„Dzień, w którym umarłam” Belén Martinez Sánchez
wyd. Mira
rok: 2014
str. 384
Ocena: 4/6
Tytuł -
wstrząsający.
Okładka -
intrygująca.
Zawartość -
stanowiąca wielką niewiadomą.
Diletta Mair
w mniemaniu otoczenia niczym nie różni się od przeciętnej nastolatki. W szkole
uważana jest za kujonkę, ale tak myśli się o wszystkich, których średnia ocen
nie spada poniżej cztery. Dziewczyna ma kilka bliskich jej osób i zwykle to
właśnie z nimi spędza wolny czas. Nie spodziewa się jednak, że wraz z
rozpoczęciem nowego roku szkolnego wiele zmieni się w jej życiu. W drodze na
zajęcia przypadkowo wpada na pewnego chłopaka - Aloisa, jednego z uczniów jej
szkoły. W zasadzie więc - nie dzieje się nic dziwnego. Tyle, że nastolatek nie
wygląda tak, jak zawsze. Ma na sobie strój w ogóle do niego nie pasujący i coś
ostrego w rękach. Coś, czym rani Dilette. Po chwili ten jakby czar - pryska, a
chłopak znika. Tylko, jak to możliwe? Przyjaciel, z którym jeszcze chwilę
wcześniej Diletta rozmawiała, nic nie zauważył. A na pewno nie widział, by ktoś
zranił jego przyjaciółkę. Ale przecież... nie przewidziało się jej, prawda? Bo,
nie, nie. To niemożliwe. Co prawda Diletta widuje duchy, ale to niemożliwe, by
Alois był jednym z nich. Przecież bierze udział w lekcjach, rozmawia z
nauczycielami i podrywa dziewczyny. Może więc to wszystko się Dilettcie
przewidziało? Może zraniła się o kamień na chodniku... Może... Gdy jednak na
lekcji okazuje się, że Alois nie spuszcza z niej wzroku, dziewczyna już wie, że
poranne wydarzenia miały miejsce naprawdę.
Przyznam
się, że ocena tej książki nie jest łatwa. Przeczytanie pierwszych stu stron
zajęło mi niemal tydzień. Dość się przy tym natrudziłam, ale wyszłam z
założenia, że muszę dać jej szansę. Próbowałam więc dalej. Codziennie wieczorem
jeden - dwa rozdziały. Z czym miałam największy problem? Chyba z językiem,
jakim była napisana ta część. Wszystko wydawało się takie płytkie i nieciekawe.
Dialogi bardzo niedojrzałe, akcja niesamowicie przewidywalna. Bohaterowie, jakby
ich ktoś z wosku odlał. W połowie każdego z tych początkowych rozdziałów
obiecywałam sobie, że jeśli sytuacja nie poprawi się do końca tego malutkiego
wycinka książki, to odłożę ją na półkę. Oczywiście nie było lepiej, albo była
bardzo niewielka poprawa. Staram się być jednak wytrwała, a że założyłam, iż
dam tej książce szansę i przeczytam minimum sto stron, to czytałam dalej. I, co
dziwne, obecnej nie żałuję poświęconego jej czasu. A, żebyście byli świadomi,
ja skończyłam tę książkę nie na setnej, nie na dwusetnej, a na ostatniej
stronie. Dlaczego? Bo, samej trudno mi w to uwierzyć, wciągnęła mnie. Gdzieś w
okolicach dziewięćdziesiątej strony zaczęło się ją dużo lepiej czytać. Jakość
jakby się podniosła, a irytacja wobec bohaterów i poziomu ich wypowiedzi -
zdecydowanie zmalała. Chyba przede wszystkim ze względu fakt, że oni sami jakby
wydorośleli. No i akcja się rozkręciła. Zaczęło się wiele dziać, i z drżeniem
serca wyczekiwałam, co będzie dalej. Dobrze, że przyszedł weekend, bo mogłam
spokojnie poczytać do piątej rano. Nie powiem, końcówka powieści jakby obniżyła
loty. Zakończenie nie wywołało fajerwerków, nie wstrząsnęło mną, nie
zszokowało. Trochę się na nim nawet zawiodłam, ale... Sumując początek, środek
i koniec wyszła mi taka czwóreczka. Może nie super mocna i stabilna, ale jednak
czwórka. Stąd też taka ocena. Komu poleciłabym powieść? Chyba przede wszystkim
raczkującym wielbicielom powieści paranormalnych. Raczej młodszym, niż
starszym. Raczej kobietom, niż mężczyznom. Książka fajna, od pewnego momentu
czyta się ją całkiem dobrze. Zachęcam do zapoznania się z nią, choć raczej nie
radzę porzucać dla niej innych, ciekawszych lektur.
Sil
Baza recenzji Syndykatu ZwB
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz