21 października 2011

Nie z tej bajki… („W poszukiwaniu szczęśliwego domu” Ewa Lenarczyk)


„W poszukiwaniu szczęśliwego domu” Ewa Lenarczyk
wyd. Novae Res
rok: 2011
str. 320
Ocena: 2/6



Kocham happy endy, jak chyba każdy. Choć jestem pasjonatką kryminałów, od czasu do czasu mam ochotę przeczytać dobrze napisany romans, z przewidywalnym, ale wspaniałym zakończeniem. Zresztą, to właśnie romansami zaczytywałam się przez trzy czwarte mojego czytelniczego życia i dopiero od kilku lat moje spojrzenie na świat książki zupełnie się odmieniło. Przychodzą jednak takie dni, szczególnie w tym chłodnym i deszczowym okresie jesiennym, że nie chcę czytać o bólu i cierpieniu, nie chcę gimnastykować mojego umysłu zastanawiając się nad rozwiązaniem jakiejś kryminalnej zagadki. Mam ochotę na ciepłe bambosze, kocyk, gorącą czekoladę i równie ogrzewającą książkę. Wówczas właśnie, a nie jak większość czytelników latem, sięgam po romanse. Tym razem skusiłam się na książkę Ewy Lenarczyk zatytułowaną „W poszukiwaniu szczęśliwego domu”. Zauroczyła mnie okładka. Bardzo dobrze wykonana, przyjemna w dotyku i taka… ciepła. Właśnie taka, jakiej potrzebowałam w te nieprzyjemne i nielubiane przeze mnie dni.

Na obwolucie książki przeczytać możemy, że jest to historia współczesnego Kopciuszka. I w zasadzie tym stwierdzeniem zostałam „kupiona”. To właśnie historia Kopciuszka jest moją ulubioną bajką. Oglądałam chyba każdą możliwą ekranizację tej baśni i mam tu na myśli zarówno te tradycyjne jak i te uwspółcześnione. Z rozmarzeniem myślałam więc o lekturze powieści pani Lenarczyk.

Ewelina Jasińska, dwudziestoczteroletnia gdańszczanka, studentka filologii angielskiej od lat odkładała każdy zarobiony grosz na podróż do Stanów Zjednoczonych. Plan był przedni – zarobienie sporej gotówki i nauka języka w praktyce, co miało ułatwić dziewczynie napisanie pracy magisterskiej. Dzięki ciotce najlepszej przyjaciółki Barbary, po czwartym roku studiów jej marzenia się ziszczają i dostaje zaproszenie za wielką wodę. Ewelina, skromna i nieśmiała dziewczyna, przyjmuje pierwszą ofertę pracy, jaką otrzymuje i zaczyna ciężkie życie na emigracji (na szczęście jedynie kilkumiesięcznej). Zupełnie inaczej postępuje Barbara, której żadna praca nie potrafi zadowolić. Koniec końców dziewczyna trafia do nocnego klubu, gdzie zostaje kelnerką i obsługuje gości w przebraniu króliczka. Niemal natychmiast ściąga do pubu Ewelinę, która skuszona obietnicą wysokich zarobków decyduje się porzucić pracę pomywaczki. Na jednym z przyjęć, na które Ewelina zostaje wysłana w charakterze hostessy, poznaje przystojnego, dobrze wychowanego, inteligentnego i najwyraźniej bardzo bogatego mężczyznę – Filipa Oberstdorfa, który wprowadzi zamęt w jej, dotychczas bardzo poukładane, życie. Kim jest Filip? Czy między nim i Eweliną może dojść do czegoś więcej? Czy taki związek ma racje bytu? Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę urodzenie mężczyzny? Czy świat i to zarówno Filipa jak i Eweliny, jest przygotowany na ich związek? Tego, oraz o wiele, wiele więcej, dowiecie się, jeśli sięgniecie po książkę autorstwa Ewy Lenarczyk „W poszukiwaniu szczęśliwego domu”.

Powyższy opis stanowi jedynie ogólny zarys ogromu akcji, którą autorka przedstawiła czytelnikowi w swojej najnowszej powieści. Znajomość Filipa i Eweliny stanowi więc tylko preludium do dalszych perypetii dziewczyny, które rozpisane zostały na niemal trzystu dwudziestu stronach książki. A w jej życiu… wydarzy się naprawdę bardzo… bardzo dużo różnych rzeczy. Niektóre z nich, a nawet ich większość przejść może wyobrażenia niejednego czytelnika. Jednak koniec końców, jak to bywa w każdym prawdziwym romansie, wszystko zacznie zmierzać we właściwym kierunku.

Przyznać muszę, że bardzo długo po skończeniu lektury nie mogłam zabrać się za napisanie recenzji. Siedziałam i myślałam. Próbowałam sobie to wszystko poukładać, wyciągnąć jakieś jasne przesłanie, złożyć fabułę w logiczną całość, zrozumieć zamysł autorki. Niezupełnie mi się to udało, nie mogłam jednak już dłużej zwlekać z wyrażeniem opinii na temat powieści „W poszukiwaniu szczęśliwego domu”.

Za duży plus książki uznaje ogólny pomysł na to, co wydarzy się w życiu bohaterki. Nie ma chyba na tym świecie dziewczyny, która choć przez chwilę nie pragnęłaby spotkać księcia jak z bajki. Oczywiście spotkanie na swej drodze prawdziwej miłości to już wygrana na loterii i można uznać, że skoro się kogoś pokochało, to właśnie takiego przysłowiowego księcia. Ale jakby to było spotkać takiego prawdziwego? Właśnie coś takiego przytrafia się Ewelinie. Spełnienie marzeń. Moich. Twoich. Ale czy jej? Tego już niestety nie mogę być taka pewna. Pod wpływem poznanych osób główna bohaterka ulega bardzo dużej metamorfozie, zmienia się do tego stopnia, że czasem miałam problem z odnalezieniem w niej postaci z pierwszych stron powieści. Czy człowiek może zmienić się tak z dnia na dzień? A może przedstawiona nam bohaterka jest delikatnie mówiąc, płytka? To osądzić będziecie musieli sami. Na drugi ogień idzie rozwinięcie fabuły. Sam pomysł uznaje za dość dobry, choć jest on już nieco oklepany. Niestety realizacja pozostawia wiele do życzenia. Dialogi są bardzo słabe, miejscami śmieszą, a czasem przyprawiają czytelnika, a przynajmniej mnie, o niesmak. Niejednokrotnie odkładałam książkę i bałam się po nią ponownie sięgnąć. Opisy niestety również nie należą do najlepszych i częściej zniechęcają do ich czytania niż przyciągają uwagę. Nie mogę również nie wspomnieć o scenach miłosnych, które opisane zostały w sposób uwłaczający zarówno kobiecie jak i mężczyźnie. Mam tu na myśli przede wszystkim te sceny, które mają miejsce w pierwszej części powieści. To niestety nie wszystkie minusy opisywanej książki. Trudno doszukać się w niej postaci, które odzwierciedlać by mogły prawdziwych ludzi. Absolutnie z nikim nie potrafiłam się utożsamić. Wszyscy wydawali mi się równie płytcy i niesympatyczni.

To wszystko to oczywiście moje i wyłącznie moje odczucia, których nie mam zamiaru nikomu narzucać. Zapoznałam się z kilkoma recenzjami zamieszczonymi w sieci i wiem, jak różne opinie wydawane są na temat książki Pani Lenarczyk. To w sumie nawet dobrze, że opinie są tak różne, dzięki temu możliwa jest burzliwa dyskusja, prowadząca do konkretnych wniosków.

Mnie, pomimo szczerych chęci i naprawdę wielkiego uwielbienia dla bajek o Kopciuszku, powieść „W poszukiwaniu szczęśliwego domu” nie przypadła do gustu. Choć nieustannie coś mnie od niej odrzucało przeczytałam ją jednak od deski do deski. Zapytacie; „dlaczego”. I to jest właśnie najdziwniejsze, bo mimo tych wszystkich minusów, książka wciąga. Czytelnik, choć się domyśla, chce zobaczyć co będzie dalej. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam się dowiedzieć się, co jeszcze autorka nam zaserwuje i jak wobec nowych przeszkód zachowa się Ewelina. I tak właśnie, każdą kolejną stronę czytałam w coraz większym szoku.

Nie jestem w stanie, z czystym sumieniem, polecić Wam lektury tej książki. Nie mogę Was również zniechęcić. Sami musicie podjąć decyzję, czy chcecie dowiedzieć się, co przygotowała autorka dla swojej bohaterki i w jaki sposób to opisała. Jeśli mam być szczera, to nawet liczę na to, że sięgniecie po tę książkę, bo chciałabym poznać więcej opinii na jej temat. Może tkwię w błędzie? Może nie dojrzałam czegoś, co było oczywiste i co sprawiało, że książka ta była jednak wyjątkowa? Jeśli tak to proszę, powiedzcie mi o tym, bo naprawdę trudno mi było wystawić tak negatywną opinię :(.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res, za co dziękuję.

9 komentarzy:

  1. Książka dobra do kotleta lub pod kotleta niedzielnego....do kompletu "taniec z gwiazdami" i heja...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam dziwne wrażenie, że wydaje się już wszystko, cokolwiek człowiek nabazgrze na kolanie. Przykre. Wydawnictwa nie potrafią odmówić z uwagi na miękkie serca? Czy to pogoń za zyskiem? Powinien być jakiś odsiew, bo dziś każdy może się nazwać literatem...
    Powieści nie czytałam, nie piję konkretnie do tej autorki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry, skoro nie czytałam, czemu Pani krytykuje?

      Usuń
  3. A ja mimo wszystko jak będzie okazja to przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, nie czytałam, nie mogę nic powiedzieć. Sama czasami lubię przeczytać romans. Pochwaliłabym autorkę choćby za to, że nie wysłała swojej studentki w poszukiwaniu szczęścia na wieś lub do jakiegoś pensjonatu. To teraz takie modne. I oklepane.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak to już bywa z Kopciuszkami.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę przyznać, że do autorki uprzedziłam się dzięki "Naszej klasie" i głównie dlatego nie ciągnęło mnie do tego, by wziąć w swoje ręce powyższy tytuł. Z początku sądziłam, że być może wpłynął na to fakt, iż jestem jeszcze za młoda, by zrozumieć wiele kwestii, jednak po Twojej recenzji utwierdziłam się w przekonaniu, że być może dzieła tej pisarki nie są dla mnie i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja ją przeczytam ;) Od początku mam na nią chrapkę ;)

    OdpowiedzUsuń