16 stycznia 2014

Prosty przepis na utratę wszystkiego („Upadające królestwa” Morgan Rhodes)

„Upadające królestwa” Morgan Rhodes
wyd. Gola
rok: 2013
str. 512
Ocena: 4/6


Uwielbiam książki paranormalne, to chyba wie każdy, choć odrobinę mnie zna. Jeszcze bardziej lubię pozycje, które łączą w sobie kilka gatunków literackich, np. romans z dramatem, kryminałem czy właśnie wątkiem paranormalnym. A jeszcze lepiej - jak jest tych rodzajów literackich w powieści jak najwięcej. No nie da się ukryć, zakręcona jestem i takie też książki czytuje. Nie dla mnie gorący romans kipiący od pożądania, w którym brak czegokolwiek poza miłością głównych bohaterów (problemy egzystencjonalne typu: jak żyć, do mnie nie trafiają). Moją bajką nie są powieści obyczajowe, w których ktoś traci wszystko, a potem bez większego problemu, na tym niby gruzowisku, stawia zamek, który już na pewno nie runie. Dla mnie liczą się emocje i sensacja, oraz magia - duuużo magii. Dlatego, gdy tylko zaproponowano mi lekturę Upadających Królestw - zgodziłam się bez wahania. W końcu miała być to powieść idealna dla mnie - paranormalna, pełna zwrotów akcji, sensacyjnych wydarzeń oraz miłości. Czy mogłabym pragnąć czegoś więcej?

Upadające Królestwa to tak naprawdę trzy, kiedyś stanowiące jedność krainy: Auranos, Paelsia i Limeros. Różnią się one diametralnie, ale pod wieloma względami stanowią swoje lustrzane odbicie. Ludzie żyją w nich pod zwierzchnictwem króla bądź wodza. Nie ma jednak znaczenia, kto sprawuje rządy. Jedno jest natomiast pewne - tym, mieszkającym za wysokimi murami, nic złego się nie dzieje. Jakiej biedy nie klepaliby poddani, władza ma się dobrze. W tym książka absolutnie nie odstaje od rzeczywistości. Nie da się również ukryć, że w jednej z tych krain żyje się zdecydowanie lepiej, niż w pozostałych. Auranos, bo o nim mowa, nie ma problemów z niedostatkami jedzenia, a pogoda zwykle u nich dopisuje. Dawno zawarte umowy, regulujące handel między królestwami, zdążyły już powygasać i teraz w Auranosie brakuje jedynie takich zbytków, jak dobre wino. To ostatnie produkowane jest w Paelsi, ale z powodu znacznej biedy, to Auranos dyktuje co, kiedy i za ile zakupi. Wśród mieszkańców pokrzywdzonych przez los krain narastać zaczyna napięcie, a ich władcy zrzeszają się i podejmują ostateczną decyzję - czas stanąć do walki. Równocześnie, a w zasadzie na pierwszym planie, rozgrywają się większe i mniejsze dramaty dzieci władców i zwykłych mieszkańców. Są i tacy, którym w głowie tylko magia, a jedyne w co wierzą, to to, że wkrótce spełni się przepowiednia i ta, która narodziła się szesnaście lat wcześniej, posiądzie władzę nad czterema żywiołami.

Czy w przepowiedni jest choć krztyna prawdy? Czy królestwa staną do walki? Jeśli tak, to jak się ona zakończy? Jak potoczą się losy Cleo, Janosa, Lucii i Magnusa? By się tego dowiedzieć koniecznie należy sięgnąć po Upadające Królestwa, pierwszą cześć trylogii autorstwa Morgan Rhodes.


Mnie osobiście książka się podobała, ale nie powaliła mnie na kolana. Czytało się ją dobrze, ale nie wyśmienicie. Główni bohaterowie to buńczuczne nastolatki, którym wydaje się, że mogą góry przenosić. Niczego się nie boją, żadna siła nie jest im straszna, żadna podróż za długa. Może to i dobrze, że są nastawieni w ten, a nie inny sposób, bo inaczej na pewno nie podołaliby zadaniom, jakie zostały im przydzielone. Akcja Upadających Królestw wciąga, jest ciekawie zarysowana, ale skierowana zdecydowanie do młodszego, mniej wymagającego odbiorcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz