15 marca 2016

I stało się wszystko ("In Vitro. Bez strachu. Bez ideologii" Anna Krawczak)In Vitro. Bez strachu. Bez ideologii" Anna Krawczak

"In Vitro. Bez strachu. Bez ideologii" Anna Krawczak
wyd. Muza
rok: 2016
str. 464
Ocena: 5,5/6



Eyes make their peace in difficulties
With wounded lips and salted cheeks
And finally we step to leave
To the departure lounge of disbelie1)

Mąż widząc mnie kolejny dzień z książką Anny Krawczak w ręce stwierdził, że "coś nie idzie mi czytanie". Musiałam się dłużej zastanowić, zanim udzieliłam mu odpowiedzi. Bo w pierwszej chwili sama nie wiedziałam, czy faktycznie – nie idzie mi, czy też problem leży zupełnie gdzie indziej. Już po chwili wiedziałam, że diagnoza małżonka nie była prawidłowa. Zresztą… czy naprawdę potrzebowałam się nad tym zastanawiać? Przecież wiedziałam, że to nie chodzi o to, że książki nie da się czytać. Albo o to, że na przykład jest źle napisana. Nic z tych rzeczy. To ten temat, tak bliski mi… tak bliski nam. Nie będę się tu jednak rozwodzić nad moją i mojego męża historią. Po latach starań i ostatnich intensywnych miesiącach zgłębiania tematu już chyba odrobinę okrzepłam. Zrzuciłam wcześniejszą, jak się okazało bardzo cienką skórę. Coraz rzadziej płaczę, gdy ktoś z najbliższego otoczenia zachodzi w ciążę. Nie ma już powodzi łez na reklamie płynu do prania rzeczy dla niemowląt. Nie zaglądam już jak wariatka do wózków kobiet mijanych w parku. Nie płakałam więc podczas czytania tej książki. No dobrze, nie płakałam za często, bo kilkukrotnie uroniłam łzę, gdy czytałam historię do złudzenia przypominającą moją. Wielokrotnie też podnosiłam głos, zaczynałam kipieć złością i rozpoczynałam wertowanie stron, by wrócić tam, gdzie bulwersujący wątek się zaczął i… czytałam wszystko na głos małżonkowi. By i on wiedział. Wydawało mi się, że ostatni rok naszego życia był do granic możliwości naszpicowany informacjami. Myliłam się. Teraz przynajmniej zdaję sobie sprawę, że wiem niewiele. I że pewnie jeszcze nie raz przyjdzie mi uronić łzę, gdy będę czytała coś, co po raz kolejny przesunie moją granicę wytrzymałości psychicznej i bólu.

Myślę, że młodziutkiej Annie Krawczak nawet do głowy nie przyszło, że kiedyś będzie musiała podjąć decyzję, która na zawsze zmieni jej życie i pojmowanie otoczenia. Wychowywana w katolickim domu wyznawała określone normy etyczne. W pierwszą ciążę zaszła ekspresowo. Drugiego dziecka, już z innym partnerem, nie mogła wymodlić latami. Ale, tak to już jest. Niepłodność nigdy nie dotyka jednej osoby, zawsze dotyczy pary. Anna Krawczak jest idealnym przykładem tego stwierdzenia. Niepłodność dotknęła ją dopiero w drugim związku, kiedy najmniej się tego spodziewała. Możemy sobie więc tylko wyobrażać, jak ciężko było jej pogodzić się z myślą, że tak naturalna rzecz, jak zajście w ciążę i urodzenie zdrowego bobasa, może nie być już nigdy jej udziałem. In vitro nigdy jednak nie leżało w jej zasięgu. I nie chodziło tu o czystko ekonomiczne podejście do sprawy, ale o samo przeświadczenie – in vitro to wcielenie zła. Żaden katolik tak świadomie i ostatecznie nie zgrzeszy. A jednak, zdarza się to tysiącom, o ile nie setką tysięcy ludzi. W tym nieprawdopodobnej wręcz rzeszy katolików. Bo gdy przychodzi do spraw rodzinnych, gdy w grę wchodzi realna niepłodność, brak możliwości posiadania siostrzeńca, wnuka czy syna, ludzie radykalnie zmieniają swoje poglądy. Autorka słusznie zauważyła to w swojej książce – do kościoła chodzi się w niedzielę, z rodziną żyje się przez pozostałe dni tygodnia.

W sumie nie wiem, jak powiedzieć wam o czym jest "In vitro. Bez strachu. Bez ideologii." Z jednej strony to historia autorki. Bardzo pouczająca i wzruszająca oczywiście. Z drugiej strony przedstawienie faktów. Ale nie faktów o samym in vitro, tylko i jego nieprawidłowym postrzeganiu. O zapatrzeniu w nauki kościoła i nie słuchaniu prawd naukowych. Książka traktuje o naprotechnologii, przez wielu określanych naprościemą. To również opowieść o zarodkach, o ich wiernych ochroniarzach, którzy zapominają, że chronić wypadałoby również potencjalnych rodziców. To wreszcie opowieść o trudnych decyzjach dotyczących szeroko rozumianego dawstwa oraz o wzlotach i upadkach prowadzenia tak potrzebnego pacjentom portalu, jakim jest Nasz Bocian. Sumą tego wszystkiego i wielu innych elementów jest właśnie książka Anny Krawczak.

Wciąż się zastanawiam, czy powinnam powiedzieć coś więcej, czy na tym poprzestać. I nadal nie potrafię się zdecydować. Mogłabym zacząć rzucać licznymi cytatami, które systematycznie, z wytrwałością godną lepszej sprawy, zaznaczałam. Wiem jednak, że nie na wiele by się one wam zdały, bo nawet najlepszy cytat nie przedstawi wam, w czym rzecz. Niewątpliwie więc jedynym rozwiązaniem, jest sięgnięcie po tę pozycję. Z mojego punktu widzenia, po tę książkę powinien sięgnąć każdy. Absolutnie każdy, w tym zagorzali przeciwnicy in vitro i wszyscy propagatorzy innych metod zapłodnienia. Nie zmuszam nikogo do zmiany zdania, nie tłukę otoczeniu i wam, czytelnicy, byście zamykali się tylko na tę jedną metodę leczenia niepłodności. Ale powinno się dać szansę różnym rozwiązaniom. Ja dałam, wiele z nich zwiodło, inne wciąż staram się testować.

W książce zabrakło mi jedynie szczegółowych opisów samej stymulacji. Już nie mówię o lekach, ale o rodzajach protokołów, o długości ich trwania, o wpływie na organizm kobiety, o sposobach poprawiania komórek. Te wszystkie kwestie należałoby przybliżyć samym pacjentom, jak i przeciwnikom metody in vitro. Ale i bez tych elementów książkę Anny Krawczak z czystym sumieniem mogę polecić. To naprawdę kawał rzetelnej literatury.

Sil

1) Ellie Goulding - Beating Heart



3 komentarze:

  1. chciałam tylko zauważyć, że Anna Krawczak wciąż się czuje młoda ;) Pozdrawiam i dzięki za życzliwą recencję, AK

    OdpowiedzUsuń
  2. Kupiłam ebooka i zabieram się dziś za czytanie :) dzięki za recenzję:)
    Temat tej książki jest mi niestety bliski...
    Ale z wielką chęcią zabieram się za tą pozycję :)

    OdpowiedzUsuń