wyd. WFW
rok: 2011
str. 302
Ocena: 4,5/6
Czy istnieje jakiś z góry ułożony plan? Czy ktoś, gdzieś tam u góry,
wymyślił sobie kiedyś, że ludzkość będzie żyła tak, a nie inaczej, a jeśli nie
będzie trzymać się tego rygoru, to zginie? A może jakaś wszechogarniająca moc
wymyśliła wszystko, od początku do końca i stworzyła nie jeden, a wiele
światów? A co by się stało, gdyby ten wyższy byt nie dał rady pociągnąć tego,
stworzonego przez siebie grajdołka, skapitulował i zniknął? Czy to możliwe, że
świat by się skończył, a ludzie nawet by tego nie zauważyli? Cóż, niewielu
osobom zapewne, przyszłaby do głowy taka ewentualność. Jak się jednak okazuje
Karolina Andrzejak, jako autorka, cechuje się bardzo wybujałą wyobraźnią i
przychodzą jej do głowy dość niezwykłe pomysły.
Adam Sanders, półkrwi Arab wychowany w Zjednoczonych Emiratach
Arabskich, półkrwi Polak, nie miał ani w bliższych, ani w dalszych planach
powrotu do korzeni i przyjazdu do Polski. Nie miał jednak za wiele do
powiedzenia, gdy Organizacja do której należy wysłała go do Warszawy. Tym
bardziej nie planował pozostawania w tym miejscu przez dłuższy czas. W końcu to
mało prawdopodobne, by właśnie tu, w kraju konserwowych ogórków, ksenofobów i
marnej pogody* odnalazł to, czego on i jemu podobni poszukują od wieków. Prawda?
Z takim właśnie przeświadczeniem Adam przybył na tę słowiańską ziemię. Nie
trudno mu się więc dziwić, że gdy pierwszy raz wyruszył na „łowy”, których
celem było wytropienie mitycznej Zapałki, był sceptycznie nastawiony do całego
przedsięwzięcia. Tym łatwiej zrozumieć, że gdy niemal na wstępie poszukiwań
natrafił na aurę świadczącą o tym, że właśnie ma przed sobą czystą duszę, w
której ukryto ogień mogący strawić cało zło świata, wpadł w panikę. To właśnie
szok, którego doznał na ów widok, sprawił, że Zapałce udało się umknąć i
pozostawić Adama niemal z pustymi rękami. Niemal, bo nim tajemnicza dziewczyna
odjechała metrem, zdążył wyrwać jej torebkę, w której „ukryte” były wszelkie
dane, jakich chłopak potrzebował, by odnaleźć poszukiwaną. W tym właśnie czasie
przerażona Ania Markowska próbowała uspokoić się po napadzie, który właśnie
przeżyła. Po raz pierwszy od niemal roku wyszła z domu w konkretnym celu. Miała
umówioną rozmowę w sprawie pracy, dzięki której jej egzystencja powinna zacząć
się od początku. Niestety, ten jeden wypadek odmienił nie tylko dany dzień, ale
i całe życie Anki. Nagle z nic nieznaczącej dziewczyny, której rok wcześniej
zawalił się cały świat, staje się najważniejszą istotą na Ziemi, poszukiwaną
przez setki ludzi i istot, którym do ludzi daleko. Jak i gdzie zakończy się ten
szalony pościg? Kogo na swej drodze spotka Ania? Jak pobyt w Polsce zniesie
Adam? Czy tych dwoje coś łączy? Kim naprawdę jest Janusz? By znaleźć odpowiedzi
na te wszystkie pytania należy sięgnąć po powieść Karoliny Andrzejak
zatytułowaną Castus Ignis i nawiedzający sny.
Od samego początku byłam bardzo zaintrygowana tą pozycją. Choć pojawiła
się ona na rynku już dość dawno, to udało mi się ją w końcu zdobyć i przeczytać.
W zasadzie nie żałuję czasu, poświęconego tej lekturze, ale muszę szczerze
przyznać, że spodziewałam się czegoś innego. Początkowo głównymi bohaterami
powieści są Adam i Ania, czyli Nawiedzający sny i Zapałka, która ma szanse
uratować świat od jątrzącego się zła. Z czasem, w zasadzie dość szybko, ulega
to diametralnej zmianie. W powieści pojawiają się coraz to nowe postaci, w tym
anioły, demony, diabły, upadli i dużo, naprawdę dużo ludzi należących do sekty.
Bohaterów jest tak wielu, że mózg w pewnej chwili się wyłącza i już nie
spamiętuje kto, co i z kim. Tak przynajmniej było z moim mózgiem. Najlepiej w
pamięci pozostał mi Janusz, jego nagła przemiana i rola, jaką faktycznie miał
do odegrania. Dla mnie w pewnym momencie to on stał się głównym bohaterem
Casuts. Tym sposobem dochodzę do tytułu powieści, który według mnie jest
zdecydowanie za długi. Dopiero po zaznajomieniu się z książką, albo
encyklopedią, przeciętny czytelnik może dowiedzieć się, co część tytułu
oznacza. By zrozumieć resztę należy sięgnąć po lekturę. Nie ma w tym nic złego,
ale dziwnie brzmiące słowa w połączeniu z długością tytułu sprawiają, że
człowiekowi trudnie go spamiętać. To taka wskazówka na przyszłość dla autorki,
bo po zakończeniu powieści wnioskuję, że czeka mnie lektura ciągu dalszego. Trudno
się jednak temu dziwić, bo tak naprawdę Castus Ignis niewiele wyjaśnia. Cała
masa kwestii pozostała otwarta, a o wielu z nich ledwo napomknięto (a to były
akurat bardzo interesujące rzeczy). Do tego nie sposób nie wspomnieć o tym, że
w książce pojawiło się wiele kwestii, które ostatnimi czasy przewijają się
przez książki, filmy i seriale. Oczywiście Castus Ignis wniósł odrobinę
świeżości, ale niestety nie za wiele. Mimo to książkę czytało się dobrze, wręcz
bardzo dobrze. Akcja była wciągająca i choć miejscami absurdalna, to i tak
interesująca. Powieść polecam osobom lubiącym książki paranormalne i tym,
którzy mają ochotę zobaczyć, jak na tym dość ostatnio obleganym rynku radzą
sobie rodzimi autorzy.
*str. 7
Za książkę dziękuje Wydawnictwu WFW
Szczerze mówiąc to po raz pierwszy słyszę o tej książce. Raczej po nią nie sięgnę, ponieważ już po streszczeniu fabuły widzę, że to nie do końca te klimaty, które lubię :D Zresztą rzeczywiście tytuł jest trochę przydługi i raczej trudno by go było spamiętać.
OdpowiedzUsuńCzytałam ją w tamtym roku dzięki chomikowi. Nadal ją pamiętam, więc generalnie jest spoko! A co z tytułami takimi jak Harry Potter i komnata tajemnic? :D
OdpowiedzUsuń