PREMIERA 24.04.2019
Save you - Mona Kasten
Jaguar 2019
Stresowałam się cały dzień tym,
że "muszę" napisać tę recenzję. Wydaje mi się, że ostatnią opinię na
temat przeczytanej powieści wyraziłam w jakiejś zupełnie innej epoce. Świat był
inny i ja byłam inna. O czym innym się pisało. Inaczej się pisało. A
recenzowało… to już w ogóle inny level. Teraz na kiedyś znanych i lubianych
przeze mnie blogach pojawiają się fotorelacje z otwierania paczek z zaledwie
garstką informacji pisanej, a same blogi zamieniają się w obco brzmiące vlogi
czy vogi. To wszystko to nie moja bajka, tylko, czy to, co ja mam do
zaoferowania, jest we współczesnym świecie jeszcze cokolwiek warte?
Kiedy kilka tygodniu temu
sięgałam po pierwszą część nowej trylogii Mony Kasten, zatytułowaną Save me,
nie spodziewałam się, że aż tak na mnie wpłynie. Że mnie pochłonie. Że gdy ją
skończę nie będę w stanie o niej zapomnieć i że najpierw co kilka godzin, a
później co kilka dni, wspominać będę ulubione sceny z tej powieści. Ciągle
łapałam się na rozmyślaniach na temat Ruby i Jamesa. Czy dojdą do porozumienia?
Czy wszystko sobie wyjaśnią i w końcu znajdą wspólną ścieżkę? Dawno nie miałam
takiego fioła na punkcie książki i jej bohaterów. To będzie tylko niewielkie
przekłamanie jeśli powiem, że liczyłam dni i godziny do premiery Save you.
Save me pozostawiło mnie z
niedosytem szczęśliwego zakończenia, a przecież tak niewiele brakło, by
bohaterowie mogli spocząć na laurach. Jeszcze krok, jeszcze chwila… wszystko
przecież mogłoby się skończyć zupełnie inaczej.
Save you przynosi niezmiernie
wiele bólu zarówno Ruby jak i Jamesowi. Bólu, który wydawać by się mogło, nigdy
nie będzie mieć szans na ukojenie. Dwójka młodych ludzi traci siebie, nim tak
naprawdę staje się parą. To niby nic niezwykłego, a jednak w wykonaniu Mony
Kasten nawet rozdzielenie zakochanych w sobie ludzi jest niczym trzęsienie
ziemi. I tak jak taki wstrząs, tak i to rozstanie rozkłada na łopatki nie tylko
Ruby i Jamesa, ale i ich bliskich. A gdy w sprawach cierpiących ludzi zaczynają
maczać palce inni, to już nic tak naprawdę nie jest pewne. No, może poza tym,
że pewnie w finale zobaczymy jeszcze większy dramat niż poprzednio.
Druga część trylogii pozostawiła
mnie w rozsypce podobnej do tej poprzedniej. Aż do finału byłam pewna, że czeka
mnie piękne zakończenie, a tu ponowny przeżyłam szok. To już chyba Monie Kasten
weszło w krew, takie rzucanie bomby w ostatnich zdaniach powieści.
Save you to istny emocjonalny rollercoaster.
Nigdy nie wiadomo w którym kierunku potoczy się fabuła, co kryje za sobą
kolejna scena i jak to wszystko się zakończy. Wprowadzenie kolejnych narratorów
sprawiło, że fabuła z jednej strony bardziej się zagmatwała, a z drugiej zaczęła
się klarować. Niby wiemy coraz mniej, zdobywamy pozornie niepotrzebną wiedzę,
by finalnie przekonać się, że w tej powieści nic nie zostało powiedziane nadaremno.
Jak wspominałam wcześniej, Save pozwala zatopić się w lekturze i popłynąć z jej
nurtem zapominając o wszystkim co jest wokół. Jednocześnie po wynurzeniu się z
niej czytelnik nigdy tak naprawdę się nie otrząsa. Żyje tą historią dalej,
pławi się we wspomnieniach, rozkoszuje myślą, że wkrótce przeczyta finał
finałów. I dowie się, czy bohaterowie podniosą się z dna, na które po raz
kolejny zepchnęła ich autorka. Ja już żyję Save as. A wy?
Jeśli nie mieliście okazji sięgnąć
po serię Mony, to ja zdecydowanie, z pełnym przekonaniem – polecam. Nie ma to
tamto, po prostu warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz