31 października 2011

Słodka, delikatna, rozpływająca się w ustach… czekolada („Dieta czekoladowa” Ruth Moschner)


„Dieta czekoladowa” Ruth Moschner
wyd. G+J
rok: 2011
str. 240
Ocena: 4/6



„Na diecie” – tym sformułowaniem mogę określić ostatnią dekadę mojego życia. Zawsze coś jest, zawsze coś się dzieje. Oczywiście zdarzają się „okresy” w mojej egzystencji, podczas których daje sobie chwilę wytchnienia. Zwykle jednak nie trwają za długo, powodują nagłe i ekstremalne przybranie na wadze, depresję i konieczność ponownego włączenia czasu „na diecie”. I tak nieustannie. Czasem myślę, że życie jest okrutne. Kto nas na to skazał? Nie potrafię tego zrozumieć. Nie wiem jak pojąć to, że człowiek nie może robić (a przede wszystkim jeść) tego, na co ma ochotę. Zjadasz coś „niedozwolonego” i wszystko zaczyna się walić. Spodnie się nie dopinają, koszulki są zbyt opięte, bielizna wpija się nieprzyjemnie w ciało. Jedyne na co ma się wówczas ochotę to luźne dresy. Tylko czy to jest wyjście? Według mnie nie. Dlatego wciąż wchodzę w ten magiczny krąg i szukam diety cud. Diety, która mnie uszczęśliwi jednocześnie sprawiając, że ubrania będą pasować. Czy taka istnieje? Czy jest nią dieta czekoladowa? O tym będę miała okazję się przekonać.

Przed otrzymaniem „Diety czekoladowej” próbowałam rozeznać się w Internecie, o co może w niej chodzić. Znalazłam kilka ścieżek i sposobów wykorzystania czekolady w życiu codziennym, albo raczej w codzienności osoby przebywającej na diecie. Przygotowana byłam więc na wiele. Jednak to co dostałam… dość poważnie mnie zaskoczyło. Postaram się Wam odrobinę przybliżyć konstrukcję tej książki i samą dietę. Niestety nie zdecydowałam się jeszcze na wprowadzenie jej w życie więc nie mogę przedstawić efektów. Liczę jednak, że to nie będzie problem.

Zasadniczo książka składa się z pięciu części. W pierwszej, zatytułowanej „Wszystko o dietach”, autorka przybliża nam przede wszystkim informację o najbardziej znanych dietach oraz błędnych opiniach jakie krążą na ich temat. W rozdziale tym zawarto również historię tego jak Ruth Moschner wymyśliła swoją dietę. Część została napisana w sposób jasny i przejrzysty. Czytało się ją przyjemnie, choć niewiele wyjaśniła czytelnikowi na temat diety, którą po lekturze powinien rozpocząć.
Rozdział drugi mówi o tym, jak zeszczupleć w przyjemny sposób. Kierując się tytułem tej części, tj. „Moja dieta czekoladowa” spodziewać powinniśmy się informacji na temat tego, „z czym je się” wspomnianą czekoladę, by uzyskać wymarzoną sylwetkę. W rozdziale tym poznajemy przede wszystkim siedem złotych reguł czekoladowych (w zasadzie nic nieodkrywających, ale systematyzujących posiadaną przez większość ludzi wiedzę). Dowiadujemy się również, czemu akurat ta dieta jest skuteczna (ja niezupełnie się dowiedziałam, ale może niezbyt uważnie czytałam). Następnie przechodzimy do clue problemu i rozpoczynamy lekturę „Diety czekoladowej na co dzień”. Z tego rozdziału dowiedzieć można się, co powinniśmy jeść w ramach poszczególnych posiłków. Czego i w jakich porach dnia się wystrzegać, a z czym można sobie pofolgować. W rozdziale przytoczono również kilka ciekawych pomysłów na jedzenie poza domem (mam na myśli wystrzeganie się rzeczy, które wpływać mogą negatywnie na wagę naszego ciała). Pod koniec tej części autorka zdradza nam jak robić zakupy, by nie kupić zbędnych i zakazanych produktów. Najlepszym (według mojej skromnej osoby) rozdziałem jest „Sport to zdrowie – ruch natomiast jest super!” Zasadniczo zgadzam się z tym sformułowaniem w stu procentach. Autorka zachęca czytelników do aktywności, do wykonywania prostych i nieskomplikowanych ćwiczeń, które przede wszystkim mają usprawnić pracę jelit i żołądka. Zgodnie z zaleceniami Ruth Moschner już 20 minut dziennie może zdziałać cuda. Bardzo mnie te informacje ucieszyły, bo nie mam wiele wolnego czasu i zawsze martwiło mnie, że na zdrowy ruch poświęcam dziennie maksymalnie 40 minut. Ostatni rozdział „Czekoladę można nie tylko jeść” traktuje o tym, do czego w życiu codziennym można wykorzystać czekoladę. Informacje przydatne, tylko… czy mamy ochotę marnować ten wspaniały pokarm? Na końcu autorka umieściła test, dzięki któremu czytelnik może dowiedzieć się jakim typem czekoladowym jest. I… w sumie tyle.

29 października 2011

Chcieć … za bardzo… („Nevermore. Kruk” Kelly Creagh)

PREMIERA 9 LISTOPADA 2011

„Nevermore. Kruk” Kelly Creagh
wyd. Jaguar
rok: 2011
str. 458
Ocena: 5,5/6


Na wstępie kilka faktów o mnie.
Mój ulubiony kolor to oczywiście fioletowy. I, wbrew temu, co wielu może pomyśleć, nie od dziś.
Jeden z bardziej lubianych gatunków literackich? Oczywiście książki paranormalne, kryminały i romanse. A najbardziej lubuję się w jedynych w swoim rodzaju wybuchowych mieszankach tych trzech typów książek.
Edgar Alan Poe? Poeta. Pisarz. Dawno zmarł. Tyle wiedziałam, aż do dziś. Aż do… „Nevermore. Kruk”.

O tej książce pogłoski krążyły od miesięcy. Co i rusz słyszałam o premierze, o przygotowaniach, o pasji autorki, o mocy wnętrza tej powieści. Z każdym dniem chciałam więc bardziej i bardziej. W pewnym, dość krytycznym momencie, zapragnęłam może nawet za bardzo. Zamknęłam oczy i zaczęła działać wyobraźnia. Zobaczyłam delikatne białe kontury okładki, postać wzbijającego się do lotu kruka, fioletową czcionkę… Złożyłam poszczególne elementy w całość i wizualizowałam sobie posiadanie „Nevermore”. To przecież nie takie trudne, powtarzałam sobie. Chcieć to móc! Coś w głębi podpowiadało mi jednak, że takie cuda się nie zdarzają. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy odebrałam telefon, a głos po drugiej stronie powiedział: „Dostałaś jakiegoś kruka czy coś…”. Chwila konsternacji. Szok. Szalona radość. Bo już wiedziałam jakiego kruka upolowałam. I choć wiedziałam, że na okładce przedstawiono go dość mrocznie, dla mnie będzie jedynym, wyjątkowym, białym krukiem.

Cheerleaderka Isobel Lanley, jedna z najpopularniejszych dziewczyn w swojej szkole, staje przed nie lada problemem. Nauczyciel literatury, pan Swanson, postanowił zadać grupie zadanie projektowe, łączy ich w pary i wyznacza termin na Hallowen, czyli w dniu jednego z najważniejszych meczów futbolowych i zarazem występu grupy dopingującej, której członkiem jest Iz. Dziewczynie przydzielony zostaje Varen Nethers, mrukliwego Got, ewidentnie jeden z ulubionych uczniów pana Swansona. Mimo przerażenia partnerem projektowym, Izzy postanawia, że zrobi wszystko, by otrzymać jak najlepszą ocenę. Poświęca się i przysiada do Varena, który niewiele mówiąc łapie ją za nadgarstek i fioletowym tuszem maże po jej ręce. Tak właśnie zaczynają się kłopoty Isobel. Z powodu gadulstwa jej najlepszej przyjaciółki, o wszystkim dowiaduje się zazdrosny chłopak Iz. Dziewczyna staje więc przed dylematem – uspokoić Brada poprzez zarzucenie pracy nad projektem, czy wykonać zadanie narażając siebie i Varena na złość nadpobudliwego chłopaka. Decyzja, jaką podejmuje Isobel okazuje się brzemienna w skutkach i sprawia, że nic nie jest już takie jak dawniej.

Opisana powyżej fabuła wydać się może dość banalna. Niektórzy stwierdzić mogą nawet, iż tematyka jest stara jak świat, oklepana i nie warto się za „Nevermore” zabierać. Nic bardziej mylnego. Opisane fakty to tylko wstęp do jednej z bardziej zakręconych i niezwykłych książek, jakie miałam okazję w życiu przeczytać. Gdyby rozłożyć całość na czynniki pierwsze, można by w niej znaleźć setki podobieństw do powieści, które powstały już dawno i które powstawać będą nadal. Ale takie przełożenie można znaleźć niemal w każdej nowo wydanej książce. Zawsze znajdzie się coś, co gdzieś już kiedyś było, co ktoś już wykorzystał i opisał. „Nevermore” ma w sobie jednak coś innego, coś, czego jeszcze nigdzie wcześniej nie znalazłam, coś, co sprawia, że chciałabym więcej i więcej, choć wiem jakie to niezdrowe, jakie to… niebezpieczne. Bo pragnienia, zgodnie z tym co czytamy w powieści, są bramą do zupełnie innego świata. Do świata, w którym wszystko zależy od nas, przy czym jest on tak złożony i niesamowity, że już przy wrotach do niego można się zagubić i nigdy nie odnaleźć.

28 października 2011

Stosik październikowy - trzeci

Kolejny tydzień się kończy, a ja mam kolejne "zdobycze" do zaprezentowania. Na szczęście nie ma bólu głowy - damy radę... prawda?

Od góry:
1. Ruth Moschner "Dieta czekoladowa" - do recenzji od Wydawnictwa G+J. Założenie było takie, by dietę zacząć jutro i na dniach poinformować Was co i jak. No ale jak to różnie w życiu bywa... nie dałam rady jeszcze przeczytać, więc nie mogłam kupić odpowiednich składników. Może uda zacząć się we wtorek?
2. Pam Jenoff "W sieci tajemnic" - do recenzji od Wydawnictwa G+J. Dzięki wielkie :)
3. Małgorzata J. Kursa "Teściową oddam od zaraz" - do recenzji od Wydawnictwa Prozami. Dziękuję bardzo bardzo :)
4. Anne Fortier "Julia" - zakup w Weltbild. W znakomitej cenie. Nie mogłam się oprzeć. To pierwsza książka z serii przeczytanych, pożyczonych, wystrzałowych. Jest jeszcze kilka takich które muszę kupić, a już wcześniej czytałam :)

To tyle. Nie ma więc wielkiej tragedii :)

Aktualnie czytam przedpremierowo "Nevermore" - Kelly Creagh. I powiem tylko "JEST GENIALNA". Może jutro uda mi się wstawić recenzję? Najwyżej zarwę nockę :)

Za tydzień Targi w Krakowie. Ja będę w sobotę, może pojawię się na chwilę w niedziele. Ktoś poza mną się zjawi?

26 października 2011

Wizyta Grahama Mastertona w Polsce


Warszawa, 25 październik 2011
Albatros zaprasza na spotkania autorskie z Grahamem Mastertonem
Już 3 listopada nakładem Wydawnictwa Albatros ukaże się jedyna w swoim rodzaju książka pod tytułem „MASTERTON”, napisana przez Piotra Pocztarka, Roberta Cichowlasa i światową legendę horroru, thrillera, powieści obyczajowej i poradnictwa seksuologicznego – Grahama Mastertona. Premierze towarzyszyć będzie wizyta bestsellerowego pisarza – 3 listopada w Warszawie i 4 oraz 5 listopada w Krakowie.
Graham Masterton rozpoczynał swoją karierę na początku lat 70, natomiast światową sławę zyskał w 1975, dzięki swojemu pisarskiemu debiutowi w dziedzinie horroru, powieści „Manitou”. Do roku 2011 Masterton napisał ponad 100 książek w kilku gatunkach, wydawanych w wielu krajach świata.
Już w listopadzie, na zaproszenie Wydawnictwa Albatros, autor odwiedzi Warszawę i Kraków, aby spotkać się z fanami i wziąć udział w sesji podpisywania książek. 3 listopada będzie można go spotkać w księgarni Traffic Club S.A., przy ulicy Brackiej 25 w Warszawie w Sali Klubowej na 3 piętrze, od godziny 18:30, natomiast 15. Targi Książki w Krakowie autor zaszczyci 4 listopada o godzinie 16:00 i 5 listopada o godzinie 12:00. Mastertonowi towarzyszyć będą również współautorzy książki „MASTERTON” – Piotr Pocztarek i Robert Cichowlas. Cała trójka będzie odpowiadać na pytania odnośnie niecodziennej kooperacji, a także podpisywać wspólnie przygotowaną książkę „MASTERTON”.
Wydawnictwo Albatros przygotowało atrakcyjne nagrody dla uczestników spotkania. Najbardziej aktywny fan, który podczas autorskiego spotkania będzie zadawał najciekawsze pytania, otrzyma zestaw kilkunastu książek z bibliografii Grahama Mastertona.  
Wszystkie aktualne informacje na temat premiery książki i wizyty autora można śledzić na stronie internetowej www.grahammasterton.blox.pl  w zakładce „Książka "MASTERTON" - aut. Masterton/Cichowlas/Pocztarek”.

Prawo bezprawia („Labirynt kłamstw” Tess Gerritsen)


„Labirynt kłamstw” Tess Gerritsen
wyd. Mira
rok: 2011
str. 444
Ocena: 4/6



Na pojawienie się na rynku, a co za tym idzie i w moim domu „Labiryntu kłamstw” Tess Gerritsen czekałam kilka miesięcy. Nie wiem jak to się dzieje, ale gdy raz przypadnie mi do gustu jakiś autor, to później z drżeniem serca wyczekuję kolejnej jego powieści. Lubię przywiązywać się do pisarzy, zbieram w ten sposób grono tych, po których książki warto sięgnąć bez większego strachu o to, że lektura okazać się może niewypałem. Jest to zachowanie odrobinę asekuracyjne, wiem, ale nic na to poradzić nie potrafię. Nie oznacza to jednak, że nie czytam dzieł debiutantów i nie sięgam po nowości. Tak nie jest. Prawdą jest jednak, że zawsze mam pewne obawy co do tego, co będzie mi dane przeczytać. Zwykle jednak trafiam dobrze i dorzucam kolejnego autora do grona ulubionych. Tess oczywiście mnie nie zawiodła, a „Labirynt kłamstw” pozwolił mi na zapoznanie się z dwoma bardzo dobrymi kryminałami, okraszonymi wartką i przebojową akcją.

Tess Gerritsen jest z zawodu lekarzem. W związku z wykonywanym zawodem nigdy nie miała dość czasu, by poświęcić się lekturze. Była zresztą pasjonatką science fiction i powieści sensacyjnych. Wszystko zmieniło się z chwilą otrzymania od jednej z pacjentek paczki romansów. Po chwili wahania sięgnęła po jedną z otrzymanych książek i… przepadła. Tak zaczęła się jej przygoda z tym gatunkiem literatury. Gdy postanowiła rozpocząć karierę jako pisarka postanowiła połączyć swoje zamiłowania tj. sensację, romans a czasem również medycynę. Pierwsza przeczytana przeze mnie książka Gerritsen była właśnie wybuchową mieszanką tych trzech gatunków. Liczyłam na to, że i „Labirynt kłamstw” będzie oscylował w tych okolicach. Choć w obu zaprezentowanych powieściach brak jest wątku medycznego, to nie czuję się zawiedziona. Już sam miks kryminału i romansu w pełni mnie zadawala.

W pierwszej opowieści, zatytułowanej „Telefon po północy” autorka przedstawia czytelnikowi losy Sarah Fontaine, kobiety po trzydziestce, która kilka miesięcy wcześniej poślubia Geoffreya. Ich miłość wybuchła nagłym i niepohamowanym płomieniem i w kilka miesięcy po pierwszym spotkaniu byli już małżeństwem. Geoffrey, jako pracownik Bank of London raz w miesięcy udawał się na kilkudniową delegację do Londynu, skąd regularnie kontaktował się z młodą żoną. Aż do dnia, w którym tego nie uczynił. Zamiast tego, późną nocą Sarah odebrała zupełnie inny telefon. Nick O’Hara pracownik Departamentu Stanu poinformował kobietę, że jej mąż nie żyje, a jego ciało wkrótce zostanie sprowadzone z… Berlina. Tylko… przecież Geoffrey był w Anglii a nie na kontynencie, w Niemczech. Ten mały szczegół zaintrygował również Nicka, który postanowił, że koniecznie musi dowiedzieć się jak doszło do tego,  że mężczyzna przemieścił się nie informując o tym uprzednio małżonki. W ten właśnie sposób rozpoczyna się wyścig, na którego mecie czeka prawda. Co się wydarzyło? Dlaczego? Jak doszło do tego, że mąż Sarah zmarł? Czy jego śmierć była faktycznie nieszczęśliwym wypadkiem, jak twierdzi niemiecka policja? Czy to możliwe, by Geoffrey został zamordowany, a jeśli tak, to kto czyhał na jego życie? Tego wszystkiego, za wszelką cenę, chce się dowiedzieć się jego żona. Czy jej się to uda? Czy wśród dziesiątków osób niegodnych zaufania znajdzie choć jedną, której pomoc będzie bezinteresowna i szczera? O tym wszystkim, oraz o wielu innych rzeczach dowiecie się, jeśli sięgniecie po zbiór „Labirynt kłamstw” i przeczytacie jedną z powieści Tess Gerritsen zatytułowaną „Telefon po północy”.

Pozycję drugą i ostatnią we wspomnianym pakiecie zajmuje powieść „Bez odwrotu”. Tym razem autorka postanowiła zaprezentować nam Catherine Weaver, trzydziestosiedmioletnią filmową charakteryzatorkę, która pewnego dnia samochodem potrąca człowieka. Po odwiezieniu do szpitala okazuje się, że Victor Holland, bo tak nazywa się ranny mężczyzna, przed wtargnięciem na ulicę został postrzelony. To oczywiście jeszcze nie koniec dziwnych i przerażających rzeczy, które będą miały miejsce w życiu Cathy po tym wypadku. Dokąd zaprowadzi ją ta jedna przejażdżka? Kim jest Victor? Jak potoczą się losy tej dwójki? By się tego dowiedzieć musicie zagłębić się w lekturze „Bez odwrotu”.

Jak wspomniałam na początku mnie Tess Gerritsen przekonała do swojego stylu już wcześniej i byłam przekonana, że i „Labirynt kłamstw” mnie nie zawiedzie. I nie zawiódł. Książkę czyta się bardzo dobrze i w niemalże ekspresowym tempie. Strony przelatują przez palce a czytelnik nawet tego nie zauważa i nagle kończy się druga opowieść a co za tym idzie i cała książka. Mieszanka gatunków, jaką serwuje nam autorka, jest tym co lubię najbardziej. I choć czasem wieje od tego typu literatury totalnym oderwaniem od rzeczywistości, to nie przestanę jej czytać, bo jest po prostu fajna. Polecam wszystkim.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Zbrodnia w Bibliotece

24 października 2011

Pięć tysięcy powodów do miłości… („Zakład o miłość” Agnieszka Lingas-Łoniewska)

PREMIERA 9 LISTOPAD 2011
„Zakład o miłość” Agnieszka Lingas-Łoniewska
wyd. Novae Res
rok: 2011
str. 246
Ocena: 5,5/6

„…wiedziałem, że w tym momencie zawala się cały mój świat. Po prostu… był i już go nie ma”*

Agnieszkę Lingas-Łoniewską czytam… odkąd zaczęła pisać. No może przesadziłam, ale odkąd można dostać jej książki mam je i ja. Autorka wydaje, ja kupuję i czytam i tak interes się kręci. Nawet nie wyobrażacie sobie, jaka byłam szczęśliwa, gdy zaproponowano mi przedpremierową recenzję jej najnowszej powieści zatytułowanej „Zakład o miłość”. Niemal pod budynkiem poczty wyczekiwałam listonosza i przesyłki od Wydawcy. I doczekałam się. Prawie natychmiast po jej otrzymaniu rozpoczęłam lekturę. Skończyłam czytać późno w nocy, a w zasadzie nad ranem. Bo, tak jak i w przypadku poprzednich książek autorki, po prostu nie da się oderwać od lektury. Dziś więc, z czerwonymi oczami i nieustającym ziewem na ustach spieszę przekazać Wam wrażenia z lektury. A jest co przekazywać…

Czego się spodziewałam? W sumie pytanie powinno brzmieć, czego się nie spodziewałam? Bo po Agnieszce Lingas-Łoniewskiej to w zasadzie spodziewać się można niemal wszystkiego. Piszę niemal, bo są jednak gatunki których, odnoszę takie wrażenie i może ono być zupełnie subiektywne, pisarka nigdy czytelnikowi nie zaserwuje. Do takiej prozy należą powieści typowo paranormalne i… literatura faktu. Choć… w sumie może kiedyś postanowi i coś w tym stylu napisać? Zobaczymy. Póki co na rynku znaleźć można jeden kryminał z wątkiem romansowym („Szósty”), powieść sensacyjno – obyczajową („Zakręty losu” których kontynuacji powinniśmy się spodziewać na wiosnę 2012 roku), obyczaj („Bez przebaczenia”) oraz zupełnie zakręconą książkę obyczajową o gwieździe rocka, która wydana została w USA i nosi tytuł „Dirty Word”. 9 listopada w księgarniach pojawi się „Zakład o miłość” – czwarta w Polsce, piąta w ogóle książka Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Mówię oczywiście o pozycjach wydanych, bo z tego co mi wiadomo i co ujawnia sam wydawca, w kolejce do wydania czeka już kilka o ile nie kilkanaście, powieści tej, według mnie, genialnej pisarki.

Sylwia Kujawczak, dwudziestoczteroletnia studentka z Wrocławia za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Jej wybrankiem jest Marcel Brodnicki, cztery lata starszy doradca finansowy, którego rodzina, tak samo jak rodzina Sylwii, to jedna z najznamienitszych polskich familii. Dziewczyna od najmłodszych lat wiedziała, jaka przyszłość ją czeka. Doskonałe wychowanie, jedynie najlepsze polskie szkoły, studia, przejęcie rodzinnego interesu, ślub tylko z chłopakiem jej równym, dzieci i happy end. Wszystko idealnie. Wszystko pięknie. Wszystko tak, jak zaplanowali rodzice. Nawet o długości i czasie ścinania włosów decydowała tradycja. Nic w życiu Sylwii nie pozostawione zostało przypadkowi. Wspólnie z narzeczonym ustaliła, że do czasu ślubu zachowa czystość. Wspólnie ustalili również, że bawią się tylko w swoim towarzystwie i tylko na imprezach, które im nie uwłaczają. W zasadzie pisząc „wspólnie” na myśli mam to, co postanowił Marcel. W końcu podejmowanie decyzji należy do mężczyzn a kobieta może co najwyżej przytaknąć. Czternaście dni przez wielkim dniem Marcel wyjeżdża do Warszawy, a zwariowane i nielubiane przez chłopaka przyjaciółki Sylwii postanawiają trochę ją rozerwać. Wyciągają ją do „Cooltury”, w której świętować będą wieczór panieński dziewczyny. I tak właśnie rozpoczyna się zupełnie nowy etap w życiu chowanej dotychczas pod kloszem Sil. Bo na drodze pięknej zielonookiej blondynki staje on, błękitnooki, zimny jak lód Aleks, przez przyjaciół i wrogów zwany Cichym. Aleksander Cichocki także zalicza się do wrocławskiej elity, trafił do niej jednak nie jak Sylwia, poprzez urodzenie, lecz dzięki ciężkiej pracy swojego, nie najlepiej wykształconego ojca. Dwoje zupełnie różnych ludzi, zupełnie różnie wychowanych. Dwie postaci, z w pełni ukształtowanymi poglądami na życie. Ona - kochająca tak jak nakazuje rodzina i On- nienauczony miłości. Czym poskutkować może ich zetknięcie? Jaki efekt może przynieść starcie tak różnych osób? Czy na czternaście dni przed najważniejszym momentem w życiu niemal każdej kobiety można odmienić swoje życie? I czy taka odmiana wyjść może komukolwiek na dobre? O tym przekonacie się podczas lektury niezwykłej powieści, jaką jest „Zakład o miłość” Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.

Jak mogłam się tego spodziewać, zakochałam się w tej książce. Każda przeczytana strona była lepsza od poprzedniej, a każda kolejna scena sprawiała, że z jeszcze większym napięciem czekałam na rozwinięcie akcji. Nic nie działo się ślamazarnie, wątki przeplatały się płynnie i bez żadnych zgrzytów. Tak samo jak to było w poprzednich powieściach autorki, tak i tym razem, nie trzeba było czekać kilku na nawet kilkunastu rozdziałów, by akcja się rozwinęła. Do tego pisarka ma niebywały wprost zmysł i wszystko co napisze brzmi tak, jakby ktoś zdawał relację z prawdziwych wydarzeń. Jakby wszystko co zostało napisane miało miejsce tuż za rogiem. Jako czytelnik bez problemu wcieliłam się w postać Sylwii (zresztą mojej imienniczki) i wraz z nią przeżywałam każdy dzień, każdą chwilę. Tak jak ona podejmowałam decyzje jakich się po mnie spodziewano i działałam tak, jak na dziewczynę z wyższych sfer przystało. I wraz z bohaterką Zakładu… zbuntowałam się, gdy przyszedł na to czas. Jak zakończył się nasz wspólny bunt? Czy wyszłyśmy z tarczą czy na tarczy? Przekonacie się sami, jeśli sięgniecie po opisywaną przeze mnie powieść.  

Lekturę polecam wszystkim, w szczególności zaś kobietom, które nie wierzą, ze życie można zmienić nawet w ostatniej chwili. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że już nie można pójść inną drogą. Choć jest to romans to i mężczyźni znajdą w nim coś dla siebie, a nawet jeśli uznają że nie znajdą… to przeczytać powinni tym bardziej, bo może dzięki niej się czegoś nauczą. Historia przedstawiona przez autorkę jest piękna i na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Polecam gorąco.
 
*204

Na koniec jeszcze się pochwalę, że nim skończyłam czytać udało mi się zdobyć autograf autorki :) 




Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Novae Res, za co bardzo dziękuję :)

23 października 2011

Stosik październikowy - drugi :)

Dzisiaj ekspresowo. Stosik recenzyjno-wymiankowo-zakupowy :) Normalnie szok. W jednym dniu miałam dwie książki do dodania a następnego jedenaście. Masakra. Ale i tak się cieszę z każdej książeczki. Prezentuję od góry :)
1. Agnieszka Lingas-Łoniewska "Zakład o miłość" - do recenzji od Wydawnictwa Novae Res i Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. najważniejszy nabytek w tym miesiącu. Książka przedpremierowa. Na rynku wydawniczym pojawi się 9 listopada. Moja recenzja powinna ukazać się jutro :) Już teraz powiem Wam, że jest GENIALNA!
2. Sean Slater "Ocalony" - zakup własny w Matrasie. Nie mam pojęcia kiedy przeczytam, ale musiałam mieć tę książkę!
3. Laura DeStefano "Atrofia" - jak wyżej :)
4. Carlos Ruiz Zafón "Cień wiatru" - skutek wymiany na LC. Wiele dobrego o tej książce słyszałam, nie wiem kiedy przeczytam ale mieć ją musiałam :)
5. Jan Tomasz Gross, Helena Grudzińska-Gross "Złote żniwa" - jak wyżej :)
6. Richard Doetsch "13 godzina" - do recenzji od Wydawnictwa Albatros, z którym niedawno nawiązałam współpracę. Liczę, że będzie owocna :)
7. Irena Matuszkiewicz "Ostatni sprawiedliwy" - do recenzji od Wydawnictwa W.A.B. Dziękuję :)
8. Kelly Creagh "Nevermore. Kruk" - do recenzji od Wydawnictwa Jaguar, z którym chyba (nie zapeszajmy) udało mi się nawiązać współpracę. Premiera 9 listopada, zapewniam, że recenzja pojawi się przed tym terminem :) Dziękuję :)
9. Krzysztof Koziołek "Premier musi zginąć" - od Zbrodni w Bibliotece :) Dziękuję Panie Kazimierzu :)
10. Graham Moore "Sherlockista" - jak wyżej. Dzięki za niespodziewankę :)
11. Arne Dahl "Na szczyt góry" - jak wyżej :)

I to tyle nowinek w mojej biblioteczce. Teraz wyruszam w podróż do Warszawy gdzie poza koncertem Within Temptation czeka mnie spotkanie z przyjaciółkami :)

22 października 2011

Wyniki konkursowa 7 - koniec Miesiąca z Mirą

Kolejny konkurs i kolejne trudne decyzje. Bo naprawdę wykazaliście się wielką kreatywnością. Nie spodziewałam się aż tak wspaniałych odpowiedzi. Serio. Realia są jednak takie, że posiadam już tylko jedną książkę i tylko jedną osobę mogę nagrodzić. No i kilka wyróżnić. Więc bez zbędnego przedłużania.

Książkę "Obudzić szczęście" Susan Wiggs, która ukazała się nakładem wydawnictwa Mira trafia do:

Wyróżnienia natomiast trafiają do:

czarna_hanka@o2.pl

Zwycięzcy gratuluję i proszę o kontakt (dane adresowe) na mojego maila: sylwia.szymkiewicz@gmail.com

Zapewne wkrótce uda mi się zorganizować kolejny konkurs :) Liczę, że i wówczas wykażecie się chęcią do udziału w nim :)

21 października 2011

Nie z tej bajki… („W poszukiwaniu szczęśliwego domu” Ewa Lenarczyk)


„W poszukiwaniu szczęśliwego domu” Ewa Lenarczyk
wyd. Novae Res
rok: 2011
str. 320
Ocena: 2/6



Kocham happy endy, jak chyba każdy. Choć jestem pasjonatką kryminałów, od czasu do czasu mam ochotę przeczytać dobrze napisany romans, z przewidywalnym, ale wspaniałym zakończeniem. Zresztą, to właśnie romansami zaczytywałam się przez trzy czwarte mojego czytelniczego życia i dopiero od kilku lat moje spojrzenie na świat książki zupełnie się odmieniło. Przychodzą jednak takie dni, szczególnie w tym chłodnym i deszczowym okresie jesiennym, że nie chcę czytać o bólu i cierpieniu, nie chcę gimnastykować mojego umysłu zastanawiając się nad rozwiązaniem jakiejś kryminalnej zagadki. Mam ochotę na ciepłe bambosze, kocyk, gorącą czekoladę i równie ogrzewającą książkę. Wówczas właśnie, a nie jak większość czytelników latem, sięgam po romanse. Tym razem skusiłam się na książkę Ewy Lenarczyk zatytułowaną „W poszukiwaniu szczęśliwego domu”. Zauroczyła mnie okładka. Bardzo dobrze wykonana, przyjemna w dotyku i taka… ciepła. Właśnie taka, jakiej potrzebowałam w te nieprzyjemne i nielubiane przeze mnie dni.

Na obwolucie książki przeczytać możemy, że jest to historia współczesnego Kopciuszka. I w zasadzie tym stwierdzeniem zostałam „kupiona”. To właśnie historia Kopciuszka jest moją ulubioną bajką. Oglądałam chyba każdą możliwą ekranizację tej baśni i mam tu na myśli zarówno te tradycyjne jak i te uwspółcześnione. Z rozmarzeniem myślałam więc o lekturze powieści pani Lenarczyk.

Ewelina Jasińska, dwudziestoczteroletnia gdańszczanka, studentka filologii angielskiej od lat odkładała każdy zarobiony grosz na podróż do Stanów Zjednoczonych. Plan był przedni – zarobienie sporej gotówki i nauka języka w praktyce, co miało ułatwić dziewczynie napisanie pracy magisterskiej. Dzięki ciotce najlepszej przyjaciółki Barbary, po czwartym roku studiów jej marzenia się ziszczają i dostaje zaproszenie za wielką wodę. Ewelina, skromna i nieśmiała dziewczyna, przyjmuje pierwszą ofertę pracy, jaką otrzymuje i zaczyna ciężkie życie na emigracji (na szczęście jedynie kilkumiesięcznej). Zupełnie inaczej postępuje Barbara, której żadna praca nie potrafi zadowolić. Koniec końców dziewczyna trafia do nocnego klubu, gdzie zostaje kelnerką i obsługuje gości w przebraniu króliczka. Niemal natychmiast ściąga do pubu Ewelinę, która skuszona obietnicą wysokich zarobków decyduje się porzucić pracę pomywaczki. Na jednym z przyjęć, na które Ewelina zostaje wysłana w charakterze hostessy, poznaje przystojnego, dobrze wychowanego, inteligentnego i najwyraźniej bardzo bogatego mężczyznę – Filipa Oberstdorfa, który wprowadzi zamęt w jej, dotychczas bardzo poukładane, życie. Kim jest Filip? Czy między nim i Eweliną może dojść do czegoś więcej? Czy taki związek ma racje bytu? Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę urodzenie mężczyzny? Czy świat i to zarówno Filipa jak i Eweliny, jest przygotowany na ich związek? Tego, oraz o wiele, wiele więcej, dowiecie się, jeśli sięgniecie po książkę autorstwa Ewy Lenarczyk „W poszukiwaniu szczęśliwego domu”.

Powyższy opis stanowi jedynie ogólny zarys ogromu akcji, którą autorka przedstawiła czytelnikowi w swojej najnowszej powieści. Znajomość Filipa i Eweliny stanowi więc tylko preludium do dalszych perypetii dziewczyny, które rozpisane zostały na niemal trzystu dwudziestu stronach książki. A w jej życiu… wydarzy się naprawdę bardzo… bardzo dużo różnych rzeczy. Niektóre z nich, a nawet ich większość przejść może wyobrażenia niejednego czytelnika. Jednak koniec końców, jak to bywa w każdym prawdziwym romansie, wszystko zacznie zmierzać we właściwym kierunku.

Przyznać muszę, że bardzo długo po skończeniu lektury nie mogłam zabrać się za napisanie recenzji. Siedziałam i myślałam. Próbowałam sobie to wszystko poukładać, wyciągnąć jakieś jasne przesłanie, złożyć fabułę w logiczną całość, zrozumieć zamysł autorki. Niezupełnie mi się to udało, nie mogłam jednak już dłużej zwlekać z wyrażeniem opinii na temat powieści „W poszukiwaniu szczęśliwego domu”.

Za duży plus książki uznaje ogólny pomysł na to, co wydarzy się w życiu bohaterki. Nie ma chyba na tym świecie dziewczyny, która choć przez chwilę nie pragnęłaby spotkać księcia jak z bajki. Oczywiście spotkanie na swej drodze prawdziwej miłości to już wygrana na loterii i można uznać, że skoro się kogoś pokochało, to właśnie takiego przysłowiowego księcia. Ale jakby to było spotkać takiego prawdziwego? Właśnie coś takiego przytrafia się Ewelinie. Spełnienie marzeń. Moich. Twoich. Ale czy jej? Tego już niestety nie mogę być taka pewna. Pod wpływem poznanych osób główna bohaterka ulega bardzo dużej metamorfozie, zmienia się do tego stopnia, że czasem miałam problem z odnalezieniem w niej postaci z pierwszych stron powieści. Czy człowiek może zmienić się tak z dnia na dzień? A może przedstawiona nam bohaterka jest delikatnie mówiąc, płytka? To osądzić będziecie musieli sami. Na drugi ogień idzie rozwinięcie fabuły. Sam pomysł uznaje za dość dobry, choć jest on już nieco oklepany. Niestety realizacja pozostawia wiele do życzenia. Dialogi są bardzo słabe, miejscami śmieszą, a czasem przyprawiają czytelnika, a przynajmniej mnie, o niesmak. Niejednokrotnie odkładałam książkę i bałam się po nią ponownie sięgnąć. Opisy niestety również nie należą do najlepszych i częściej zniechęcają do ich czytania niż przyciągają uwagę. Nie mogę również nie wspomnieć o scenach miłosnych, które opisane zostały w sposób uwłaczający zarówno kobiecie jak i mężczyźnie. Mam tu na myśli przede wszystkim te sceny, które mają miejsce w pierwszej części powieści. To niestety nie wszystkie minusy opisywanej książki. Trudno doszukać się w niej postaci, które odzwierciedlać by mogły prawdziwych ludzi. Absolutnie z nikim nie potrafiłam się utożsamić. Wszyscy wydawali mi się równie płytcy i niesympatyczni.

20 października 2011

Jeszcze kilka chwil...

Czy muszę przypominać?
Jeszcze tylko dziś, do północy, czekam na odpowiedzi w Konkursowie 7 w ramach miesiąca z Mirą.
Pytanie?

DLACZEGO?

I wszystko na ten temat.

Liczy się kreatywność, więc... włączcie ją :)

Na odpowiedzi czekam tutaj :)

Premiera książki "Kuszące zło"

Eh, tu już premiera trzeciej części a u mnie pierwsza na półce stoi a druga jeszcze nawet nie kupiona  :(

Ale Was oczywiście zachęcam do lektury :)


 W świecie bez ograniczeń, nie ma nic bardziej uwodzicielskiego niż Kuszące zło…

Długo oczekiwana premierę 3 części bestsellerowej serii Zew nocy pt. Kuszące zło, australijskiej pisarki Keri Arthur już w księgarniach!


W świecie magii i pokus, nocą budzą się do życia piękni, przeklęci i pożądani.
Riley Jenson musi jednak działać na własną rękę. Jest niespotykanym połączeniem wampira i wilkołaka, pracującym dla organizacji, której głównym celem jest utrzymywanie porządku w świecie nadprzyrodzonych stworzeń. Ufając przełożonym i kochankom niewiele więcej niż swoim najgorszym wrogom, Riley gra według własnych zasad. Jej nową misją jest przeniknięcie do potężnie strzeżonego pałacu rozkoszy, którego właścicielem jest przestępca znany jako Deshon Starr - szaleniec od lat zajmujący się genetyką.
Gdy wokół Riley zaczynają kręcić się dwaj seksowni mężczyźni - opanowany i niesamowicie uwodzicielski wampir oraz gorący wilkołak - i zaczynają walczyć ze sobą o jej względy, Riley musi zachować zimną krew. Jeśli ocali świat przed Deshonem Starrem, ocali też samą siebie…

Ta paranormalna seria staje się coraz lepsza z każdą następną książką… ekscytująca przygoda, która daje wszystko co trzeba do znakomitej zabawy – seksownych zmiennokształtnych, gorących wampirów, dziki niekontrolowany sex i szczyptę prawdziwej miłości, która może okazać się wieczna.
FreshFiction.com

Keri Arthur zręcznie splata trzymającą w napięciu fabułę z upojnym
romansem w, nader przyjemnej, rzeczywistości Melbourne. Seksowne
wampiry, namiętne wilkołaki, nieposkromiony, śmiały i przyjemny sex
musi się wam spodobać. Błyskotliwa, seksowna i dobrze
zaplanowana historia. "Wschodzący księżyc" pozostawił mnie z marzeniem o
byciu wampirem… Kim Harrison.

Targi Książki w Katowicach

Chyba nikomu nie trzeba przypominać, że dziś w Katowicach rozpoczynają się Targi Ksiażki, które potrwają aż do niedzieli. Sama z chęcią wybiorę się tam jutro. Niestety nie uda mi się spędzić na Targach weekendu, bo wyjeżdżam, ale może Wy je wówczas odwiedzicie? Zachęcam :)

19 października 2011

Przypominajka 1590 minut do końca :)


Nie chcę Was za bardzo męczyć, ale czas mija a ja czekam z niecierpliwością na Wasze kreatywne wypowiedzi na zadany temat :)

Pytanie brzmj: DLACZEGO?

Na Wasze wpisy czekam do 20.10.2011 do północy.

Szczegóły konkursu po kliknięciu w obrazek :)

Pachnie… czym? Czym tylko zapragnę („Wielka księga kucharska. Gotujemy w domu” Chuck Williams, Kristine Kidd)


„Wielka księga kucharska. Gotujemy w domu” Chuck Williams, Kristine Kidd
wyd. Publicat
rok: 2011
str. 640
Ocena: 5/6


Kocham gotować! Kocham piec, pichcić, przyprawiać. Uwielbiam próbować i eksperymentować w kuchni. A najbardziej z tego wszystkiego lubię patrzeć na twarze osób smakujących rzeczy, które przygotowałam. Jedyną wadą przebywania w kuchni, poza oczywistym rozrostem tkanki tłuszczowej, jest konieczność poświęcania czasu na to całe „gotowanie”. Tak, wiem. To co piszę nie do końca jest logiczne. Nie mogę jednak nic poradzić na to, że równocześnie  chciałabym gotować i czytać a to, niestety, zwykle jest niewykonalne. Chyba że… przeczytam książkę kucharską. Właśnie taki pomysł zakiełkował w mojej głowie ostatnimi czasy. Jak postanowiłam, tak też uczyniłam.

Do „Wielkiej księgi…” przyciągnęło mnie wiele czynników. Pierwszym, podstawowym i najważniejszym było to, że jest to właśnie książka kucharska. Połączenie dwóch moich ulubionych słów, to jest to! A potem to już poleciało – zachęcająca okładka, grubość (co wskazuje na obszerne podejście do tematu), slogany. Po prostu musiałam mieć tę książkę. Kiedy w końcu ją zdobyłam, zabrałam ją do kuchni, otworzyłam i… no właśnie, co w niej znalazłam? O tym postaram się pokrótce opowiedzieć poniżej.

Już z okładki powala czytelnika tekst: „1000 najlepszych przepisów”. Palce zaczynają mnie świerzbić, lodówka woła, że jest pełna i chce oddać nieco składników, bym coś ugotowała. Zaczynam więc lekturę i tonę… w setkach wspaniałych dań.

Książka składa się z… kilkunastu rozdziałów. I każdy oczywiście opowiada o specyficznym rodzaju dań. Możemy zagłębić się w świat sałatek, potraw z drobiu, sosów, pieczywa, deserów, ciast i ciasteczek i wielu wielu więcej. Na szczególną uwagę zasługuje pierwszy rozdział, który faktycznie ma przybliżyć czytelnikowi gotowanie. „Podstawy gotowania”, bo ten rozdział mam na myśli, zawiera wiele istotnych, z punktu widzenia osoby wybierającej się do kuchni w celu przygotowywania posiłków, a nie jedynie jedzenia, wskazówek. Dzięki tej części książki dowiemy się, jakie jest niezbędne wyposażenie kuchni, jak przebiega gotowanie według przepisu i jakie są podstawowe produkty, które zawsze powinny znajdować się w kuchni. To oczywiście nie koniec, bo ten, w porównaniu do pozostałych, dość krótki rozdział, zawiera również informację o tym, jak posługiwać się nożem, jakie są techniki gotowania i grillowania oraz jak odpowiednio skomponować smak potrawy. Autorzy uznali również, że w ramach podstaw czytelnicy powinni wiedzieć jak przyrządzić wywary mięsne i warzywne, sosy, dipy i inne, uznane przez kucharzy za proste, potrawy. Już lektura tego rozdziału u niejednej stroniącej od kuchni osoby wywołałaby kompleksy i sprawiłaby, że ochota na pichcenie odpłynęłaby w siną dal. Mnie jednak nie zniechęciła i zapewne nie zniechęci nawet jednej osoby, która czuje choć niewielką smykałkę do gotowa.

Dzięki lekturze „Wielkiej księgi kucharskiej” dowiedziałam się wielu rzeczy o których, pomimo uwielbienia dla gotowania, nie miałam pojęcia. Liczne kulinarne sztuczki, fachowe rady i nieznane dotąd przepisy, to tylko kilka rzeczy, które warto docenić w tej książce. Ja doceniłam. I będę korzystać z Wielkiej księgi… latami. Może akurat ta pozycja stanie się dla mnie czołowym przewodnikiem po świecie kulinarnym? Oby. Ze swojej strony polecam ją gorąco. Warto poczytać i… popichcić tak po… domowemu. 

Książkę otrzymałam od Grupy Publicat, za co bardzo dziękuję :)

18 października 2011

Chorwacja… kraina rakiją i lawendą stojąca… („Chorwackie wybrzeże i wyspy” praca zbiorowa)


„Chorwackie wybrzeże i wyspy” praca zbiorowa
wyd. Bezdroża
rok: 2011 (wydanie drugie)
str. 252
Ocena: 5/6



Tegoroczny urlop zaliczyć muszę do najlepszych wypadów w całym moim życiu. Na moją opinię wpływ miało kilka czynników. Przede wszystkim o wysokiej nocie tych wakacji zadecydowali ludzie, z którymi je spędziłam. Moje najlepsze przyjaciółki, ich rodziny, moja rodzina. Układ idealny. Przypuszczalnie wspaniale byłoby w każdym miejscu na ziemi. My wybraliśmy jednak Chorwację, a dokładnie północną Dalmację i jedno z największych miast – Zadar. I był to strzał w dziesiątkę. Piękne było wszystko – krystaliczna woda, rzymskie zabytki, urokliwe uliczki. W jednej chwili człowiek mógł patrzeć na błękitną toń wody a chwilę później, odwracając głowę zaledwie o kilka centymetrów, wpatrywał się w szczyty gór, które skutecznie zatrzymywały wszystkie chmury, a wraz z nimi opady deszczu i ochłodzenie. Żyć nie umierać. Dziś już wiem, że przyszłoroczne wakacje z pewnością spędzę w Chorwacji. Bo… zakochałam się w tym kraju.

Z wielką radością przyjęłam więc w me skromne progi przewodnik po Chorwacji. Przewodnik czytać zaczęłam jeszcze na poczcie. Buzia uśmiechała mi się przez całą drogę do domu a mijający mnie przechodnie jakoś dziwnie na mnie spoglądali. W sumie nie ma się im co dziwić, w końcu nie co dzień mija się zaczytaną w przewodniku i nie patrzącą pod nogi i przed siebie kobietę. Ale do rzeczy.

Na ponad dwustu pięćdziesięciu stronach redakcja przewodnika zachęca nas do natychmiastowej podróży do tego słonecznego kraju (mnie długo przekonywać nie musi J). Po kilku słowach wstępu przedstawione zostają czytelnikowi (potencjalnemu turyście) hity Chorwacji, czyli to, co każdy szanujący się turysta o tym kraju wiedzieć powinien. Autorzy zachęcają na przykład do zakupu… płyty z chorwacką muzyką. Jest to jedna z nielicznych chorwackich „atrakcji”, którą odradzam całym sercem. Jak dla mnie muzyka jest zbyt drażniąca i szybciej dałabym taki „prezent” największemu wrogowi niż samej sobie. Zresztą, wystarczy wybrać się na jakikolwiek rejs by dowiedzieć się jak to jest, z tą „ichniejszą” muzyką.

Dalsza część przewodnika składa się z trzech zasadniczych części. Pierwsza z nich zawiera informację praktyczne, dotyczące podróży do Chorwacji. Autorzy radzą jak przygotować się do podróży, o jakich formalnościach należy pamiętać i kiedy warto do wspomnianego kraju się wybrać. Prócz tego w rozdziale tym zawarto również informacje na temat tego jak dostać się nad Adriatyk, jak się w kraju tysiąca wysp przemieszczać, co robić, gdzie nocować i co jeść. To oczywiście tak pokrótce J.

17 października 2011

Gdzie ubiera się Bóg? („Bóg nosi dres” Piotr Sender)


„Bóg nosi dres” Piotr Sender
wyd. Replika
rok: 2011
str. 291
Ocena: 5/6



Zastanawiam się… o czym była ta książka? Co miała mi powiedzieć, co pokazać? Jakie miała wywrzeć na mnie wrażenie? Uruchamiam szare komórki, wysilam zwoje mózgowe i… sama nie wiem. Pogubiłam się w trakcie tej lektury, jak w jakimś zaczarowanym labiryncie. Raz byłam tu by chwilę później znaleźć się tam. I tak w kółko. Świat wirował, czasoprzestrzeń ulegała nieustającej zmianie wprawiając mnie w pewnego rodzaju konsternacje. Koniec końców otrzymałam odpowiedź na dręczące mnie pytania. Jak? Czy satysfakcjonującą? Prawdziwą? Tego nie wiem. Pewne jest tylko, że była ona brutalnie szczera i maksymalnie zakręcona.

Piotr Sender jest studentem Politechniki Gdańskiej. Sama wybrałam w życiu bardzo podobnie, w jakimś więc stopniu, zapewne niewielkim, mogę się z autorem identyfikować. Łączą nas, a może połączą w przyszłości, podobne przeżycia uczelniane. Przynajmniej teoretycznie. Bo jeśli Piotr Sender, podczas budowy postaci głównego bohatera powieści „Bóg nosi dres”, kierował się przesłankami autobiograficznymi, to nie łączy nas nic. Czemu? Bo życie chłopaka, którego personaliów nie jest dane poznać czytelnikowi, raczej do standardowych nie należy. Niby wszystko mu się w tej jego codzienności układa. Ma kasę, super mieszkanie, idealną jak dla siebie kobietę. Wozi się uwielbianym wozem i nosi tylko i wyłącznie markowe dresy. Nie rozstaje się przy tym z ukochanymi adidasami i wie kiedy ubrać wyjściowe a kiedy codzienne wdzianko. Jeansy i lakierki to nie jego bajka. Jako student zdecydowanie więc wyróżnia się z tłumu, jest rozpoznawalny i ważny, a to w życiu studenckim ma nieocenioną wartość. Czegoś mu jednak brakuje, coś jest nie tak. Jakiś żal, jakiś uścisk w sercu, jakaś boleść. Coś sprawia, że chłopak nie ma ochoty dalej żyć. Nie dzieli się jednak problemami i przemyśleniami z najbliższymi. W zamian za to rozpoczyna niezwykłą podróż w przyszłość, zwaną rozwojem, nie może się jednak uwolnić od nieustająco powracającej do niego przeszłości. Dzięki zawartym w powieści retrospekcjom, poznajemy ścieżkę, jaką bohater książki kroczył przez całe swoje życie. Dowiadujemy się, jak układały się jego stosunki z rodzicami, jakimi ludźmi byli, jak się wzajemnie traktowali. Dociera do nas tragizm jego życia, który sprawia, że w czytelniku kiełkuje nieodparta chęć udzielenia mu wsparcia i to w jakiejkolwiek formie. Byle miał się lepiej, byle jego rodzeństwu wyszło to na dobre. W miarę czytania, wraz z pochłanianiem kolejnych stron, coraz więcej dowiadujemy się również o obecnym życiu bohatera i o problemach dręczących jego przyjaciół. Pewnego dnia, między jedną a drugą retrospekcją, między jednym a drugim wyłączeniem się i wspominaniem przeszłości, chłopak postanawia pomóc znajomym. Nie wie jeszcze jak to uczynić, wie jednak, że nie ma innego wyjścia. Tak właśnie wchodzi do gry, która niekoniecznie potoczy się tak, jakby tego pragnął. O tym, co z tego wyniknie, kim jest główny bohater, jak poradzi sobie z problemami oraz o tym, w jakich ciuchach na co dzień chadza Bóg, dowiecie się, albo i nie, podczas lektury powieści „Bóg nosi dres” autorstwa Piotra Sendera.

15 października 2011

Targi w Katowicach już za chwilę

Pragnę Was zaprosić na tegoroczne Targi książki w Katowicach, które odbędą się w dniach 19-23.10.2011 w katowickim Spodku.

Już 21.10.2011 odbędzie się tam spotkanie a Agnieszką Lingas-Łoniewską w ramach Kawy z pisarzem. Czas: 15:30. Tego nie można przegapić.

Więcej informacji znajdziecie tutaj :)

I ja tam wówczas będę więc... może jednak się wybierzecie ? :)

14 października 2011

Konkursowo 7 - Przypominajka

Nie chcę Was za bardzo męczyć, ale czas mija a ja czekam z niecierpliwością na Wasze kreatywne wypowiedzi na zadany temat :)

Pytanie brzmj: DLACZEGO?

Na Wasze wpisy czekam do 20.10.2011 do północy.

Szczegóły konkursu po kliknięciu w obrazek :)

…to, kim jesteś, krzyczy głośno… za głośno… „Ojciec” Karol Arentowicz )

 PREMIERA 20 PAŹDZIERNIKA 2011

„Ojciec” Karol Arentowicz
wyd. IMG Partner
rok: 2011
str. 98
Ocena: 5,5/6


 Kilka dni temu spotkała mnie niezwykła przyjemność. Do domu zawitał listonosz dostarczając mi przesyłkę „z niespodzianką”. W mych skromnych progach pojawiła się najnowsza, przedpremierowa powieść Karola Arentowicza, której autor nadał dość przewrotny tytuł: „Ojciec”. Ze wspomnianym pisarzem miałam już wcześniej styczność, przy okazji lektury jego poprzedniej książki, czyli „Bajek dla niektórych dorosłych”. Książka mnie oczarowała i zmusiła do myślenia. Tym chętniej przygarnęłam „Ojca” i wyczekiwałam momentu, gdy będę mogła po „niego” sięgnąć. Właściwa chwila nadeszła i z przyjemnością zagłębiłam się w lekturę, w której znalazłam… cóż, to co znalazłam pokrótce przedstawię poniżej, a reszta… będzie moją, może niezupełnie słodką, tajemnicą.

„Karol Arentowicz” to, jak się okazuje jedynie pseudonim artystyczny. Autor nie ujawnia szerszej publice swoich prawdziwych personaliów. Co więcej, Bajki… i Ojciec nie są jedynymi powieściami jego autorstwa, przy czym inne podpisuje zupełnie inaczej. Mimo tego, iż Pan Karol stara się zachować maksimum anonimowości, nie do końca mu się to udaje. W swej ostatniej książce zaprezentował czytelnikom prawdziwego siebie. Przedstawił swoją rodzinę, swoje przemyślenia i problemy z jakimi borykał się od najmłodszych lat. Może właśnie dlatego ta książka tak mnie urzekła. Może dlatego tak mną wstrząsnęła? Tak to przecież zwykle bywa, że największe wrażenie robi na nas… najzwyklejsza na świecie prawda…

„Szacunek do innych ludzi (lub jego brak) kształtuje się na gruncie zachowań ojca wobec dziecka. Jaki jest najbardziej prawdopodobny przyszły scenariusz? Jeśli na przykład syn jest bity, będzie bił; jeśli jest poniżany, będzie poniżał; jeśli nigdy nie ma racji, nie będzie przyznawał racji innym… Nie nauczy się   szanować   ich – stanie się równie bezwzględny i „nieomylny” jak ojciec”.*

Powyższy cytat to tylko drobny fragment książki, niewielki skrawek tego, co zaparło mi dech w piersi i nie pozwoliło się oderwać się od niej póki nie poznałam zakończenia.

„Ojciec” Karola Arentowicza to powieść o, jak nie trudno się domyślić, ojcu. Ale nie jednym, konkretnym człowieku, tylko całym ich zbiorze. Bohaterów jest więc tak wielu, jak wielu jest na świecie mężczyzn pełniących w życiu rolę taty. Nadmienić od razu muszę, że nie chodzi tu o czysto biologiczną nomenklaturę. Bo takim „ojcem” może być i prawdziwy tata i dziadek i wujek i brat. A czasem nawet człowiek, który z pozoru wydać może się zupełnie obcy albo niezapamiętany przez dziecko. Czemu? Bo okres dzieciństwa to czas, w trakcie którego zamiast wspomnień gromadzone są emocje. Dobry przykład, czułe słowa, ciepło ciała, przyjazne gesty. To wszystko zostaje zmagazynowane i rzutuje na dalsze życie człowieka. Niestety wzorce wyniesione z tych najmłodszych lat nie zawsze są dobre a to właśnie one nas kształtują.

Zasadniczo w książce odnajdziemy kilka rysopisów ojców. I tak autor zaprezentował nam swojego wuja - Władka, który wywarł ogromny wpływ na życie autora, ale nie został przez niego zapamiętany. Karol Arentowicz „przedstawia” nam również swojego ojca, z którym przeżył lepsze i gorsze chwile. O tym, który był stał się wzorem dla autora przekonać będziecie musieli się sami. Pan Arentowicz nie poprzestał jednak tylko na przykładach z życia. Posunął się o krok dalej i zaprezentował czytelnikom jeszcze trzech innych ojców. I to właśnie rozdziały im poświęcone, oraz kolejne, zawierające przemyślenia autora na temat ojcostwa i jego skutków, najbardziej wryły się w mój umysł i nie chcą go opuścić. Bo, jeśli zastanowić się głębiej, to to wszystko może być prawdą, a jeśli nią jest, to kim jestem ja? Kim jest mój mąż? A brat? Kim jesteś Ty? Czy mając za sobą taką a nie inną przeszłość i wiedząc, kim są nasi rodzice, jesteśmy gotowi założyć własne rodziny i obarczyć nasze dzieci takim a nie innym dziedzictwem? Nie jestem już tego taka pewna. Nie mogę więc jednoznacznie stwierdzić, że w stu procentach zgadzam się z każdą postawioną w książce tezą. Bo jeślibym się zgodziła, to przekreśliłabym przyszłość właśnie tworzonej przeze mnie rodziny. Bo czy ktokolwiek ma idealnych rodziców? Ile jest na świecie ojców, którzy swoje dzieci stawiają na pierwszym miejscu? Którzy nie podniosą głosu, którzy się nie wściekają? Ilu jest ojców, którzy codziennie przytulają swoje dzieci i pomagają im, kiedy to konieczne? Czy istnieją idealni rodzice? Czy ktokolwiek chciałby takich mieć?

Ja nie miałam idealnego dzieciństwa. Ale nie było ono również tragiczne. Jak to rzutuje na moją przyszłość? Co ze związku moich rodziców przeniosę na łono własnej rodziny? Jak wychowam dzieci? Jakim ojcem będzie mój mąż? Czy dzieci będą przychodziły do niego by podzielić się swoimi uczuciami? Czy on będzie chciał ich wysłuchać? Jak mogłabym sprowadzić na świat potomstwo, wiedząc, wątpiąc, że zazna ono ojcowskiej miłości?

13 października 2011

Nie mamy wpływu na to, kim są nasi rodzice… („Krwawe wino” Erica Spindler)


„Krwawe wino” Erica Spindler
wyd. G+J
rok: 2011 (wersja kieszonkowa)
str. 496
Ocena: 5/6



Czasem do książki przyciąga nas okładka. Czasem niewypowiedziana tajemnica ukryta w tytule powieści. Kiedy indziej czytamy tekst z obwoluty danej lektury i zaczynają świerzbić nas dłonie. Chcemy, po prostu musimy, już, teraz, zaraz przeczytać daną pozycję. Czasem do lektury, po którą sięgamy, przekonuje nas osoba samego autora, kiedy indziej pochwalne lub, odwrotnie, niepochlebne recenzje danej książki. Zdarza się, że do utworu zachęca nas po prostu wszystko, albo nie zachęca nas zupełnie nic, ale i tak sięgamy po daną powieść. Bywa również i tak, że zachodzą wszelkie przesłanki, by daną książkę przeczytać, a my tego nie robimy. Stajemy okoniem i mówimy głośne NIE. Co świat to obyczaj, co czytelnik to inne priorytety, co powieść to zgoła inne podejście.

Co sprawiło, że sięgnęłam po „Krwawe wino” Erici Spindler? Dlaczego akurat ta pozycja i czemu akurat teraz? Co było moim motorem do działania? W którym momencie poczułam dziwne dreszcze rozchodzące się od ramion w dół, w kierunku dłoni sięgających po książkę? Trudno to jednoznacznie stwierdzić. Zaszło tyle przesłanek zachęcających mnie do wspomnianej lektury, że w pewnym momencie już po prostu nie było odwrotu. Książkę musiałam przeczytać i tyle. No i przeczytałam w tempie iście ekspresowym. By poznać zakończenie zarwałam noc. I powiem Wam tylko, że warto było nie spać. A czemu? Do tej tajemnicy spróbuję uchylić Wam drzwi w mojej recenzji. Liczę, że to co przedstawię, zachęci Was do lektury.

Życie Alexandry Clarkson nigdy nie było usłane różami. Przynajmniej niczego takiego kobieta sobie nie przypominała. Odkąd pamięta wychowywała ją matka, która każde pytanie Alex o ojca zbywała milczeniem lub sformułowaniem „nie mam pojęcia”. Alexandra nigdy nie zaznała więc szczęścia, jakie dać może posiadanie pełnej rodziny. Z biegiem lat Alex coraz trudniej było się pogodzić z tym, jak poukładało się jej życie. Egzystencji kobiecie nie ułatwia również sama matka, która od lat cierpi na dwubiegunową psychozę afektywną, w związku z czym często popada w stany maniakalno-depresyjne. To przede wszystkim z tego powodu jej artystyczna kariera nigdy nie miała okazji rozkwitnąć. Patsy niszczyła wszystkie rozpoczęte przez siebie prace jeszcze nim je ukończyła. Alexandra radziła sobie z tym wszystkim na swój własny sposób. W trakcie studiów zakochała się w jednym z profesorów, którego szybko poślubiła. Niemal równie szybko rozwiodła się z Timem, ponieważ mężczyzna miał problem z dochowaniem wierności żonie. Jakby tego było mało, Alex od lat dręczą koszmary, które ostatnimi czasy przybrały na sile i wyrazistości. Jakby coś chciało z niej wyjść. Jakby zapomniane wspomnienia chciały o sobie przypomnieć. Pewnego dnia kobieta odbiera niepokojący telefon od matki, co zmusza ją do natychmiastowych odwiedzin u Patsy. Niestety zjawia się za późno, bo kobieta już nie żyje. To jednak nie koniec nieszczęść w życiu Alex, bo niedługo po śmierci matki odbiera kolejny telefon, który sprawia, że wszystko co o sobie wiedziała i wszystko co wiedziała o swojej matce, było kłamstwem. Wychodzi na jaw, iż Alexandrze brakuje pewnych bardzo istotnych wspomnień i by je odzyskać, wyrusza w niebezpieczną podróż w przeszłość. Co przyniesie jej ta specyficzna wycieczka? Czego o sobie, o swojej matce i o swoim dawnym życiu dowie się dziewczyna? Jak to wpłynie na postrzeganie przez nią rzeczywistości? Czy będzie w stanie się z nią pogodzić? O tym przekonać będziecie się mogli, jeśli sięgniecie po powieść Erici Spindler zatytułowaną „Krwawe wino”.

12 października 2011

Konkursowo 7 - w ramach miesiąca z Mirą

Przyszedł czas na ogłoszenie trzeciego i niestety ostatniego Konkursowa 7 organizowanego w ramach Miesiąca z Mirą. W poprzednich konkursach poradziliście sobie świetnie, liczę, że i tym razem nie zawiedzie Was intuicja w odpowiedziach :) Bo tym razem, pytanie będzie... nietypowe :) Ale o tym za chwilę.

Tym razem do wygrania jest powieść "Obudzić szczęście" Susan Wiggs. Recenzję tej książki przeczytać możecie tutaj :).


Ktoś w ogóle zauważył wczorajsze wyniki? Bo jakoś mam wrażenie, że nie... jak coś, to podejrzeć możecie je tutaj :)

A teraz do rzeczy.

Pytanie konkursowe brzmi: DLACZEGO?

I tu naprawdę liczy się kreatywność, bo pytania nie łącze z niczym. Ani z konkursem, ani z książką, ani z blogowaniem, wydawnictwem, pisaniem. Ja pytania nie łączę z niczym. A wy... wy je połączcie z tym, co przyjdzie Wam do głowy. Zaświećcie, pomyślcie, zinterpretujcie, wstawcie. Czas na przesłanie odpowiedzi macie do 20.10.2011 do północy. Wyniki opublikowane zostaną 21.10.2011. W jury jak zwykle zasiądę Ja, Agnieszka i Kasia. Jak zwykle wyłonimy zwycięzcę i wyróżnionych. 

W konkursie udział może wziąć każdy. Jeśli nie posiadasz bloga - pod wpisem zostaw adres mailowy. Jeśli masz bloga, miło mi będzie, jeśli poinformujesz swoich czytelników o moim Konkursowie 7 w ramach Miesiąca z Mirą. Plakat jak zawsze ten sam, dostępny poniżej :) Trzymam kciuki i już nie mogę doczekać się przeczytania Waszych wypowiedzi. Więc... do dzieła!

Zapowiedź Bukowego Lasu

Potrafiłbyś przebiec maraton? Większość osób nie potrzebuje nawet minuty, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Odpowiedź brzmi mniej więcej tak: „Ja? 42 kilometry? W życiu!”. Nie jest to właściwy sposób myślenia. Każdy może go przebiec. Prawda, potrzeba do tego dużo czasu na odpowiednie przygotowanie, determinacji i silnej woli. Tim Rogers w książce wydanej przed wydawnictwo Buk Rower: „Mój pierwszy maraton” dowodzi, że nie musisz być zawodowym sportowcem. Jeśli tylko chcesz, i ty możesz ukończyć maraton!

Na przykładzie Maratonu Londyńskiego krok po kroku będziesz poznawał tajniki przygotowań i startu w maratonie. Dowiesz się, jak zaplanować trening, żeby osiągnąć sukces i mieć czas na życie prywatne. Jak wybrać odpowiednie buty, jak dobrać ćwiczenia, które uchronią cię przed kontuzją i co jeść, żeby zyskać dodatkową energię. Ale przede wszystkim dowiesz się, jak nie stracić motywacji, a z wysiłku fizycznego czerpać coraz więcej radości.

W przygotowaniu do pierwszego biegu maratońskiego chodzi o odpowiednie wytrenowanie organizmu i nabranie wytrzymałości pozwalającej pokonać tak długi dystans. Jednak to, o czym musisz pamiętać, to nie tylko cotygodniowe wyrabianie kilometrów, bieg maratoński to nie tylko bieganie. Do ukończenia maratonu oprócz siły fizycznej potrzebna ci będzie naprawdę silna psychika.

Autor Tim Rogers jest niekwestionowanym autorytetem do maratonu przygotował setki początkujących biegaczy, a sam 62 razy przekroczył linię mety. Poznasz prawdziwą historię jednej z jego uczennic, prezenterski stacji BBC. Opowieść kobiety, która pomimo pracy na pełen etat i braku wiary we własne możliwości postanowiła przygotować się do maratonu.

Jeśli jesteś początkującym, jak i zaawansowanym biegaczem, ta książka jest dla ciebie. Nigdy nie myślałeś o maratonie, masz problemy z motywacją, zasiedziałeś się przed telewizorem? Czas ruszyć i odmienić swoje życie. Wyobraź sobie, co możesz czuć, kiedy przebiegniesz swój pierwszy maraton. Tego nie da się opisać. Sprawdź!

I ty możesz zostać maratończykiem!


Książka dostępna od 12 października w sklepie internetowym bukrower.pl

11 października 2011

Konkursowo 6 - wyniki

Oh nawymyślaliście, nawymyślaliście...
I jak ja mam z tych wszystkich odpowiedzi wybrać jedną? No powiedzcie mi? JAK? Wszyscy pięknie piszecie i każdy na swój sposób zinterpretował pytanie. Dzięki temu wasze odpowiedzi były takie wyjątkowe i takie dobre. No ale wyjścia nie mam i muszę wybrać jedną pracę jako tą najlepszą i co najwyżej kilka z napisanych prac wyróżnić. Bo życie, wiecie... jest brutalne.

Pierwsze miejsce i książkę "Dogonić rozwiane marzenia" autorstwa Elizabeth Flock otrzymuje
                                                               Fidelia

A oto lista wyróżnionych:
Hardubal
Kornelia
Irytacja
Anna_Scott

Wszystkim bardzo dziękuję za udział w Konkursowie 6 :) Jesteście kochani/kochane :) Jutro zaczyna się kolejny konkurs z cyklu i już (dzięki pewnemu Panu) mam super pomysł na pytanie. Liczę, że i tym razem będziecie bardzo kreatywni. Jak zwykle czekam na mailu (sylwia.szymkiewicz@gmail.com) na adres do wysyłki nagrody.

10 października 2011

Konkursy, przypomnienia, powiadomienia :)

Przede wszystkim pragnę przypomnieć, że jeszcze tylko dziś, do północy, czekam na odpowiedzi w Kobkursowie 6. Liczę, że rzutem na taśmę jeszcze wykażecie się kreatywnością :)

Na odpowiedzi czekam tu:


Prócz tego pragnę Was zachęcić do udziału w konkursie zorganizowanym przez serwis Czytajmy Polskich Autorów. Tym razem do wygrania książka, którą współtworzyłam, więc tym bardziej warto. Mówię oczywiście o zbiorze "Książki Moja Miłość". Konkurs trwa do 15 października do 20:00. Więcej info po kliknięciu w obrazek :)
Prócz tego właśnie przed chwilą stuknęło mi na blogu 30 tysięcy odwiedzin. Aż by mi się chciało zorganizować jakiś konkurs, ale... trwa właśnie Miesiąc z Mirą (i potrwa jeszcze z dwa tygodnie). Ale nic w przyrodzie nie ginie i to również kiedyś nadrobimy :)
Dziękuję, że jesteście i mnie odwiedzacie. To dla Was się staram :)

Jak to bywa między kobietami („Cieszę się Twoim szczęściem” Lucinda Rosenfeld)


„Cieszę się Twoim szczęściem” Lucinda Rosenfeld
wyd. Prozami
rok: 2010
str. 296
Ocena: 4/6



Chwila wytchnienia, lekka lektura, odpoczynek dla spracowanego mózgu. Do tego typu lektur z góry zaliczyłam książkę „Cieszę się Twoim szczęściem” autorstwa Lucindy Rosenfeld. Zostawiłam ją sobie na spokojny wieczór, licząc, że połknę ją w całości w ekspresowym tempie. I połknęłam. W całości. Ekspresowo. Tyle, że nie było tak lekko jak się tego spodziewałam.

Rozpoczęłam lekturę i… zaraz na wstępie natknęłam się na dość bliski mi temat. Stosunkowo młode, bezdzietne małżeństwo i ich nieustające próby powiększenia rodziny. To coraz częściej spotykany problem, a stosunkowo rzadko poruszany jest w literaturze. Przynajmniej w tej, po którą zazwyczaj sięgam. Przystąpiłam więc do czytania z jeszcze większą chęcią. Czy słusznie? Przekonacie się poniżej.

Wendy i Adam są od kilku lat małżeństwem i, jak wspomniałam już wcześniej, pragną dziecka. Ich próby do tej pory spełzły na niczym. Rozpoczęła się niewątpliwa pogoń za tym marzeniem i ucieczka przed pędzącym nieubłaganie czasem. Bo z każdym rokiem, ba, z każdym miesiącem, organizm Wendy starzeje się i zmniejszają się jej szanse na zajście w ciążę. Obliczanie długości cyklu, wyliczanie dni płodnych, ustalanie momentu owulacji, badanie temperatury i … wiele innych, dużo bardziej intymnych szczegółów, na stałe wpisały się w życie opisywanej pary. Przychodzi czas zwątpienia, a do tego… życie najlepszej przyjaciółki Wendy, pięknej kobiety, dotychczas układające się niezupełnie pomyślnie, zaczyna rozkwitać. Daphne zrywa z traktującym ją jak śmiecia żonatym mężczyzną i niemal natychmiast poznaje miłość swojego życia. Dobrze zarabiający, przystojny i wysportowany prokurator, świata niewidzący poza nową dziewczyną, która szybko zostaje jego narzeczoną, a następnie żoną. Na tym jednak nie kończą się zmiany, które dotykają Daphne, bo… dziewczyna zaczyna pomyślnie spełniać marzenia, które dotychczas były domeną Wandy. Czy przyjaźń dziewczyn przetrwa te wszystkie zawirowania? Czy Wandy będzie w stanie zaakceptować nową Daphne? I czy Daphne będzie jeszcze chciała mieć coś wspólnego z Wandy? Jak ułoży się ich przyszłość? Czy da się wyzbyć zazdrości? Czy przyjaźń między kobietami może trwać całe życie i czy nic, nawet największa burza, nie jest w stanie jej zniszczyć? O tym musicie się już przekonać sami, a jedyną możliwością, by to uczynić, jest sięgnięcie po powieść Lucindy Rosenfeld zatytułowanej „Cieszę się Twoim szczęściem”.