„Dziesięć płytkich oddechów” K.A. Tucker
wyd. Filia
rok: 2014
str. 426
Ocena: 5,5/6
I'm breathing in,
and breaking down
I feel my time is running out.
The fire in my heart will burn me to the ground.
I did my part I tried my best the things I'm fighting to protect
always shatter into pieces in the end..*
and breaking down
I feel my time is running out.
The fire in my heart will burn me to the ground.
I did my part I tried my best the things I'm fighting to protect
always shatter into pieces in the end..*
Życie rzadko
bywa sprawiedliwe. Zwykle nie dostajemy od niego tego, czego najbardziej na
świecie pragniemy. Zdarza się jednak, że mamy dość, by uznać się za ludzi
szczęśliwych. Wstajemy rano, świeci słońce, ptaszki śpiewają, i wiemy, że to
będzie dobry dzień. Czasem ktoś się potknie. Czasem coś pójdzie nie tak, jak
powinno. Ogólnie jest jednak na tyle dobrze, że nie ma powodów, by narzekać. Co
jednak, gdy dzieje się coś na tyle strasznego i dramatycznego, że choć powodów jest
wiele, na narzekanie brak siły? Co, jeśli ktoś brutalnie roztrzaska chroniącą
nas bańkę? Albo zniszczy nas samych? Czy cokolwiek jest w stanie złożyć
człowieka do kupy?
Kacey Delyn Cleary jeszcze kilka lat temu
wiodła wspaniałe i udane życie. Była szczęśliwie zakochana, miała wspaniałą
przyjaciółkę, cudowną siostrę i najlepszych na świecie rodziców. Była członkiem
drużyny rugby i dość często wyjeżdżała ma mecze. Rodzina i przyjaciele, jako
wierni kibice, zawsze jej towarzyszyli. Również tego feralnego dnia, gdy
skończyło się życie Kacey. Jedna chwila, moment nieuwagi i on - pijany
kierowca. Kilka lat później dziewczyna potajemnie pakuje swój oraz siostry
bagaż i obie ruszają do Miami. Uciekają z domu ciotki dewotki i wujka, cóż, nie
tylko nałogowego hazardzisty, ale i potencjalnego pedofila. Gdy którejś nocy w
drzwiach sypialni Kacey staje jej piętnastoletnia siostra Livie, niewiele
brakuje, by doszło do rękoczynów. Ostatecznie jednak dziewczyny decydują, że nie
tylko nie zabiją wujaszka, ale również nie naślą na niego policji. Jednak
skrupulatnie planują ucieczkę. I w końcu nadchodzi dzień, w którym udaje się
wcielić plan w życie i bezpiecznie wyjechać. Co czeka na dziewczyny w
słonecznym i dusznym Miami? Czy odnajdą tam siebie? Czy odnajdą szczęście? Czy
podniosą się po wielkim upadku i poskładają się do kupy? By się tego
dowiedzieć, koniecznie należy sięgnąć po Dziesięć płytkich oddechów.
Wiele
dobrego słyszałam o tej powieści, nim udało mi się po nią sięgnąć. Przyznam, że
bardzo się na nią nastawiłam i w pewnym momencie zaczęłam się martwić, czy
książka spełni moje, dość wygórowane, oczekiwania. Zaczęłam więc lekturę z
drżeniem serca, które już na drugiej stronie rozpędziło się niczym błyskawica.
Jeszcze pięć minut wcześniej kleiły mi się oczy i planowałam przeczytać
maksymalnie kilka stron, nim pójdę spać. Już pierwsze przeczytane zdania
uświadomiły mi, że to będzie długa i ciekawa noc. I taka też była. Przewracałam
kartki w zawrotnym tempie i jedynie perspektywa porannego wstawania zmusiła
mnie do odłożenia książki na nocny stolik. Cały następny dzień czekałam, na
wyjście do domu. Bo tam czekała na mnie powieść K.A. Tucker. Przez chwilę nawet
zaczęłam się bać, że w nocy miałam jakieś omamy i jak sięgnę w domu po Dziesięć
płytkich oddechów, to okaże się, że powieść jest beznadziejna. Na szczęście ten
scenariusz się nie sprawdził, wręcz przeciwnie. Kolejne rozdziały przynosiły
coraz więcej wrażeń i nagłych zwrotów akcji. Mniej więcej w połowie
zorientowałam się, o co tak naprawdę chodzi, przyjęłam jednak, że autorka tak
poprowadzi akcje, że wszystko skończy się szczęśliwie. Niestety, im bliżej
końca, tym mniej byłam o tym przekonana. Czyżbym jednak miała przed sobą jeden
z tych dramatów, który wyciśnie ze mnie morze łez i nie pozwoli o sobie
zapomnieć ze względu tragiczne zakończenie? Tego niestety zdradzić wam nie
mogę. Powiem jednak, że Dziesięć płytkich oddechów zaliczam do grona
najlepszych powieści, jakie miałam okazję w tym roku przeczytać. Zdecydowanie
lubuję się w powieściach przepełnionych nie tylko namiętnością, ale i
wrażliwością, buntem oraz dramatem jednostki. Chciałabym jak najczęściej
trafiać na takie perełki. Zdecydowanie polecam, a czytelników zaczynających
lekturę od zakończenia przestrzegam - nie psujcie sobie przyjemności odkrywania
finału.
Sil
*Extreme Music - Bring Me Back To Life
Z chęcią bym się z nią zapoznała! :)
OdpowiedzUsuńO, ja też mniej więcej od połowy połapałam się, jak to ostatecznie się skończy, ale właściwie to mi nie przeszkadzało... Może nie jest to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w życiu, ale faktycznie, jedna z lepszych wydana dla młodych ludzi w tym roku, a bałam się, że się strasznie zawiodę. I śliczna okładka - pomijając czcionkę :3
OdpowiedzUsuń