22 października 2012

Co się stało z miłością? („Dziewczyna na Times Square” Paullina Simons)

„Dziewczyna na Times Square” Paullina Simons 
wyd. Świat Książki
rok: 2012
str. 478
Ocena: 4,5/6



Nie da się ukryć, że najnowsza powieść Paulliny Simons „chwilkę” przeleżała w mojej biblioteczce. Zdecydowanie odczekała swoje, a jak to bywa z odkładanymi na później powieściami – z czasem ich siła przyciągania słabnie. O danej książce myśli się coraz rzadziej, lista lektur rozrasta się w zastraszającym tempie, a do tego w pewnym momencie zauważamy, że minęła nam ochota na dany typ powieści. I ten ostatni, niewątpliwy i niezaprzeczalny fakt, jest najgorszy. Bo jak przeczytać coś, co najzwyczajniej w świecie człowieka nie pociąga? Zdecydowanie nie jest to zadanie łatwe. Zwykle, na szczęście, już po kilku przeczytanych zdaniach chęć do czytania powraca, powieść wciąga i od razu wiemy, dlaczego jakiś czas wcześniej zdecydowaliśmy się na tę pozycję. „Zwykle” nie oznacza jednak „zawsze”. Jak było w moim przypadku? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie przeczytać poniższą recenzję.

Lily, a w zasadzie Liliane Quinn, przez bliskich zwana Liliput ma przed sobą całe życie. Dopiero co wkroczyła w dorosłość, która już zdążyła ją przytłoczyć. Za kilka tygodni kończy naukę a rodzice od wielu miesięcy powtarzają, że jeszcze chwila i przestaną płacić czynsz za wynajem jej mieszkania. Na szczęście kolejne czeki spływają regularnie. Wiosną 1999 roku ma miejsce sytuacja, z którą Lily trudno się pogodzić – opuszcza ją chłopak Joshua, który nomen omen dotychczas płacił wraz z nią część opłaty za lokum. Dziewczyna musi więc poradzić sobie nie tylko z rodziną, która uważa ją za nieroba, ale i z widmem zaharowywania się w okolicznych restauracjach umożliwiających jej dorobienie do czynszu. Wizja głodu bynajmniej jej nie przeraża, teraz przynajmniej nie będzie musiała dzielić i tak skromnego posiłku między siebie i chłopaka. Jest to więc jakieś pocieszenie, choć trzeba przyznać, że niewielkie. Wraz z odejściem Johsuy, Lily uświadamia sobie, jak bardzo samotna jest i jak strasznie uzależniła się od chłopaka. Codziennie modli się, by ten zmienił zdanie i do niej wrócił, zdaje sobie jednak sprawę, że to mało prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Tuż przed rozdaniem dyplomów, które miało zakończyć edukację dziewczyny, ta zostaje poproszona przez liczne rodzeństwo, by pojechała na Maui odwiedzić matkę. Wszyscy niezmiernie się o nią martwią. Odkąd wraz z ojcem, emerytowanym dziennikarzem, przeprowadziła się w ten malowniczy zakątek świata, nie układa się im najlepiej. George nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji, a i Allison nie radzi sobie najlepiej. Ich prywatna Itaka stała się dla obojga najgorszym rodzajem piekła. On męczy się nie mogąc robić tego, na co tak naprawdę ma ochotę, ona przeżywa katusze samotności związanej z oderwaniem od bliskich. Lily, choć nie ma na to za dużej ochoty, w połowie maja pakuje bagaż i wyrusza do rodziców, a w zasadzie do matki, bo ojciec postanawia w tym czasie odwiedzić swojego syna, kongresmena Andrew Quinna. Na Maui wychodzi na jaw kilka faktów z bieżącego życia Lilu, które zupełnie odmieniają jej dalszą przyszłość. Przede wszystkim okazuje się, że dziewczyna nie zaliczyła odpowiedniej ilości godzin zajęć, więc z automatu nie weszła do grona studentów, którzy w danym roku otrzymają dyplom. Do tego okazuje się, że spotkanie z matką, jak się można było spodziewać, przynosi więcej szkód niż pożytku. Ich wspólne relacje z dnia na dzień stają się coraz odleglejsze i mało przyjemne. Dlatego z ogromnym poczuciem ulgi dziewczyna przyjmuje rozmowę z nowojorskiej policji, która informuje ją o tajemniczym zaginięciu jej najlepszej przyjaciółki – Amy. Lily, choć tak naprawdę nie jest to potrzebne, postanawia odciąć się od toksycznej matki i niezwłocznie wrócić do Nowego Jorku. To właśnie w tym mieście toczy się akcja całej niemalże powieści i to właśnie tu niestrudzeni oficerowie NYPD poświęcą wiele, by tylko odnaleźć Amy. Czy im się to uda? Jak potoczy się akcja? Co oznaczają tajemnicze cyfry, które Lily nieustannie powtarza w swojej głowie? Gdzie jest Amy? Jaki związek ma jej zniknięcie z bratem Lily – Andrew? Dokąd doprowadzi czytelnika lektura Dziewczyny na Times Square? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie sięgnąć po tę powieść.

Jedno jest pewne – to nie była lekka i przyjemna lektura. Książki w żaden również sposób nie jestem  stanie zaliczyć do łatwych i czytanych w ekspresowym tempie. Nic z tych rzeczy. Dziewczynę… czyta się powoli, wręcz w ślimaczym tempie. Każdy rozdział jest tak naładowany emocjami i tak przeładowany informacjami, że jego zakończenie musi zostać okupione przerwą od lektury. Jak się jednak okazuje, takie przerwy na niewiele się zdają, bo… gdy już czytelnik pozwoli sobie na chwilę wytchnienia, to nie może zapomnieć o tym, o czym dopiero co przeczytał. I tak oto koło się zamyka, bo po książkę sięga się ponownie i to jak najszybciej.

Mi, jako czytelnikowi, najtrudniej było przebrnąć przez sam początek powieści i przyznam szczerze, że niewiele brakowało, bym rzuciła książką w ścianę i na tym zakończyła tę całą zabawę. Pierwsze strony czytało mi się strasznie mozolnie. Nie podobało mi się to co pisze i jak pisze autorka. Nie przypadł mi do gustu w pierwszych zdaniach poruszany temat. Delikatnie mówiąc nie zaprzyjaźniłam się z główną bohaterką. Jednak gdy tylko siadałam i zastanawiałam się, co powiedzieć o tej nieprzeczytanej do końca książce i jak wyjaśnić, że nie mogę jej kontynuować, miałam pustkę w głowie. Przeczytałam kilka recenzji, zobaczyłam same ochy i achy i zaatakowało mnie wrażenie, że zaś nie jestem taka jak reszta. Że to co czyta ogół nie przypada mi do gustu. Postanowiłam więc dać Dziewczynie na Times Square jeszcze jedną szansę. Powiedziałam sobie – przeczytaj pierwsze sto stron i wówczas zdecydujesz co dalej. I co było dalej? Dalej było kolejne, kolejne i kolejne sto stron. Bo książka mnie wciągnęła, pochłonęła, pożarła. I choć czytało się ją małymi kroczkami i trwało to bardzo długo, to nie mogłam sobie odpuścić i czytałam dalej. Choć głównej bohaterce działy się z każdą stroną coraz dziwniejsze i gorsze rzeczy, w które w normalnych warunkach po prostu bym nie uwierzyła, to… po prostu wierzyłam. Bo całość była napisana w taki sposób, że trudno było nie uwierzyć. Ostatnich kilka nocy z powodu Dziewczyny… zarwałam. Czytałam jeden rozdział, odkładałam książkę, myślałam – i brałam powieść z powrotem do ręki. Gdyby nie konieczność wyjścia rano do pracy pewnie czytałabym co noc do świtu. A gdy zakończyłam lekturę… odetchnęłam z ulgą i jednocześnie pokręciłam głową z niedowierzaniem - co też ludziom przychodzi do głowy?

Dziewczyna na Times Square jest jedną z najtrudniejszych powieści, jakie miałam okazję przeczytać. Porusza wątki, o których zwykle myśli się w kategoriach „przydarzy się innym, bo na pewno nie mi”. Walka Lily o własną przyszłość dogłębnie wzrusza czytelnika, zachowanie jej bliskich – bulwersuje. Całość to znakomity dramat psychologiczny z nutą, sama nie wiem, thrillera? Książka warta przeczytania, jeśli oczywiście można jej poświęcić więcej czasu niż normalnej lekturze. Polecam.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Świat Książki
Baza recenzji syndykatu ZwB

8 komentarzy:

  1. Mam dość dobre wspomnienia związane z pisarstwem P. Simons po trylogii o losach Tatiany i Aleksandra oraz po "Drodze do raju", którą to czytałam z nieukrywanym zdziwieniem. Trudno mi było uwierzyć, że autorka, która napisała "Jeźdźca miedzianego" jest w stanie tak drastycznie zmienić tematykę swoich powieści, co było widać szczególnie w "Drodze do raju". Jeśli chodzi o "Dziewczynę na Times Square" to muszę przyznać, że po przeczytaniu pierwszych 50 stron odłożyłam książkę na półkę. Nie porwała mnie, nie wzruszyła... Być może dam jej jeszcze szansę skoro rozkręca się dopiero później:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mnie początek nie przekonał, zachowanie bohaterki mnie irytowało, chciałam odłożyć książkę. Jednak zaparłam się i wytrwale czytałam, aż historia szalenie mnie wciągnęła. Postać Spencera bardzo mnie zaintrygowała. Książka mnie poruszyła, długo po przeczytaniu jeszcze ją przeżywałam.
    Póki co twóczość Simons uważam za rewelacyjną. "Dziewczyna..." jest świetna, a historia o Tatianie i Aleksandrze była niesamowita. Na półce mam "Drogę do raju", ale jakoś nie mogę się zabrać. Czytałam opinie, że to najgorsza powieść autorki, jakby to nie ona pisała i boję się rozczarowania.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja chyba w ogóle nie sięgnę po tę książeczkę. Jakoś to nie moje czytelnicze rewiry, nie przekonuje mnie takowa tematyka, no i ostatnio staram się sięgać po książki cięższego kalibru, choć wychodzi mi to różnie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam ją na półce, po angielsku, i powoli się do niej przymierzam... Paullinę lubię ze względu na Jeźdźca Miedzianego, całej zresztą trylogii...

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda, że jakaś smutna ta książka się wydaje. Czasami mam wrażenie, że otaczająca nas rzeczywistość jest już zbyt szara, aby jeszcze dołować się w czasie czytania :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawe co też ludzie mogą wymyślić...?!
    Niestety przez trudne początki szybko zniechęcam się do lektury. Zwykle w takim momencie nachodzą mnie myśli "a co jak do końca książki tak będzie??? - strata czasu???". Ale w przypadku tej książki pewnie bym przebrnęła, bo dwie inne książki autorki znajdują się w moim TOP i nie mam wcale na myśli trylogii.
    Nie wiem czy czytałaś "Czerwone liście" i "Jedenaście godzin"? Rewelacyjne!
    "Czerwone liście" to kryminał - próba wyjaśnienia śmierci młodej studentki, która przeleżała pod śniegiem kilka dni i nikt jej nie szukał. Natomiast "Jedenaście godzin" to w zasadzie nie wiem jaki gatunek - pewna ciężarna kobieta zostaje porwana z parkingu przy sklepie, w którym robiła zakupy... - pomysł na książkę bardzo oryginalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie czytałam nic Simmons poza tą książką... ale zdecydowanie muszę sięgnąć po wspomniane przez ciebie pozycje :) Zaciekawiłaś mnie

      Usuń
    2. Koniecznie! Niestety książki są bardzo trudne do zdobycia :(

      Usuń