wyd. Filia
rok: 2016
str. 424
Ocena: 5/6
Tak sobie myślę, że chyba nastał jakiś trend na śmierć, zgodzicie się
ze mną? Właśnie skończyłam czytać chyba trzecią albo czwartą książkę z rzędu, w
której jeden z głównych bohaterów jest poważnie chory. Czy to normalne? Skąd
nagle na rynku tak dużo powieści tego typu? Czy to rynek wymusza taki kierunek,
czy też autorzy teraz dążą do takiej destrukcji? Powiem szczerze, że nie
przepadam za tym motywem w literaturze i najchętniej unikałabym go jak i kiedy
tylko się da. Niestety, jak się czasem okazuje, nie zawsze jest to możliwe. W
ciągu ostatniego miesiąca dwa razy zdecydowałam się na to sama, ale dwa
pozostałe przypadki? Były absolutnie niezamierzone… Nie wiem jak wam, ale mi
nie jest do śmiechu, gdy w trakcie lektury wychodzi na jaw, że ktoś tu właśnie
umiera…
Gdy Kate Alexander miała pięć lat przeprowadziła się wraz z matką do
malutkiej miejscowości - Carrington, która nie liczyła wtedy ani teraz więcej
niż 10 przecznic. Tego samego dnia, gdy wprowadziły się do swojego nowego domu,
Kate poznała swojego rówieśnika – Beau Bennetta, który był jej sąsiadem. I jak
to zwykle w takich historiach bywa – dzieciaki bardzo szybko się ze sobą
zaprzyjaźniły. U dziewczynki to uczucie dość szybko przekształciło się w
zauroczenie, a później zakochanie. Beau nigdy nie dał jej jednak odczuć, ze
czuje do niej jakiekolwiek uczucia, poza dozgonną przyjaźnią. Nie odstępował
jej jednak na krok, zawsze jej towarzyszył, zawsze się z nią wygłupiał i zawsze
bronił. Byli nierozłączni aż do pewnej piątkowej imprezy po meczu, na którą chłopak
nie mógł pójść z powodu szlabanu. Przez kilka następnych lat Kate zadawała
sobie pytanie, czemu wybrała się na to cholerne ognisko bez niego. Poszła co
prawda z najlepszą przyjaciółką, ta jednak dość szybko się upiła i zniknęła
gdzieś ze swoim chłopakiem. Kiedy ognisko zaczęło dogasać, a z nieba powoli
zaczynały spadać krople deszczu, dziewczyna zaczęła marznąć. Zapomniała z domu
kurtki, nic tylko zacząć się śmiać, lub ewentualnie płakać. Kiedy więc Drew
Heston zaproponował, że jak pójdzie z nim do domu, to da jej którąś ze swoich
bluz, dziewczyna po prostu się zgodziła. Ten wieczór nie skończył się dla niej
niestety dobrze. Nie można nawet powiedzieć, że skończył się źle, bo finał był
po prostu tragiczny. Siedemnastoletnia Kate została zgwałcona i zastraszona, a
w związku z tym ostatnim, przez następne dwa lata nikomu o tym zdarzeniu nie
powiedziała. Odcisnęło się ono jednak na niej poważnym piętnem. Przestała
wychodzić z domu. Przestała spotykać się ze znajomymi. Prawie nie rozmawiała z
Beau, przynajmniej przez pierwszy rok po tym wydarzeniu. Opuściła się w nauce.
W końcu zrezygnowała z planów związanych z wyjazdem na studia. Z jakiegoś
przedziwnego powodu czuła się gorsza od swojego otoczenia. Po części obwiniała
siebie za to, co jej się tego feralnego piątku przytrafiło. Nie potrafiła
ruszyć dalej, wciąż tkwiła w tamtej tragicznej chwili. Więc kiedy Beau wyznał
jej, co czuje, nie była w stanie się z nim związać. Choć pragnęła tego od tak
dawna. W końcu, nie znał on jej największego sekretu. Czy to jednak oznacza, że
Kate już zawsze będzie sama? Czy kiedykolwiek uda się jej zapomnieć, albo choć
odrobinę zamazać te dramatyczne wspomnienia? Może by ruszyć dalej, musi uciec z
tego miasteczka? Albo związać się z kimś zupełnie nie związanym z jej
przeszłością? By się tego dowiedzieć, koniecznie należy sięgnąć po powieść
Kiedy pada deszcz.
Nie mogę powiedzieć, by ta książka podobała mi się od samego początku.
Coś w sposobie narracji wyjątkowo mi nie pasowało. To, jak bohaterka opisywała
całą swoją historię… czasami miałam ochotę zacząć się śmiać. Bo niby czytałam o
strasznych, naprawdę strasznych przeżyciach. I te wszystkie słowa o tym mówiły…
Ale nie było tego czuć. Czułam sztuczność. Miałam ochotę zacząć bić głową o ścianę.
Ale czytałam dalej, bo chciałam się dowiedzieć, jak to wszystko się rozwinie.
No i jak się skończy. Z czasem sposób narracji mniej mi przeszkadzał,
ewidentnie się do niego przyzwyczaiłam. Wciąż jednak miałam takie dziwne
uczucie sztuczności. Bohaterka wykazywała się czasem zupełną dziecinnością, a
zaraz potem nad wyraz dojrzałą postawą. Przyjmowała wszystko z wybitną
wytrwałością i zrozumieniem, o które według mnie trudno w jej wieku, by chwilę
później oddawać się kilkudniowej rozpaczy. Nie mówię, że tacy ludzie nie
istnieją, ale myślę, że raczej nie chodzi ich zbyt wielu po ziemi.
Ostatecznie jednak muszę przyznać, że książka bardzo mi się podobała.
Czytało się ją po prostu ekspresowo, wręcz fenomenalnie. Ja połknęłam ją w
niecałą dobę. Nawet nie wiem, kiedy te wszystkie strony przeleciały. Wieczorem
zaczęłam, a popołudniu następnego dnia odłożyłam książkę na regał. Historia się
zaczęła, trwała i się skończyła. I choć mam z nią pewien problem, na pewno na
jakiś czas utkwi mi w pamięci.
Sil
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz