„Kod Estery” Bernard Benyamin, Yohan Perez
wyd. Otwarte
rok: 2013
str. 319
Ocena: 4,5/6
Z natury rzeczy nie zwykłam czytywać powieści non-fiction. Nie jest
tak, że nigdy po takowe nie sięgam, jednak wolę gdy między mną a „nimi” zachowany
jest bezpieczny dystans. One istnieją i ja istnieję, ale jest nam lepiej
osobno, niż razem. Czasem jednak do głosu dochodzi jakieś wewnętrzne, głęboko
skrywane przekonanie, że z daną pozycją czeka mnie interesująca przygoda.
Wówczas nie ma znaczenia gatunek, do którego przypisać można daną powieść –
liczy się tylko chęć jej przeczytania. Tak też było z Kodem Estery. Początkowo
nie byłam przekonana, czy jest to książka dla mnie. Jednak im dłużej o niej
myślałam, tym mniej było powodów by jej nie przeczytać. W końcu wszystkie
„przeciw” zniknęły pozostawiając za sobą mnie i morze „za”. Jak potoczyła się
moja przygoda z Kodem...? Zapraszam na krótką relację.
Przede wszystkim, choć może być trudno w to uwierzyć, jest to powieść z
krwi i kości. Mamy bohatera, a nawet dwóch. Mamy cel, w zasadzie mrzonkę, który
sobie wytyczyli i do którego za wszelką cenę dążą. Mamy nieprawdopodobne
historie oraz ludzi, których ze świecą szukać w otaczającym nas świecie. Mamy w
końcu kod skrywający plan dotyczący współczesności, który spisany został przed
setkami a nawet tysiącami lat. Czy jest już za późno na próbę jego
odszyfrowania? Czy ukryte za nim przesłanie będzie miało wpływ na dalsze losy
ludzkości? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po Kod Estery.
Cała historia zaczyna się od śmierci. Tak rozpoczyna się bardzo wiele
dobrych powieści, po tej jednak zupełnie się tego nie spodziewałam. Tytułem
wstępu autor przedstawia czytelnikowi wycinek własnego życia. Umiera jego matka
i jest to jedno z najgorszych wydarzeń w życiu Bernarda. Tragedia jest tym
dotkliwsza, że kilka lat wcześniej stracił ojca. Pozostawiony na świecie bez
rodziców wie jedno – musi dołożyć wszelkich starań, by matka trafiła do nieba. By
jej w tym pomóc musi całkowicie oddać się modlitwie i choć jest
niepraktykującym Żydem, zaczyna w najbliższej okolicy poszukiwać synagogi.
Znajduje ją szybko i to dość blisko, a kiedy w końcu do niej trafia wszystko
się zmienia. To w niej, przez zupełny „przypadek”, poznaje Johana Pereza, który
dzieli się z nim swoją tajemnicą. Będzie ona miała zdecydowany wpływ na dalsze
losy Bernarda i radykalnie zmieni jego światopogląd.
Zdecydowanie interesująca, wciągająca i przerażająca – tak mogę
określić tę powieść. Intryguje od pierwszych zdań i trzyma w napięciu niemal do
samego końca. Niemal cały Kod Estety utrzymany jest w nieco mrocznej tonacji,
tylko koniec odrobinę zawodzi. Wszystkie karty zostają odkryte, kod zostaje
złamany i... nic, zupełnie nic się nie zmienia. Nic się nie dzieje. Ziemia się
nie trzęsie, a wody się nie rozstępują. Cisza i spokój. Choć jest zapowiedź. To
tylko cisza przed burzą, bo koniec jest bliski. Może, skoro nic nie dzieje się
przez przypadek i skoro tak wiele już się sprawdziło, powinniśmy skupić się na
tym co zostało przepowiedziane dalej? Może należy przygotować się na najgorsze?
Może. Tego jednak nikt nie bierze pod uwagę, nikt nie daje wiary przepowiedniom,
dopóki się nie spełnią. Wówczas jest już jednak za późno.
Kod Estery czyta się płynnie i przyjemnie. Dzieje się tak dlatego, że
książka została napisana jak powieść sensacyjna. Akcja wartka i zaskakująca. Pozycja
zdecydowanie warta przeczytania.
Sporo książek "kodowych" jest na rynku,a co jedna to ciekawsza.Znowu będzie na co polować w bibliotece.Dzięki za recenzję!
OdpowiedzUsuńPiszesz, że koniec odrobinę zawodzi.. Szkoda, bo na niego zazwyczaj się wyczekuje. Na razie sobie odpuszczę tę książkę. Będę miała ją jednak na uwadze, gdy będę chciała zacząć moje zmagania z tym gatunkiem ;)
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać, ale niestety u mnie w bibliotece raczej jej nie dostanę :c
OdpowiedzUsuńChyba się jednak na nią skusze ;)
OdpowiedzUsuń