„Maybe Someday” Colleen Hoover
wyd. Otwarte
rok: 2015
str. 389
Ocena: 5,5/6
Nie o uśmiech mi chodzi, bo się śmiałaś nieraz,
Ale o to co kiedyś otworzyło się w nas.
Coś co przyszło tak szybko i przeszło jak wiatr,
Czego właśnie najbardziej mi brak.
Przychodziłem co wieczór posłuchać Twych płyt,
O miłości w ogóle nie mówiliśmy nic.
Wyjechałaś tak nagle, cichutko jak mysz,
Zostawiłaś swój adres i list.
W taką ciszę wszystkie gwiazdy na niebie wyliczę,
Ciebie wołam, ale cisza i pustka dookoła.
Jesteś moim aniołem, miłością bez dna,
Jesteś moją boginią, którą widzę co dnia.
Jakże długo mam czekać, jak prosić Cię mam,
Każesz trwać w niepewności, więc trwam.1)
Ale o to co kiedyś otworzyło się w nas.
Coś co przyszło tak szybko i przeszło jak wiatr,
Czego właśnie najbardziej mi brak.
Przychodziłem co wieczór posłuchać Twych płyt,
O miłości w ogóle nie mówiliśmy nic.
Wyjechałaś tak nagle, cichutko jak mysz,
Zostawiłaś swój adres i list.
W taką ciszę wszystkie gwiazdy na niebie wyliczę,
Ciebie wołam, ale cisza i pustka dookoła.
Jesteś moim aniołem, miłością bez dna,
Jesteś moją boginią, którą widzę co dnia.
Jakże długo mam czekać, jak prosić Cię mam,
Każesz trwać w niepewności, więc trwam.1)
Uwielbiam Colleen Hoover i jej styl pisania. Myślę,
że obecnie nie ma za wielu fanów powieści New Adult, którzy nie czytali choć
jednej książki tej autorki. Ja swoją przygodę z Colleen zaczęłam od Hopeless i
ta historia pozostanie ze mną... mam nadzieję, że na zawsze. Wkrótce do
księgarń trafi kolejna Maybe Someday, którą właśnie skończyłam czytać? Czy i
tym razem się zachwyciłam? Wiele może powiedzieć już ocena punktowa książki,
więc nie będę ściemniać, że coś mi się nie podobało, ale... szczegóły poniżej.
Sydney Blake ma niemal
dwadzieściadwa lata i uważa się za osobę bardzo szczęśliwą. Choć niezupełnie
dogaduje się z rodzicami (co może być zrozumiałe, w końcu porzuciła studia,
które od lat dla niej planowali), to na co dzień na nic nie może narzekać.
Znalazła fajną pracę. Miesza z najlepszą przyjaciółką. Studiuje to, co daje jej
szczęście. No i od dwóch lat jest z Hunterem. Może nie jest zupełnie pewna, że
powinni zrobić następny krok i na przykład zamieszkać razem, ale kocha go
bardzo. A do tego wszystkiego od jakiegoś czasu ma tajemnicę. Codziennie
wieczorem wychodzi na balkon i słucha gry na gitarze chłopaka, który mieszka w
bloku na przeciwko. Zresztą, chyba nie jest odosobniona. W okolicach
dwudziestej na balkony nagle wychodzi całkiem sporo osób. Syd często udaje, że
się w tym czasie uczy, a tak naprawdę słucha i... śpiewa. Po cichu, do siebie,
ale jednak. Układa własne teksty do muzyki wydobywającej się spod palców
przystojniaka z naprzeciwka. Któregoś pięknego wieczoru chłopak nagle przestaje
grać. Cisza odbija się od dziedzińca i zmusza Syndey by spojrzała na balkon vis-à-vis niej. I
widzi go, już nie zapatrzonego w gitarę, nie z przymkniętymi oczyma, tylko
wpatrującego się w nią, próbującego nawiązać kontakt... a chwilę później,
wymachującego kartką z numerem telefonu. Tak dziwnej sytuacji Syd jeszcze nie
przeżyła. Chłopak w końcu jest nie tylko utalentowany, ale i bardzo przystojny.
I czegoś ewidentnie od niej chce. Po chwili zastanowienia dziewczyna wysyła do
niego smsa, i tak właśnie rozpoczyna się najbardziej nieprawdopodobny, cudowny
i zarazem koszmarny okres jej życia. Jednak, by dowiedzieć się, jakie dokładnie
wydarzenia mają miejsce następnie, koniecznie należy sięgnąć po Maybe Somday
autorstwa Colleen Hoover.
Oczywiście, że się zakochałam. Na
zabój. Jednym strzałem, a w zasadzie jednym szarpnięciem strun gitary.
Zauroczył mnie Ridge, który swoją ciszą wyrażał więcej, niż niejeden mężczyzna
morzem słów. Zachwyciła mnie Sydney, która odczuwała tak wiele, że inna osoba
na jej miejscu już dawno wybuchłaby od naporu emocji. Ona jednak śmiało
stawiała czoła przeciwnościom i parła do przodu. A gdy tego wymagała sytuacja,
w ciszy wycofywała się w narożnik, by dać miejsce tym, którzy według niej na
nie bardziej zasługiwali. Cudownie było obserwować rodzące się uczucie, nieco
trudniej było zrozumieć, dlaczego to uczucie nie ma racji bytu. Z jednej strony
trudno zaakceptować dwulicowość, z drugiej zaś, czy nie po to sięgamy po
powieści, by czytać happy endy? Kiedy więc autor w zasadzie z góry przesądza
los bohaterów, jaki jest w tym sens? Aż więc dziw bierze, że sens jest. I to
głęboki.
Autorka w Maybe Somday na każdym
kroku uczy czytelnika. Uczy pokory. Szacunku do siebie. Szacunku do
otaczających nas ludzi. Pokazuje, jak ważna jest samodyscyplina. Udowadnia, że
zakochać można się więcej niż raz. I że można równocześnie kochać wiele osób.
Colleen Hoover pisze tak naprawdę dramaty dla i o młodych ludziach. Nie
oszczędza ich. Nie spoczywa na laurach i nie wychodzi z założenia, że jak już
jej się uda połączyć dwójkę ludzi, to mają wybrzmieć fanfary i tyle. W
książkach Hoover do szczęścia dochodzi się trudną i mozolną pracą. Trzeba się
starać. Należy pokonywać przeciwności losu. A czasem trzeba się poddawać,
składać broń i pozwalać wygrywać innym. Czasami nie ma innego wyjścia i należy
zapomnieć o sobie. Zdrowy egoizm w tym wypadku nie ma racji bytu.
Książki Colleen Hoover są
niezwykle dopracowane. Nie ma szans by dopatrzeć się jakichś niedociągnięć czy
nieprawidłowości. Autorka ma niesamowity styl, dzięki czemu czytelnika wciąga wszystko,
co ona mu zafunduje. Jej książki można czytać setki razy - po prostu się nie
nudzą. Myślę nawet, że za każdym razem można odkryć w nich coś nowego, coś
zaskakującego, coś poruszającego i ujmującego. Równocześnie z tą pisarką nie ma
lekko. Porusza w swoich powieściach takie tematy, po które innym autorom rzadko
zdarza się sięgać, a jeśli nawet juz to robią, to tak się przy tym trudzą, że
nie wychodzi z książki nic dobrego. Colleen pokazuje problemy w bardzo
uczuciowy i dramatyczny sposób, równocześnie przyciągając do siebie uwagę
czytelnika. I tak to się odbywa. Najpierw się czyta i dziwi, później czyta i
śmieje, a na sam koniec wybucha się płaczem, którego trudno się pozbyć przez
resztę powieści. Tak to już jest z panią Hoover. Po porostu gra na naszych
emocjach. Gra przy tym pięknie i zmysłowo. Zapada więc mocno w pamięć. I bardzo
dobrze, bo takich autorów i takich powieści jak Maybe Somday, powinno być jak
najwięcej. Myślę, że dzięki nim świat wyglądałby zupełnie inaczej. Ja taki
świat chciałabym oglądać codziennie.
Powieść polecam z całego serca,
oczywiście z czystym sumieniem.
Sil
1) Universe
- W taką ciszę
Na książkę mam ochotę już od dawna, ale po przeczytaniu twojej recenzji zastanawiam się jak by już teraz wykombinować kilka złotych, bo niestety mój portfel stał się chyba zakupoholikiem, bo pieniądze z niego w magiczny sposób znikają. :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Poruszająca historia prawdziwej miłości.
OdpowiedzUsuńZapraszam,
http://modnaksiazka.blogspot.com/2015/09/nasze-uczucia-to-jedyna-rzecz-w-naszym.html