6 czerwca 2011

Mały powrót do Zamkniętych ogrodów

Znalazła się osoba, która nie zdążyła wrzucić swej odpowiedzi w Konkursowie. Co więcej, rozpisała się tak bardzo, iż blogger odmówił współpracy. Już za późno by wziąć udział w konkursie, ale chciałam się z Wami podzielić otrzymaną odpowiedzią :) Zamieszczam ją poniżej i czekam na Wasze reakcje :)


Choć konkurs zamknięty...zamieszczę swój ogród zamknięty.
Zamknięty...prywatny...choć czasami otwarty...
Chroni go metalowy płot przy którym wije się wiciokrzew...u dołu plącze się bluszcz który czasami ściska za mocno...gdy przekroczyć bramę, poprowadzi Cię kamień rzeczny...raz położony staranie...a raz chaotycznie nieładnie, pomiędzy kamieniami kryje się piasek, utwierdza mozaikę w całości...Na północ stoi dąb, ma jakieś 29 lat...nie tak duży jak w Kochanowicach z tabliczką "najstarszy" lecz doświadczenie już wielkie zdobył, słyszał o rzeczach tak wesołych jak i smutnych... dzieciństwem zabarwionym...do dziś ma ślad na korze, po tym jak zaparkowałam z hukiem rowerem...pewnie do dziś przy burzy to odczuwa...a można było nie pić alkoholu...dąb rozpościera ręce grubymi gałęziami...nie raz podpalałam na niej papieroska z przyjaciółką lepszą ode mnie:)
W tamtych czasach namaściłam drzewo zaufaniem, to przy nim pierwszy raz Adaś złożył na mych ustach pocałunek...inicjały zostały...a drzewo rośnie dalej...wiosną wokół dębu rosną niezapominajki...dobrze im w cieniu niech mają.
Na zachód dróżka już ziemista...wąska i kręta wzdłuż kiwają się paprotki...budzą we mnie każde wspomnienie z wypraw licealnych w góry...ach się działo, nie raz płakało...po 3 dniach szybko zapominałam o nietrwałym zauroczeniu...rzemyk konieczne na ręku zawieszony...mijając paproć odsłania się słoneczna polana...własnymi rękoma sadziłam na niej tulipany...będąc w 6 m-c ciąży, aby na wiosnę me poczęte dziecię przywitały...co rok przypominają mi o tym małym cudzie który na zawsze wpisał się w życie ogrodu...za łąką stoją klony...nie raz służą do wieszania hamaka...z którego opuszczają się leniwie frędzle...ukojenie i spokój liście oddają jak że wdzięczne drzewo natura nam dała...
kierując się w stronę zachodu...pachnie jaśminem...a piwonie dopełniają się w kompozycję zapachu...jakże romantyczną i różową...tam marzyć się chce, siadając na gipsowej ławeczce przy której stoi Wenus z Milo, bez jednej ręki...stoi dumna i cicha...czegoś mi wtedy brakuje..faktycznie zdjęć z podróży w Paryżu...miasta zakochanych...nie bez powodu brakuje puzzla do układanki...
gdy myśli poskładam w całość kroczę do głębszej części ogrodu...wypełnionym kaskadami...mizernie ustawionych wokół donicami ceglastego koloru z kaktusami...na samą myśl powracają wspomnienia z pierwszych dni samodzielności, braku wody w ustach...i piaskiem w oczach...niechętnie wybieram się w tę stronę choć Pan projektant zachował go w swych planach...Prędko biegnę na południe ogrodu by odetchnąć po  kaktusie który zostawił mi kolec na wieki....W słonecznej scenerii rozpościera się w magnoliach budowlana gipsowa, niewielka...z kolumnami rzymskimi i w środku z ławeczką na której leżą białe dziergane Koniakowskie koronki...leżę i popijam sok z malin...które swym krzewem jak " W malinowym chruśniaku" Leśmiana kryją me namiętne tajemnice...ale tak leżąc patrzę na sklepienie które nie przypomina pergoli...raczej świątynie...w której szukam ducha...swojego...
oddalam się upojona promieniem słońca...a skóra pachnie maliną...poprawiam spódniczkę...by nikt się nie zorientował...dlaczego mam krople potu na skroni... idę po trawie...soczystej po porannej rosie, którą mierzwi lekki wiatr...słowiki dotrzymują mi rytmu....bo coś w oddali słyszę...tak to Jose Feliciano - Che Sera...w latach 70 hitem rodziców...nie raz przypływają wspomnienia o mamie gdy dźwięk dotrze do uszu...biegnę w jej stronę by uściskać mamę....tą ukochaną...na własność...bezwarunkowo ubóstwianą....lecz napotykam marmurową tabliczkę Ś.P tłumacząc ' śpij spokojnie"...i znów kolec uciska...jakże mocno...żaden chirurg go nie wyciągnie...
By uciec od bólu rwę się w ramiona rododendrona on wie co to za mało słońca za dużo deszczu...różowe kwiaty na chwilę czyszczą mi pamięć i dalej biegnę po ścieżce kamiennej...ku huśtawce gdzie buja się moja róża...piękna dziecina ze skazą w oku...uśmiecha się i woła mamo...to mój najpiękniejszy kwiat w ogrodzie..i nie zważam że czasem swe kolce mi okaże...pielęgnuję ją starannie...chronię przed światem...i trzymam w ogrodzie...
Nie pytaj gdzie ten ogród....nie ma go na mapie.
Fidelia

14 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się ta odpowiedź...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowo...pozdrawiam ( Fidelia )

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wielkim wrażeniem tego teksu... co tu dużo pisać, po prostu jest cudowny ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie dałam rady go przeczytać do końca, niestety mój astygmatyzm nie daje rady białym literom na przebijającym spod spodu tle. Ale to, co mi się udało bez klującego bólu gałek doczytać, bardzo mi się podobało

    OdpowiedzUsuń
  5. i znowu bez obrazków ... ach .... a było by 10 a tak co najwyżej 9,5 :)

    OdpowiedzUsuń
  6. widzę że tekst koleżanki przypadł Wam do gustu bardziej niż moja pisaninia :P

    OdpowiedzUsuń
  7. łe tylko jeden obrazek ... :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tekst cudowny, ale niestety sposób w jaki został napisany od razu odrzuca. Ile tych wielokropków...

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejku... Aż się rozmarzyłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Trzeba choć trochę znać Fidelię, by zrozumieć o czym pisze. Kropki tu mają swoją moc.
    Cudownie napisane Fidelio - wzruszyłam się!

    OdpowiedzUsuń