Łzy w deszczu
Tego jednego dnia w roku zawsze wybieraliśmy się w podróż. Nie była to tradycja, jak uważali wszyscy inni, jednak coś więcej – jakby wewnętrzny przymus, który kierował nas właśnie w tym czasie w pewne określone miejsce. Pierwszy raz był przypadkiem, każdy kolejny przypadkowym zamierzeniem; siłą przyciągania. Zawsze któreś z nas wychodziło z propozycją wyjazdu właśnie na ten dzień. I choćbyśmy z całych sił próbowali zmienić kierunek, nigdy się to nie udawało. A trwało od dziesięciu lat, czyli od roku, gdy się poznaliśmy.
Jest nas troje. Dwóch mężczyzn i kobieta, czyli ja. W tym świecie nie wyróżniamy się niczym szczególnym od innych ludzi. Z wyjątkiem jednej rzeczy, o której nie wie do końca nikt. Jesteśmy jedynymi osobami, które rok rocznie trafiają do krainy motyli w dniu polowania. Szukaliśmy wyjaśnienia, potwierdzenia, jednak nigdy nie zdołaliśmy odkryć, na czym polega zależność naszej trójki, tego dnia oraz motyli. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że osobno byśmy tam nie trafili. Nigdy. Jednak razem jesteśmy niczym metafizyczna potęga, która otwiera bramy do innych światów. Dlaczego tak uważam? Ponieważ miejsca takiego jak to
nie ma na Ziemi.
I tym razem zauważyliśmy zmianę w krajobrazie. Nie zaszła ona gwałtownie, wręcz wpłynęliśmy w górzysty teren pokryty lasem deszczowym. Wjechaliśmy na polanę, dookoła której rósł las. Potrzeba było zaledwie kilku minut, by taniec się rozpoczął. Nad naszymi głowami przeleciał pierwszy motyl. Rozłożywszy skrzydła, uraczył nas widokiem niezwykłych barw i wzorów, które przysłoniły słońce. Jego rozmiar był nieporównywalny do jakiegokolwiek ptaka, a co dopiero zwyczajnego motyla. Uroda tych ostatnich gasła
i wypalała się, gdy dochodziło do porównania. Za nim nadleciały kolejne – mniejsze lub większe, jednak wciąż przewyższające rozmiarem człowieka. Każdy piękny, dopóki nie popatrzyło się w ich twarze i owłosione ciała. I oczy. Tych oczu należało się bać.
Motyle wirowały niczym w tańcu, rozdmuchując powietrze. Trzymaliśmy się za ręce, stojąc po środku ich tańca – byliśmy niczym oko cyklonu – stałe, trwałe epicentrum nadchodzącej rzezi. Po czasie, którego nie dało się zmierzyć na żaden znany ludzkości sposób, te piękne stworzenia zawisły w powietrzu, tworząc okrąg. I rozpoczęło się polowanie na motyle. Kanibalistyczne, przerażające. Tutaj panowało tylko prawo krwi – brutalne. Im więcej jej przelejesz, tym piękniejszy się stajesz. A ci, którzy ponieśli śmierć, tracili całą urodę, pył i blask.
My zaś nie mogliśmy się ruszyć. Krew i cenny motyli pył opadały na nas, pokrywając nasze ciała w całości. Oglądaliśmy przedstawienie – tak brutalne, jak nie mogła być żadna ludzka wojna, gdzie panowały zasady. Tu nie było żadnych. U nas mogłabym być córką mordercy. Tu nie było morderców. To był jedynie taniec. Delikatny taniec motyli. Śmiercionośny, ale też piękny. I najstraszniejszy. Bo tylko piękno może być tak straszne. Znajdując się pomiędzy pięknem a śmiercią, ciężko odróżnić jedno od drugiego. I wybrać, czego się tak naprawdę pragnie. Bo stają się one jednością. Tak doskonale ze sobą scaloną, że nie sposób
ich oddzielić. Powroty nie są możliwe. Bo nawet gdy wrócimy do naszej rzeczywistości, to pozostaje w nas tak samo żywe jak śmierć. I nawet nie mogę powiedzieć: „Ja to widziałam”, bo nikt inny nie mówi w tym języku sekretów, którego używamy my. Jedyni świadkowie tej rzezi. I jednocześnie ofiary uwięzione w konieczności tego dnia. Za którym tęsknimy przez cały rok, choć żadne z nas się do tego nie przyzna.
I wtedy taniec się skończył. Część motyli stała się jeszcze piękniejsza, a część przestała istnieć. Jedynie na nas pozostały resztki ich pyłu. Powietrze zawirowało na nowo, motyle odleciały z trzepotem olbrzymich skrzydeł, a niebo pokryło się czarnymi chmurami. I spadł deszcz – grube, mocne krople, które uderzały o nasze ciała, oczyszczały je z kurzu śmierci. A ja płakałam, oczyszczałam swoje wnętrze z tego widoku, który mnie tak przerażał i zachwycał, że śmierć stawała się słodkim pragnieniem. Wiem, że oni wiedzieli, że płaczę.
Myślę, że oni też płakali. Jednak żadne z nas się do tego nigdy nie przyzna. Na szczęście w deszczu nie widać łez. Myślę, że to jest najwspanialszy moment tego dnia. Móc wspólnie płakać. W deszczu. By nikt tego nie widział. Łez w deszczu.
I jak, podoba się Wam?
Podoba się, to mało powiedziane. Ten tekst łączy w sobie wiele gatunków literackich, jest tam i fantasy, i elementy kryminału, a także coś z romantyzmu. Cudowny klimat i lekkość. Gratuluję wspaniałej pracy! Jest niesamowita.
OdpowiedzUsuńJasne, jestem oczarowana ;)
OdpowiedzUsuńjestem pod wrażeniem ^^
OdpowiedzUsuńDopiero teraz tu weszłam i się zdziwiłam, że jest to tutaj, od sześciu godzin. W jakiś sposób lubię tę historię :).
OdpowiedzUsuńI czuję się dziś wybitnie doceniona :).
Dziękuję Ci za to.
do usług :)
UsuńOczywiście, że podoba się! Pięknie napisane.
OdpowiedzUsuńŚwietne - i tyle, nic dodać, nic ująć xD
OdpowiedzUsuńBrawo!
OdpowiedzUsuń