8 maja 2015

Peryferia społeczeństwa i mordercza klika („In vitro. Ważne rozmowy na trudne tematy” Bogda Pawelec)

Pod wpływem tej książki napisałam bardzo prywatną i emocjonalną recenzję. Nie wiem, czy chcę, by wszyscy ją przeczytali. Nie wiem nawet, czy chcę sama czytać ją raz jeszcze. Pojawia się ona na blogu, ale wciąż się zastanawiam, czy wkrótce nie skrócę jej do absolutnego minimum... to tyle gwoli wstępu...

„In vitro. Ważne rozmowy na trudne tematy” Bogda Pawelec
wyd. GW Foksal
rok: 2015
str. 224
Ocena: 6/6


I paint the pictures
Of the oceans
I’ll never see
I hold a candle
Through the darkness
So I believe
There is a future
Fine and narrow
Far behind
I paint the pictures
I’ll never own 1)

Ostatnio mam jakiś taki płaczliwy okres. Może nawet nie ostatnio?
Może to trwa już od jakiegoś czasu?
Może od lat?
Może to depresja?
Może, może, może... To słowo towarzyszy mi od tak dawna...

Może w tym miesiącu się uda?
Może w następnym cyklu postaramy się bardziej?
Może to prawda, co mówią ludzie? Gdybym NAPRAWDĘ chciała dziecka, to bym je miała już dawno?
Może zmarnowałam sobie życie, nawet o tym nie wiedząc?
Może już za późno na nadzieję?
Może tylko się łudzę?
Może, może, może...

Kiedy przeszło pięć lat temu wychodziłam za mąż plan był dość prosty. Odstawiamy tabletki i staramy się o potomka. Kiedy teraz o tym myślę, to brzmi tak banalnie. Jednak wcale banalnie nie było. Małżonka dopadły wątpliwości, że to za wcześnie, że najpierw powinniśmy nacieszyć się sobą. Nie zachwyciło mnie takie podejście do sprawy, mój zegar biologiczny tykał i nie byłam w stanie zupełnie go wyciszyć. Poszłam jednak na ten kompromis, bo co innego mogłam począć? Przecież nie byłam dzieckiem dziurawiącym prezerwatywy. Nie ukrywam jednak, że przemknęło mi to przez głowę.

Kiedy dwa lata później on zmienił zdanie, myślałam, że wygrałam los na loterii. Tylko, że przez rok nie byłam w stanie go zrealizować. Ginekolog zajmujący się mną od dawna nawet nie próbował mi pomóc. Powiedział, że powinnam poszukać dobrej kliniki. I tyle. Nie zrobił nic. Nie skierował na badania, nie zasugerował leczenia. Odhaczył mnie na liście i odprawił z kwitkiem. Byłam za dużym problemem. W domu oczywiście były słowa pokrzepienia i wiara, że czeka nas po prostu naturalny cud. On w to wierzył. Gdzieś tam w środku i ja wierzyłam.

Kilka miesięcy później mama zapisała mnie do ginekologa. Wiecie jak to jest - znajomy znajomej itp. Nie był to co prawda specjalista ds. niepłodności, ale lekarz, który wiedział co zrobić nim podejmie się ostateczne kroki. Jak dziś pamiętam tamten dzień. Był styczeń, siedziałam na przeciw niego i słuchałam ze łzami w oczach, że najpewniej w ciągu sześciu miesięcy będę w ciąży. Przedstawił mi szczegółowe statystyki dotyczące przyczyn niepłodności oraz warianty ich leczenia. "10-15% przyczyn nie jesteśmy w stanie zdiagnozować". Perspektywa była więc dość jasna. Niemal dziewięćdziesiąt procent kobiet da się leczyć... wyleczyć. W mojej rodzinie nikt nigdy nie miał problemów z płodnością. Czemu więc ja miałabym je mieć? Wyszłam z gabinetu naładowana pozytywną energią na nowy rok.

Niemal natychmiast rozpoczęto diagnostykę, która oczywiście nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Miesiąc później badania powtórzono - ponownie bez skutku. Mąż w końcu również się przebadał. Lekarz był zachwycony jego wynikami. Co więc było nie tak? Na marzec zaplanowano laparoskopię, w celu wykluczenia niedrożności jajowodów, zrostów oraz endometriozy. Bałam się okropnie, a do tego pochorowałam się przed samym przyjęciem do szpitala. Byłam przekonana, że z zabiegu będą nici. Na szczęście na oddziale nawet nie zauważono mojego przeziębienia. Wyniki zabiegu były niepokojące, ale i pokrzepiające zarazem. Endometioza i zrosty zostały potwierdzone, ale usunięte. Jajowody na szczęście były drożne. Usłyszałam upragnione: "Pani Sylwio, do pół roku będzie pani w ciąży". Kiedy wychodziłam ze szpitala świeciło słońce. Wspaniały dzień na wspaniałe wiadomości. Już słyszałam tupot małych stópek na podłodze w salonie. Pół roku szybko minęło. Potem minęło kolejne pół roku. Lekarz proponował różne środki, w przypadku których w ogóle musielibyśmy przestać się starać. Nie zgadzaliśmy się. W końcu i on się poddał. Rozłożył ręce i podał kontakt do znajomego specjalisty.

Oczywiście nigdy do niego nie trafiliśmy. Kilka miesięcy później znalazłam kartkę z jego danymi i niewiele się zastanawiając - wyrzuciłam ją do kosza. Żyliśmy jakąś ułudą, że uda nam się osiągnąć cel naturalnymi metodami.

Teraz gdy spoglądam w przeszłość - kręcę głową. Jaka byłam głupia. Jaka naiwna. Miesiąc, kwartał, rok, dwa... I nic. Mija cztery lata jak bezskutecznie staramy się o dziecko. Na dźwięk słów, że będzie dobrze, robi mi się słabo. Chcę potrząsnąć ludźmi, prawiącymi dobre rady. Jak się tego nie przeżyło, to nie można radzić. Niestety, zawsze znajdzie się ktoś, kto myśli, że wie więcej niż ty. Kiedy wszyscy wokół ciebie zachodzą w ciążę przez przypadek, a ty się starasz i nic się nie dzieje, zaczynasz popadać w depresję. Ja popadłam. I z każdym kolejnym dzieckiem w pobliżu popadałam bardziej. Ja w końcu poczułam się... Nie, nie jak zero. Zerem byłam już od dawna. Poczułam się zupełnie popsuta. Wręcz szalona.

Na końcu, i równocześnie na początku tej historii znalazła się najnowsza książka Bogdy Pawelec - In vitro. Ważne rozmowy na trudne tematy, która otworzyła mi oczy. Siedziałam nad nią przez tydzień. Nie czytałam jej rozdziałami, czy nawet stronicami. Bliższe prawdy będzie, gdy powiem, że przyswajałam ją akapitami. Często odkładałam ją na półkę, bo byłam emocjonalnie wyczerpana. Niejednokrotnie lądowała na stole, bo poruszyła jakąś strunę i musiałam się wypłakać. Najczęściej jednak zmuszała mnie do podjęcia wysiłku i poszukiwań. Poszukiwań informacji o rządowym programie leczenia niepłodności. O szansach i perspektywach. Niejednokrotnie zdarzyło mi się przerwać małżonkowi lekturę, by zacytować fragment statystyk, lub zapoznać go z jakimś cytatem.

Teraz książka okraszona jest moimi znacznikami i wiem, że do wielu jej fragmentów jeszcze wrócę. Jestem przekonana, że mój małżonek powinien ją przeczytać. Wydaje mi się, że gdy się z nią zapozna, łatwiej będzie mu mnie zrozumieć. Bo tam, na stronicach tej książki, jestem ja, odarta z wierzchniej warstwy. Tam bije moje serce, tam kwili moja dusza, która już kilkadziesiąt razy przeżyła żałobę. I która za kilka dni ponownie, w samotności, w zaciszu własnego umysłu, będę ją przeżywała.

Teraz jednak wiem, że nie jestem sama. Tam, na świecie, są dziesiątki, setki, tysiące takich jak ja. Tak samo pragnących. Identycznie rozpaczających. Podobnie zazdroszczących. Nie jestem inna. Nie od nich.
Może, skoro niektórym z nich się udało, uda się i mnie?
Może ponownie uda mi się złapać za ster i pokierować statkiem, zwanym moim życiem?
Może jeszcze nie wszystko stracone?
Może moje życie ponownie zacznie się kręcić wokół magicznego może, ale tym razem karuzela życia zwolni i pozwoli mi się cieszyć widokiem? Oby.

In vitro... Bogdy Pawelec jest świetnie skonstruowaną i napisaną książką. Pełno w niej faktów oraz obalonych mitów. Znajdziemy w niej rozmowy z polskimi pionierami w dziedzinie niepłodności, z szczęśliwymi rodzicami i dziećmi, które urodziły się dzięki tej rewolucyjnej metodzie. Poznajemy historię powstania portalu Nasz Bocian i ludzi, którzy wymyślili ten cudowny azyl (z którego aktywnie korzystam). Dowiemy się również, jakie są orientacyjne koszty tej metody i na ile jest ona skuteczna. In vitro... daje do myślenia. Zdecydowanie.

Pewnie powiecie, że to nie jest książka dla was. Nie zgodzę się z tym. Myślę, że jest to pozycja dla każdego, kto choć w minimalnym stopniu w życiu codziennym styka się z problemem niepłodności. Babcie, matki i ojcowie. Bracia, siostry i wujkowie. Koleżanki z pracy, sąsiedzi i dalecy krewni. Mężowie. Wszyscy powinni ją przeczytać. Dzięki tej lekturze naprawdę dużo łatwiej zrozumieć cierpiącą kobietę. Byłabym wdzięczna opatrzności, gdyby ta pozycja trafiła w ręce moich bliskich. Dużo by to ułatwiło.

Z całego serca polecam tę lekturę.

Sil


1) Of Verona - Paint the Pictures


18 komentarzy:

  1. Temat dosyć kontrowersyjny, ale istotny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, jestem szczerze poruszona Twoją historią i tym, przez co przechodzisz. I tym, że ta książka wywołała w Tobie aż tyle emocji. I wiem, że słowa "będzie dobrze" niczego nie zmienią, ale ja naprawde szczerze wierzę, że w końcu się Wam uda. A za polecenie ksiązki ogromnie Ci dziekuję - na pewno ją przeczytam, bo jestem bardzo ciekawa kilku kwestii. I zupełnie nie rozumiem całego tego szumu medialnego wokół metody in vitro - przyjaciółka mojej mamy w ten sposób zaszła w ciążę po wielu latach bezskutecznego leczenia i voila - ma piękną, zdrowa córkę i jest bardzo szczęśliwa. Politycy i faceci w spódnicach nie powinni wię codbierac kobietom szansy na szczeście - niestety tu jest Polska, tu chcą podejmować decyzje za innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ta nagonka która teraz ma miejsce to w ogóle jakaś porażka. Aż mi się odechciewa patrzeć na tv. Odechciewa mi się iść na wybory. W ogóle odechciewa mi się mieszkać w tym kraju...

      Usuń
  3. Prawie się popłakałam, czytając Twoją historię... My dopiero zaczęliśmy starania, ale muszę powiedzieć, że uczucie zazdrości względem kobiet-matek odczuwam już od dawna, szczególnie jak słyszę, że ktoś mówi: "no właściwie to my się nie staraliśmy, tak jakoś wyszło"... Wiem, że słowa pocieszenia niewiele dadzą, ale... walczymy dalej, walczymy! Wszystkiego co najlepsze dla Was:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za ciepłe słowa. Powiem tylko, że my ruszyliśmy z kopyta, mam nadzieję, że jeśli nie naturalnie, to dzięki inv. będziemy mieli maleństwo :)

      Usuń
  4. Serce mi pękło podczas czytania tego tekstu, mogę tylko życzyć, by los się odwrócił. Dla pocieszenia (choć zdaje sobie sprawę, że pewnie niewiele to może pomóc) powiem Ci, że ja jestem dzieckiem, które narodziło się po 8 latach prób. Moi rodzice po narodzinach mojego brata chcieli mieć drugie stosunkowo szybko, szczególnie, że i mojemu bratu przyjście na świat nie przyszło tak łatwo (dopiero 3 lata po ślubie). Ale ciągle się nie udawało. A to były jeszcze cięższe czasy niż teraz. Medycyna nie była tak rozwinięta (ja jestem rocznik 87'). Może to brzmi banalnie, ale nie należy tracić nadziei. Chyba mogę uznać, że jestem na to dowodem, bo po 8 latach okazałam się wręcz niespodzianką :)

    Za książkę jednakże nie będę się teraz zabierać, choć z pewnością kiedyś do niej dojrzeję. Uważam, że jej tematyka jest ogromnie ważna i wiele dobrego może uczynić, jednak nie czuję się na siłach, by czytać podobnie ciężką emocjonalnie książkę. Tym bardziej, że w mniejszym bądź większym stopniu dotyczy zarówno moich bliskich, jak i mnie samej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadzieję w zasadzie i tak zawsze się ma, ale... cuda zdarzają się żadko niestety. Dzięki tej lekturze wiem, że trzeba coś zrobić. Nie można stać w miejscu i dumać...

      Usuń
  5. Uwierz mi dokładnie wiem co czujesz, choć chyba już na dalszym etapie jestem- co nie oznacza, że lepszym. Gdybyś chciała pogadać to napisz na mój email:landrusk@gmail.com
    A ksiązka- rewelacyjna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za miłe słowa, nie powiem, że z oferty nie skorzystam :)

      Usuń
  6. Twoja historia Sylwio jest nie tylko poruszająca, ale moim zdaniem również w dużym stopniu pouczająca.
    I mimo, że jestem pełna współczucia dla obecnego Twojego stanu to nie potrafię, jako zadeklarowana przeciwniczka in vitro jako nienaturalnej metody "produkowania" dzieci, nie być brutalna i nie zapytać : czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad tym, że jeżeli będziesz przez wiele lat blokować swoją płodność to to się "zemści" buntem Twojego organizmu biologicznie przygotowanego do rodzenie.
    To samo pytanie mam dla wielu innych dziewcząt i młodych kobiet......czy kiedykolwiek się nad tym zastanawiają, że tabletki mogą je pozbawić naturalnej metody poczęcia upragnionego dziecka.

    Nic się nie dzieje bezkarnie co dotyczy sfery natury.

    A poza tym jeżeli nie możesz urodzić dziecka jesteś poddana dodatkowemu stresowi, który ma znów negatywny wpływ również na poczęcie.

    A może naprochnetologia...lekarze, którzy z serdecznością zajmą się Twym problemem.
    A może adopcja.....bywa, że adopcja sprawia, że następuje cudowne odblokowanie i kobieta zaczyna zachodzić w ciążę....

    Jak słucham o in vitro, o tym jak nie tylko droga to metoda, ale jak bolesna dla kobiety, i że wcale nie daje stuprocentowej pewności.........staramy się widzieć tylko efekt w postaci dziecka a całą otoczkę pomijamy. Czy jest to słuszne?

    Załączam serdeczne pozdrowienia i życzę nie zadręczania się, bo to nie ma sensu.
    Kobieta przecież nie tylko jako matka własnych dzieci się spełnia.

    Mam nadziej, że nikogo nie uraziłam swym długim wpisem, ale chciałam się tylko podzielić swym zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długi i wyczerpujący wpis niczym nie razi, choć oczywiście mnie samej trudno się z niektórymi tezami zgodzić. Osobiście mogę się obwiniać, że stosowałam doustna antykoncepcję, bo coś powodem być musi. Ale to tylko moje odczucia, ani jeden lekarz mi tego nie potwierdził, wręcz przeciwnie.
      Nie mogę się jednak zgodzić ani z tezą "produkowania dzieci", ani tym bardziej ze stwierdzeniem, że adopcja mogłaby być lekarstwem. Nie jest, przynajmniej nie na tym etapie, na którym się obecnie znajduje. Całe moje ciało woła, że chce być mamą, że chce być w ciążki. Narazie trudno mi zaakceptować pójście na skróty. Nie mówię, że nigdy to nie nastąpi. Całkiem możliwe, że gdy już nie będzie innego wyjścia, skierujemy się do OA, teraz jednak wiem, że mam jeszcze szansę i chcę z niej skorzystać. Tym bardziej, że adopcja to też nic pewnego, nigdy nie wiadomo, czy ostatecznie jakiekolwiek dziecko się otrzyma :(
      Bóg dał człowiekowi wolną wolę, między innymi dzięki niej mamy liczne osiągnięcia techniki i medycyny. Muszę zgodzić się z moim mężem - jeśli przekreślamy jakieś osiągnięcie, może powinniśmy przekreślić wszystkie? Czy to nie byłoby bardziej zgodne z naturą?

      Usuń
  7. Cóż, mnie uraziłaś. Po pierwsze in vitro nie jest metodą produkowania ludzi. Plemnik i komórka jajowa łączą się ze sobą w obu wariantach: i w jajowodzie, i na szkle. Nie ma tam żadnego wstawiennictwa sił trzecich, nie dodaje się genów ani chromosomów, więc pisanie o "produkcji" jest nie tylko bezrozumne, ale przede wszystkim piętnujące i bezwzględne wobec rodzin.
    Po drugie przedstawianie adopcji jako sposobu na zajście w spontaniczną ciążę ("cudowne odblokowanie") jest obraźliwe wobec rodzin adopcyjnych i ich świadomej decyzji o tym, aby stworzyć rodzinę z dzieckiem niespokrewnionym. Te rodziny nie decydują się na adopcję, aby oszukać naturę i urodzić PRAWDZIWE dziecko. Dla nich ich adoptowany syn lub córka są prawdziwymi dziećmi, a nie substytutami dzieci właściwych. Przemyśl, proszę, tę konstrukcję, bo popełniasz fatalny i niezwykle raniący błąd.
    Po trzecie: naprotechnologia jest metodą eksperymentalną. Jest starsza od metody in vitro o kilka lat i posiada na swoim koncie 4 (słownie: cztery) zrecenzowane badania naukowe, z czego jedynie dwa odnoszą się do leczenia niepłodności (pozostałe dwa odnosza się do poronień i do kwestii etycznych). In vitro ma w obecnej chwili ponad 37 tysięcy zrecenzowanych badań na swoim koncie, z których wynika w dużej ogólności: jest to metoda skuteczna i bezpieczna.
    Serdeczność lekarzy nie ma tu nic do rzeczy, bezwzględna skuteczność naprotechnologii wraz z serdecznością lekarzy wynosi poniżej 20% w okresie, uwaga, 24 miesięcy! Proszę zajrzeć do badań Boyle'a i samodzielnie się przekonać.
    Dla porównania: skuteczność IVF w przełożeniu na transfer zarodka to 30% na cykl.
    Po czwarte: metoda in vitro jest metodą trudną przede wszystkim emocjonalnie i jak żadna metoda medyczna nie daje stuprocentowej skuteczności. To oczywiste. Jednak ból emocjonalny przy in vitro nie wynika z faktu kłucia się zastrzykami, a z faktu, że powodem zastosowania in vitro jest niepłodność - i to ona jest bolesna, upokarzająca, narażająca niestety na zalew dobrych rad udzielanych przez ludzi, którzy deklarując brak ocen, oceniają najsurowiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za wsparcie :* i bardzo rzetelne i pełne informacje :)

      Usuń
  8. jeszcze dodam piąty disclaimer: połowa przypadków niepłodności to czynnik męski. Mężczyźni również stosują tabletki antykoncepcyjne? Niepłodność to także zespół Turnera, brak jajowodów i wady anatomiczne, które nie mają nic wspólnego z antykoncepcją.
    Poza wszystkim nie ma żadnych dowodów na związek doustnej antykoncepcji hormonalnej z niepłodnością kobiety i mężczyzny. Uważaj więc na słowa, potrafią bardzo ranić i brak wiedzy nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma też żadnych dowodów, że taka antykoncepcja nie ma wpływu na płodności. To raczej jest rzecz indywidualna każdej kobiety, każdej pary i na pewno wymaga okresowych badań hormonalnych.
      Patrząc na to z perspektywy czasu, to pewnie byśmy się poważnie zastanowili nad tego typu kuracją

      Usuń
    2. Owszem, są dowody, na przykład kobiety z niską rezerwą jajnikową i endometriozą często się przerzuca na terapie antykoncepcyjne, aby zachować ich płodność. Dowody są więc pozytywne, jesli już. A badania hormonalne są warunkiem odpowiedzialnie prowadzonej terapii antykoncepcyjnej i warto to sobie wzajemnie przypominać, aby nie dawać się spławiać ginekologowi wypisującemu doustną antykoncepcję na piękne oczy pacjentki, bez jakichkolwiek badań.

      Usuń
  9. ciekawe jest to, że najgłośniej metodzie InVitro sprzeciwiają się ludzie, których ona nie dotyczy (mający dzieci, księża i ludzie którzy nie chcą dzieci). Skoro ta metoda nie daje 100% pewności, to jakaś siła wyższa musi mieć wpływ na jej powodzenie lub nie.
    Warto się zastanowić, skoro przeciwnicy uważają, że jest to metoda nienaturalna i sztuczna, to podobnie powinni podejść do przeszczepów nerek, wątroby, kończyn czy też serca.

    OdpowiedzUsuń