22 kwietnia 2019

Uratuj mnie ("Save you" Mona Kasten)

PREMIERA 24.04.2019

Save you - Mona Kasten
Jaguar 2019


Stresowałam się cały dzień tym, że "muszę" napisać tę recenzję. Wydaje mi się, że ostatnią opinię na temat przeczytanej powieści wyraziłam w jakiejś zupełnie innej epoce. Świat był inny i ja byłam inna. O czym innym się pisało. Inaczej się pisało. A recenzowało… to już w ogóle inny level. Teraz na kiedyś znanych i lubianych przeze mnie blogach pojawiają się fotorelacje z otwierania paczek z zaledwie garstką informacji pisanej, a same blogi zamieniają się w obco brzmiące vlogi czy vogi. To wszystko to nie moja bajka, tylko, czy to, co ja mam do zaoferowania, jest we współczesnym świecie jeszcze cokolwiek warte?

Kiedy kilka tygodniu temu sięgałam po pierwszą część nowej trylogii Mony Kasten, zatytułowaną Save me, nie spodziewałam się, że aż tak na mnie wpłynie. Że mnie pochłonie. Że gdy ją skończę nie będę w stanie o niej zapomnieć i że najpierw co kilka godzin, a później co kilka dni, wspominać będę ulubione sceny z tej powieści. Ciągle łapałam się na rozmyślaniach na temat Ruby i Jamesa. Czy dojdą do porozumienia? Czy wszystko sobie wyjaśnią i w końcu znajdą wspólną ścieżkę? Dawno nie miałam takiego fioła na punkcie książki i jej bohaterów. To będzie tylko niewielkie przekłamanie jeśli powiem, że liczyłam dni i godziny do premiery Save you.

Save me pozostawiło mnie z niedosytem szczęśliwego zakończenia, a przecież tak niewiele brakło, by bohaterowie mogli spocząć na laurach. Jeszcze krok, jeszcze chwila… wszystko przecież mogłoby się skończyć zupełnie inaczej.

Save you przynosi niezmiernie wiele bólu zarówno Ruby jak i Jamesowi. Bólu, który wydawać by się mogło, nigdy nie będzie mieć szans na ukojenie. Dwójka młodych ludzi traci siebie, nim tak naprawdę staje się parą. To niby nic niezwykłego, a jednak w wykonaniu Mony Kasten nawet rozdzielenie zakochanych w sobie ludzi jest niczym trzęsienie ziemi. I tak jak taki wstrząs, tak i to rozstanie rozkłada na łopatki nie tylko Ruby i Jamesa, ale i ich bliskich. A gdy w sprawach cierpiących ludzi zaczynają maczać palce inni, to już nic tak naprawdę nie jest pewne. No, może poza tym, że pewnie w finale zobaczymy jeszcze większy dramat niż poprzednio.

Druga część trylogii pozostawiła mnie w rozsypce podobnej do tej poprzedniej. Aż do finału byłam pewna, że czeka mnie piękne zakończenie, a tu ponowny przeżyłam szok. To już chyba Monie Kasten weszło w krew, takie rzucanie bomby w ostatnich zdaniach powieści.

Save you to istny emocjonalny rollercoaster. Nigdy nie wiadomo w którym kierunku potoczy się fabuła, co kryje za sobą kolejna scena i jak to wszystko się zakończy. Wprowadzenie kolejnych narratorów sprawiło, że fabuła z jednej strony bardziej się zagmatwała, a z drugiej zaczęła się klarować. Niby wiemy coraz mniej, zdobywamy pozornie niepotrzebną wiedzę, by finalnie przekonać się, że w tej powieści nic nie zostało powiedziane nadaremno. Jak wspominałam wcześniej, Save pozwala zatopić się w lekturze i popłynąć z jej nurtem zapominając o wszystkim co jest wokół. Jednocześnie po wynurzeniu się z niej czytelnik nigdy tak naprawdę się nie otrząsa. Żyje tą historią dalej, pławi się we wspomnieniach, rozkoszuje myślą, że wkrótce przeczyta finał finałów. I dowie się, czy bohaterowie podniosą się z dna, na które po raz kolejny zepchnęła ich autorka. Ja już żyję Save as. A wy?

Jeśli nie mieliście okazji sięgnąć po serię Mony, to ja zdecydowanie, z pełnym przekonaniem – polecam. Nie ma to tamto, po prostu warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz