„W poszukiwaniu szczęśliwego domu” Ewa Lenarczyk
wyd. Novae Res
rok: 2011
str. 320
Ocena: 2/6
Kocham happy endy, jak chyba każdy. Choć jestem pasjonatką kryminałów,
od czasu do czasu mam ochotę przeczytać dobrze napisany romans, z
przewidywalnym, ale wspaniałym zakończeniem. Zresztą, to właśnie romansami
zaczytywałam się przez trzy czwarte mojego czytelniczego życia i dopiero od
kilku lat moje spojrzenie na świat książki zupełnie się odmieniło. Przychodzą
jednak takie dni, szczególnie w tym chłodnym i deszczowym okresie jesiennym, że
nie chcę czytać o bólu i cierpieniu, nie chcę gimnastykować mojego umysłu
zastanawiając się nad rozwiązaniem jakiejś kryminalnej zagadki. Mam ochotę na
ciepłe bambosze, kocyk, gorącą czekoladę i równie ogrzewającą książkę. Wówczas
właśnie, a nie jak większość czytelników latem, sięgam po romanse. Tym razem
skusiłam się na książkę Ewy Lenarczyk zatytułowaną „W poszukiwaniu szczęśliwego
domu”. Zauroczyła mnie okładka. Bardzo dobrze wykonana, przyjemna w dotyku i
taka… ciepła. Właśnie taka, jakiej potrzebowałam w te nieprzyjemne i nielubiane
przeze mnie dni.
Na obwolucie książki przeczytać możemy, że jest to historia
współczesnego Kopciuszka. I w zasadzie tym stwierdzeniem zostałam „kupiona”. To
właśnie historia Kopciuszka jest moją ulubioną bajką. Oglądałam chyba każdą
możliwą ekranizację tej baśni i mam tu na myśli zarówno te tradycyjne jak i te
uwspółcześnione. Z rozmarzeniem myślałam więc o lekturze powieści pani
Lenarczyk.
Ewelina Jasińska, dwudziestoczteroletnia gdańszczanka, studentka
filologii angielskiej od lat odkładała każdy zarobiony grosz na podróż do
Stanów Zjednoczonych. Plan był przedni – zarobienie sporej gotówki i nauka
języka w praktyce, co miało ułatwić dziewczynie napisanie pracy magisterskiej.
Dzięki ciotce najlepszej przyjaciółki Barbary, po czwartym roku studiów jej
marzenia się ziszczają i dostaje zaproszenie za wielką wodę. Ewelina, skromna i
nieśmiała dziewczyna, przyjmuje pierwszą ofertę pracy, jaką otrzymuje i zaczyna
ciężkie życie na emigracji (na szczęście jedynie kilkumiesięcznej). Zupełnie
inaczej postępuje Barbara, której żadna praca nie potrafi zadowolić. Koniec
końców dziewczyna trafia do nocnego klubu, gdzie zostaje kelnerką i obsługuje
gości w przebraniu króliczka. Niemal natychmiast ściąga do pubu Ewelinę, która
skuszona obietnicą wysokich zarobków decyduje się porzucić pracę pomywaczki. Na
jednym z przyjęć, na które Ewelina zostaje wysłana w charakterze hostessy,
poznaje przystojnego, dobrze wychowanego, inteligentnego i najwyraźniej bardzo
bogatego mężczyznę – Filipa Oberstdorfa, który wprowadzi zamęt w jej,
dotychczas bardzo poukładane, życie. Kim jest Filip? Czy między nim i Eweliną
może dojść do czegoś więcej? Czy taki związek ma racje bytu? Szczególnie, jeśli
wziąć pod uwagę urodzenie mężczyzny? Czy świat i to zarówno Filipa jak i
Eweliny, jest przygotowany na ich związek? Tego, oraz o wiele, wiele więcej,
dowiecie się, jeśli sięgniecie po książkę autorstwa Ewy Lenarczyk „W
poszukiwaniu szczęśliwego domu”.
Powyższy opis stanowi jedynie ogólny zarys ogromu akcji, którą autorka
przedstawiła czytelnikowi w swojej najnowszej powieści. Znajomość Filipa i
Eweliny stanowi więc tylko preludium do dalszych perypetii dziewczyny, które
rozpisane zostały na niemal trzystu dwudziestu stronach książki. A w jej życiu…
wydarzy się naprawdę bardzo… bardzo dużo różnych rzeczy. Niektóre z nich, a
nawet ich większość przejść może wyobrażenia niejednego czytelnika. Jednak koniec
końców, jak to bywa w każdym prawdziwym romansie, wszystko zacznie zmierzać we
właściwym kierunku.
Przyznać muszę, że bardzo długo po skończeniu lektury nie mogłam zabrać
się za napisanie recenzji. Siedziałam i myślałam. Próbowałam sobie to wszystko
poukładać, wyciągnąć jakieś jasne przesłanie, złożyć fabułę w logiczną całość,
zrozumieć zamysł autorki. Niezupełnie mi się to udało, nie mogłam jednak już
dłużej zwlekać z wyrażeniem opinii na temat powieści „W poszukiwaniu
szczęśliwego domu”.
Za duży plus książki uznaje ogólny pomysł na to, co wydarzy się w życiu
bohaterki. Nie ma chyba na tym świecie dziewczyny, która choć przez chwilę nie
pragnęłaby spotkać księcia jak z bajki. Oczywiście spotkanie na swej drodze
prawdziwej miłości to już wygrana na loterii i można uznać, że skoro się kogoś
pokochało, to właśnie takiego przysłowiowego księcia. Ale jakby to było spotkać
takiego prawdziwego? Właśnie coś takiego przytrafia się Ewelinie. Spełnienie
marzeń. Moich. Twoich. Ale czy jej? Tego już niestety nie mogę być taka pewna.
Pod wpływem poznanych osób główna bohaterka ulega bardzo dużej metamorfozie,
zmienia się do tego stopnia, że czasem miałam problem z odnalezieniem w niej
postaci z pierwszych stron powieści. Czy człowiek może zmienić się tak z dnia
na dzień? A może przedstawiona nam bohaterka jest delikatnie mówiąc, płytka? To osądzić
będziecie musieli sami. Na drugi ogień idzie rozwinięcie fabuły. Sam pomysł
uznaje za dość dobry, choć jest on już nieco oklepany. Niestety realizacja
pozostawia wiele do życzenia. Dialogi są bardzo słabe, miejscami śmieszą, a
czasem przyprawiają czytelnika, a przynajmniej mnie, o niesmak. Niejednokrotnie
odkładałam książkę i bałam się po nią ponownie sięgnąć. Opisy niestety również
nie należą do najlepszych i częściej zniechęcają do ich czytania niż
przyciągają uwagę. Nie mogę również nie wspomnieć o scenach miłosnych, które
opisane zostały w sposób uwłaczający zarówno kobiecie jak i mężczyźnie. Mam tu
na myśli przede wszystkim te sceny, które mają miejsce w pierwszej części
powieści. To niestety nie wszystkie minusy opisywanej książki. Trudno doszukać
się w niej postaci, które odzwierciedlać by mogły prawdziwych ludzi. Absolutnie
z nikim nie potrafiłam się utożsamić. Wszyscy wydawali mi się równie płytcy i
niesympatyczni.
To wszystko to oczywiście moje i wyłącznie moje odczucia, których nie
mam zamiaru nikomu narzucać. Zapoznałam się z kilkoma recenzjami zamieszczonymi
w sieci i wiem, jak różne opinie wydawane są na temat książki Pani Lenarczyk.
To w sumie nawet dobrze, że opinie są tak różne, dzięki temu możliwa jest
burzliwa dyskusja, prowadząca do konkretnych wniosków.
Mnie, pomimo szczerych chęci i naprawdę wielkiego uwielbienia dla bajek
o Kopciuszku, powieść „W poszukiwaniu szczęśliwego domu” nie przypadła do
gustu. Choć nieustannie coś mnie od niej odrzucało przeczytałam ją jednak od
deski do deski. Zapytacie; „dlaczego”. I to jest właśnie najdziwniejsze, bo mimo
tych wszystkich minusów, książka wciąga. Czytelnik, choć się domyśla, chce
zobaczyć co będzie dalej. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam się dowiedzieć
się, co jeszcze autorka nam zaserwuje i jak wobec nowych przeszkód zachowa się
Ewelina. I tak właśnie, każdą kolejną stronę czytałam w coraz większym szoku.
Nie jestem w stanie, z czystym sumieniem, polecić Wam lektury tej
książki. Nie mogę Was również zniechęcić. Sami musicie podjąć decyzję, czy
chcecie dowiedzieć się, co przygotowała autorka dla swojej bohaterki i w jaki
sposób to opisała. Jeśli mam być szczera, to nawet liczę na to, że sięgniecie
po tę książkę, bo chciałabym poznać więcej opinii na jej temat. Może tkwię w
błędzie? Może nie dojrzałam czegoś, co było oczywiste i co sprawiało, że
książka ta była jednak wyjątkowa? Jeśli tak to proszę, powiedzcie mi o tym, bo naprawdę trudno mi było wystawić tak negatywną opinię :(.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res, za co dziękuję.
Książka dobra do kotleta lub pod kotleta niedzielnego....do kompletu "taniec z gwiazdami" i heja...
OdpowiedzUsuńMam dziwne wrażenie, że wydaje się już wszystko, cokolwiek człowiek nabazgrze na kolanie. Przykre. Wydawnictwa nie potrafią odmówić z uwagi na miękkie serca? Czy to pogoń za zyskiem? Powinien być jakiś odsiew, bo dziś każdy może się nazwać literatem...
OdpowiedzUsuńPowieści nie czytałam, nie piję konkretnie do tej autorki.
Sorry, skoro nie czytałam, czemu Pani krytykuje?
UsuńA ja mimo wszystko jak będzie okazja to przeczytam :)
OdpowiedzUsuńCóż, nie czytałam, nie mogę nic powiedzieć. Sama czasami lubię przeczytać romans. Pochwaliłabym autorkę choćby za to, że nie wysłała swojej studentki w poszukiwaniu szczęścia na wieś lub do jakiegoś pensjonatu. To teraz takie modne. I oklepane.
OdpowiedzUsuńTak to już bywa z Kopciuszkami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie.
Muszę przyznać, że do autorki uprzedziłam się dzięki "Naszej klasie" i głównie dlatego nie ciągnęło mnie do tego, by wziąć w swoje ręce powyższy tytuł. Z początku sądziłam, że być może wpłynął na to fakt, iż jestem jeszcze za młoda, by zrozumieć wiele kwestii, jednak po Twojej recenzji utwierdziłam się w przekonaniu, że być może dzieła tej pisarki nie są dla mnie i tyle.
OdpowiedzUsuńA ja ją przeczytam ;) Od początku mam na nią chrapkę ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Usuń