10 czerwca 2012

A mury runą… kiedyś („Santa Olivia” Jacqueline Carey)


„Santa Olivia” Jacqueline Carey
wyd. Piąty Peron
rok: 2012
str. 392
Ocena: 4,5/6


Chyba zaraz na wstępie powinnam się przyznać, że po Santa Olivii spodziewałam się czegoś zupełnie innego, choć w sumie nawet nie wiem dlaczego. Oczywiście to oświadczenie nie oznacza, że książka mi się nie podobała, czy też, że nie to w danej chwili miałam ochotę przeczytać. Po prostu po lekturze tej powieści czuję się zupełnie… sama nie wiem… nie na miejscu? W jednej chwili byłam w bezpiecznym „tutaj”, a chwilę później znalazłam się w zupełnie mi nieznanym i zdecydowanie pokręconym „tam”. Tam, gdzie nic nie jest takie, jakim być powinno. Gdzie świat stanął na głowie i został… zaakceptowany. Tam, czyli gdzie? Chcecie się dowiedzieć? Zapoznajcie się z poniższą recenzją.

Carmen Garron miała to nieszczęście, że urodziła się w Santa Olivii w dość nieciekawych czasach. W zasadzie chyba dość trudno stwierdzić od czego to wszystko się zaczęło, ale koniec końców Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i Meksyk, przynajmniej teoretycznie, rozpoczęły działania wojenne. Nieważne czy chodziło o ogarniającą świat zarazę, czy też o chęć powiększenia zajmowanych przez siebie terytoriów. Istotny był tylko efekt końcowy, który przyniósł zamknięcie granic i odcięcie niektórych miast od reszty świata. Jednym z takich miejsc była właśnie tytułowa Santa Olivia, później znana jako Posterunek Numer 12. Na samym początku, gdy tylko postanowiono utworzyć kordon ochronny, w większości przygranicznych miejscowości przeprowadzono masową ewakuację i wypłacono mieszkańcom spore odszkodowania. Niestety takich samych warunków nie zaproponowano obywatelom Santa Olivii. Mogli się oni przenieść gdzie chcieli, nikt jednak nie podał im pomocnej dłoni i nie zaproponował, że pomoże im w rozpoczęciu życia w nowym miejscu. Niektórzy wyjechali, większość jednak postanowiła zostać. Wśród nich byli przede wszystkim ludzie starzy i umierający. Nie zabrakło jednak i osób młodych, w pełni sił witalnych, którzy po prostu nie chcieli porzucać swoich domów i wspomnień z nimi związanych. Wkrótce po ewakuacji pojawiło się wojsko, następnie zbudowano mur. I kolejny. Buldożery zrównały z ziemią wszystkie atrakcje miasteczka, w nocy wyłączano generatory, mieszkańcom odebrano niemal wszystkie zdobycze cywilizacji. Nie było szans na normalną pracę i przyzwoite zarobki. Opcje rozwoju osobistego ograniczono do wywożenia śmieci, sprzątania miasta, podawania piwa i uprawiania najstarszego zawodu świata. Rozrywką, a zarazem jedynym dostępnym dla mieszkańców sportem, stał się boks i to wokół niego zaczęło kręcić się życie zarówno mieszkańców, jak i żołnierzy. Był on o tyle atrakcyjny, że dzięki niemu można było „wygrać” lepszą przyszłość. Bo wygrana mieszkańca równała się dwóm biletom poza mury miasta. Tyle że… nigdy żadnemu obywatelowi Santa Olivii nie udało się wygrać. Pierwszą osobą, która mogła dokonać przełomu i pokonać wystawianego przez wojsko zawodnika, był Martin. Nikomu wcześniej nieznany mężczyzna pojawił się pewnego razu w barze, w którym młoda Carmen pracowała jako barmanka. Carmen już od chwili, w której zobaczyła Martina, wiedziała że jest z nim coś nie tak. Bo był inny niż wszyscy. I najwyraźniej uciekał. Nie zmieniło to jednak faktu, że między młodymi niemal natychmiast zaiskrzyło. Kobieta, mimo obaw które nią targały, zdecydowała się zaprosić go do siebie i ukryć przed wojskiem. Tak zaczął się piękny romans, który mógłby trwać bardzo długo, gdyby ludzie nie zaczęli gadać. W ten sposób Martin zmuszony został do ucieczki i porzucenia ukochanej Carmen oraz owocu ich miłości, który na świat miał przyjść kilka miesięcy później. Fakt, że Martin miał zostać ojcem był cudem samym w sobie. W końcu… nie był zwykłym człowiekiem. Kim lub czym więc będzie dziecko, zrodzone z tego związku? Jak potoczą się losy pozostawionej bez pomocy Carmen? Czy Martinowi uda się wyrwać ukochaną z tego nietypowego więzienia? Czym będzie owoc ich miłości? O co tak naprawdę chodzi wojsku? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie przeczytać tę książkę.

Pierwszym poważnym szokiem było dla mnie to, co zastałam w Santa Olivii. Drugim była szybkość, z jaką mieszkańcy zapomnieli o przeszłości. Trzecim to, w jakim kierunku rozwinęło się życie w tej odciętej od świata, położonej na pograniczu Stanów Zjednoczonych i Meksyku, mieścinie. To wszystko odrobinę mnie przytłoczyło i sprawiło, że całkowicie przeniosłam się do Santa Olivii. I choć trudno mi było uwierzyć w to, co tam się działo, to nieprzerwanie czytałam. Nieustannie zastanawiałam się, jak jeszcze autorka może rozwinąć akcję, i czy można coś dodatkowego dodać. I za każdym razem okazywało się, że można. Wciąż nie mogę dojść do siebie i odnaleźć się w otaczającej mnie, zwyczajnej aż do bólu rzeczywistości. Przypuszczam, że gdybyście to Wy czytali Santa Olivię, czulibyście bardzo podobnie. Bo ta powieść potrafi zupełnie zamieszać w głowie czytelnika. W trakcie lektury, jak i po jej zakończeniu, trudno znaleźć równowagę między światem rzeczywistym a tym wykreowanym przez autorkę. Tak właśnie powinna działać książka na czytelnika. Powieść Jacqueline Carey ma oczywiście i swoje wady. W związku z tym, że akcja toczy się właściwie przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat, to wiele wydarzeń opisanych jest pobieżnie, często autorka jedynie o nich napomyka lub w ogóle pomija milczeniem. Teoretycznie poznajemy bohaterów, dorastamy z nimi, ale tak naprawdę nic o nich nie wiemy. Dzięki temu zawsze możemy czuć się przez nich zaskoczeni, z drugiej strony, znając bohaterów od przysłowiowej „kołyski”, powinniśmy wiedzieć, jak zachowają się w poszczególnych sytuacjach życiowych. Prawda? Autorka zdecydowanie postawiła na przedstawienie historii a nie ludzi, co nie jest złym rozwiązaniem, ale ja osobiście wolę wiedzieć, z kim faktycznie mam do czynienia.

Santa Olivia jest powieścią z pogranicza książek dla młodzieży i dla dorosłych. Wydaje mi się, że pani Carey trudno było się zdecydować, jak powinna ją napisać. W związku z tym otrzymujemy czasem omówienie zachowań obywateli miasteczka przy użyciu dość niewybrednego języka, a chwilę później opisy kończą się na przysłowiowych drzwiach sypialni. Myślę, że autorka powinna wykazać więcej zdecydowania. Jeśli już ktoś decyduje się na zastosowanie ostrego języka nie powinien bać się opisu na przykład scen łóżkowych. Ale to jedynie moja opinia. Całość, jak wcześniej wspomniałam, napisana została w dość pikantny sposób i według mnie nie powinna trafić w ręce młodego czytelnika. Nie wydaje mi się jednak, by były jakieś inne ograniczenia jeśli chodzi o czytelników. No chyba, że ktoś nie przepada za nietypowymi książkami paranormalnymi. Podsumowując: uważam, że książkę warto przeczytać i do tego Was zachęcam.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Piąty Peron :)

5 komentarzy:

  1. Historie o Kuszielu, tejże autorki, bardzo mnie wciągnęły .Czytając Twoją recenzję, widzę że teraz napisała coś zupełnie innego. Jeśli trafi w moje ręce, z pewnością przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już od jakiegoś czasu jestem jej ciekawa, więc z chęcią się zapoznam, skoro uważasz, że warto ją przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Poczytam jeszcze inne recenzje i wówczas zadecyduję, czy przeczytam. Póki co jestem niezdecydowana.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmmm... Książka musi być całkiem ciekawa. Dziwne, że w żadnej księgarni jej jeszcze nie zobaczyłam ;)

    Serdecznie zapraszam do siebie:
    ametystowysen.blogspot.com
    Bardzo zależy mi na tym, żeby mieć oczytanych czytelników ;)

    Podrawiam i życzę miłego popołudnia.

    OdpowiedzUsuń