6 października 2014

Do chudszego ciała jeden krok... no może 1200 :) („Dieta 50 na 50” Dr Krista Varady, Bill Gottlieb)

Tekst przed korektą

„Dieta 50 na 50” Dr Krista Varady, Bill Gottlieb
wyd. Vivante
rok: 2014
str. 216
Ocena: 5/6


Zagadnienie diety jako takiej jest mi znane nie od dziś. W zasadzie słowo "dieta" określa większość mojego życia. W pewnym momencie już nawet nie wiedziałam, jak to jest nie być na diecie. Choć zasadniczo nic w tym dziwnego nie ma, prawda? Przecież każdy sposób żywienia, nawet ten najmniej odpowiedni, również można nazwać dietą. Wychodząc z takiego założenia - każdy był, jest i będzie na jakiejś diecie. Czy więc w ogóle wart zastanawiać się nad wprowadzaniem kolejnych zmian? Czy mają one sens? W końcu co zjemy, to wydalimy, a to jak później będziemy wyglądać powinno interesować tylko i wyłącznie nas samych. Gorzej, że w każdym siedzi jakiś taki wewnętrzny głosik, wciąż powtarzający: weź się za siebie. Więc ponownie ładujemy się w jakieś mniej lub bardziej ciekawe zjawisko, wypróbowując na naszym ciele kolejne szalone pomysły. Bo może akurat ten, ostatni sposób, będzie tym, który przygarniemy i już na zawsze nazwiemy naszym.

Od jakiegoś czasu dieta była moim osobistym tabu. Za wiele razy się zawiodłam. Przestałam podnosić rękawicę rzucaną mi przez otoczenie. Walka z każdym dniem miała coraz mniej sensu, a mój wzrok, jakby idąc mi na przeciw, zaczął zacierać obraz, tak bym mogła bez wyrzutów sumienia rozglądać się, i nie widzieć tego, jak wyglądam. Kiedy więc kilka tygodni temu otrzymałam propozycję zrecenzowania nowej książki: Dieta 50 na 50, w pierwszej chwili na myśl przyszła mi tylko i wyłącznie jedna odpowiedź - nie. Nie zdążyłam jednak wpisać jej w maila zwrotnego, bo zostałam zaatakowana przez własną podświadomość, nawołującą: może powinnaś spróbować raz jeszcze? Jeszcze chwilę się wahałam, aż w końcu podjęłam męską decyzję i wklepałam odpowiedź pozytywną. Tak właśnie zaczęła się moja historia z pomysłem na życie propagowanym przez Dr Kristę Varady oraz Bill'a Gottlieba. Jak się ona zakończyła? Czy tym razem dieta okaże się po prostu sposobem na życie? Żeby się o tym przekonać, należy zapoznać się z poniższą opinią.

Dieta 50 na 50 jest... odrobinę przegadana. Może to i nie był zły pomysł, by tę książkę napisać właśnie w taki sposób. Mój mąż określił to mianem doktoratu. Autorzy użyli naprawdę wielu słów, mnóstwa sformułowań, tysięcy synonimów i dziesiątek określeń na jedną rzecz: ta dieta jest skuteczna i potwierdzona naukowo. Przez cały tekst, nieustannie, niczym mantra, czytamy w kółko to zdanie. Komuś bardzo zależało, by wryło się ono w nasze myśli i naprawdę długo ich nie opuszczało. Ja myślałam o tym cały czas. Rano, w południe i wieczorem. W pracy, na spacerze i w domu. Myślę, że nawet śniłam o tym, i to nie jeden raz. Powiem wam jednak, że to nie pierwszy raz ktoś próbował mnie przekonać, że jego metoda jest właściwa, bo poparta badaniami i testami. Przez takie ewenementy też już przeszłam. Taki kit już był mi wciskany, ale zwykle dość szybko okazywał się dość marny i było po zawodach. . Jak było tym razem? Chyba przede wszystkim - wiarygodnie. Autorzy poza powtarzaniem niczym mantry tekstu o badaniach, wciąż je przywoływali. Tu jednak widoczna była pewna konsekwencja. Krok po kroku w książce zostaje przedstawione, jak po kolei dochodzono do kolejnych podstaw diety. Skąd się one wzięły i dlaczego są takie ważne. Podawane są fakty i liczby. No i efekty, którym trudno nie zawierzyć. Co więcej - całość wydaje się dość nieskomplikowana - jeden dzień diety, jeden dzień standardowy. W Dniu Diety - spożywamy 500 kalorii, w Dniu Ucztowania - jemy ile chcemy. W żadnym z tych dni nie eliminujemy czegokolwiek. Masz ochotę na paczkę chipsów w Dniu Diety - twoja wola. Sprawdź ile mają kalorii, jeśli łapią się w ramy - proszę bardzo. Tylko pamiętaj, że nic więcej pewnie już nie zjesz. W Dniu Diety te 500 kalorii dzielimy między dwa, maksymalnie trzy posiłki. Mamy lunch lub obiad (400 kalorii)i jedną przekąskę (100 kalorii). Nie jemy zaraz z rana - chyba, że do diety dołączamy ćwiczenia - wówczas zaraz po nich decydujemy się na przekąskę. Później lunch lub obiad. I do następnego dnia już nic, poza napojami (najlepiej woda, herbata lub kawa). A następnego dnia? Błogie lenistwo. Autorzy od razu informują - przez kolejne dwa, może trzy tygodnie Dzień Diety może być frustrujący i upływać pod znakiem doskwierającego głodu. To jednak nie nasze ciało jest głodne, a umysł. Trzeba go więc jakoś zająć. Szklanka wody. Guma bez cukru. 1200 dodatkowych kroków, które warto wykonać każdego dnia, by efekty kuracji były lepsze. Zawsze jest jakiś sposób na odwrócenie uwagi od burczącego brzucha. A później robi się lepiej i człowiek już nie pamięta, co go tak denerwowało w te dni. Tak przynajmniej zapewniają Dr Krista Varady i Bill Gottlieb. Czy można im zaufać? Czy ich teoria ma sens i sprawdza się w praktyce? Przyznam, że ja jeszcze nie zdążyłam wcielić jej w życie. Właśnie ukończyłam książkę i powiem wam, że pod koniec odrobinę się zawiodłam. Cały czas przez poradnik przewijała się informacja, że w dalszych rozdziałach czytelnik znajdzie coś, co pomoże mu przetrwać 4 miesiące na diecie, bez żmudnego liczenia kalorii. Już nie mogłam się doczekać, by poznać te przepisy, na lunche i obiady na Dni Diety. Gdy jednak przyszło do ich lektury okazało się, że może jest ich całkiem sporo, może przepisy nie wydają się skomplikowane, jednak zdecydowanie w naszym kraju nie wszędzie zaopatrzymy się w to, o czym autorzy piszą, np. 1 kanapka Warburtons Sandwich Thin. Znacie takie coś? Ja nie. Będę szukać, ale nie wiem czy znajdę. Problemem jest to, że autorzy wyliczyli kaloryczność dania, nie podali jednak kaloryczności jego poszczególnych składników. Jeśli więc nie znajdę takiej kanapki, będę musiała ją czymś zastąpić. Ale czym i jak kalorycznym? Niestety nie zadbano o to, by krajowy czytelnik poczuł się bezpiecznie. Bo skoro już w pierwszym przepisie znajduje się coś, czego nie zna, lub nie wie jak zastąpić, to co będzie dalej? Zaraz może się okazać, że z przepisów na 4 miesiące zostanie się tyle, które można zastosować w Polsce, że nie wystarczy ich nawet na dwa tygodnie. Co wtedy? Jednak będziemy skazani na żmudne liczenie kalorii, lub powtarzanie w kółko tych samych dań. Cóż, może to lepsze niż nic, uważam jednak, że można było się postarać bardziej. Ta sama uwaga dotyczy się sugerowanych dań gotowych. Autorzy informują, że wiele firm przygotowuje dania do odgrzania, które można śmiało zastosować w Dniu Diety. Niestety - żadnej z wymienionych w książce firm nie znam. Czy to byłby problem, żeby przed wydaniem tej pozycji ktoś sprawdził, czy w Polsce w ogóle da się coś takiego kupić i ewentualnie przedstawił alternatywę? Myślę, że wówczas byłoby o wiele fajniej. Ogólnie jednak nie jest źle. Poważnie.

Dieta 50 na 50 to porządnie, merytorycznie przygotowana pozycja. Posiada oczywiście pewne wady, ale jaki produkt w obecnych czasach jest ich pozbawiony? Myślę, że niejedna osoba skusi się na zasadny w niej przedstawione i wdroży propozycję Dr Varady w życie. Przyznam, że i ja mam taki plan. Nim jednak to nastąpi - poważnie się przygotuję. Poszperam w Internecie, poczytam, poszukam, poprzeliczam. Tak, żeby w momencie rozpoczęcia diety nie martwić się, że będę musiała sama układać sobie jadłospis na co drugi dzień. Jeśli ktoś z was stosował, lub ma w planach ten sposób odżywiania - zapraszam do dyskusji. Razem będzie nam raźniej :).


Sil


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz