wyd. Harlequin Mira
rok: 2013
str. 240
Ocena: 4/6
Co prawda nie pamiętam pierwszego przeczytanego przez siebie romansu,
jednak wciąż mam w pamięci okres, gdy takowe książeczki poczytywałam. Byłam nastoletnią,
stałą bywalczynią biblioteki miejskiej. Książki wypożyczałam dla siebie i dla
babci (karty miałam pozakładane chyba na wszystkich członków rodziny), dzięki
czemu jednorazowo mogłam zabrać do domu nawet kilkanaście (no dobra, czasami
kilkadziesiąt) pozycji. Romanse od Harlequina czytałam zaraz po szkole, po
nauce, do poduszki. Niejedną noc zarwałam chcąc poznać zakończenie kolejnego
burzliwego romansu. Rodzice się wściekali, rodzeństwo się przeze mnie nie
wysypiało, a ja byłam w swoim żywiole. Czytanie harlequinowych historii było
zdecydowanie uzależniające. Dziś z uśmiechem wspominam pierwsze, przeżyte z
bohaterami tych książek, pocałunki i nie tylko. Z czasem czytanie krótkich i
nieskomplikowanych opowiadań (bo trudno jest mi je teraz nazwać powieściami) przestało
mi wystarczać i przerzuciłam się na bardziej wymagające pozycje. W ten sposób
moja nastoletnia harlequinowa przygoda się zakończyła.
Stosunkowo niedawno, zaledwie kilka tygodni temu, wydawnictwo Harlequin
Mira wprowadziło na rynek nową serię – zatytułowana dość przewrotnie – Kiss.
Nie trudno było się domyślić, o co oparta będzie fabuła przedstawionych w tej
serii historii. Przeczucie jednak nie oznaczało pewności, kiedy więc
zaproponowano mi zrecenzowanie pierwszych wydanych tytułów, nie wahałam się
długo. Jaki jest efekt mojego zetknięcia z tym cyklem? By się tego dowiedzieć
zapraszam do zapoznania się z poniższym tekstem.
Miranda Kravitz, córka burmistrza Nowego Jorku nie ma łatwej roli do
spełnienia. Musi być idealna, bez skazy, wręcz do rany przyłóż. Stąd liczne
spotkania z wyborcami, odwiedziny sierocińców oraz domów spokojnej starości.
Każda osoba, która spotka ją na swojej drodze jest pod jej wrażeniem. Jest
piękna, jest inteligenta, niemal jak jakaś córka prezydenta czy księżniczka. Ikona
miejskiej kultury. To jest jednak Miranda dzienna, bo gdy dziewczyna wraca do
domu, gdy zrzuca wyjściową garsonkę i ściąga rodowe perły staje się zupełnie
inną osobą. Jest Mirandą wieczorową porą. Umyka swojej ochronie, buszuje po
sklepach, chadza po klubach. Niestety, niejedna taka eskapada kończy się sesją
fotoreporterów i rozkładówką następnego dnia w bulwarowej prasie. W końcu szef
ochrony jej ojca doprowadzony zostaje do ostateczności i proponuje swojemu
mocodawcy zmianę sposobu sprawowania pieczy nad jego pociechą. Owym „sposobem”
ma być nie kto inny jak Tyler Brannigan, policjant na co dzień pracujący w
wydziale do walki z narkotykami. Jaki finał będzie miało spotkanie tych dwojga?
Czy połączenie dwóch przeciwnych sobie żywiołów ma szansę stworzenia czegoś
trwałego? Czy między Mirandą i Tylerem nawiąże się nić porozumienia? To, a
także wiele innych informacji pozyskać można jedynie dzięki lekturze Kto się
śmieje ostatni autorstwa Trish Wylie.
Książeczka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła w co, szczerze
powiedziawszy, odrobinę powątpiewałam. Nie myślałam, że kiedykolwiek jeszcze
dość krótka w swym jestestwie intryga zdoła mnie do siebie przekonać. A jednak.
Zaprezentowana przez panią Wylie historia nie tylko wywołała na mych ustach uśmiech,
ale i spowodowała, że zarwałam noc... a w zasadzie poranek. Trzeba przyznać, że
całość czyta się dobrze i w ekspresowym wręcz tempie. Kilka godzin i lekturę ma
się już za sobą, a sama historia, wbrew moim przypuszczeniom, pozostaje w
głowie na dłużej. Idealna książka na lato, zachęcam do przeczytania.
Pamiętam, że sama zaczytywałam się w romansach. I nie mogłam zasnąć, dopóki nie poznałam zakończenia historii. Na nową serię książek mam wielką ochotę.
OdpowiedzUsuńNiestety mnie się ta część zupełnie nie spodobała.
OdpowiedzUsuńAkurat tą książeczkę dostałam dzisiaj w ramach mini konkursu który wygrałam.
OdpowiedzUsuńteż miałam taki okres czytywania harlequinów :) hurtowo
OdpowiedzUsuńKISSy również miałam okazję poznać i bardzo mi się ta seria spodobała
Ja - niestety - miałam szansę przeczytać tylko jedną książeczkę z tej serii. A szkoda. :(
OdpowiedzUsuń