19 listopada 2011

Człowiek… człowiekowi… („Dziecko niczyje” Michael Seed)


„Dziecko niczyje” Michael Seed
wyd. ProMic
rok: 2011 (wydanie II)
str. 285
Ocena: 5/6



Zwykle nie zdarza mi się czytywać biografii. Jakoś tak bywa, że bardziej do gustu przypadają mi wytwory ludzkiej wyobraźni niż relacje z faktycznie przeżytych przez kogoś wydarzeń. Wydaje mi się, że nie należę pod tym względem do mniejszości. Ludzie tak już mają, że łatwiej jest im przełknąć fikcję literacką. Gdy historia nie niesie za sobą potężnego bagażu emocjonalnego związanego z jej prawdziwością jest, że tak powiem, do zniesienia. Człowiek poznaje ją, interpretuje na swój sposób i w mniejszym lub większym stopniu wymazuje z pamięci. Nie bierze do siebie. Nie przejmuje się. Nie angażuje. Rzecz ma się zupełnie inaczej w odniesieniu do powieści biograficznych i autobiograficznych. Szczególnie tych ludzi, których życie nie było usłane różami. Dzieciństwo Michaela Seeda różowe nie było i chyba przede wszystkim dlatego postanowił podzielić się nim z czytelnikami. Jak mu to wyszło? O tym szerzej opowiem poniżej.

Przyznam szczerze, że niezupełnie zdawałam sobie sprawę, po jaką książkę sięgam. Pewnie już zauważyliście, że ostatnimi czasy jakoś wyjątkowo przyciągam książki o dzieciach. I tej pozycji nie mogłam się oprzeć. Już sam tytuł i okładka wystarczyły, bym podjęła decyzję, że chcę ją przeczytać. Dopiero gdy ją otrzymałam zorientowałam się, o czym ma być. A gdy już rozpoczęłam lekturę… nie potrafiłam… zresztą dalej nie mogę… zrozumieć, jak do tego mogło dojść. Człowiek – człowiekowi. Tyle krzywdy. A wszystko tak jednostronnie ukierunkowane – na Michaela.

Michael Seed urodził się w 1957 roku w Manchesterze. Tam również, w najbiedniejszej z biednych dzielnic, był „wychowywany” przez swoich rodziców, Lillian i Josepha Seedów. Niestety jego dzieciństwa nie można zaliczyć do szczęśliwych, wręcz przeciwnie. Jak daleko Michael nie sięgnąłby pamięcią, jedyny obraz, jaki stawał mu przed oczami to matka zamknięta w „swoim świecie” dzięki tabletkom antydepresyjnym i wiecznie rozsierdzony ojciec. Ten ostatni nigdy nie potrzebował pretekstu by wyładować swą złość na, wydawać by się mogło, najbliższych mu na świecie ludziach – żonie i synu. To właśnie temu zadaniu właśnie Joe poświęcał maksimum czasu, który zostawał mu po wypełnieniu obowiązków służbowych. Nie miało znaczenia, że jego syn ma zaledwie kilka wiosen, nie liczyło się, że żona traciła z powodu jego agresji przytomność. Bez znaczenia był fakt, że sąsiedzi słyszeli, co się działo w ich, pożal się Boże, domu. Ważne było tylko to, by oboje dostali za swoje. Bo źli ludzie muszą być traktowani tak, jak na to zasługują. A za takich Joseph uważał Lillian i Michaela. Tym kierował się w życiu i nikt, ani nic, nie był w stanie wpłynąć na jego postępowanie. Już same przeżycia związane z brutalnym zachowaniem ojca powinny złamać dziecko i uniemożliwić mu normalne funkcjonowanie w otaczającej go rzeczywistości. Ale na tym nie kończą się tragiczne losy Michaeala. To jedynie czubek niewyobrażalnie wręcz wysokiej góry. Jak wysokiej? Z czego się składającej? Jak wpływającej na przyszłe losy autora? By się o tym przekonać koniecznie musicie przeczytać powieść autobiograficzną Michaela Seeda zatytułowaną Dziecko niczyje.

Mną książka Seeda wstrząsnęła. Dogłębnie. Do tej pory nie potrafię przejść do porządku dziennego nad faktami, które przytoczył autor. Jest to tym straszniejsze, bo prawdziwe. Tylu złych ludzi chodzi po świecie. Tyle ofiar błąka się po ulicach. Większość z tych ofiar, przynajmniej tak mi się wydaje, w dorosłym życiu zostaje oprawcami. Przenoszą na płaszczyznę swojej dojrzałej egzystencji to, co wpajano im w latach młodości. Są równie straszni, a czasami o wiele straszniejsi od swoich dręczycieli. Ale nie nasz bohater. Nie autor. Bo on… nigdy się nie poddał. Walczył cały czas. Aż do ostatniej kropli krwi. Aż do ostatniej łzy. Ostatniego westchnienia. Walczył i stał się kimś. Kimś o wiele lepszym, niż mógłby być, gdyby nie przeżył tego, co zgotował mu los… co zgotowali mu otaczający go ludzie.

Książki Michaela Seeda nie można nazwać wyśmienitą. Ale zdecydowanie można ją zaliczyć do lektur dobrych i co najmniej mocnych. Pełna jest brutalnych opisów, bólu i dogłębnych analiz wydarzeń, które miały miejsce w życiu autora. Przez zdecydowaną większość powieści czytelnik trzymany jest w niesamowitym wręcz napięciu i niepewności o dalsze losy autora. Choć wiadomo, że Michael żyje i ma się dobrze, to brak jest pewności, jakim naprawdę stał się człowiekiem. By tego się dowiedzieć, trzeba wytrwać do końca i przekonać się samodzielnie.

Powieść polecam, przede wszystkim ze względu na fakt przesłania, jakie za sobą niesie. Polecam również ku przestrodze tym, których życie niebezpiecznie zbacza z właściwej trasy. Sama w książce znalazłam tylko jedną wadę, mianowicie nadużywanie sformułowania „okazało się, że może być jeszcze gorzej”. W zasadzie nie wiem, czy męczyło mnie to dlatego, że faktycznie było gorzej, czy z jakiegoś innego, bliżej niesprecyzowanego powodu. Więcej tej lekturze zarzucić nie mogę. Według mnie – godna polecenia.

Za książkę dziękuję portalowi Sztukater i Wydawnictwu ProMic

3 komentarze:

  1. Ja za książkami biograficznymi nie przepadam i raczej za nią biegać nie będę, ale jak sama wpadnie w moje ręce to może kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Biografie to nie mój "konik", więc chyba sobie daruję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka wydaje się bardzo poruszająca - chyba ZBYT poruszająca jak dla mnie (i do tego to biografia, uch...)

    OdpowiedzUsuń