„Zieleń Szmaragdu” Kerstin Gier
seria: Trylogia czasu
wyd. Egmont
rok: 2012
str. 360
czas: 12:50:41
Ocena: 5,5/6
Pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy skończyłam czytać Błękit Szafiru i
zaczęłam chorować na Zieleń Szmaragdu. Na moje szczęście nie wzięłam się za
czytanie tej serii wówczas, gdy stopniowo była ona wydawana przez wydawcę,
tylko sporo później, kiedy już wszystkie części gościły na rynku i to w każdej
możliwej formie. Dzięki temu w stosunkowo krótkim czasie od zakończenia Błękitu,
mogłam przeczytać Zieleń. Przy czym ponownie „czytanie” należy wziąć w
cudzysłów. W końcu to moje czytanie ograniczyło się do wysłuchania znakomicie
przeczytanego przez panią Małgorzatę Lewińską tekstu. Abstrahując od sposobu w
jaki „pochłonęłam” omawianą książkę, zaraz na wstępie chciałabym podzielić się
z Wami pewnymi przemyśleniami. Już wielokrotnie w moich recenzjach wspominałam,
jak negatywnie na odbiór danej pozycji literackiej, w moim odczuciu, wpływa
wielkość czcionki zastosowanej przez wydawcę. Tym razem miałam przyjemność
wysłuchać książki, nie mogę więc skrytykować czcionki. No bo jakim prawem? Ale
podczas tworzenia metryczki recenzji zauważyłam pewną … że tak powiem,
dysproporcję. Każda kolejna część Trylogii Czasu ma mniej więcej tę samą liczbę
stron, ale czas, jaki pani Lewińska poświęciła na przeczytanie kolejnych tomów
tego nie odzwierciedla. Następujące po sobie audiobooki są coraz dłuższe – od 8
godzin w przypadku Czerwieni Rubinu, przez 10 godzin Błękitu Szafiru, po niemal
13 godzin Zieleni Szmaragdu. A to wszystko zmieszczone w mniej więcej 360
stronach tekstu. W jaki sposób wydawcy udało się osiągnąć taki wynik? Chyba nie
trzeba się długo zastanawiać, by to odgadnąć. Na szczęście mnie to tym razem
nie przeszkadzało. Są to tylko takie luźne spostrzeżenia, w zasadzie związane z
moim zliczaniem przeczytanych stron, które powoli przestaje mieć sens bo strona
stronie nierówna. To tyle odnośnie moich dywagacji, przejdźmy do sedna sprawy,
czyli samej recenzji książki.
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami… Nie nie, to nie tak miało być.
Bo w przypadku Trylogii Czasu ten ostatni płynie w zupełnie innym tempie, a
miejsce przestaje mieć znaczenie. Gdzie chcesz, tam się znajdujesz. Są tylko
niewielkie ograniczenia, których przestrzeganie nie stanowi większego problemu
dla Podróżników. Najważniejsza sprawa – nie należy zapominać o codziennej
elapsji, czyli kontrolowanym przeskokom w przeszłość. Gdyby nie ona, Podróżnik
nigdy nie wiedziałby, co go czeka i gdzie zaraz może zawitać. Czy przeszłe
czasy będą przyjazne? Czy nie czai się w nich ktoś, komu życie osób
posiadających gen podróży w czasie zawadza? Czy przypadkowy strój nie zdradzi
innym kim są? Kiedy cała procedura odbywa się zgodnie z odgórnym protokołem,
wszystko wydaje się o dużo prostsze i bezpieczniejsze. Kilka ustawień na
chronometrze i już wiadomo, gdzie Gideon i Gwendolyn spędzą kilka następnych
godzin. No właśnie, tylko czy ten czas spędzą wspólnie? W końcu nie układa się
im najlepiej. Po ostatnich wydarzeniach Błękitu Szafiru zaufanie, które
zaczynało ich łączyć, rozprysło się w drobny mak. Gideon spoglądając na dziewczynę
widzi zdrajcę. Gwen spoglądając na chłopaka widzi przebiegłego samca, który nie
zawaha się przed niczym, by osiągnąć sukces. Ona jest dla niego tylko jednym z
punktów, który należy na tej ścieżce odhaczyć. Rozkochanie jej w sobie było
tylko elementem dużo wcześniej ułożonego planu. W jaki więc sposób mogłaby mu
ponownie zaufać? Jak mogłaby powiedzieć mu, czego i skąd się dowiedziała? Złamane
serce nie pozwala jej na to, by ponownie się do niej zbliżył. Zresztą
najwyraźniej i on postanowił zmienić taktykę i traktować ją co najwyżej jak
dobrą przyjaciółkę. Niestety nie poprawia to relacji między nimi, wręcz
przeciwnie. Tymczasem, dzięki pomocy zmarłego kilka lat wcześniej dziadka,
Gwendolyn dowiaduje się coraz więcej o Strażnikach, o powodach Lucy i Paula do
kradzieży przed laty chronometru i pobudkach kierujących hrabim Saint Germain.
Czy dzięki tej wiedzy dziewczyna będzie bezpieczniejsza? A może sprowadzi sobie
na głowę jeszcze większe kłopoty? Komu w tych trudnych dla siebie czasach może
zaufać? Komu i czy w ogóle komukolwiek może zdradzić informacje, które
pozyskała? Gdzie kryje się prawda? Czy to możliwe, by wszyscy od początku
kłamali? A może ktoś, gdzieś u zarania podróży w czasie postanowił, że nikt
poza nim nie powinien dowiedzieć się, czemu konkretnie wspomniane przenosiny w
czasie służą? By się tego dowiedzieć, by poznać dalsze losy Gideona i Gwen, by
przekonać się na własnej skórze, jak ta historia może się skończyć, koniecznie
musicie przeczytać lub wysłuchać Zieleni Szmaragdu.
Przyznam szczerze, że odrobinę obawiałam się tej książki. Martwiłam
się, że autorka nie da rady i obniży loty. Zadręczałam się, że będzie tak jak w
przypadku wielu serii – im dalej tym gorzej. Wielkim więc zaskoczeniem dla mnie
był fakt, że Zieleń nie tylko utrzymała poziom, ale dała mi nowe, nieznane
dotychczas wrażenia, których zupełnie się po tej powieści nie spodziewałam.
Choć akcja książki, a w zasadzie całej serii rozgrywa się w ciągu góra
kilkunastu dni, to odnosi się wrażenie, że trwa ona o wiele dłużej. Każdy dzień
wypełniony jest działaniem. Nie ma chwili wolnego czasu, nie ma możliwości zwolnienia
i odsapnięcia. Czas na przemyślenia jest dla mięczaków. Tu trzeba działać bez
zastanowienia. Często niestety takie działanie prowadzi bohaterów do ślepego
zaułka, z którego trudno jest im się wydostać. Są w powieści momenty, w których
odnosi się wrażenie, że gorzej już być nie może, że zaraz wszystko walnie i
historia zakończy się. Jakimś jednak cudem z większości opresji zarówno Gwen
jak i Gideonowi udaje się wyjść obronną ręką. W końcu jednak dochodzi do takiej
sytuacji, z której najzwyczajniej w świecie wyjścia nie ma. Można umrzeć albo…
umrzeć. Którą z opcji wybiorą nasi dzielni Podróżnicy? Gdzie doprowadzą ich
własne decyzje? Czy to wszystko może się jeszcze dobrze skończyć? Ja już to
wiem i nie żałuję ani minuty poświęconej na lekturę, a w zasadzie wysłuchanie
ponownie znakomicie spisującej się w roli lektora Małgorzaty Lewińskiej. Zieleń
Szmaragdu, tak samo jak Czerwień Rubinu i Błękit Szafiru warto poznać. Ta
trylogia, choć skierowana raczej do młodego pokolenia, przypadnie do gustu i
starszym czytelnikom. Myślę, że nawet osoby, które nie przepadają za wątkami
paranormalnymi w literaturze znajdą w tym cyklu coś dla siebie. Został on
zdecydowanie dobrze napisany. Polecam.
Za audiobooka dziękuję portalowi Duże Ka i Wydawnictwu Egmont
audiobooka bym nie mogła odsłuchać, nie potrafię się skupić na odsłuchiwanej książce - za dużo mnie rozprasza
OdpowiedzUsuńa jeśli chodzi o samą Trylogię Czasu, to z przyjemnością przeczytałabym, ale w formie papierowej :)
Też mi się podobała, choć taka badziej dla młodzieży:)
OdpowiedzUsuńTak zachwalasz tę serię, że muszę przeczytać
OdpowiedzUsuńChciałabym zapoznać się z tą serią. CZytam tylko same pozytywne recenzje, więc "coś" musi w niej być :)
OdpowiedzUsuńKsiążka świetna, ale za audiobookami nie przepadam, więc pozostanę przy wersji papierowej :)
OdpowiedzUsuńCzytam sobie tu i ówdzie recenzje tej serii i chyba się skuszę. Na wypłatę kupię sobie pierwszy tom :]
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie,
Angie z http://zrecenzujemy.blogspot.com ;)