wyd. Czarne
rok: 2012
str. 528
Ocena: 4,5/6
Niccolo Paganini urodził się w 1782 roku we włoskiej Genui. Był
samoukiem, mimo tego ani gra na skrzypcach ani komponowanie muzyki nie
stanowiły dla niego tajemnicy. Jego utwory są wyjątkowo szybkie i
skomplikowane. Do dziś dnia niewielu skrzypków jest w stanie zagrać to, co
stworzył Paganini. Skąd wziął się tytuł Kontrakt Paganiniego i jaki ma on
związek z tym, co Lars Kepler opisał w swojej najnowszej powieści? By się tego
dowiedzieć koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę. By dodatkowo Was do tego
zachęcić zapraszam do lektury poniższej recenzji.
Penelope Fernandez jest dwudziestoczteroletnią szwedzką aktywistką
walczącą o pokój. Nie boi się mówić o tym co myśli, co więcej, robi to na forum
publicznym. Ostatnimi czasy skupiała się wyłącznie na wywiadach i debatach, w
których jak równa z równym prowadziła dyskusje z osobami odpowiedzialnymi za
produkcję i handel bronią. Zasadniczo Penelope walkę o lepsze jutro ma we krwi. Wyssała ją z mlekiem matki,
która w rodzinnym Salwadorze walczyła o prawo do zakładania związków zawodowych
Indian. Niestety ta walka nie skończyła się dla niej najlepiej. Została
internowana i osadzona w więzieniu, gdzie urodziła małą, nieświadomą jeszcze
wówczas czegokolwiek Penny. Nie da się ukryć, że nie był to najlepszy start i
wspomnienie tamtych dni wciąż prześladuje dziewczynę. Nie ma jednak tego złego,
co by na dobre nie wyszło. Bo to najpewniej te zamierzchłe wydarzenia napędzają
trybiki w mózgu Penelope, mobilizując ją do ciągłej walki. To dzięki temu jest
taka, a nie inna. Pewnego dnia, tuż po kolejnej telewizyjnej dyskusji, Penny
udaje się do portu. Już od pewnego czasu w planach miała wypoczynek na jachcie
swojego ukochanego, Bjorna Almskoga. Jest zadowolona z tego jak wypadła w
trakcie rozmowy, męczy ją jednak jakiś wewnętrzny niepokój, którego nie potrafi
bezpośrednio do czegokolwiek przypisać. W końcu odsuwa go na bok i postanawia
cieszyć się tym dniem oraz tym, co wspólnie z Bjornem zaplanowali. Niestety nie
jest im to dane. Niespodziewanie na ich głowy i jacht wprasza się siostra
Penelope – Viola, która zerwała ze swoim chłopakiem i potrzebuje odrobinę
odmiany. Na sam koniec swoich pięć groszy dokłada matka dziewczyn, która
wykazuje się nadopiekuńczością w stosunku do młodszej córki. Koniec końców mówi
Penny kilka przykrych słów i kończy rozmowę obwieszczeniem informującym, że nie
chce widzieć starszej córki na święta. Penelope postanawia nie brać tego do
siebie i mimo wszystko spędzić miło czas w towarzystwie ukochanego i siostry.
Jakiś czas na dryfujący jacht natrafia rybak. Postanawia sprawdzić co stało się
z załogą. Wchodzi na pokład, przeszukuje kajuty i w końcu trafia do ostatniej,
w której odkrywa zwłoki dziewczyny. Sprawę z ramienia szwedzkiej policji bada
jeden z komisarzy kryminalnych, Jonna Linna, który znany jest z tego, że po
krótkiej obserwacji miejsca zdarzenia wie, co przytrafiło się ofierze. Podobnie
jest i tym razem, trudno mu jednak zrozumieć, dlaczego stało się tak, a nie
inaczej i gdzie podziali się pozostali pasażerowie. Na każdym kolejnym kroku
komisarz natrafia na z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego tropy. Z czasem
jednak wszystko zaczyna łączyć się w jedną wspólną i przerażającą całość. Kto i
dlaczego zginął na jachcie? Gdzie podziali się pozostali pasażerowie i czy w
ogóle ktokolwiek będzie chciał ich szukać? Jaki związek z wydarzeniami mającymi
miejsce na morzu ma to, co dzieje się w chwili obecnej w Szwecji? Kto za tym
wszystkim stoi i jak przerwać tę zabójczą wyliczankę? Na te pytania
odpowiedzieć może nam tylko i wyłącznie Jonna Linna, bohater powieści Kontrakt
Paganiniego.
Muszę przyznać, że nie spodziewałam się po tej książce tego, co
otrzymałam. Może się to wydać straszne, ale niestety mam tendencje do oceniania
powieści po okładce. Nie jest bynajmniej tak, że okładka Kontraktu… mnie
odstraszała. Co to, to nie. Ale miałam wrażenie, że zostanie mi przedstawiony
jakiś bardzo surrealistyczny kryminał. Trudno mi się chyba jednak dziwić, skoro
książka zamiast standardowego obrazka ma na obwolucie coś na kształt kadru z
komiksu. Trochę jest nawet w tym stylu napisana. Autor przedstawia nam kolejne
sceny i niejednokrotnie cofa się o kilka kroków, by pokazać czytelnikowi tę
samą sytuację widzianą oczami innego bohatera. Odrobinę trudno było mi się z
początku do tego przyzwyczaić, jednak już po kilkunastu takich epizodach zrozumiałam
o co chodzi i wyczekiwałam takich retrospekcji. Nie przepadam również za
nazywaniem poszczególnych scen, co jest chyba ulubioną czynnością Larsa
Keplera. Ktoś może zapytać, co mi w tym przeszkadza. Cóż, najzwyczajniej w
świecie nie lubię, gdy ktoś mi zdradza co w danym momencie będzie się działo, a
tak właśnie się dzieje, gdy czytam tytuły rozdziałów. Jednakże, co może wydać
się dziwne, wyjątkowo w przypadku tej powieści mnie to nie irytowało, a nawet
niejednokrotnie ratowało z opresji, gdy nie do końca wiedziałam z czym połączyć
dany epizod. Koniec końców więc wszystkie typowe przywary powieści były w
wypadku Kontraktu Paganiniego zaletami.
Lars Kepler w Kontrakcie… bardzo rozbudował główny wątek dodatkowo
urozmaicając go wątkami pobocznymi, w których opisał życie prywatne głównych
bohaterów. Przyznam szczerze, że niejednokrotnie gubiłam się w tym wszystkim i
musiałam wracać się o kilka stron, by przypomnieć sobie kto jest kim i jaką
rolę ma do spełnienia. W związku z tym odradzam czytanie tej powieści na raty.
Takie podejście do lektury sprawia, że trzeba jej poświęcić zdecydowanie więcej
czasu, niż by ona zajęła czytana za jednym razem. Jonna Linna, bo to on tak
naprawdę jest głównym bohaterem powieści, jest bardzo skomplikowaną postacią.
Trudno nadążyć za nim i za jego rozumowaniem. Jednak jak na komisarza z krwi i
kości przystało, ma w sobie coś pociągającego i po postu chce się o nim czytać.
Oczywiście ja dopiero w połowie powieści zorientowałam się, że coś jest nie tak
i zdecydowanie za wiele wątków z jego życia prywatnego nie jest wyjaśnianych.
Wówczas to zerknęłam na tylną obwolutę i dowiedziałam się, że po raz kolejny
zaczynam czytanie serii od drugiej części. Nie stało mi się jednak w związku z
tym nic złego, na moim przykładzie więc można stwierdzić, że można czytać tę powieść
bez znajomości wcześniejszego tomu. Całość jest bardzo intrygująca i
wciągająca. Gdy książce poświęci się chwile czasu pochłania ona czytelnika bez
pamięci. Kontrakt Paganiniego to bardzo dobry kryminał z wieloma wątkami
pobocznymi. Zdecydowanie wart przeczytania. Polecam.
Miałam już jedno podejście do "Paganiniego", ale po paru stronach zrezygnowałam. Teraz mam wypożyczoną z bublioteki, więc się pewnie przemogę i przebrnę. Jego poprzednia książka, "Hipnotyzer" podobała mi się, ale z zastrzeżeniami, więc może jednak warto zacisnąć zębiska...
OdpowiedzUsuńWcześniej nie zwróciłabym uwagi na tę pozycję może ze względu na okładkę. Zupełnie jak ty wyobrażałam sobie coś zupełnie innego, gdy zobaczyłam obwolutę. Skoro jednak mówisz, że warto przeczytać, to chyba spróbuję.
OdpowiedzUsuńHehe, od dłuższego czasu katuję jego Kaprys i rzeczywiście, chapeau bas:)
OdpowiedzUsuńA książkę chętnie przeczytam, lubię takie historie:)
Pozdrawiam serdecznie!