wyd. Papierowy Księżyc
rok: 2013
str. 384
Ocena: 4/6
Ostatnio, a w sumie już nawet dość długo, mam tak zwaną fazę na książki
paranormalne, ze szczególnym wskazaniem na romanse z tej dziedziny. Większość
tego typu powieści tworzona jest o/i dla nastolatków. Nie mam więc wielkiego
pola do manewru (przynajmniej jeśli chodzi o powieści, które pojawiają się na
polskim rynku). Coś pojawia się w zapowiedziach, coś wzbudza moje
zainteresowanie, coś ląduje w mojej biblioteczce i ostatecznie zostaje przeze
mnie pochłonięte. Skutki takiego „łakomstwa” bywają niestety różne. Niejednokrotnie kończy
się na leniwym uśmiechu i pełnym zadowoleniu, zdarza się jednak, że przypłacam
je niestrawnością. Nigdy nie wiadomo na co się trafi. Istna ruletka,
szczególnie, jeśli sięga się po powieść, która nie miała jeszcze polskiej
premiery lub niewiele osób miało okazję daną pozycję zrecenzować. Co tym razem
było dane mi przeczytać i czy mój paranormalny głód został zaspokojony? Zapraszam
do lektury poniższego tekstu.
Nikki Beckett została niesamowicie wręcz zraniona. Wpierw jej matka
została potrącona przez samochód, wskutek czego zginęła. Później drogowy zabójca
został uniewinniony, a do tego ukochany chłopak wyjechał na dwutygodniowy obóz,
na którym przebywa z byłą dziewczyną. Nikki bardzo potrzebuje Jacka, postanawia
więc niezwłocznie go odwiedzić. Niestety pomysł okazuje się nietrafiony,
dziewczyna widzi to, czego nigdy zobaczyć nie powinna i decyduje się zupełnie
zmienić swoje życie, a w zasadzie... decyduje się je zakończyć. W tym celu
udaje się do Cole’a, który długo się nie waha z udzieleniem jej pomocy. I tak
oto Nikki znika z powierzchni ziemi na setkę lat, które na Ziemi oznaczają
półroczną nieobecność. Na szczęście po tej sześciomiesięcznej nieobecności
udaje się jej wrócić do rodziny, jak się jednak okazuje – nie na długo. Gdzie
była w trakcie swojej nieobecności? Na jak długo wróciła? Gdzie będzie się
musiała udać? Czy wciąż będzie tego pragnęła? O tym już przekonać trzeba się
osobiście.
Książkę czytało się dobrze, a przynajmniej jej pierwszą połowę. Temat
wybrany przez autorkę, którym ma zamiar czarować czytelnika przez kolejne
części trylogii jest ciekawy i, przynajmniej według mnie, dość oryginalny.
Wieczni, pozyskiwanie sił witalnych, Tunele. Nie czytałam wcześniej o niczym w
tym stylu. I poważnie, podobało mi się. Niestety gdzieś w trakcie lektury Brodi
Ashton opuściła gardę i zdecydowanie zaczęło jej brakować oryginalnych
rozwiązań. Wielki ból okazał się nie taki wielki. Oszałamiający powrót okazał
się nie taki wzniosły. Gigantyczna miłość okazała się, przynajmniej początkowo,
nie taka porywająca. I w ogóle, niewiele rzeczy było takimi, jak się można było
spodziewać. Pierwsze kilka miesięcy po prostu minęło, a potem nagle akcja
przyspieszyła i kolejne fakty docierały do czytelnika w tempie lawiny. Przyznam,
że nie tego się spodziewałam po Podwieczności. Chciałam książki rześkiej,
pełnej pasji, może nawet z odpowiednim przesłaniem. Tymczasem czuję się tak,
jakby autorka po napisaniu połowy powieści przestała się starać. Czy to
możliwe? A może jestem już „za duża” na powieści dla nastolatków? W tej chwili
nie wiem, czy sięgnę po następną część Podwieczności. Z jednej strony
interesują mnie dalsze losy bohaterów, z drugiej zaś nie chciałabym musieć
powiedzieć, że tym razem cała książka była słaba. Pozostaje mi tylko mieć
nadzieję, że tak nie będzie.
Ogólnie Podwieczność oceniam dość dobrze. Ciekawy pomysł. Ciekawa
interpretacja mitologii. W dość interesujący sposób zarysowane postaci głównych
bohaterów. I wykonanie też dobre, przynajmniej przez część książki. Wydaje mi
się jednak, że powieść skierowana jest do mniej wymagającego czytelnika, a przy
tym chyba wyłącznie do czytelnika nastoletniego.
po opisie wnioskuję, że znalazłam prezent dla mojej nastoletniej siostry, która uwielbia tego typu książki. dzięki :)
OdpowiedzUsuń