"In Vitro. Bez strachu. Bez ideologii" Anna Krawczak
wyd. Muza
rok: 2016
str. 464
Ocena: 5,5/6
Eyes make their peace
in difficulties
With wounded lips and salted cheeks
And finally we step to leave
To the departure lounge of disbelie1)
With wounded lips and salted cheeks
And finally we step to leave
To the departure lounge of disbelie1)
Mąż widząc mnie kolejny dzień z książką Anny Krawczak
w ręce stwierdził, że "coś nie idzie mi czytanie". Musiałam się
dłużej zastanowić, zanim udzieliłam mu odpowiedzi. Bo w pierwszej chwili sama
nie wiedziałam, czy faktycznie – nie idzie mi, czy też problem leży zupełnie
gdzie indziej. Już po chwili wiedziałam, że diagnoza małżonka nie była
prawidłowa. Zresztą… czy naprawdę potrzebowałam się nad tym zastanawiać?
Przecież wiedziałam, że to nie chodzi o to, że książki nie da się czytać. Albo
o to, że na przykład jest źle napisana. Nic z tych rzeczy. To ten temat, tak
bliski mi… tak bliski nam. Nie będę się tu jednak rozwodzić nad moją i mojego
męża historią. Po latach starań i ostatnich intensywnych miesiącach zgłębiania
tematu już chyba odrobinę okrzepłam. Zrzuciłam wcześniejszą, jak się okazało
bardzo cienką skórę. Coraz rzadziej płaczę, gdy ktoś z najbliższego otoczenia
zachodzi w ciążę. Nie ma już powodzi łez na reklamie płynu do prania rzeczy dla
niemowląt. Nie zaglądam już jak wariatka do wózków kobiet mijanych w parku. Nie
płakałam więc podczas czytania tej książki. No dobrze, nie płakałam za często,
bo kilkukrotnie uroniłam łzę, gdy czytałam historię do złudzenia przypominającą
moją. Wielokrotnie też podnosiłam głos, zaczynałam kipieć złością i rozpoczynałam
wertowanie stron, by wrócić tam, gdzie bulwersujący wątek się zaczął i…
czytałam wszystko na głos małżonkowi. By i on wiedział. Wydawało mi się, że
ostatni rok naszego życia był do granic możliwości naszpicowany informacjami.
Myliłam się. Teraz przynajmniej zdaję sobie sprawę, że wiem niewiele. I że
pewnie jeszcze nie raz przyjdzie mi uronić łzę, gdy będę czytała coś, co po raz
kolejny przesunie moją granicę wytrzymałości psychicznej i bólu.
Myślę, że młodziutkiej Annie Krawczak nawet do głowy nie
przyszło, że kiedyś będzie musiała podjąć decyzję, która na zawsze zmieni jej
życie i pojmowanie otoczenia. Wychowywana w katolickim domu wyznawała określone
normy etyczne. W pierwszą ciążę zaszła ekspresowo. Drugiego dziecka, już z
innym partnerem, nie mogła wymodlić latami. Ale, tak to już jest. Niepłodność
nigdy nie dotyka jednej osoby, zawsze dotyczy pary. Anna Krawczak jest idealnym
przykładem tego stwierdzenia. Niepłodność dotknęła ją dopiero w drugim związku,
kiedy najmniej się tego spodziewała. Możemy sobie więc tylko wyobrażać, jak
ciężko było jej pogodzić się z myślą, że tak naturalna rzecz, jak zajście w
ciążę i urodzenie zdrowego bobasa, może nie być już nigdy jej udziałem. In
vitro nigdy jednak nie leżało w jej zasięgu. I nie chodziło tu o czystko
ekonomiczne podejście do sprawy, ale o samo przeświadczenie – in vitro to
wcielenie zła. Żaden katolik tak świadomie i ostatecznie nie zgrzeszy. A
jednak, zdarza się to tysiącom, o ile nie setką tysięcy ludzi. W tym nieprawdopodobnej
wręcz rzeszy katolików. Bo gdy przychodzi do spraw rodzinnych, gdy w grę
wchodzi realna niepłodność, brak możliwości posiadania siostrzeńca, wnuka czy
syna, ludzie radykalnie zmieniają swoje poglądy. Autorka słusznie zauważyła to
w swojej książce – do kościoła chodzi się w niedzielę, z rodziną żyje się przez
pozostałe dni tygodnia.
W sumie nie wiem, jak powiedzieć wam o czym jest
"In vitro. Bez strachu. Bez ideologii." Z jednej strony to historia
autorki. Bardzo pouczająca i wzruszająca oczywiście. Z drugiej strony przedstawienie
faktów. Ale nie faktów o samym in vitro, tylko i jego nieprawidłowym
postrzeganiu. O zapatrzeniu w nauki kościoła i nie słuchaniu prawd naukowych.
Książka traktuje o naprotechnologii, przez wielu określanych naprościemą. To
również opowieść o zarodkach, o ich wiernych ochroniarzach, którzy zapominają,
że chronić wypadałoby również potencjalnych rodziców. To wreszcie opowieść o
trudnych decyzjach dotyczących szeroko rozumianego dawstwa oraz o wzlotach i
upadkach prowadzenia tak potrzebnego pacjentom portalu, jakim jest Nasz Bocian.
Sumą tego wszystkiego i wielu innych elementów jest właśnie książka Anny
Krawczak.
Wciąż się zastanawiam, czy powinnam powiedzieć coś
więcej, czy na tym poprzestać. I nadal nie potrafię się zdecydować. Mogłabym
zacząć rzucać licznymi cytatami, które systematycznie, z wytrwałością godną
lepszej sprawy, zaznaczałam. Wiem jednak, że nie na wiele by się one wam zdały,
bo nawet najlepszy cytat nie przedstawi wam, w czym rzecz. Niewątpliwie więc
jedynym rozwiązaniem, jest sięgnięcie po tę pozycję. Z mojego punktu widzenia,
po tę książkę powinien sięgnąć każdy. Absolutnie każdy, w tym zagorzali
przeciwnicy in vitro i wszyscy propagatorzy innych metod zapłodnienia. Nie
zmuszam nikogo do zmiany zdania, nie tłukę otoczeniu i wam, czytelnicy, byście
zamykali się tylko na tę jedną metodę leczenia niepłodności. Ale powinno się
dać szansę różnym rozwiązaniom. Ja dałam, wiele z nich zwiodło, inne wciąż
staram się testować.
W książce zabrakło mi jedynie szczegółowych opisów
samej stymulacji. Już nie mówię o lekach, ale o rodzajach protokołów, o
długości ich trwania, o wpływie na organizm kobiety, o sposobach poprawiania
komórek. Te wszystkie kwestie należałoby przybliżyć samym pacjentom, jak i
przeciwnikom metody in vitro. Ale i bez tych elementów książkę Anny Krawczak z
czystym sumieniem mogę polecić. To naprawdę kawał rzetelnej literatury.
Sil
1) Ellie
Goulding - Beating Heart
chciałam tylko zauważyć, że Anna Krawczak wciąż się czuje młoda ;) Pozdrawiam i dzięki za życzliwą recencję, AK
OdpowiedzUsuńdelikatnie poprawiłam :)
UsuńKupiłam ebooka i zabieram się dziś za czytanie :) dzięki za recenzję:)
OdpowiedzUsuńTemat tej książki jest mi niestety bliski...
Ale z wielką chęcią zabieram się za tą pozycję :)