„Czerwień rubinu” Kerstin Gier
wyd. Egmont
seria: Trylogia czasu
rok: 2011
str. 344
czas: 8:18:14
Ocena: 5/6
Czy zastanawialiście się kiedyś, jakby to było podróżować w czasie?
Gdzie byście się przenieśli? Co zobaczyli? Kogo poznali? Co zmienili? Czy w
ogóle mielibyście ochotę zmienić czas i znaleźć się nagle, z chwili na chwilę,
w zupełnie innej rzeczywistości? Co by było, gdyby okazało się, że poruszanie
się między poszczególnymi latami nie jest zbytnio skomplikowane, że jesteśmy w
stanie to uczynić? Jak i czy, zmieniłby się nasz świat? Jeśli chcecie się
dowiedzieć koniecznie sięgnijcie po Czerwień rubinu, a wcześniej zapoznajcie
się z poniższa recenzją.
Gwendolyn Shepherd, szesnastoletnia, a w zasadzie szesnasto i pół
roczna Angielka, żyje w dość… nietypowej rodzinie. Na co dzień chodzi do
szkoły, spotyka się ze swoją szkolną przyjaciółką Leslie i stara się być
maksymalnie normalną nastolatką. Na staraniach jednak poprzestaje. Bo przecież
do wspomnianej „typowości” bardzo jej daleko. Nie każdy na korytarzach, ulicach
i w pomieszczeniach spotyka duchy. Nie każdy żyje z ludźmi, których podstawowym
tematem do rozmów jest gen podróży w czasie i jego nosicielka – uwielbiana
przez wszystkich, noszona na piedestałach, kuzynka Gwendolyn – Charlotta. Choć
dziewczyny różnią się niczym dzień i noc, mają ze sobą bardzo wiele wspólnego.
Nie tylko pochodzą z tej samej rodziny, nie tylko dzielą dach, bo mieszkają w
tej samej posiadłości, to jeszcze urodziły się niemal w tym samym dniu. To
właśnie dzień narodzin dziecka przeświadcza o tym, czy będzie ono owym
posiadaczem genu, czy też stanie się przeciętnym zjadaczem chleba. Niby tak
niewiele, kilka godzin, a taka różnica. W końcu 8 października, to nie 7,
prawda? No chyba, że… nie, tego Wam nie zdradzę. W każdym razie cała rodzina
już od dłuższego czasu żmudnie wypatruje u Charlotte objawów mających świadczyć
o tym, że nadchodzi jej pierwsze przeniesienie w przeszłość. Wszyscy uczuleni
zostali na tę okoliczność i wiedzą, jaka rola została im w związku z tym
przypisana. Ze względu na fakt, iż dziewczęta uczęszczają do jednej szkoły oraz
jednej klasy, w trakcie nauki największy ciężar spoczywa na barkach głównej
bohaterki, której niańczenie kuzynki wcale się nie uśmiecha. Ale cóż począć?
Nie mając innego wyjścia Gwendolyn obserwuje codziennie Charlotte i wyczekuje,
aż dziewczynie zrobi się niedobrze. Bo to właśnie mdłości zwiastują rychłe
przeniesienie się w czasie. I w końcu nadchodzi ten dzień, w którym nastolatka
słabnie i informuje kuzynkę, że to już – jest jej niedobrze i czym prędzej
muszą udać się do domu. Bez zbędnej zwłoki obie opuszczają więc bramy szkoły i,
wyjątkowo na piechotę, udają się do rodzinnej posiadłości. Niestety do
przenosin nie dochodzi ani w drodze do domu, ani później tego dnia. Choć to
może źle powiedziane, bo co prawda Charlotte nigdzie się w tym czasie nie
udała, ale za to Gwendolyn… cóż, młodsza z kuzynek, ta która teoretycznie w
żaden sposób przenieść się nie powinna, niespodziewanie co i rusz zmienia
miejsca, a w zasadzie czas pobytu w danym miejscu. Dlaczego? Co takiego się
wydarzyło, że los spłatał rodzinie dziewcząt takiego figla? Czyżby obie kuzynki
zostały wyposażone w gen podróży w czasie? Czy to możliwe? A może przed laty
wydarzyło się coś, co zmieniło życia obu nastolatek? Może słynny Isaac Newton
pomylił się w obliczeniach? Może to nie 7-go października miało narodzić się to
wyjątkowe dziecko? Może… a może nikt się nie pomylił? Cóż, żeby dowiedzieć się,
co rzeczywiście miało miejsce, koniecznie musicie przeczytać pierwszą cześć
Trylogii czasu, autorstwa Kerstin Gier.
Przyznam szczerze, że choć lubię książki paranormalne, to do tej akurat
podchodziłam z początku dość sceptycznie. Dlaczego? Z tego najprostszego
powodu, iż nie pociąga mnie ostatnimi czasy rozpoczynanie nowych serii. To
zawsze wiąże się albo z zawodem (ciągnięcie historii przez kilka kolejnych
części zwykle okazuje się nieciekawe), albo wręcz przeciwnie, z
zafascynowaniem. To ostatnie jest o tyle niebezpiecznie, iż przywiązuje
czytelnika. Zmusza go do zaopatrywania się w kolejne tomy, do wypatrywania
informacji o następnych częściach, wczytywania się w nowinki i śledzenia losów
bohaterów. Serie uzależniają i sprawiają, że czytelnik robi się bezbronny w
obliczu braku kolejnej części danej historii w domowej biblioteczce. Moje
szczęście w nieszczęściu w tym wypadku polega na tym, że książka strasznie mi
się spodobała i już wiem, że zaliczyć mogę się do tej drugiej grupy.
Zdecydowanie na plus jest również fakt, że wraz z pierwszą częścią książki (a w
zasadzie audiobooka, bo to właśnie w takowy zostałam zaopatrzona), otrzymałam
drugą. Mogę więc już wkrótce poznać dalsze losy Gwendolyn i dowiedzieć się, jak
też potoczyło się jej życie. Moje nieszczęście tkwi w fakcie, iż trzeciej
części w mojej biblioteczce brakuje. Mam
jednak nadzieję, że już wkrótce ją otrzymam J. Całość wciąga już od pierwszej linijki tekstu a w
moim wypadku od pierwszych usłyszanych słów. Jak zwykle w przypadku audiobooka
przekonałam się o tym, że słuchać go można jedynie pod warunkiem, że od razu
przyspieszę go przynajmniej o 50 procent. Na początek. Mój mózg jakoś nie chce
działać na wolniejszych obrotach. Bardzo polubiłam wykreowanych przez autorkę
bohaterów. Oczywiście są i tacy, którzy od samego początku działają mi na nerwy,
nie odnoszę jednak wrażenia, że nie powinni znaleźć się w danej powieści. Wręcz
przeciwnie, bez względu na to, że za nimi nie przepadam, uważam, że i oni
tworzą klimat tej książki, którą słuchałam dziś cały dzień jak zaczarowana.
Powieść przeczytała Małgorzata Lewińska i muszę przyznać, że wyszło jej to
niesamowicie. Miejscami odnosiłam wręcz wrażenie, że całość czyta kilka osób,
wyraźnie wyczuwałam podział na rolę i nie miałam problemu z rozróżnieniem kto w
danej chwili się wypowiada. Niestety ponownie zawiodłam się na samej formie
wydania audiobooka. Wychodzę z założenia, że każda forma książki rządzi się
swoimi prawami, ale i czytelnik ma jakieś prawa. Z tego co wiem, powieść
zawiera na końcu spis, kto kim jest. W audiobooku tego zabrakło, a akurat w tej
formie przekazu niezmiernie taka lista by się przydała. Skoro już została
stworzona, to czemu nikt nie pomyślał, by dołożyć taką książeczkę do wersji
audio? Przykre. Poza tym nie mam do więcej zarzutów (a ten jedyny, który mam
odnosić się stricte do formy wydania a nie samej książki). Już nie mogę się
doczekać, aż przeczytam (usłyszę) kolejną cześć serii, która zdecydowanie
przypadła mi do gustu. Książka nadaje się zarówno dla młodych jak i trochę
starszych czytelników. Fascynująca i pouczająca. Warta czasu, który należy na
nią poświęcić. Polecam.
Za książkę, a w zasadzie audiobook, dziękuję Portalowi Duże Ka
Czerwień rubinu - stoi sobie u mnie na półce i czeka na swoją kolej . Kupiłam tą książkę ze względu na podróże w czasie które mnie fascynują. Mam ten sam problem co Ty , unikam już rozpoczynania nowych serii - a bynajmniej staram się bo czasem nieświadomie natnę się na I tom z cyklu :) Jeżeli chodzi o audiobooki to przyznam że u mnie się nie sprawdzają , po prostu się wyłączam - wole jednak papier :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
trylogia cały czas przede mną, ale bardzo chciałabym przeczytać te książki :)
OdpowiedzUsuńKsiążka za mną - jedna z ulubionych :) Zdecydowanie warta wszystkiego :D
OdpowiedzUsuńJestem już po "Czerwieni rubinu" i "Błękicie szafiru" i powiem tak - książki czyta się niesamowicie szybko, bo wiele się dzieje. Ja akurat każdą z nich czytałam w podróży i każdemu polecam, bo podróż zleciała mi w mgnieniu oka - ja po prostu podróżowałam sobie do innych czasów z Gwen i Gideonem ;))
OdpowiedzUsuńMiałam nie czytać, ale po twojej recenzji to sama nie wiem
OdpowiedzUsuńJakiś miesiąc temu przeczytałam "Czerwień rubinu" - przyznaję, że byłam mile zaskoczona i nie mogę się doczekać, kiedy zdobędę pozostałe części Trylogii Czasu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
"Czerwień rubinu" stoi u mnie na półce i czeka na swoją kolej, ale Twoja recenzja jeszcze bardziej mnie do nije przekonała:)
OdpowiedzUsuń