"Cześć, co słychać?" Magdalena Witkiewicz
wyd. Filia
rok: 2016
str. 320
Ocena: 5,5/6
Jesteśmy szczęśliwi. Mamy
wszystko, czego od życia zawsze chcieliśmy. Koleje losu układają się nam
dokładnie tak, jak powinny. Praca, dom, dzieci, kochająca rodzina. Czegoż
więcej chcieć? Czy w ogóle można prosić o więcej? Jak się okazuje, czasem można
chcieć za dużo. A potem się sparzyć. I stracić wszystko, na co pracowało się
przez lata.
Dwadzieścia lat po maturze
jedna ze szkolnych koleżanek Zuzanny zamieściła na fejsbuku posta, w którym
przypomniała, ile czasu minęło od pamiętnych wydarzeń. Pokusiła się jednak o
nieco więcej i poza samym wpisem, dodała do niego zdjęcia. Studniówka. Polonez.
Maturzyści, dumnie kroczący do przodu w tym dostojnym tańcu. A wśród nich oni –
ona i on, Zuza i Paweł, przez wszystkich nazywany Pablo. Wielka szkolna miłość,
która trwała jeszcze długo po maturze. Zuzie te zdjęcia zaczynają przypominać
coś, co dawno utraciła. Motylki w brzuchu. Tak, dwadzieścia lat temu miała
motylki. Miała je przez cały czas trwania związku z Pablem. Chłopak pisał do
niej cudowne listy miłosne. Podrzucał jej do książek, plecaka, wysyłał pocztą. Pisał
z okazji dnia Dzikiej Flory czy Dnia Marzyciela. W zasadzie każdy powód, by
napisać był dobry. A konkluzja zawsze była taka sama – miłość. Wspomnienia sprawiają,
że bohaterka zaczyna odczuwać coraz większy żal. Teraz nie ma motylków, Nie ma
listów miłosnych. Nie ma romantycznych randek. Kiedy Zuzanna prosi męża, by
napisał do niej list, ten w odpowiedzi zostawia jej karteczkę na lodówce.
Bardzo nieromantyczną. Totalnie przyziemną. Ten drobny liścik, w zasadzie
niepozorny, skierował myśli Zuzy na tory, które doprowadzić ją miały do
zagłady.
Czasami życie marzeniami
sprawia, że coś idealnego i trwałego niczym zamek wybudowany na skale, rozpada
się jak niechlujnie ułożony domek z kart. Wydaje się nam, że postępujemy
słusznie, że nie robimy nic złego, że po prostu staramy się przeżyć kolejny
dzień i być odrobinę bardziej szczęśliwi. A tak naprawdę wpadamy w czarną
dziurę, z której nie jesteśmy w stanie się wydostać. Najgorsze jest jednak to,
że nawet tego nie zauważymy, wręcz przeciwnie - wydaje nam się, że wszystko
jest w najlepszym porządku. Zuza myśli, że nic złego nie robi, ale równocześnie
oddala się od codzienności, a co za tym idzie i od swojego męża. Wydaje się
jej, że nic się nie zmienia, że wciąż najważniejsze są jej dzieci, ale na
każdym kroku odstawia je na bok, niczym w danej chwili niepotrzebne kawałki
układanki. Kłamie przyjaciółkom, mężowi, rodzicom, dzieciom i sobie samej. I
choć chwilami zdaje sobie sprawę, że postępuje nie do końca uczciwie, to mimo
wszystko dalej w to brnie.
W przypadku Cześć, co
słychać zdecydowanie nie można osądzać książki ani po tytule, ani tym bardziej
po okładce. Powieść opowiada dość złożoną historię, która z początku wydaje się
banalna i niczym nieodróżniająca się od innych. Nawet przez pierwsze
kilkadziesiąt stron odnosiłam wrażenie, że czytam o samej sobie. W końcu która
z nas nie przeżyła młodzieńczej miłości, pełnej wzlotów, czułych słówek i
motylków w brzuchu? Wydaje mi się również, że większość ludzi, tak jak i
bohaterka powieści, ma skłonność do wymazywania gumką tych mniej fajnych
wspomnień. Po latach dużo łatwiej i przyjemniej wracać do tych cudownych chwil,
gdy ptaszki ćwierkały, słonko świeciło a my byliśmy naprawdę szczęśliwi. Nikt
nie zadaje pytań - czemu to się skończyło. Jak doszło do rozstania. A przecież
większość związków nie rozpada się ot tak, bez powodu. Prawda? By się tego
dowiedzieć, koniecznie powinniście przeczytać najnowszą powieść Magdaleny Witkiewicz.
Cześć, co słychać czyta
się bardzo dobrze, choć nie od samego początku łatwo wdrożyć się w fabułę.
Bohaterka stara się opowiedzieć czytelnikowi swoją historię. Tłumaczy się, wyjaśnia,
a w zasadzie plącze w zeznaniach. Wciąż i wciąż powtarza, że o tym dalej, że
nie miało być tak jak wyszło, że gdyby nie postąpiła tak, jak postąpiła, nie
doszłoby do tego, co się wydarzyło. Nie byłoby tragedii, koszmaru, wybuchów i
końca. Czytelnik zaczyna zastanawiać się, co takiego Zuza zrobiła. Co tak
bardzo ja gnębi, co sprawia, że wiesza na sobie psy. A potem się dowiadujemy i…
czy się dziwimy? Ja gdzieś w połowie powieści zaczęłam coś podejrzewać, a im
więcej czytałam, tym bardziej utwierdzałam się w słusznym, jak się potem
okazało, przekonaniu. Nie żałuję jednak ani jednej chwili poświęconej tej
lekturze. Bo choć mnie rozbiła, to potem starała się poskładać w całość. Tę
powieść warto ją więc nie tylko przeczytać, ale i dłużej się nad nią zastanowić
a następnie zapamiętać. Polecam.
Sil
Za książkę dziękuję Autorce :)
Ostatnio się nad nia zastanawiałam i teraz szkoda mi, że jej nie zakupiłam. Jednak wszystko jest do nadrobieni
OdpowiedzUsuńPo książki tej autorki sięgam bez zastanowienia. Jestem pewna że ta również niedługo zasili mój czytnik :-)
OdpowiedzUsuńJa również po książki autorki sięgam w ciemno. Uwielbiam każdą i już, to po prostu to co lubię!
OdpowiedzUsuńA w tym przypadku masz rację - ani po tytule, ani po okładce ani nawet po początku, bo jak dla mnie jest nieco zwodniczy a na koniec taka niespodzianka!
Super książka!