8 listopada 2012

Tuż za kodem („Domena” Gaspar López Torres)

„Domena” Gaspar López Torres
wyd. Albatros
rok: 2012
str. 376
Ocena: 4,5/6



Gdy byłam dzieckiem niezupełnie wiedziałam, co chciałabym robić w życiu. Przyszłość stanowiła dla mnie białą, zupełnie niezapisaną kartę. W jeden dzień myślałam o zostaniu lekarzem, w drugim o byciu panią prezes. Najdłużej chyba, tylko proszę się nie śmiać, chciałam zostać panią z kiosku. Tak, tak. To nie żart. Pani z kiosku stanowiła dla mnie nie tyle wyzwanie, co uosobienie idealnej dla mnie przyszłości. Mogłabym czytać do woli wszystkie pojawiające się na rynku magazyny, psikać się „najlepszymi na świecie perfumami” -  w końcu to tam zaopatrywałam się w „Być może…”. W domu nigdy nie zabrakłoby mi środków czystości, baterii czy biletów. No i ostatnie, ale najważniejsze… mogłabym nieustający dostęp do literatury. To, że wówczas, zresztą do teraz nic się w tym zakresie nie zmieniło, w kioskach sprzedawało się wyłącznie romansidła, nie miało dla mnie zupełnie znaczenia. Wychodziłam z założenia, że książka to książka. Z racji tego, że do osiągnięcia upragnionego celu musiałam stać się dorosła, wówczas zadowoliłam się niemal codziennymi wędrówkami do biblioteki. Nie wiem czemu nigdy nie pomyślałam o bibliotekarstwie. Z czasem moje marzenia zaczęły się przeistaczać, chciałam być politykiem, dziennikarzem, ekonomistą. Chciałam pracować w Parlamencie Europejskim, chciałam osiągnąć sukces. Sama nie wiem, jak to się stało, że wylądowałam na Politechnice Śląskiej i ukończyłam kierunek związany z systemami informatycznymi. Chyba zadziałałam jak przy nauce matematyki – pokochałam wroga. Dlatego gdy natrafiłam na zapowiedź Domeny stwierdziłam, że ta książka będzie zdecydowanie dla mnie. Sensacja, thriller szpiegowski, nowe technologie, a to wszystko osadzone w tak zwanej „sieci”. Aż drżałam na myśl o przeczytaniu tej powieści. Czy wyobrażenia sprostały rzeczywistości? Czy znalazłam w tej książce to, czego szukałam? By się tego dowiedzieć koniecznie musicie zapoznać się z poniższym tekstem J.

Max Gill od dziecka wiedział, że osiągnie sukces. Głęboko wierzył, że ma talent i że właściwe osoby nie będą miały problemu z jego odkryciem. Dążył do celu… może nie po trupach, ale wytrwale. Wybijał się wśród rówieśników, pokazywał na co go stać i w końcu dostał wymarzone stypendium i dołączył do ekipy Google’a. Niestety, na to samo stypendium dostało się wielu wybitnych studentów, a tylko jeden z nich mógł otrzymać wymarzoną pracę. Max odpadł w ostatnim etapie. Lepszy od niego okazał się tylko niepozorny Hindus. Chłopak wrócił więc do domu, napisał cv i wrzucił je do sieci. Nie musiał długo czekać na propozycje, bo te zaczęły spływać lawinowo, jednak to oferta niepozornego Infoco szczególnie go zainteresowała. Wystarczyło jedno spotkanie z właścicielem niewielkiej barcelońskiej firmy, by Max podjął życiową decyzję. Związał się z firmą, której przyświecał cel takiej automatyzacji Internetu, dzięki której ludzie otrzymywaliby niezbędne informacje bez uczestniczenia w zdobywaniu ich. Tak zaczęło się dla Maxa zupełnie nowe życie, a wraz z nim jedna z największych przygód, jakie mogą człowieka spotkać. Gdy Carlos Millet, właściciel Infoco wpadł na pomysł, by zupełnie zrewolucjonizować znane ludzkości przeglądarki internetowe, nawet Max uważał, że to jedynie mrzonki. Można je ulepszać, usprawniać, poszukiwać nowych źródeł pobierania informacji. Ale sama zasada działania… jest nie do ruszenia. Wkrótce jednak pomysł zaczyna kiełkować, wypuszczać pędy… rozkwita. Wtajemniczeni w działania członkowie Infoco nawet nie zdają sobie sprawy, jak wielki postęp robią w stosunkowo krótkim czasie. Wnet okazuje się, że „przeglądarka” jest gotowa, a jej funkcjonalność przechodzi wyobrażenia twórców. W krótkim czasie zdają oni sobie sprawę, że nie mają środków by nad nią zapanować i jedynym wyjściem jest sprzedanie tego innowacyjnego rozwiązania jakiemuś rynkowemu potentatowi. Tu jednak zaczynają się piętrzyć problemy i… By poznać dalsze losy bohaterów i dowiedzieć się jakie niebezpieczeństwo może ich czekać, z powodu stworzenia bardzo rewolucyjnego rozwiązania informatycznego, należy sięgnąć po powieść Gaspara Lópeza Torresa.

Domena to dość nietypowa książka. Już pierwsze jej strony mogą wprowadzić czytelnika w pewną… konsternację. Autor prezentuje na nich siatkę wszystkich bohaterów jakich zaprezentował w powieści oraz… no właśnie. Ich wirtualne byty. Idąc dalej wcale nie jest łatwiej. Czytelnik natrafia na setki sformułowań, które większości śmiertelnikom nic nie powiedzą. Na szczęście autor w przypisach dolnych objaśnia ich znaczenie. Dla mnie zresztą wspomniane zwroty, dzięki wykształceniu jakie posiadam, obco nie brzmiały. Myślę jednak, że dla pozostałych czytelników jednokrotne wyjaśnienie zawiłych definicji może nie być wystarczające, a wielokrotne powracanie do pierwszych stron, gdzie te wyjaśnienia się znajdują, na pewno nie jest komfortowe. Dlatego też wydaje mi się, że powieść dużo łatwiej czytać się będzie osobom, które mają choć niewielkie pojęcie o świecie wirtualnym i Internecie. Nie ukrywam również, że czytelnik, który zdecyduje się na lekturę Domeny, powinien być obdarzony niebywałą wyobraźnią. W jednej chwili autor przedstawia nam losy bohaterów, a w następnej przechodzi do prezentacji losów ich bytów wirtualnych, które… co tu dużo ukrywać… żyją swoim własnym życiem i baaardzo się denerwują, gdy nie mają kontaktu ze swoim rzeczywistym odpowiednikiem. Gdzie czai się niebezpieczeństwo? Kto kryje się tuż za rogiem, a może… tuż za kodem? Jak potoczą się losy bytów realnych i wirtualnych? Kto kupi ten niezwykły wynalazek? Na te, i na wiele innych pytań, odpowiedzi znajdziecie w Domenie.

Powieść czyta się stosunkowo dynamicznie, choć są w niej również momenty, które powodują, że akcja się dłuży i staje się mało płynna. Choć autor starał się wprowadzić wątki stosunkowo przyjemne, wręcz humorystyczne, na niewiele się to zdało. W niektórych momentach wydawały mi się one wręcz żenujące. Nie da się jednak ukryć, że Domena jest książką bardzo na czasie, a przedstawione w niej rozwiązania pobudzają wyobraźnie. Sama chętnie skorzystałabym z wyszukiwarki, jaką stworzył Max. Do lektury zachęcam przede wszystkim miłośników sensacji z nowoczesnymi technologiami w tle.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Albatros
Baza recenzji Syndykatu ZwB

6 komentarzy:

  1. Nie wiem czy bym się na to zdecydowała. Fabuła chyba nie dla mnie. Ale blog fajny, będę odwiedzać go częściej. Dodaję do obserwowanych. Zapraszam do mnie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. O, świetny pomysł! Nie wiem, czy nie zgubiłabym się w tym gąszczu wiedzy informatycznej (jakąś posiadam, ale kto wie...), ale sama książka wydaje się być mniam. Jestem bardzo ciekawa ciągu dalszego. W tym wypadku nie pogardziłabym jakimś gigantycznym spojlerem, skoro nie mam dostępu do książki. A tym spojlerem mogłoby być streszczenie całości :D.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam ją na liście do przeczytania:) A jako że jestem informatykiem,więc raczej zrozumiem o co chodzi:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka nie w moim guście. Komputery to czarna magia ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm niby nie moje klimaty, ale może jednak warto zaryzykować =3

    OdpowiedzUsuń
  6. Tematyka trochę nie dla mnie, natomiast okładka robi wrażenie..;D
    Pierwszy raz trafiłam na tego bloga, będę wpadać częściej.:) Obserwuję.:)

    OdpowiedzUsuń