wyd. Albatros
rok: 2012
str. 376
Ocena: 4,5/6
Gdy byłam dzieckiem niezupełnie wiedziałam, co chciałabym robić w
życiu. Przyszłość stanowiła dla mnie białą, zupełnie niezapisaną kartę. W jeden
dzień myślałam o zostaniu lekarzem, w drugim o byciu panią prezes. Najdłużej
chyba, tylko proszę się nie śmiać, chciałam zostać panią z kiosku. Tak, tak. To
nie żart. Pani z kiosku stanowiła dla mnie nie tyle wyzwanie, co uosobienie
idealnej dla mnie przyszłości. Mogłabym czytać do woli wszystkie pojawiające
się na rynku magazyny, psikać się „najlepszymi na świecie perfumami” - w końcu to tam zaopatrywałam się w „Być
może…”. W domu nigdy nie zabrakłoby mi środków czystości, baterii czy biletów.
No i ostatnie, ale najważniejsze… mogłabym nieustający dostęp do literatury.
To, że wówczas, zresztą do teraz nic się w tym zakresie nie zmieniło, w
kioskach sprzedawało się wyłącznie romansidła, nie miało dla mnie zupełnie
znaczenia. Wychodziłam z założenia, że książka to książka. Z racji tego, że do
osiągnięcia upragnionego celu musiałam stać się dorosła, wówczas zadowoliłam
się niemal codziennymi wędrówkami do biblioteki. Nie wiem czemu nigdy nie
pomyślałam o bibliotekarstwie. Z czasem moje marzenia zaczęły się przeistaczać,
chciałam być politykiem, dziennikarzem, ekonomistą. Chciałam pracować w
Parlamencie Europejskim, chciałam osiągnąć sukces. Sama nie wiem, jak to się
stało, że wylądowałam na Politechnice Śląskiej i ukończyłam kierunek związany z
systemami informatycznymi. Chyba zadziałałam jak przy nauce matematyki –
pokochałam wroga. Dlatego gdy natrafiłam na zapowiedź Domeny stwierdziłam, że
ta książka będzie zdecydowanie dla mnie. Sensacja, thriller szpiegowski, nowe
technologie, a to wszystko osadzone w tak zwanej „sieci”. Aż drżałam na myśl o
przeczytaniu tej powieści. Czy wyobrażenia sprostały rzeczywistości? Czy
znalazłam w tej książce to, czego szukałam? By się tego dowiedzieć koniecznie
musicie zapoznać się z poniższym tekstem J.
Max Gill od dziecka wiedział, że osiągnie sukces. Głęboko wierzył, że
ma talent i że właściwe osoby nie będą miały problemu z jego odkryciem. Dążył
do celu… może nie po trupach, ale wytrwale. Wybijał się wśród rówieśników,
pokazywał na co go stać i w końcu dostał wymarzone stypendium i dołączył do ekipy
Google’a. Niestety, na to samo stypendium dostało się wielu wybitnych
studentów, a tylko jeden z nich mógł otrzymać wymarzoną pracę. Max odpadł w
ostatnim etapie. Lepszy od niego okazał się tylko niepozorny Hindus. Chłopak
wrócił więc do domu, napisał cv i wrzucił je do sieci. Nie musiał długo czekać
na propozycje, bo te zaczęły spływać lawinowo, jednak to oferta niepozornego
Infoco szczególnie go zainteresowała. Wystarczyło jedno spotkanie z
właścicielem niewielkiej barcelońskiej firmy, by Max podjął życiową decyzję. Związał
się z firmą, której przyświecał cel takiej automatyzacji Internetu, dzięki
której ludzie otrzymywaliby niezbędne informacje bez uczestniczenia w
zdobywaniu ich. Tak zaczęło się dla Maxa zupełnie nowe życie, a wraz z nim
jedna z największych przygód, jakie mogą człowieka spotkać. Gdy Carlos Millet,
właściciel Infoco wpadł na pomysł, by zupełnie zrewolucjonizować znane
ludzkości przeglądarki internetowe, nawet Max uważał, że to jedynie mrzonki. Można
je ulepszać, usprawniać, poszukiwać nowych źródeł pobierania informacji. Ale
sama zasada działania… jest nie do ruszenia. Wkrótce jednak pomysł zaczyna kiełkować,
wypuszczać pędy… rozkwita. Wtajemniczeni w działania członkowie Infoco nawet
nie zdają sobie sprawy, jak wielki postęp robią w stosunkowo krótkim czasie.
Wnet okazuje się, że „przeglądarka” jest gotowa, a jej funkcjonalność
przechodzi wyobrażenia twórców. W krótkim czasie zdają oni sobie sprawę, że nie
mają środków by nad nią zapanować i jedynym wyjściem jest sprzedanie tego
innowacyjnego rozwiązania jakiemuś rynkowemu potentatowi. Tu jednak zaczynają
się piętrzyć problemy i… By poznać dalsze losy bohaterów i dowiedzieć się jakie
niebezpieczeństwo może ich czekać, z powodu stworzenia bardzo rewolucyjnego
rozwiązania informatycznego, należy sięgnąć po powieść Gaspara Lópeza Torresa.
Domena to dość nietypowa książka. Już pierwsze jej strony mogą
wprowadzić czytelnika w pewną… konsternację. Autor prezentuje na nich siatkę
wszystkich bohaterów jakich zaprezentował w powieści oraz… no właśnie. Ich
wirtualne byty. Idąc dalej wcale nie jest łatwiej. Czytelnik natrafia na setki
sformułowań, które większości śmiertelnikom nic nie powiedzą. Na szczęście
autor w przypisach dolnych objaśnia ich znaczenie. Dla mnie zresztą wspomniane
zwroty, dzięki wykształceniu jakie posiadam, obco nie brzmiały. Myślę jednak,
że dla pozostałych czytelników jednokrotne wyjaśnienie zawiłych definicji może
nie być wystarczające, a wielokrotne powracanie do pierwszych stron, gdzie te
wyjaśnienia się znajdują, na pewno nie jest komfortowe. Dlatego też wydaje mi
się, że powieść dużo łatwiej czytać się będzie osobom, które mają choć
niewielkie pojęcie o świecie wirtualnym i Internecie. Nie ukrywam również, że czytelnik,
który zdecyduje się na lekturę Domeny, powinien być obdarzony niebywałą
wyobraźnią. W jednej chwili autor przedstawia nam losy bohaterów, a w następnej
przechodzi do prezentacji losów ich bytów wirtualnych, które… co tu dużo
ukrywać… żyją swoim własnym życiem i baaardzo się denerwują, gdy nie mają
kontaktu ze swoim rzeczywistym odpowiednikiem. Gdzie czai się
niebezpieczeństwo? Kto kryje się tuż za rogiem, a może… tuż za kodem? Jak
potoczą się losy bytów realnych i wirtualnych? Kto kupi ten niezwykły
wynalazek? Na te, i na wiele innych pytań, odpowiedzi znajdziecie w Domenie.
Powieść czyta się stosunkowo dynamicznie, choć są w niej również
momenty, które powodują, że akcja się dłuży i staje się mało płynna. Choć autor
starał się wprowadzić wątki stosunkowo przyjemne, wręcz humorystyczne, na
niewiele się to zdało. W niektórych momentach wydawały mi się one wręcz
żenujące. Nie da się jednak ukryć, że Domena jest książką bardzo na czasie, a
przedstawione w niej rozwiązania pobudzają wyobraźnie. Sama chętnie
skorzystałabym z wyszukiwarki, jaką stworzył Max. Do lektury zachęcam przede
wszystkim miłośników sensacji z nowoczesnymi technologiami w tle.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Albatros
Baza recenzji Syndykatu ZwB
Nie wiem czy bym się na to zdecydowała. Fabuła chyba nie dla mnie. Ale blog fajny, będę odwiedzać go częściej. Dodaję do obserwowanych. Zapraszam do mnie :*
OdpowiedzUsuńO, świetny pomysł! Nie wiem, czy nie zgubiłabym się w tym gąszczu wiedzy informatycznej (jakąś posiadam, ale kto wie...), ale sama książka wydaje się być mniam. Jestem bardzo ciekawa ciągu dalszego. W tym wypadku nie pogardziłabym jakimś gigantycznym spojlerem, skoro nie mam dostępu do książki. A tym spojlerem mogłoby być streszczenie całości :D.
OdpowiedzUsuńMam ją na liście do przeczytania:) A jako że jestem informatykiem,więc raczej zrozumiem o co chodzi:)
OdpowiedzUsuńKsiążka nie w moim guście. Komputery to czarna magia ;)
OdpowiedzUsuńHmmm niby nie moje klimaty, ale może jednak warto zaryzykować =3
OdpowiedzUsuńTematyka trochę nie dla mnie, natomiast okładka robi wrażenie..;D
OdpowiedzUsuńPierwszy raz trafiłam na tego bloga, będę wpadać częściej.:) Obserwuję.:)