kto pozwolił tej grupie młodzieży, odzianej od stóp do głów w broń, wejść do środka? Co tam wejść! Panoszyć się, chodzić za bezbronnymi ludźmi, straszyć! Kiedy tylko Clary ich zauważa, czuje, że ten wieczór źle się skończy. Może nie dla niej, ale zdecydowanie dla śledzonej przez nich osoby. Dziwne jest tylko to, że nikt poza nią nie reaguje na to, co się dzieje. Czyżby naprawdę ludzi opanowała aż taka znieczulica, że nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa? Clary nie potrafi przejść nad tym do porządku dziennego, prosi swojego przyjaciela, Simona by wezwał policję, a sama postanowić wkroczyć w akcję. Jak skończy się ta impreza? Czy dziewczyna zrozumie, dlaczego nikt nie reagował na wydarzenia mające miejsce w klubie? Czy dowie się czegoś o sobie samej? A może odkryje jakąś straszną tajemnicę, skrywaną przez jej rodzinę? Odpowiedzi na te, i na wiele innych pytań, znaleźć można w pierwszej części serii Dary Anioła, zatytułowanej Miasto kości.

Jak wspomniałam na wstępie - film bardzo mi się podobał. Przez kilka dni nie potrafiłam zapomnieć o tym, co dane mi było zobaczyć na ekranie. Oczywiście ekranizacja miała pewne niedociągnięcia. Nie wszystko było zrozumiałe, czasem akcja była odrobinę nieskładna i brakowało jej logiki. Zastanawiałam się, czy czegoś nie doczytałam, czy może faktycznie nie wyjaśniono niektórych wątków. Mimo wszystko uważam, że film był bardzo dobry. Takiego samego efektu spodziewałam się po powieści. Czy słusznie?

Książka jest bardzo obszerna i składa się naprawdę z licznych opisów. Jednak nie są one ani przytłaczające ani nie powodują, że powieść się czytelnikowi dłuży. Wręcz przeciwnie. Każdy opis coś wyjaśnia i coś wnosi. Dzięki lekturze Miasta kości zrozumiałam niewyjaśnione w filmie kwestie. Ale i... poczułam się znacznie zaskoczona. Bo, jak się okazuje, film to nie książka. Niby to prawda znana od lat, a jednak...

Okazuje się, że film opowiada historię jedynie zbliżoną do książki, ale inną. Inaczej w niektórych sytuacjach postępują bohaterowie, inaczej dochodzi do pewnych zdarzeń. Wielu zdarzeń w ogóle nie ma, albo zostają przedstawione jakby na opak. Po filmie bardzo przypadły mi do gustu niektóre postaci, które w książce zostały opisane w taki sposób, że trudno je w ogóle lubić. Innych w filmie zaprezentowano koszmarnie, a w książce "grali" oni przodujące role. No i zakończenie, niby obrazowo podobne, a jednak tak radykalnie różne od tego przedstawionego na kinowym ekranie.


W tej chwili niezwykle trudno mi stwierdzić, co według mnie było lepsze -książka czy film. I jedno i drugie ma swoje wady i zalety. Film jest miejscami pobieżny, ale przemawia do widza i wnika w pamięć. Książka jest dokładna, ale bohaterowie niejednokrotnie są zdecydowanie zbyt dziecinni. Tak sobie myślę, że druga część powieści i druga część filmu to będą już zupełnie inne historie - szczególnie biorąc pod uwagę zakończenia pierwszych części. Jednak z wielką przyjemnością przeczytam książkę i obejrzę film. Bo, choć tak różne, to jednak są takie w moim stylu :) Polecam.

18 listopada 2013

Szczęśliwe zakończenie to tylko w książce... („Love story” Jennifer Echols)

„Love story” Jennifer Echols
wyd. Jaguar
rok: 2013
str. 376
Ocena: 4/6


Idealna powieść by złapać oddech.

Każdy czasem potrzebuje chwili odpoczynku i relaksu. Nieważne jak twardy kij trzeba nosić w sobie na co dzień, od czasu do czasu należy go z siebie wyjąć i odłożyć na bok. Wówczas spokojnie można usiąść na kanapie, rozłożyć wokół siebie poduszki, przykryć się puszystym kocem i sięgnąć po niezobowiązującą powieść, po lekturze której nie będzie się odczuwało dławienia w dołku.

Życie Erin Blackwell kilka miesięcy wcześniej uległo radykalnej zmianie. Z multimilionerki, która nie musiała absolutnie niczym się martwić, stała się biedną studentką, ciułającą każdy grosz by opłacić czynsz w akademiku. To, że teraz nie ma za sobą poparcia rodzinnego majątku może zawdzięczać tylko i wyłącznie sobie i decyzji jaką podjęła, a niestety wybór, którego musiała dokonać nie był prosty. Nie mogła jednak postąpić tak, jak się tego po niej spodziewano, bo pragnęła spełniać swoje, a nie cudze marzenia. Zawsze słowa, a nie liczby rządziły w jej życiu, to właśnie dlatego zdecydowała się na studiowanie literatury zamiast zarządzania. Tego jednak nie mogła ścierpień jej babka, właścicielka jednej z największych stadnin w Kentucky, w związku z czym starsza pani zdecydowała się wydziedziczyć swoją jedyną spadkobierczynię. Na tym jednak zemsta babci się nie skończyła. Kobieta zdecydowała się przekazać cały swój majątek chłopcu stajennemu, najlepszemu przyjacielowi Erin z młodości, chłopakowi w którym od lat dziewczyna bez wzajemności się podkochiwała. Już sam fakt, że taka decyzja pojawiła się w głowie babci Erin, nie mieści się w głowie, a co dopiero, że Hunter Allen zdecydował się przyjąć ten niespodziewany prezent. W tym momencie Erin wiedziała już na pewno jedno - z tego związku (wykreowanego póki co w jej głowie) na pewno nic nie będzie. Spakowała więc swoje walizki i wyjechała do Nowego Jorku, gdzie dzięki stypendium miała szansę rozpocząć wymarzoną ścieżkę życia. Niestety do tego miasta marzeń wybrał się również Hunter, który zgodnie z życzeniem pani Blackwell rozpoczął studia umożliwiające mu w przyszłości poprowadzenie stadniny. Jak to możliwe, że tych dwoje znalazło się na jednych i tych samych zajęciach? Jak złośliwy musiał być los, skoro umieścił oboje na różnych piętrach tego samego akademika? To nie jedyne pytania, które zaprzątają głowę głównej bohaterki, gdy rozpoczyna się rok akademicki. Do czego doprowadzą ją niedawno podjęte decyzje? Czy to możliwe, by coś jeszcze się odmieniło i jej życie wróciło na wcześniejsze tory? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po powieść Jennifer Echols, zatytułowaną Love story.


Muszę przyznać, że książkę czytało się bardzo przyjemnie i bez oporu polecam ją wszystkim, którzy potrzebują oderwać się na chwilę od rzeczywistości. Ja się oderwałam. Powieść przeczytałam w iście ekspresowym tempie, strony przelatywały przez moje palce z prędkością światła. Przedstawiona historia zawładnęła moim światem na kilkanaście godzin i pozwoliła mi na pełne oczyszczenie umysłu z nagromadzonych w ciągu mijającego właśnie tygodnia myśli. Postępowanie bohaterów niejednokrotnie wydać się może mało realne i dziecinne. Wydarzenia można często zakwalifikować do grupy wyssanych z palca. Mimo to książka jest po prostu dobra i przyjemnie się ją czyta. Zapraszam do lektury :).


16 listopada 2013

Bookowo 11/2013

Żeby tradycji stało się zadość prezentuję Wam moje listopadowe nabytki :) Liczę, że przypadną Wam do gustu :)

W sumie stosik zawiera takie "perełeczki" :)
Od lewej:
Moje wypieki i desery - Dorota Świątkowska. Oczywiście to książka kucharska. Do recenzji od wydawnictwa Egmont. Książka znakomita. Serdecznie polecam. Recenzję możecie przeczytać TUTAJ
Dalej widać kolejną książkę kucharską. Tym razem jest to recenzencki nabytek od Albatrosa. Najnowsza książka Goka Wana, czyli Kuchnia Chińska Goka. Już nie mogę doczekać się lektury.
Przebudzenie doktora Sorena to powieść fantasy otrzymana od wydawnictwa Novae Res. Książka Magdaleny Kempnej zbiera bardzo dobre opinie, mam nadzieję, że się na niej nie zawiodę.
Na powieść Jamesa Pattersona - Najgorsza sprawa czekałam już od jakiegoś czasu. Otrzymana oczywiście do Albatrosa :)
Następna w kolejce znajduje się powieść Inspektor Kres i zaginiona autorstwa Agnieszki Turzynieckiej. Pozycję otrzymałam od autorki i mam nadzieję, że wkrótce uda mi się po nią sięgnąć :)
Plugawy spisek - Maxime Chattam to oczywiście jedna z nowości wydawnictwa Sonia Draga, które uwielbiam. Już nie mogę doczekać się chwili, gdy zacznę czytać tę książkę :)
Dalej zobaczyć można Ocean na końcu drogi :) Książkę Neil Gaiman otrzymałam od wydawnictwa MAG jako niespodziankę :) Mam nadzieję, że będzie to fajna niespodziewanka :)
Tuż obok przygruchały się najnowsze wypociny Jeremiego Clarksona, czyli Moje lata w Top Gear. Jest to oczywiście książka recenzencka mojego małża, otrzymana od Dużego Ka, wydana przez Insignis :)
Na końcu, ale nie ostatnia, jest powieść Kocham Nowy Jork napisana przez Isabelle Lefleche. To już recenzencka od Matrasa, wydana przez Wydawnictwo Literackie :)
Ostatnią pozycją w zbiorku jest prezent imieninowy jaki otrzymałam od brata i jego dziewczyny. Pies - instrukcja obsługi - Sama Stella i Davida Brunnera to książka, którą muszę czym prędzej przeczytać. W końcu wkrótce w naszym domu pojawi się pewien... ale o tym może kiedy indziej :)

Przypadło Wam coś do gustu? Coś szczególnie polecacie? Coś odradzacie? Jak zawsze z zapartym tchem czekam na Wasze opinie :)

I jeszcze na koniec, moja nuta na dziś :)

15 listopada 2013

Pysznie pachnie :) Ciastem („Moje wypieki i desery” Dorota Świątkowska)

„Moje wypieki i desery” Dorota Świątkowska
wyd. Egmont
rok: 2013
str. 306
Ocena: 5/6


W mieszkaniu mam dwa ulubione miejsca. Pierwszym z nich jest kanapa w salonie. Dokładnie - jej lewy bok. Zawsze po powrocie do domu, gdy wykonam już wszystko co powinnam, moszczę się w nim, przykrywam kocem, okładam poduszkami i czytam. Jest idealnie. Drugim miejscem, sprawiającym, że moje serce przyspiesza a oddech staje się urywany jest... kuchnia. Pomieszczenie, w którym spełniam się kulinarnie. Kocham wszystko, co w jakikolwiek związane jest z gotowaniem. Sprzęt kuchenny. Różnego rodzaju akcesoria. Składniki... Piękne jest to, że właśnie w kuchni mogę połączyć dwie moje największe pasje - czytanie i gotowanie. Półka z książkami kucharskimi ma u mnie szczególne znaczenie. Każda pozycja, która się na niej znajduje, ma coś do opowiedzenia. Każda niesie za sobą multum smaków i zapachów. Wystarczy poświęcić chwilę, dosłownie kilka minut lekturze - i już się wie co chce się zrobić. Już wiadomo, że wieczór nie będzie stracony, a brzuchy pójdą spać syte. To ostatnie jest w tym wszystkim najgorsze. Bo jak się gotuje, to się je. Jak się je - to się tyje. Tylko tyle i aż tyle. Ale, z dwojga złego - wolę tyć, niż zapomnieć o radości, jaką daje mi gotowanie.

Stosunkowo niedawno otrzymałam od wydawnictwa Egmont książkę, która rozłożyła mnie na łopatki. Do tej pory chce mi się krzyczeć głośno i wyraźnie: "AAAAAAAAA. MAM JĄ!!!". Mowa oczywiście o pozycji: Moje wypieki i desery, autorstwa Doroty Świątkowskiej. Jest to książka "najsłodszej blogerki kulinarnej" jak głosi wpis na okładce i nie sposób mi się z tym nie zgodzić. Może będzie trudno w to uwierzyć, ale to dzięki blogowi Moje Wypieki pierwsza urządzona przeze mnie Wigilia (tuż po ślubie) była taka wyjątkowa. Znalazłam tam wyjątkowe przepisy, które wykorzystuję do dnia dzisiejszego, nie tylko w okresie świątecznym. Gdy dziś wchodzę na dawno zapisane linki do przepisów przeglądarka informuje, że strona nie istnieje. No tak. To się nazywa rozwój. W końcu kolejnym etapem po prowadzeniu bloga jest przeniesienie go na stronę internetową. Tak też się stało z Moimi Wypiekami. Nie ma się czym jednak martwić. Strona jest o wiele przystępniejsza, łatwiejsza w odbiorze. Bardziej kolorowa i zachęcająca do powrotów. Nieustannych. Zresztą - tak jak i wydana niedawno książka kucharska pani Doroty Świątkowskiej. Bo to, czego zdecydowanie nie można jej zarzucić, to właśnie zachęty do czytania. Strony są kolorowe, wypełnione pięknymi fotografiami przygotowywanych wypieków i deserów. Każdemu przepisowi poświęcona została przynajmniej jedna kartka. Na jednej stronie zaprezentowano fotografię, a na drugiej sam przepis, na który składa się nazwa, krótki wstęp, wyszczególnienie składników i opis przygotowania poszczególnych elementów deseru. Do tego w książce znajdują się znakomite grafiki oraz doskonale dobrane czcionki (przyciągające wzrok ale i łatwe do odczytania). Już samym wyglądem przepisu można się zachwycić, a co dopiero efektem otrzymanym po jego wykorzystaniu w praktyce. Po prostu palce lizać... Ale wracając do tematu. Książka składa się z dziewięciu rozdziałów. Od babeczek, po tarty. Od bez po torty. Mnogość przepisów i sposobu ich prezentacji powala czytelnika na łopatki. Od pozycji po prostu nie można się oderwać. Chce się czytać, przeglądać, rozmyślać. A potem pichcić, piec i gotować. Najlepiej wcale nie wychodzić z domu, tylko zaszyć się w kuchni i czarować. To takie moje marzenie, może kiedyś się ziści.


Ogólnie jestem zachwycona Moimi Wypiekami i Deserami. Twarda oprawa upewnia mnie, że książka spędzi ze mną lata. Przepisów wystarczy mi na dziesiątki okazji. Na końcu lektury znaleźć można bardzo przydatne, cukiernicze przeliczniki. Bez nich ani rusz w wielu domach. W końcu nie każdy siedzi w kuchni z kalkulatorem, wagą i setkami różnorakich menzurek, prawda? Tak więc - przeliczników nigdy dość. Do pełnej satysfakcji z lektury zabrakło naprawdę niewiele. Tyci, tyci. Gdyby autorka opatrzyła każdy przepis szacowanym czasem przygotowania, przybliżonym kosztem wykonania danego deseru oraz odnośnikami, gdzie można kupić mniej popularne składniki (albo czym je zastąpić) - byłabym w niebie. Jednak nawet bez tego książka jest doskonała. Gorąco polecam. Wspaniała pozycja, która powinna się znaleźć w każdym domu, w którym się gotuje, jak również w takim, w którym ktoś dopiero ma zamiar zacząć to robić.


14 listopada 2013

Chwalę się - wygrana w konkursie

Chyba wszyscy czytelnicy mojego bloga wiedzą, jak uwielbiam twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Prawda? No, więc równie mocno lubię pisać o tym, co moja ulubiona autorka wypuściła spod swojego pióra (elektronicznego :) ).

Ostatnio zrecenzowałam Łatwopalnych, a że trwał konkurs to pomyślałam: a co tam, raz kozie śmierć :) No i wysłałam moją pracę Filii. Jednak nawet przez chwilę nie brałam pod uwagę, że... no właśnie. Że mogę wygrać. Możecie więc sobie tylko wyobrazić, jaki szok przeżyłam, gdy odebrałam maila zatytułowanego "Konkurs z Łatwopalnymi - GRATULACJE!!!!!". Byłam przekonana, że wydawca wysłał maila do wszystkich i w środku przeczytam komu przypadła nagroda. No i czytając odrobinę się zdziwiłam. Jednak naprawdę uwierzyłam w to, że nagroda jest moja dziś - kiedy pani listonoszka przyniosła mi voucher będący podstawą do odbioru nagrody :)


Teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak zdecydować kiedy wybiorę się do pięknego Zamku Czocha :)

ps. TUTAJ możecie przeczytać zwycięską recenzję :)

13 listopada 2013

Mściciel („Ukarać zbrodnię” Erica Spindler)

„Ukarać zbrodnię” Erica Spindler
wyd. Mira
rok: 2013
str. 480
Ocena: 4/6


Nie od dziś wiadomo, że lubuję się głównie w dwóch typach powieści. I tak sięgam głównie po książki paranormalne i po thrillery/kryminały/dramaty z romansem w tle. W ten drugi nurt wprost idealnie wpasowują się pozycje wydawane przez Harlequin-Mirę w seriach Thriller czy Sensacja. Spośród ich  wyjątkowo upodobałam sobie Alex Kavę, Tess Gerritsen oraz Ericę Spindler. Ostatnio miałam okazję przeczytać kilka książek tej ostatniej autorki, a poniżej podzielę się opinią na temat jednej z nich, tj. powieść Ukarać zbrodnię.

Melanie May policjantka i samotna matka niezupełnie jest zadowolona ze swojego życia. Ewidentnie utknęła w Whistlestop, znajdującym się nieopodal Charlotte. To tu mieszka, pracuje i wychowuje czteroletniego synka - Casey'a. Nie tak miało ułożyć się jej życie. Odkąd pamięta chciała zrobić karierę i rozpocząć pracę dla FBI. Niestety, przede wszystkim z powodu jej byłego małżonka Stana, nigdy nie miała takiej możliwości. Tak więc w chwili obecnej znalazła się w życiowym ślepym zaułku. Mąż chce jej wytoczyć sprawę o odebranie praw do opieki nad synkiem, jej "kariera" opiera się na codziennym odbieraniu telefonów od uskarżających się na wszystko mieszkańców jej maleńkiego miasteczka, a do tego ma za sobą dość traumatyczne przeżycia z dzieciństwa. Nic tylko... rozpocząć nowe życie. Dość niespodziewanie ma ku temu okazję, ponieważ zginęła córka jednego z miejscowych bogaczy. W związku z tym w mieście pojawia się FBI, w tym przystojny profiler Connor Parks. Dzięki temu Melanie ma w końcu okazję wziąć udział w prawdziwym śledztwie. Niedługo po tych wydarzeniach policjantka odkrywa ze zdumieniem, że w okolicy dochodzi do niewyjaśnionych i niepowiązanych ze sobą zbrodni dokonanych najprawdopodobniej przez jedną i tę samą osobę. Czyżby miała do czynienia z seryjnym mordercą? Melanie postanawia nie zwlekać i prosi o pomoc Connora. Czy uda im się wspólnie odnaleźć mordercę? Kim on jest? Dlaczego zabija? Czyżby za jego poczynaniami stał wyższy cel? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po powieść Eriki Spindler zatytułowaną Ukarać zbrodnię. 

Poza wątkiem kryminalnym, w powieści dość obszernie rozbudowany został temat trojaczków, to znaczy głównej bohaterki, którą jest Melanie oraz jej dwóch sióstr. Autorka przedstawia czytelnikowi dramat jaki rozegrał się w dzieciństwie dziewczyn i to, jak on wpłynął na ich bieżące życie. Melanie jest stanowcza i niemal niezniszczalna. Po nieudanym małżeństwie stara się stanąć na nogi i jak najlepiej wychować synka. Ashley pracuje w firmie farmaceutycznej i choć wszystkim wydaje się, że jest twarda niczym skała, to w rzeczywistości dziewczyna nie radzi sobie ze swoją przeszłością i z samą sobą. Ostatnia z sióstr, Mia również nie ma w życiu lekko. Nie ma twardej skorupki, którą otoczyły się jej siostry. Jest nieśmiałą i niepewną żoną lekarza, który nieustannie ją zdradza, a do tego jest wobec niej brutalny.

Ukarać zbrodnię to powieść wielowątkowa. Trzymająca w napięciu niemal do ostatniej strony i zdecydowanie podnosi ciśnienie czytelnika. Jest wnikliwa i bardzo przemyślana. Zbudowana została na solidnych podstawach, autorka okopała ją wieloma wydarzeniami, tylko na pozór niepowiązanymi ze sobą w żaden sposób. Nie od dziś jednak wiadomo, że tak jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak wszystkie wątki thrillera zwykle prowadzą do rozwiązania zagadki. Tak jest i w tym wypadku. Czytelnik nie od razu jest w stanie odkryć, kto stoi za przestępstwami, mającymi miejsce w okolicy już od jakiegoś czasu. Niestety Erica Spindler od początku prezentuje tylko kilka postaci, które mogą być pretendować do miana Mrocznego Anioła, czyli seryjnego mordercy. Z tego powodu dość szybko można wytypować niewielką grupę potencjalnych winnych, a ostatecznie właściwą osobę. Mimo to książkę czyta się fenomenalnie. Wciąga od pierwszych zdań i nie pozwala się oderwać aż do końca. Zdecydowanie zachęcam do jej przeczytania.

 Baza recenzji Syndykatu ZwB

11 listopada 2013

Gdy nadchodzi diabeł („Dziecięce koszmary” Lisa Gardner)

„Dziecięce koszmary” Lisa Gardner
wyd. Sonia Draga
rok: 2013
str. 408
Ocena: 5/6


Danielle Burton nie ma za sobą łatwego życia. Dzieciństwa raczej stara się nie wspominać. Ojciec, stróż prawa, miał dość interesujące nocne ciągotki. Mało powiedzieć, że był alkoholikiem. Gdy wpadał w ciąg, rodzina chowała się po kątach i modliła, by nastał poranek i by koszmar się skończył. Trudno w sumie zrozumieć, dlaczego żona nie zabrała dzieci i nie wyjechała jak najdalej od niego. Niestety, nie zrobiła tego i zapłaciła za to najwyższą możliwą cenę. Zginęła jedna z jej córek. Zginął jedyny syn. Zginęła i ona. Na końcu zginął i on, pociągnął za spust na oczach swojego najmłodszego dziecka, którym była Danielle. Nie można więc się dziwić temu, że dziewczyna miała, i w zasadzie nadal ma, problemy z przystosowaniem się. Mało sypia, jak już zamyka oczy, to nękają ją koszmary. W ciągu dnia stara się za wiele nie myśleć, a tym bardziej - nie wspominać. Jest w pełni oddana swojej, dość ciężkiej pracy. Na co dzień Danielle jest wykwalifikowaną pielęgniarką, pracującą na dziecięcym oddziale psychiatrycznym jednego z bostońskich szpitali. Małym pacjentom oddaje się w całości. Niejednokrotnie bierze kilka dyżurów pod rząd i dogląda maluchy. Nie sposób powiedzieć o niej coś złego, tyle że... właśnie zbliża się 25-ta rocznica tragedii, podczas której straciła najbliższych. W tym czasie Danielle przestaje być sobą. Nachodzą ją dziwne myśli. Dopadają ją... wspomnienia. A te mogą wyrządzić wiele krzywdy. Nie tylko jej...

Dziecięce koszmary to niezwykle wciągająca i pouczająca lektura. Myślę, że wielu czytelników znalazłoby w niej coś dla siebie. Lisa Gardner stworzyła pasjonujący thriller ze sporym wątkiem psychologicznym i elementami nadprzyrodzonymi. W książce znajdziemy uzdrowicieli i dzieci, które są przekonane, że na co dzień kontaktuje się z nimi sam diabeł. To on zmusza je do takich, a nie innych zachowań. To przez niego są niejednokrotnie niebezpieczne dla otoczenia. W pewnym momencie cała powieść wkracza na dość niespodziewany poziom. Zaczynają ginąć ludzie, a jedynym ogniwem łączącym zabójstwa jest główna bohaterka. Czy idealna pielęgniarka skrywa jakiś zabójczy sekret? Czy to możliwe, by pod powłoką perfekcyjnej opiekunki czaił się potwór? Czyżby dziewczyna miała mordercze usposobienie? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy sięgnąć po powieść Lisy Gardner, zatytułowaną Dziecięce koszmary.


O powieści można wypowiadać się chyba wyłącznie w superlatywach. Czyta się ją bardzo dobrze i płynnie. W zasadzie można ją pochłonąć w jeden dzień.  Jeśli chodzi o fabułę, to czytelnika aż ciarki przechodzą na samo jej wspomnienie. Potworność goni potworność, zło czai się za każdym rogiem... człowiek zaczyna się bać o swoje bezpieczeństwo. Może lepiej nie gasić światła? W końcu nie wiadomo, co skrywa ciemność. Może w każdym domu, w każdym pomieszczeniu, w każdym miejscu czai się zło? Demony? Może tylko czekają na okazję, by cichutko podpowiedzieć domownikom jakieś koszmarne uczynki? Może lepiej nie zasypiać? Jedno jest pewne, Dziecięce koszmary trzymają w nacięciu aż do ostatniej strony. Warto sięgnąć po tę powieść.
 Baza recenzji Syndykatu ZwB

8 listopada 2013

Niezniszczalni („Zamek z piasku” Magdalena Witkiewicz)

„Zamek z piasku” Magdalena Witkiewicz
wyd. Filia
rok: 2013
str. 284
Ocena: 5/6


Kocham cię. Tak łatwo to pomyśleć. Napisać. Powiedzieć.
Oczywiście jest to dość banalne, gdy nie mówi się tego pierwszy raz w życiu. I gdy osoba, której chcemy tę informację przekazać, nie jest tą, z którą chce się spędzić resztę życia. Sprawa ma się inaczej, gdy takie wyznanie ma przesądzić o naszej przyszłości. Wówczas zaczyna mieć znaczenie wszystko. I czas. I miejsce. I intonacja. Bo to ma być nie tylko teraz, ale na zawsze. Bo kocha się raz i do końca życia. Prawda?

Weronika miłość swojego życia spotkała w szkole średniej. Dokładnie rzecz ujmując - na lekcji muzyki. Przez tę "miłość" była skutecznie poklepywana przez kolejne lekcje, aż w końcu uległa i umówiła się na randkę. I tak zaczęło się wielkie, wszechogarniające uczucie między nią, a Markiem. Bardzo wcześnie się odnaleźli, ale niemal natychmiast zorientowali się, że to uczucie na całe życie i, że nic ani nikt ich nie rozdzieli. Rodzicom Marka ich związek niezupełnie przypadł do gustu, ale cóż mieli robić? Syn się zakochał i to było najważniejsze. Losy młodych potoczyły się dość płynnie. Oboje skończyli liceum i udali na wymarzone, zupełnie różne studia. Rozpoczęli pracę. Wzięli ślub. Byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, kochankami i rodziną. Świata poza sobą nie widzieli i nie widzą. Mają podobne poglądy, nie mają problemów z podejmowaniem jednomyślnych decyzji. Nikomu z ich otoczenia nawet go głowy by nie przyszło, że ta dwójka mogłaby się rozstać. Przecież gołym okiem widać, że są dla siebie stworzeni. Stanowią przykład dla niejednej znajomej pary. Kiedy pewnego dnia najlepsza przyjaciółka Weroniki - Ewa, oznajmia, że jest w ciąży, w głowie Weroniki dochodzi do pewnego przetasowania wartości. Dziewczyna uświadamia sobie, że chce zostać mamą i to teraz, zaraz, NATYCHMIAST. Na szczęście Werka ma pełne poparcie małżonka, który niczego bardziej nie pragnie, niż uszczęśliwić żonę. A dziecko będzie idealnym dopełnieniem ich miłości. Jednak nawet przez ułamek sekundy, nie biorą pod uwagę jednej rzeczy, a mianowicie braku możliwości zajścia w ciąże. Przecież bezpłodność dotyka innych ludzi. A nawet jeśli przytrafi się komuś bliskiemu, to na pewno istnieje magiczna pigułka, która wyleczy wszystko. Nie może być inaczej.

A jednak. Nie zawsze życie układa się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Nie zawsze udaje nam się osiągnąć to, co sobie założyliśmy. Często, za często, ludzkie marzenia legają w gruzach. Niejednokrotnie razem z marzeniami traci się wiele więcej. Szacunek dla siebie samego, zaufanie do ludzi, miłość bliskich. Czasem może warto się zastanowić, czy niektóre marzenia warto realizować. W końcu same marzenia często dają człowiekowi więcej radości, niż ich zrealizowane wersje. Tylko jak zrezygnować z upragnionych rzeczy? Jak powiedzieć sobie nie? Czy w ogóle się da?

Zarwałam noc przez tę książkę. Nie, wróć. Zarwałam dwie noce. Pod rząd. Tylko zdrowy rozsądek sprawił, że to nie była jednak jedna noc. W końcu następnego dnia musiałam iść do pracy, być przytomna, myśląca, rzetelna. I byłam. Tylko cały czas myślałam o Zamku z piasku, o Weronice i... o tym, jak jej życie przypomina moje. Oczywiście nie dosłownie, oczywiście nie w 100 procentach, ale i tak dość znacznie. Może Magdalena Witkiewicz mnie podglądała? Może czytała w moich myślach? Może wyjątkowo postanowiła napisać książkę na faktach a nie fabularną? Tylko dlaczego wzięła mnie na tapetę? Zupełnie nie wiem. Na szczęście dalszy ciąg opowieści snutej przez autorkę znacznie odbiegał od mojego życia. Ufff. Czyli to jednak fikcja literacka. Całe szczęście :). Nie zmieniło to jednak mojego podejścia do Zamku..., który skradł moje serce. I choć nie zawsze rozumiałam postępowanie bohaterów, choć nie z wszystkim się zgadzałam, choć brakowało mi niektórych rzeczy, a innych było aż nadto, to i tak muszę stwierdzić, że powieść wyjątkowo do mnie przemówiła. Współgrała z moimi uczuciami i z moimi myślami. Wryła mi się w pamięć i na pewno na długo ze mną zostanie.

Przejmująca.
Prawdziwa.
Bolesna, ale i radosna zarazem.
Powieść - pamiętnik, pokazująca dramatyczną wędrówkę głównej bohaterki przez dżunglę, jaką stało się jej życie. Dżunglę wypełnioną nie gąszczem drzew, a uczuciami i piętrzącymi się problemami. Problemami często zgotowanymi na własne życzenie, znikającymi, gdy w życiu zaczyna brakować tej drugiej połówki. Pozostaje więc się tylko zastanowić, czy chęć rozwoju, rozbudowy rodziny, ba - czy rodzący się w kobiecie instynkt macierzyński ma miejsce tylko wtedy, gdy jest się tylko z tą jedną konkretną osobą? Czy gdy miłość się kończy, kończą się również wewnętrzne pragnienia? Czy możliwy jest powrót na początek życiowej ścieżki bez bólu i wściekłości? Wątpię. Trudno mi uwierzyć, że można zapomnieć o najgłębszych pragnieniach. Jednak, jeśli faktycznie jest to możliwe - to chcę, by było mi to dane. Otrzymanie takiej dzikiej karty od losu musi być czymś wspaniałym.


Zdecydowanie polecam lekturę Zamku z piasku. Warto. A, i jeszcze jedno, tytuł zdecydowanie bardzo dobrze dobrany do zawartości.

 Za książkę dziękuję Autorce i Wydawcy :)

6 listopada 2013

Wybory („Przez bezmiar nocy” Veronica Rossi)

„Przez bezmiar nocy” Veronica Rossi
wyd. Otwarte
tom: II
rok: 2013
str. 350
Ocena: 5/6


Jak postąpić, gdy nie do końca ma się wybór? W którą stronę skierować swe kroki, gdy dróg w danym kierunku tak wiele? Jaką obrać strategię działania by osiągnąć konkretny cel, gdy w rzeczywistości pragnie się czegoś zupełnie innego? Jak ukrywać przed bliskimi głębokie i trwałe, niestety zakazane uczucie? Jak udowodnić otoczeniu, że możesz pomóc, gdy wszyscy wokół nie chcą mieć z tobą nic wspólnego? Jak przetrwać, gdy każdy chce cię zdradzić? Czy miłość jest w stanie przetrwać wszystko?

Peregrine od miesięcy... tęsknił. Niby żył. Niby dowodził Falami. Walczył. Ale gdzieś tam, w tle jego myśli nieustannie była ona - Aria. Miłość jego życia. Dziewczyna nie z tej ziemi. Osadniczka pochodząca z Podu. Kret. Znienawidzona przez Wykluczonych. A do tego jest Audem, a Perry Scirem. Ich związek jest więc w zasadzie z góry skazany na przegraną. A mimo to młodzi się kochają i nie potrafią bez siebie żyć. Kiedy więc nadchodzi właściwy czas, kiedy w końcu mogą do siebie wrócić, nie zastanawiają się nawet sekundę. Po prostu to robią. Dość szybko jednak uświadamiają sobie, jakie będą konsekwencję ich postępowania i decydują się... na ukrywanie swojego związku. Tak będzie łatwiej. W ten sposób może Aria zyska szacunek Fal? Może gdy odnajdzie wraz z Perrym Wielki Błękit zrozumieją, jak wartościowym członkiem ich społeczeństwa może się stać? Może ją zaakceptują? Być może nawet zrozumieją, że tylko z nią ich Wódz Krwi będzie szczęśliwy? A może nie? Może całe plemię stanie przeciwko niej? Może będą próbowali ją zabić? Może nawet im się to uda?

Jedno jest pewne, Przez bezmiar nocy, tak samo zresztą jak Przez burze ognia, czyta się w tempie iście ekspresowym. W jednej chwili czytelnik sięga po książkę, w następnej odkłada ją na nocny stolik. Jest druga w nocy, lektura została zakończona. W brzuchu burczy, w gardle sucho, serce wali niczym młot, a w głowie wciąż słychać jeden zdanie: "JAK TO KONIEC?". Nie da się ukryć, że najnowsza powieść Veronici Rossi może czytelnika powalić na kolana. Przepełniona jest żarem, pasją, namiętnością, bólem i tajemnicami. Tak to właśnie jest, gdy autorka przedstawia w powieści tak wszechogarniającą, skrywaną miłość. Ziemia trzęsie się u podstaw. Wybuchają petardy. Nic nie jest normalne. Nic nie jest jak u przeciętnego Kowalskiego. Tylko to wszystko się dzieje tak... po cichu, w ukryciu, tam, gdzie wzrok przeciwników nie sięga. I to sprawia, że książka jest jeszcze lepsza i z jeszcze większą chęcią czytana. Bo kto nie lubi przeszkód, buntu i walki o to, co dla człowieka najlepsze? Trudno byłoby mi zliczyć takie osoby na palcach dwóch rąk.

Przez bezmiar nocy to nie tylko romans paranormalny, ale również, a może przede wszystkim, wywołujący dreszcze przerażenia dramat. Nieustanne burze, pożary, poszukiwanie jedynego miejsca na Ziemi, w którym wszechogarniający Eter nie wyniszcza ludzi. Porywacze dzieci, mutacje i nadprzyrodzone zdolności - to, i wiele więcej, można znaleźć w ...Bezmiarze...  W tej powieści odnalazłam jednego z najbardziej przemawiających do mnie bohaterów paranormalnych. Zakochanego, oddanego ale czasami niepewnego, zazdrosnego i zlęknionego. Znalazłam również wspaniałą bohaterkę - nie tylko odważną i piękną, ale i stałą w swoich uczuciach. W jej wypadku nie ma mowy o zwątpieniu. Nie ma szans na to, by choć przez chwile pomyślała: a może nie powinnam słuchać serca, tylko rozumu. Aria od początku do końca wierzy, ba, wie, że to co ją spotkało to miłość na całe życie. Nic więc nie jest w stanie stanąć jej na drodze, postanowiła, że będzie szczęśliwa - i taka będzie. Co prawda piętrzą się przed nią przeszkody, ale raz dwa je pokona i ponownie wróci w ramiona Peregrine'a. Może odrobinę pokiereszowana, ale wróci. I to w tej książce jest piękne - stałość.


Całość napisana została w pierwszej osobie, ale z dwóch punktów widzenia. Historia raz jest opowiadana przez Arię, a raz przez Perriego. Dzięki temu czytelnik może jeszcze mocniej odczuwać, co przeżywają główni bohaterowie. Zdecydowanie polecam tę powieść. Warto po nią sięgnąć.

4 listopada 2013

Wewnętrzne rozdarcie („Ostatnia spowiedź. Tom II” Nina Reichter)

„Ostatnia spowiedź. Tom II” Nina Reichter
wyd. Novae Res
rok: 2013
str. 354
Ocena: 4/6


Długa czekałam na możliwość sięgnięcia po drugi tom Ostatniej spowiedzi i choć leżał on spokojnie na mojej półce, nie od razu mogłam się z nim zapoznać. Na szczęście, jeszcze nim z drzew opadły wszystkie jesienne liście zakończyłam lekturę i... no właśnie. Czy zachwyciłam się, jak przy okazji pierwszego tomu? O tym przekonacie się jedynie zapoznając się z poniższym tekstem.

Pierwszy tom serii zatytułowanej Ostatnia spowiedź zakończył się dość tragicznie i, jeśli mam być zupełnie szczera, to chyba właśnie to zakończenie sprawiło, że książka tak zapadła mi w pamięci. W końcu, bądźmy szczerzy, większość autorów wie, że żeby zadowolić czytelnika muszą postępować według określonego schematu (przynajmniej jeśli w grę wchodzi jakikolwiek romans). I tak zawsze mamy jego i mamy ją (dla odmiany czasem ją i ją lub jego i jego). On i Ona się poznają, zakochują, tworzą parę, pojawiają się problemy, które pokonują i następuje happy end (ewentualnie coś staje im na przeszkodzie, pokonują przeciwności, tworzą parę i następuje szczęśliwe zakończenie). W wypadku Ostatniej spowiedzi wszystko potoczyło się zgoła inaczej. Niby jest on i ona. Niby coś między nimi iskrzy i mają się ku sobie. Jednak ich potencjalny związek z góry skazany jest na przegraną. Tak to przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka. Na szczęście nie zawsze to, co nam się wydaje, jest rzeczywistością. Kiedy tę starą prawdę odkrywają główni bohaterowie, odnieść można wrażenie, że ich uczucie jest w stanie przenosić góry. Wtedy jednak ma miejsce prawdziwa tragedia, która przekreśla dosłownie wszystko, ale... No właśnie, na szczęście jest ale i ta "tragedia" nie przekreśla jednak absolutnie wszystkiego. Bohaterowie zmieniają jednak odrobinę sposób patrzenia na świat i na samych siebie. Ta zmiana powoduje, że Bradin i Ally oddalają się od siebie i wszystko na niebie i ziemi wskazuje, że jednak się ze sobą nie zestarzeją. Chyba, że... coś ponownie stanie im na drodze i ich losy po raz wtóry się odmienią.

Wiele sobie obiecywałam po tej książce. W mojej wyobraźni, od chwili odłożenia do biblioteczki pierwszego tomu, rodziły się różne scenariusze tego, jak mogą zakończyć się przygody Ally i Bradina. Nie spodziewałam się jednak takiego obrotu wydarzeń. Oczywiście mogłam przewidzieć pewne wątki, inne były logicznym następstwem tego, co autorka zaprezentowała w części pierwszej, nie myślałam jednak, że wszystko aż tak się... rozkręci. Bo problemy między parą zaczynają narastać zamiast maleć. Mnożą się w nieskończoność, w pewnym momencie można wręcz dojść do wniosku, że są one silniejsze niż miłość łącząca tę dwójkę. A sama miłość może być tak różna i skierowana w tak wiele stron i odbierana na tak wielu płaszczyznach, że... czasami można się pogubić. Czasem można wręcz zapomnieć, kogo rzeczywiście się kocha, kogo szanuje, a z kim chce się przyjaźnić. Może nawet osoba, która jest twoim najlepszym przyjacielem, w rzeczywistości jest miłością twojego życia, a ukochany to bratnia dusza, ale do miłości mu jednak daleko?


Po lekturze drugiego tomu Ostatniej spowiedzi mam mieszane uczucia. Książka mi się podobała. Dobrze mi się ją czytało. Dialogi były ciekawe i wciągające, a opisy, w zdecydowanej większości, nieprzegadane. Autorka miała również bardzo ciekawy pomysł na powieść, ale... chyba w pewnym momencie przesadziła z pomysłami. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że czytam nie do końca fenomenalne połączenie kilku książek, zamiast bardzo dobrej jednej. Szkoda, bo potencjał był i to ogromny. Mimo jednak pewnych niedociągnięć uważam, że książka była dobra. Zachęcam więc do zapoznania się z nią i wyrobienia na jej temat własnej opinii.