„Ja, anielica” Katarzyna Berenika Miszczuk
wyd. W.A.B.
rok: 2011
str. 384
Ocena: 4/6
Jak dziś pamiętam czas, kiedy zapoznawałam się z powieścią Ja, diablica. Była zima, padał bielutki,
puszysty śnieg, wokół mnie panowała cisza. To musiała być sobota, bo pamiętam,
że z pracy odebrał mnie mąż i było jasno. Wtedy zaczęłam ją czytać. Wówczas
zatonęłam w tej magii. Wyraźnie też pamiętam, w jakich warunkach kończyłam
lekturę. Było ciemno, mroźno i sennie. Wysiadłam z autobusu i pomyślałam… że to
naprawdę dobra książka, ale… No właśnie. Podczas drogi do domu próbowałam dojść
do tego, co mi w niej nie grało. Był super pomysł, z którym dotychczas się nie
spotkałam. Były interesujące postaci, o których aż chciało się czytać. Były
wydarzenia, które chciało się przeżyć. Ale… Po dłuższej analizie zrozumiałam w
końcu, co zgrzytało. Przede wszystkim kulały dialogi, pasujące bardziej do
grupy dzieciaków niż dojrzałych ludzi. Kiedy już to do mnie dotarło, zrozumiałam,
że cała książka została napisana w ten, dość infantylny, sposób. To
stwierdzenie nie przekreśliło jednak lektury. Wciąż uważałam, że była wyjątkowa
i często wspominałam opisane w niej perypetie. Uśmiechałam się sama do siebie
na myśl o bohaterach i liczyłam, że autorka nie zostawi tego tematu i będę
miała okazję przeczytać kontynuację powieści. No i nie zawiodłam się. Kilka
tygodni temu do księgarń trafiła kontynuacja przygód niezwykłej warszawianki –
Wiktorii i jej przyjaciół. Ja, anielica,
bo o tej powieści mowa, zagościła i u mnie i w pierwszej nadarzającej się
chwili po nią sięgnęłam. Jak się skończyło moje zetknięcie z książką Pani
Miszczuk? O tym przekonacie się poniżej.
Czy zapamiętam okoliczności, w jakich czytałam Anielicę? Z tym może być nieco większy problem. Nic ciekawego się
nie wydarzyło. Jesień, zza chmur wyglądało nieco poszarzałe słoneczko, a ja
siedziałam w salonie na kanapie. Pod ukochanym cieplutkim kocem. Czyli
okoliczności jak w przypadku 90 procent czytanych przeze mnie książek. Może
więc sama książka wryje mi się w pamięć? Cóż… tego akurat mogę być pewna.
Niestety niekoniecznie z powodu zachwytu nad nią.
Wiktoria Biankowska, po dość burzliwych wydarzeniach z powieści Ja, diablica wróciła na Ziemię.
Przywrócono ją do żywych, wymazano pamięć i pozwolono podjąć kilka, jakby się mogło
wydawać, właściwych decyzji. W cztery miesiące po zdarzeniach mających miejsce
w poprzedniej części serii znowu spotykamy się z piękną warszawską studentką.
Jest wiosna, ale aura zupełnie nie wiosenna. Pada śnieg, na ulicach ślizgawica,
a Wiki musi rozliczyć się z fiskusem. Ciarki mnie przechodzą na samo
wspomnienie. Jak się okazuje, Wiktoria nie mogłaby być jednak szczęśliwsza.
Związała się z ukochanym Piotrusiem, do którego tak tęskniła będąc diablicą.
Życie nie mogłoby być piękniejsze, tylko… Właśnie, w takich momentach ludzkiej
egzystencji zawsze pojawia się jakieś „ale”. W życiu Wiki tym „ale” okazuje się
być koleżanka ze studiów, która ewidentnie smali cholewki do wybranka serca
naszej bohaterki. Pewnego dnia Wiktoria postanawia zerwać się z zajęć, by
spędzić więcej czasu sam na sam z ukochanym. W drodze do niego spotyka uroczego
nieznajomego, który częstuje ją jabłkiem. I to właśnie ten jeden owoc sprowadza
do życia Wiki niesamowity, wydawać by się mogło zapomniany, chaos. Jak poradzi
sobie z nim dziewczyna? Czy będzie musiała sama stawić czoła przeszłości? Czy
los okaże się łaskawy i wyciągnie do niej pomocną dłoń? Czy i tym razem pomysły
bohaterki sprawią, że świat stanie na głowie? Czy znajdą się ramiona, w których
nasza bohaterka poczuje się bezpiecznie? By się o tym przekonać, powinniście
zapoznać się z najnowszą książką Katarzyny Bereniki Miszczuk, zatytułowaną Ja, anielica.
To tyle tytułem wstępu, a jak moje wrażenia? No niestety, książka nie
wywołała we mnie wniebowzięcia. Nie sprawiła również zepchnięcia do czeluści
piekielnych, więc nie ma tragedii. Nie mogę jednak powiedzieć, bym była
zachwycona. Ja, anielica w porównaniu
z Ja, diablicą wypada raczej
nieciekawie. Świeżości i niezwykłości, które sprawiły, że pierwsza część serii
tak zapadła mi w pamięci, niestety w Anielicy
zabrakło. Przez całą niemal powieść miałam wrażenie, jakby autorce zabrakło
iskry bożej by napisać równie dobrą powieść, co poprzednio. Akcja posuwała się
do przodu, przedstawiano nowych bohaterów, przypominano starych i… nic. Zero
magii. Coś nie zagrało. Przynajmniej według mnie. Pierwsza, zdecydowanie
większa część powieści nie wnosiła do akcji nic nowego. Druga połowa książki
poświęcona została rozwojowi akcji. Było już jednak według mnie nieco za późno
na ten rozwój, a i całe jego przeprowadzenie nie przekonało mnie do siebie. Bohaterowie,
którym kibicowałam w części pierwszej nie wykazali się żadną pomysłowością,
przez co nie mieli szans na odmianę swej egzystencji. Wiktoria nie nauczyła się
niczego na własnych błędach i w Anielicy,
mimo tak bogatych doświadczeń, postępowała tak samo głupiutko, a może nawet
głupiej, niż w Diablicy. Może takie
było założenie. Może taką bohaterkę mieliśmy właśnie otrzymać. Mnie ona jednak
nie przekonała do siebie. I tak, jak po lekturze Ja, diablicy chciałam wcielić się w życie Wiki i zobaczyć, jak to
jest zostać pomocnicą Lucka, to tak po lekturze Ja, anielicy już takiej chęci nie mam. Może za dużo wymagałam od
tej książki? Może faktycznie nie powinnam liczyć na to, że dziewczyna po
czterech miesiącach, które minęły od wydarzeń opisanych w poprzedniej książce,
okaże się dojrzalsza. Tym bardziej, że przez ten czas nie miała dostępu do
własnych wspomnień. Wydaje mi się jednak, że po tym, jak odzyskała pamięć, powinna
być dwa razy ostrożniejsza podczas podejmowania jakichkolwiek decyzji. Tak
przynajmniej powinna postąpić bohaterka, którą chciałabym zostać. Wiktoria tak
jednak nie postępowała. Głupiutka, niezdecydowana Wiki. Tak bym ją mogła
określić. Czy ktoś chciałby się wcielić w taką postać? Ja niestety nie.
To wszystko nie oznacza jednak, że książka była beznadziejna. Bo nie
była. Przypuszczam, że gdybym nie znała poprzedniej części, dużo lepiej
oceniałabym Ja, anielicę. Niestety ją
znam i w tym porównaniu część druga wypada bardzo nieciekawie. Dodatkowo,
gdybym z tą serią miała do czynienia po raz pierwszy, chyba niezupełnie
połapałabym się we wszystkim. Bo niestety książka nie została napisana w taki
sposób, by można było ją czytać, jako osobne dzieło. Przynajmniej według mnie.
Znane postaci opisane zostały pobieżnie albo wcale. Identycznie się ma sprawa
miejsc, które Wiktoria odwiedza. Już nie czarują i nie pociągają. Większości
nie byłam sobie w stanie nawet wyobrazić. No i kulejące dialogi. Kwestia, która
zaburzała mi część pierwszą serii powróciła i tym razem. Czasem odnosiłam
wrażenie, że rozmawiają ze sobą dzieci, a nie dorośli, czasem kilkutysięcznoletni
bohaterowie. To oczywiście tylko i wyłącznie moja opinia. I nie mogę
powiedzieć, że książka mi się nie podobała, bo gdyby tak było po prostu
odłożyłabym ja na półkę. Zawiodłam się jednak mocno, bo po Ja, diablicy miałam w pamięci niemal same pozytywne odczucia. Ogólnie
wystawiam Anielicy mocną trójkę z plusem, albo słabiutką czwórkę… Czy do niej
kiedyś wrócę? Sama nie wiem. Czy sięgnę po trzecią część serii? Raczej tak. Bo
wciąż wierzę, że cała historia może skończyć się tak, jakbym ja to widziała. Może
właśnie przez to, że bohaterka nie postępowała tak, jak ja bym tego chciała,
tak się zawiodłam? Całkiem możliwe. Nie zniechęcam nikogo do lektury. Tę
książkę trzeba przeczytać i wyrobić sobie o niej własne zdanie.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Nie przepadam za tą autorką, chyba sobie daruję...
OdpowiedzUsuńMiałam podobne odczucia co ty, choć książkę oceniłabym troszkę wyżej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Eh... sama nie wiem czy opłaca wydawać się niecałe 100 złotych aby zapoznać się z serią, która sama nie wiem czy mi się spodoba. Może keidyś, gdy nadarzy się okazja :)
OdpowiedzUsuńMnie w ogóle nie ciągnie do tej książki i raczej jej nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńZmartwiłaś mnie. Jeszcze co prawda nie sięgnęłam po pierwszą część, która leży na półce, ale skoro druga nie wypada tak dobrze... I tak po nie sięgnę, mam jednak cichą nadzieję, że drugi tom mi się spodoba bardziej niż Tobie. :)
OdpowiedzUsuńPrzy lekturze 'Diablicy' zwróciłam uwagę na te same wady, co Ty. I trochę mnie martwi, że autorka się ich nie pozbyła, bo dosyć dużo oczekiwałam od drugiej części cyklu. Niedługo do mnie dotrze, więc będę mogła przekonać się sama, czy mi 'podejdzie', ale jestem skłonna zawierzyć Twej opinii, skoro pierwszą część oceniamy podobnie.
OdpowiedzUsuńPierwszą część pożyczyłam z biblioteki - podobało mi się. Drugą część kupiłam - czyżbym miała się zawieść? Może mnie bardziej przypadnie do gustu...
OdpowiedzUsuńCzytałam pierwszą część, książka mi się podobała, no może troszkę denerwował mnie Piotruś, ale poza tym czytało się bez zgrzytów. Po drugą część również mam zamiar sięgnąć:)
OdpowiedzUsuńCzytałam poprzednią część i mam podobne odczucia do Twoich. Niby książkę przeczytałam w całości, ale irytowała mnie przez cały czas. Dlatego chyba nie zdecyduję się na kolejną część...
OdpowiedzUsuńJeśli spodoba mi się Diablica sięgnę i po tą książkę ;)
OdpowiedzUsuń