„Śmiertelna klątwa” J.R. Ward
wyd. Videograf II
rok: 2010
str. 544
Ocena: 5/6
Śmiertelna klątwa jest piątym z kolei tomem serii Bractwa Czarnego
Sztyletu, znanej i odnoszącej sukcesy na całym świecie. Muszę przyznać, że
osobiście obawiałam się tej książki. Cztery wcześniejsze części bardzo mi się
podobały i bałam się, że kolejna może nie sprostać wymaganiom, jakie zdążyłam
postawić temu cyklowi. Podchodziłam więc do tej lektury trochę tak, jak
podchodzi się do tykającej bomby. Odwlekałam w czasie jej przeczytanie, choć
wiedziałam, że nie powinnam tego robić, że powinnam zmierzyć się z
„przeciwnikiem”. W końcu okazało się, że czasu zaczyna mi brakować, zegar
powieści tykał coraz głośniej przypominając o nieuchronnym końcu. Sięgnęłam
więc po Śmiertelną klątwę i… no właśnie… jak myślicie? Dała radę? By się tego
dowiedzieć, musicie zapoznać się z przedstawionymi poniżej wrażeniami. Moimi
oczywiście.
Vrhedny, dla Braci i przyjaciół po prostu V, od najmłodszych lat zmagał
się z nałożoną na niego po urodzeniu klątwą. Sam w zasadzie nie wiedział czym
zawinił, nie zmieniało to jednak faktu, że jego życie zostało naznaczone. Dzień
w dzień, od przeszło trzystu lat, zmaga się z miotającymi nim wizjami
przyszłości i ręką, która zabija. Dopiero ostatnio (w tomie czwartym) okazało
się, że ręka, używana do tej pory do likwidowania reduktorów, ma większe
zadanie. Przez to V, dotychczas i tak bardzo istotny członek Bractwa, stał się
w zasadzie dla swych pobratymców niezbędny. Niestety nie był szczęśliwy. Jedyna
osoba, na której zaczęło mu naprawdę zależeć związała się z kimś innym, a
wizje, które uważał za swoje przekleństwo zniknęły. Z dnia na dzień Vrhedny
podupadał więc i stawał się coraz bardziej apatyczny. Nie mógł spać, nie mógł
więc normalnie funkcjonować. Nie bawiło go to, co robi. Nie chciał tak dalej
żyć. Nie widział sensu. Zrodziła się w nim za to zupełnie nowa chęć – chęć
samozniszczenia, zakończenia własnej męki. Wiedział jednak, że nie jest to
takie proste, jakby się mogło wydawać. Jeśli zginąłby on, koniec końców
umarłaby i osoba, którą pokochał. Los okazał się jednak dla niego dużo bardziej
przebiegły. Wizje, które zniknęły na kilka miesięcy, niespodziewanie dla V
powróciły, gdy po niemal śmiertelnym postrzale z rąk, jak wydawać by się mogło,
reduktora, trafił na salę operacyjną doktor Jane Whitcomb. A lekarka po
rozcięciu mu klatki piersiowej odkryła, że ma do czynienia z czymś, a w
zasadzie kimś, zupełnie nie z tej ziemi. Jako wyśmienity lekarz Jane zoperowała
V i przywróciła go światu. Ten jeden uczynek nie pozostał jednak bez echa, bo
gdy Vrhedny odzyskał przytomności, kiedy jego Bracia dotarli do szpitala, nie
było dla dziewczyny ratunku. Została skazana na wykasowanie pamięci, tak jak
wykasowano z kartotek wszystkie dane dotyczące jej pacjenta. Takie było
przynajmniej jej przeznaczenie, dopóki V nie powiedział głośno NIE i nie
zażyczył sobie zabrania kobiety do siedziby Bractwa, gdzie rzekomo miała zająć
się opieką nad rekonwalescentem. Prawda była jednak taka, że mężczyzna nie
potrzebował opieki, potrzebował jednak jej. Bo w jego świadomości zagościło
jedno maleńkie, za to bardzo ważne, słowo. MOJA. I nikogo innego. Ta myśl
odmieniła całe dotychczasowe życie wojownika, sprawiając, że stał się dużo
czulszy, znacznie bardziej emocjonalny i zdecydowanie groźniejszy. Bo jeśli coś
przytrafiłoby się tej kobiecie – on by zginął. A wówczas Bractwo skazane byłoby
na zagładę. Jak więc zakończyła się ta przygoda? Czy wampira i człowieka mogło
połączyć coś więcej? Jakie było ich przeznaczenie? Jaką ścieżkę zaplanował dla
nich los? Gdzie doprowadzi ich ta nietypowa więź, za pomocą której zostali
połączeni? Czy to może skończyć się dobrze? By się tego dowiedzieć koniecznie
musicie przeczytać piątą z kolei powieść traktującą o zniewalających wręcz
olbrzymach, na co dzień zaciekle walczących o przetrwanie swego gatunku.
Jak wspomniałam już na początku, pokładałam w tej powieści ogromne
nadzieje, przez co obawiałam się jej lektury. I w zasadzie słusznie się
obawiałam. Bo pierwsze strony, pierwsze rozdziały… co tu dużo mówić, zawiodły
mnie. Była nawet chwila, w której stwierdziłam, że dalej czytać nie będę. Nie
widziałam sensu w tym wszystkim. To już było i nie miałam chęci ponownie czytać
tego samego. Czułam się zniesmaczona i zniechęcona do dalszej części powieści. Tekst,
w posiadanym przeze mnie wydaniu, został napisany dość niewielka czcionką,
która niezmiernie męczyła mój wzrok, to z kolei jeszcze bardziej odpychało mnie
od Śmiertelnej klątwy. W pewnym momencie stwierdziłam, że czytam do setnej
strony, jeśli do tej pory coś nie zacznie we mnie iskrzyć – poddaje się. I…
zaiskrzyło. Książka zaczarowała mnie, zauroczyła i rozkochała w sobie. Zrobiła
dokładnie to, co powinna zrobić zaraz na początku. Wówczas pokochałam
Vrhednego, pokochałam Jane, a później wraz z nimi cierpiałam. Bo, niestety, nie
wszystko poukładało się tak, jak można się było tego spodziewać. Koniec końców
stwierdzić muszę, że powieść była super. Zdecydowanie najlepsza z całej
dotychczas przeczytanej przeze mnie sagi. Warta polecenia każdemu miłośnikowi mocnych
powieści paranormalnych.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Videograf II
swego czasu chciałam się zabrać za tę serię, ale jakoś nie było mi wówczas dane
OdpowiedzUsuńmoże teraz się skuszę? zobaczę :)
Nie ciągnie mnie do tej serii, więc nie przeczytam. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńJa z taką nieufnością podchodziłam do drugiej części bo święcie byłam przekonana, że nic nie przebije "Mrocznego kochanka". No a jednak przebiło... ;)
OdpowiedzUsuń