„Uciekinierka” Iny Lorentz
wyd. Sonia Draga
rok: 2011
str. 472
Ocena: 4/6
Wbrew temu, co można by pomyśleć na pierwszy rzut oka, Iny Lorentz nie
jest tą osobą, za którą się podaje. Jak to, ktoś mógłby zapytać. Ano tak, bo
choć Iny Lorentz jest rzeczywistą osobą, to wpis na okładce „jej” książek jest
jedynie pseudonimem artystycznym. Powieści opatrzone tym imieniem i nazwiskiem,
od kilku lat świetnie sprzedające się na rynku niemieckim, tak naprawdę tworzone
są przez parę pisarzy: Elmara Marona i wspomnianą wyżej Iny Lorentz. Nie często
zdarza mi się czytywać książki napisane przez więcej niż jedną osobę, a już
wyjątkową rzadkością w moim wykonaniu jest sięganie po powieści niemieckie.
Czemu? W sumie jakoś zawsze mi się wydawało, że jak książkę napisał Niemiec to
będzie ona ciężka i niestrawna. Po Uciekinierkę
sięgnęłam jednak bez wiedzy na temat pochodzenia autorów i przyznam, że pewnie
dzięki temu wykazałam się bezstronnością. Bo książka… bynajmniej nie była
toporna.
Otylii Willinger, córce Eckhardta, jednego z najważniejszych kupców w
Tremmlingen, nigdy w życiu niczego nie brakowało. Kochający ojciec od zawsze ją
rozpieszczał i pozwalał jej na swobodne wyrażanie własnego zdania. Wszystko
zaczyna się zmieniać, gdy ojciec Tilli podupada na zdrowiu. Dziewczyna skupia
się na opiece nad rodzicem i za wszelką cenę pragnie spełnić jego każde
życzenie. A największym pragnieniem Eckhardta, zaraz po tym, by jego córka
poślubiła Damiana Lauksa, syna jego najlepszego przyjaciela, jest wyruszenie na
pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Wiele lat wcześniej Willinger złożył
śluby zobowiązujące go do odwiedzenia Hiszpanii i grobu świętego Jakuba. Teraz,
czując że zbliża się kres jego ziemskiej wędrówki, pragnie wyzdrowieć i
dopełnić złożonego przyrzeczenia, czuje jednak, że może mu się nie udać.
Postanawia więc zobligować do pielgrzymki swego syna – Otfrieda. Okazuje się
jednak, że jego potomek ma zamiar mu się przeciwstawić i to w dość brutalny
sposób. Koniec końców Tilli zostaje sierotą, a jej brat postanawia wydać ją za
największego wroga swego ojca – Wita Gurtlera. Na tym oczywiście tragiczne
wydarzenia w życiu Otylii się nie kończą. Czy uda się jej wrócić do czasów, gdy
nie musiała bać się następnego dnia? Czy w swoim życiu zazna jeszcze choć
odrobinę miłości? Czy ostatnie życzenie jej ojca zostanie spełnione? A jeśli
tak, to kto uda się do dalekiej Hiszpanii? Na te, i nie tylko na te pytania,
odpowiedź znajdziecie podczas pasjonującej, czasem wzruszającej, a miejscami
nawet przerażającej lektury Uciekinierki
autorstwa Iny Lorentz.
Czy książka mi się podobała? Chyba mogę powiedzieć, że tak, choć nie
była to łatwa lektura. Cała historia osadzona została w zamierzchłych czasach,
gdy kobiety nie miały za wiele do powiedzenia. Liczyli się jedynie mężczyźni i
to oni mieli pierwsze i ostatnie słowo. O tym, z kim kobieta spędzi resztę
życia decydowała rodzina i wielkość posagu, jaki dla niej uzbierano. Wiek,
aparycja, inteligencja… były to jedynie poboczne przymioty, które mogły, ale
wcale nie musiały, mieć wpływ na decyzję mężczyzny o ożenku. W książce zirytowała
mnie początkowa uległość dziewczyny wobec brata i decyzji, które podejmował w
jej imieniu. Denerwowało mnie również, gdy z kamienną twarzą Tilli pozwalała,
by ją upokarzano i poniżano. Byłam jednak pełna podziwu, gdy w końcu
postanowiła postawić na swoim i wyruszyć przed siebie, gdzie oczy poniosą, albo
raczej, gdzie serce wskaże. Jej dalsze perypetie, rozpisane w kilku częściach,
w kilkudziesięciu rozdziałach, na kilkuset stronach, są bardzo pasjonujące,
choć nie zawsze opisane tak, jakbym ja to widziała.
Czy było warto poświęcić kilka dni, by zapoznać się z lekturą
najnowszej, wydanej w Polsce, powieści Iny Lorentz? Wydaje mi się, że tak. Choć
nieczęsto czytuję powieści historyczne, to muszę przyznać, że ta bardzo mnie
zaintrygowała. Do tego, jak wspomniałam na wstępie, miałam okazję przekonać
się, że literatura germańska wcale nie jest taka zła, jakby mogło się wydawać.
Język, jakim posługują się autorzy książki niczym do siebie nie zraża. Jedyne
„ale”, jakie mogę mieć do zakończonej właśnie lektury jest takie, że sporo
dialogów znajdowało się w tekście, za czym nie przepadam. Więcej zarzucić
powieści nie mogę. Napisana została w sposób ciekawy i przemyślany. Historia
jest wciągająca i niepozwala czytelnikowi się od siebie oderwać. Polecam.
Za książkę dziękuję Portalowi Duże Ka i Wydawnictwu Sonia Draga
Jakiś czas temu miałam okazję przeczytać inną powieść tej autorki (tych autorów) "Płomienna narzeczona", i muszę przyznać, że zawiodłam sie srodze. Może to dlatego, że nie lubię powieści osadzonych w aż tak odległych realiach czasowych. Znudziłam się krótko mówiąc. Główna bohaterka mnie irytowała niezmiernie, a jedynym plusem było realistyczne tło historyczne, czyli okrucieństwa Wojny Trzydziestoletniej.
OdpowiedzUsuńTeż rzadko podczytuje powieści historyczne, ale nie mówię im nie. Książka Iny Lorentz wydaje się być dosyć trudna w odbiorze, ale to może takie moje mylne wyobrażenie.
OdpowiedzUsuńSwoją droga interesuje mnie tematyka i nieraz zastanawiam się, że nie tylko w czasach zmierzłych, ale również i teraz też widoczna jest uległość niektórych kobiet wobec mężczyzn.Wszystko chyba w dużej mierze zależy od charakteru człowieka i jego psychicznej siły.
W każdym razie jak tylko gdzieś przypadkowo spotkam „Uciekinierkę'', to choćby z czystej ciekawości przeczytam.
Ps. Dawno nie byłam u ciebie a tu jaka piękna zmiana bloga? Zdecydowanie na lepsze ;-)
Pozdrawiam serdecznie.
Całkiem interesująco się zapowiada. Osobiście do niemieckich autorów nic nie mam, wręcz za nimi przepadam (podobały mi się książki pań Funke i Gier - obydwie Niemki :))
OdpowiedzUsuń